profil

Miłość... - złudne szczęście, ulotna chwila życia, źródło cierpień... Do jakich refleksji na ten temat skłoniła cię lektura wybranych dzieł literackich?

poleca 85% 316 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Sofokles Edward Stachura

Miłość - złudne szczęście, ulotna chwila życia, źródło cierpień...
Do jakich refleksji na ten temat skłoniła cię lektura wybranych dzieł literackich?

Miłość! Czymże jest miłość? Pozostaje niezgłębioną tajemnicą to niesamowite uczucie, niepowtarzalna więź łącząca dwoje ludzi. Od wieków jest przedmiotem fascynacji wielu - obraz owej fascynacji możemy znaleźć również w literaturze.

Tyle ilu ludzi, tyle rodzajów miłości. Każdy z nas, nieco inaczej ją rozumie - lecz jest to naturalne, gdyż po prostu jesteśmy różni.

Różne są rodzaje miłości i nie nam sądzić o tym, która jest lepsza, a która mniej ważna, mniej istotna. Czyż nie jest pięknym uczucie, którym matka obdarza swe potomstwo? Ktoś może powiedzieć, że jest to poniekąd narzucone - oto pojawia się na świecie mały człowiek i naturalnym jakby odruchem jest miłość matczyna, ojcowska. Ktoś może powiedzieć, że prawdziwa miłość, to ta, na którą możemy do pewnego stopnia wpływać -czyli że nie jest to miłość narzucona, tylko ta wyczekana, jedyna, wybrana, odwzajemniona. A miłość pomiędzy rodzeństwem? Czyżby była mniej ważna?

Czy zawsze jednak kochanie kogoś jest równoznaczne z byciem szczęśliwym? Czy sama świadomość istnienia na świecie kogoś, kogo się kocha i kto odwzajemnia nasze uczucia nie jest już ogromnym szczęściem? Niestety nie zawsze szczęście idzie w parze z miłością...
W dramacie „Antygona" Sofoklesa mamy do czynienia z konfliktem tragicznym głównej bohaterki - tytułowej Antygeny. Jej bracia walczyli w czasie wojny przeciwko sobie i teraz, gdy nastał już pokój, król postanowił ukarać swych przeciwników, zakazując grzebania ich zwłok.
Czyż Antygona mogła się nie sprzeciwić? Czy mogła pozwolić na bezczeszczenie zwłok swego brata? Kochała go i nie mogła na to zezwolić. Król jednak nie mógł jej wybaczyć, gdyż dla jego osoby oznaczałoby to utratę autorytetu wśród poddanych. Stając na drodze miłości Antygeny do Polinejka -jej brata, równocześnie skrzywdził sam siebie - gdy zdecydował nie przejmować się konwenansami i posłał po Antygonę (którą kazał zamurować na pustyni),było już za późno - wtedy już i Antygona, i jego syn, który kochał Antygonę, nie żyli. Miłość narzuca nam pewne zachowania, podporządkowując się im dajemy dowód prawdziwej miłości i wówczas nie liczą się możliwe straty - w miłości nie ma miejsca na rachunek zysków i strat.

Jednym z piękniejszych utworów o miłości Jest zapewne „Tristan i Izolda" - historia miłości, która zaistniała przez przypadek i właściwie była wywołana przez czarodziejski wywar z ziół- Było to uczucie nieoczekiwane i silniejsze od wszystkiego, co dotychczas zaznali w swym życiu - przestało się liczyć dla nich cokolwiek innego, sens życie miało tylko wówczas, gdy ukochana osoba była obok. Tristan zapomniał o przyjaźni i wierności władcy, Izolda zapomniała o słowie danym narzeczonemu. Ich tragedia polegała na tym, że żyć osobno nie potrafili, ale również nie mogli otwarcie „być razem". Więź łącząca ich była tak silna, że po śmierci kochanków „w nocy z grobu Tristana wybujał zielony i liściasty głóg o silnych gałęziach, pachnących kwiatach, który wznosząc się ponad kaplicę, zanurzył się w grobie Izoldy. Ludzie miejscowi ucięli głóg: nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej. Po trzykroć chcieli go zniszczyć, na próżno."- alegoria miłości, która jest silniejsza nawet od śmierci. Czy Tristan i Izoida zaznali szczęścia? Musieli wszak ukrywać swoje uczucia. Jednak już sama świadomość istnienia tej drugiej, zupełnie wyjątkowej osoby dawała im siłę i nadzieję.
Miłość bez względu na konwenanse, nie uwzględniająca ogólnie przyjętych norm, walcząca z przeciwnościami losu ukazana jest nie tylko w tym jednym utworze, warto tutaj wspomnieć o dziele jednego z najbardziej znanych dramatopisarzy angielskich - „Romeo i Julii"' Wiliama Szekspira.

„Romeo i Julia" to utwór pozbawiony już elementów fantastycznych, bajkowych (które mogliśmy spotkać w „Tristanie i Izoldzie"). On należy do rodu Montekich, ona jest córką Kapuletów. Oba te rody od wieków mieszkające w Weronie łączy odwieczna niezgoda. Romeo wraz z grupą przyjaciół udają się w przebraniach na bal do domu Kapuletów. Tam poznaje Julię. Miłość od pierwszego wejrzenia. Jednak nie dane jest im cieszyć się uczuciem
wszak należą do dwóch familii, które od zawsze stoją w opozycji względem siebie. Mimo wszