profil

Blaski i cienie kariery.Rozważ problem, odwołując się do postaw bohaterów wybranych utworów XIX i XX wieku.

poleca 85% 182 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Gdy pytamy kogoś, co chciałby w życiu osiągnąć, przeważnie otrzymujemy odpowiedź, że dobrą pracę, wysokie zarobki, że chciałby założyć rodzinę, zbudować dom... Rzadko kiedy ktoś powie, iż wystarczy mu miłość drugiej osoby i możliwość niesienia pomocy innym. Nasze marzenia skupiają się wokół pieniędzy i robienia kariery. Niestety większość z nas myśli, że będąc bogatym stanie się od razu szczęśliwym.
Świat od stuleci pełen jest karierowiczów: ludzi chciwych, rządnych sławy i władzy, dla których nie liczy się nic oprócz tego, by im było dobrze. Dla zdobycia wysokiego stanowiska gotowi są pogardzić dawnymi przyjaciółmi, odrzucić swoje wcześniejsze ideały i stać się marionetkami
w rękach innych, a nawet zgodzić się na śmierć niewygodnych dla nich ludzi.
Czym jest zatem kariera? Jakie są jej dobre i złe strony? Czy naprawdę przynosi szczęście,
czy też może niszczy ludzkie życie i prowadzi do katastrofy? Rozważmy to.
Na początek chciałabym przedstawić sylwetkę Nikodema Dyzmy. Jego kariera rozpoczęła się w dość nieoczekiwany sposób. Pewnego dnia znalazł na ulicy zaproszenie na bankiet. Skorzystał z niego, bo adresata nie było w domu, a on sam nie miał nic w ustach od 3 dni. Tam,
w pewnym momencie, powiedział wysokiemu urzędnikowi w dość dosadny sposób, co o nim myśli, gdy ten wytrącił mu z ręki sałatkę. Może zacytuję fragment opisujący tą sytuację:
„Dwoma krokami dopadł winowajcy i z całej siły chwycił go za łokieć.
- Uważaj pan, do jasnej cholery, wybił mi pan z ręki talerz! – rzucił mu prosto w twarz. Oczy napadniętego wyrażały najwyższe zdumienie, a nawet przerażenie. Spojrzał na podłogę i zaczął przepraszać, mocno skonsternowany. Wokół zrobiło się cicho.”
Zdarzenie to wywołało wśród ministrów i pozostałych gości zarówno podziw, jak i sympatię dla Nikodema. Był pierwszym człowiekiem, który, choć nieświadomie, głośno zwrócił uwagę nielubianemu Terkowskiemu. Jeszcze tego samego dnia dostał propozycję objęcia posady administratora generalnego dóbr Koborowa, a kilka tygodni później został prezesem Państwowego Banku Zbożowego. Był bardzo szanowaną i poważaną osobą. Zapraszano go na liczne przyjęcia, rauty, przedstawienia... Wszystkie zasługi podwładnych – w szczególności Krzepickiego, wszystkie ich pomysły przypisywane były tylko jego osobie. Jednak on musiał nieustannie mieć się na baczności, by nie wydało się jego gminne wychowanie i brak wykształcenia, by nie powiedzieć czegoś niestosownego lub nie dać po sobie poznać, że nie ma zielonego pojęcia, o czym do niego mówią. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie było tak naprawdę ani jednej osoby, której mógłby się zwierzyć z trapiących go rozterek. U nowych znajomych straciłby wszystko, a starzy zamiast pomóc tylko by zaszkodzili.
Nikodem jest dobrym przykładem na to, że kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później prawda wychodzi na jaw. Jego kariera zakończyła się niezbyt przyjemnie choć trochę dobrego
za swej kadencji dla kraju uczynił.
Inną postacią, która nie mogła sobie pozwolić na swobodę słów, poglądów czy zachowań, był z pewnością bohater „Granicy” Zofii Nałkowskiej, mianowicie Zenon Ziembiewicz. Istniała jednak różnica pomiędzy Dyzmą a nim. Ten pierwszy swe stanowisko osiągnął głównie dzięki zbiegowi okoliczności, drugi natomiast był pilnym uczniem i studentem. No właśnie – studia. Godząc się na pracę w „Niwie” podczas nich nie wiedział, że będzie to oznaczać konieczność rezygnacji z lewicowych poglądów i wszelkie posłuszeństwo Czechlińskiemu pod względem zamieszczanych w tym piśmie tekstów. Stał się konformistą i choć szukał usprawiedliwień dla swego postępowania, to coraz bardziej uświadamiał sobie, że jego awans życiowy możliwy jest tylko dzięki jego moralnej przegranej. Ziembiewicz zmienił się, i aż sam był zdziwiony, że przyszło mu to tak niepostrzeżenie. W jednej godzinie potrafił odnaleźć się w kilku skrajnie różnych sytuacjach, skrajnie różnych otoczeniach. Autorka pisze:
„Małomówny, skupiony, gdy byli sami, między ludźmi Zenon zmieniał się po prostu w oczach. Stawał się zbyt wesoły, ekspansywny, przybierał różne miny, ani przez chwilę nie był spokojny.(...) Było w tym coś więcej niż niepokój, była niepewność wobec świata, niezgoda na samego siebie, coś niedobrego, czemu w ten sposób nadaremnie usiłował zaprzeczyć.”
Wkrótce Zenon został prezydentem miasta. Ponownie odżyły w nim nadzieje na zrobienie czegoś dobrego. I faktycznie – za jego początkowej kadencji miasto zmieniało się z dnia na dzień. Budowano domy robotnicze, stworzono park, dansing o złej renomie przerobiono na pijalnię mleka dla dzieci. Wydawało się, że Zenonowi się udało, że zapisze się w pamięci mieszkańców jako wzorowy prezydent, który wprowadził wiele znaczących zmian. Niestety – zła sytuacja finansowa państwa zniweczyła jego plany, a problemy fabryk pogłębiały jego załamanie nerwowe. Zachowywał się dość dziwnie. Wyglądało to tak, jakby chciał przekonać do siebie ludzi i sprawić, by o nim dobrze myśleli. W pracy wolał, by inni podjęli za niego ostateczną decyzję. Na co dzień również prezydent nie był wolny od problemów. Myślał o Justynie i o tym, że nie może jej pomóc. Czasem odnosiło się wrażenie, że ona należy do jego rodziny. Tak naprawdę była dla niego i Elżbiety tylko przeszkodą w osiągnięciu szczęścia, brzemieniem, od którego nie mogli się uwolnić.
Ostatni etap życia Ziembiewicza był dość przykry. Upadły jego wszelkie ideały młodości, on sam zaczął bronić się za pomocą schematów, z którymi wcześnie walczył. Po tym, jak Bogutówna oblała mu twarz żrącym płynem, a miasto obiegła plotka o ich rzekomym romansie, popełnił samobójstwo. Nie wiemy, o czym myślał w swych ostatnich dniach, ale zapewne czuł się człowiekiem przegranym. Całe życie poświęcił dążeniu do posady, która dałaby mu swobodę
w podejmowaniu decyzji, tymczasem został marionetką w cudzych rękach, w rękach politycznych gierek.
Kolejną postacią, którą chciałabym przedstawić jest Stanisław Wokulski. Dzięki swej pracy i odrobinie ryzyka zdobył potężny majątek. Droga do niego nie była jednak usłana różami. Właściwie od początku nauki spotykał się z szyderstwami ze strony innych. Świetnie podsumowuje to dr Szuman:
„Kiedy dzieckiem będąc łaknął wiedzy – oddano go do sklepu z restauracją. Kiedy zabijał się nocną pracą będąc subiektem – wszyscy szydzili z niego, zacząwszy od kuchcików,
a skończywszy na upijającej się w sklepie inteligencji. Kiedy nareszcie dostał się do uniwersytetu – prześladowano go porcjami, które niedawno podawał gościom. Odetchnął dopiero na Syberii.
Tam mógł pracować, tam zdobył uznanie i przyjaźń. (...) Wrócił do kraju uczonym, lecz gdy w tym kierunku szukał zajęcia, zakrzyczano go i odesłano do handlu. (...) No i wrócił do handlu, a wtedy zawołano, że się sprzedał i żyje na łasce żony, z pracy Minclów.”
Wokulski popadł w swego rodzaju melancholię, z której wyrwała go dopiero miłość do Izabeli. Wyjechał za granicę i zdobył majątek, by móc ubiegać się o jej względy. Jednak tak szybkie wzbogacenie się wywołało pewien niepokój wśród warszawiaków, którzy doszukiwali się w tym jakiś oszustw lub zdrady. Na szczęście Stanisław miał talent handlowy, dzięki któremu powiększył również majątki arystokracji i w ten sposób zdobył jej zaufanie oraz szacunek. Wszystko to osiągnął dla panny Łęckiej, która była jego siłą napędzającą. Za jej miłe słowo był zdolny do największych poświęceń. Gdy zaś nie zwracała na niego uwagi – popadał w depresję i życie traciło dla niego sens. Iza też była przyczyną zakończenia jego kariery.
Po nieudanej próbie samobójczej, powrócił do Warszawy, rozdał swój majątek najbliższym przyjaciołom, sprzedał sklep i wyjechał nikomu nic nie mówiąc. I nie wiadomo co się z nim stało. Czy po raz kolejny popadł w depresję i postanowił się zabić, czy może pojechał do Geista,
aby pomóc mu w pracach nad metalem lżejszym od powietrza.
Osobami powiązanymi z Wokulskim pod względem profesji byli bohaterowie „Ziemi obiecanej”. Mówiąc o karierze można by było skupić się tylko na tej powieści, bowiem przykładów jest mnóstwo: choćby Bucholc, Mϋller, Grossglϋck, Grϋnnspan, Wilczek i wiele innych mniejszych lub większych dorobkiewiczów. Ja jednak chciałabym omówić postać głównego bohatera – Karola Borowieckiego.
Wywodził się on z polskiej szlachty. Pragnął milionów jak każdy, ale zarobionych w uczciwy sposób. Jego marzeniem było uzdrowić łódzki rynek poprzez produkcję solidnych ubrań. Jak się okazało, założyć fabrykę (mam tu na myśli zakład z produktami wysokiej jakości, który robi innym konkurencję) wcale nie było tak łatwo. Żydzi zmówili się przeciw Karolowi i bardzo utrudniali mu pracę. On nie znosił tandety, chciał budować trwale i solidnie, nie znosił tandety, a to szkodziło interesom tego narodu.
Borowiecki jednak wytrwale dążył do celu i nie zniechęciło go nawet podpalenie fabryki. Po raz kolejny stanął na nogi dzięki małżeństwu z Madą i pożyczce od Mϋllera. Wkrótce też otrzymał we władanie fabrykę swego teścia. Szybko rozwinął ją, wyroby podniósł do stopnia doskonałości i wciąż szedł naprzód. Aby zapracować na swe miliony, wstawał o 6 rano, kładł się o północy, nigdzie nie jeździł, nigdzie nie bawił, nie używał życia ani pieniędzy, fabryce poświęcał cały czas, wszystkie myśli i wszystkie siły. Ale gdy już osiągnął fortunę, zaczął się zastanawiać nad jej sensem. Przyjaciół nie miał nigdy, ale zawsze miał wielu życzliwych znajomych. Teraz wszyscy zaczęli się odsuwać, bo dzieliła ich bariera milionów. Karol czuł się coraz bardziej samotny, czuł pustkę, której nie mogły zapełnić ani miliony, ani praca. Wszystko zaczęło go nudzić – fabryka, interesy, ludzie, pieniądze. Coraz częściej zadawał sobie pytanie „Po co?”. Ale do prawdziwych wniosków o życiu i swego rodzaju nawrócenia doszedł dopiero, gdy spotkał przypadkiem Ankę. Szła z dziećmi z ochronki, którą założyła i była naprawdę szczęśliwa. Karol zrozumiał, że był egoistą. Poświęcił wszystko dla kariery i cóż miał teraz? Garść bezużytecznych pieniędzy i ani przyjaciół, ani spokoju, ani zadowolenia, ani szczęścia, ani chęci do życia – nic... Myślał:
„Człowiek nie może żyć tylko dla siebie – nie wolno mu tego pod grozą własnego nieszczęścia. (...) Dlatego ja przegrałem własne szczęście... (...) przegrałem własne szczęście!... Teraz trzeba je stwarzać dla drugich.” po czym napisał długi list do Anki z prośbą o wskazówki w założeniu ochronki dla dzieci swoich robotników.
Przychodzi mi na myśl jeszcze jedna postać, która zrobiła karierę. Apolinary Kujawski jednak do końca swych dni nie sprzeciwił się ideałom, był sprawiedliwy, dobry i kochał bliźnich. Wywodził się z ubogiej rodziny. Gdy przyjechał do Warszawy był początkującym, ale bardzo zdolnym krawcem. Pewnego dnia otrzymał propozycję pracy w najlepszym zakładzie krawieckim w mieście, który przejął po przeniesieniu właścicieli do getta. Kujawski powiększył dochody firmy. Nie cieszył się ze swych sukcesów, gdyż wciąż pamiętał o Żydach cierpiących w getcie. Niektórzy oskarżali go o brak patriotyzmu, bo szył bryczesy dla Niemców, on jednak zdawał sobie sprawę z tego, że w jego spodniach czy bez, i tak będą oni rozstrzeliwać Żydów i Polaków. Zresztą, nasz krawiec dzięki tym pieniądzom popierał tajne organizacje. Apolinary stał się wkrótce jednym z bardziej szanowanych obywateli w mieście, ale wciąż pozostał skromny i znał swoje miejsce w świecie. Jak pisze narrator:
„Teraz bywał w bardzo kulturalnych domach jako mile widziany gość. Eleganckie panie podawały mu rękę do pocałowania i traktowały z wyrozumiałą sympatią. Lecz wiedział, że nie powinien sobie na zbyt wiele pozwalać, bo mimo wszystko pozostał krawcem, a ci wszyscy byli elitą narodu.”
Był skromny i znał swoje miejsce w świecie. Zginął rozstrzelany przez Niemców pod murem jednej z kamienic, ale nawet w chwili śmierci nie przestał być dobry. Przebaczył swoim katom, wszystkim ludziom i całemu światu. Wiedział, że każdy umrze i nic nie oczyści go z hańby.
Podsumowując powtórzę za Myszkowskim z „Ziemi obiecanej”:
„Tylko głupiec chce pieniędzy i dla zrobienia milionów poświęca wszystko, życie, i miłość, i prawdę,
i filozofię, i wszystkie skarby człowieczeństwa, a gdy się już tak nasyci, że może pluć milionami, cóż wtedy? Zdycha na materacu wypchanym tytułami własności.”
Żadne awanse nie dadzą nam szczęścia, jeśli są sprzeczne z ideałami, poczuciem godności
i prowadzą do utraty miłości. Pragnąc zrobić karierę nie wolno traktować innych ludzi przedmiotowo, nie można też być konformistą. Zarówno Dyzma, Ziembiewicz, Wokulski, jak
i Borowiecki o tym zapomnieli. Żaden z nich szczęścia nie osiągnął. Jedynie Kujawskiemu, który do końca był wierny swoim ideałom i nie pozwolił, by pieniądze przewróciły mu w głowie, się udało. Bo przecież, jak uczył nas Ojciec Święty, wartości, które można „mieć”, nigdy nie powinny stać się naszym celem ostatecznym. Bóg obdarza nas nimi po to, aby pomagały nam coraz lepiej „być”.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 12 minuty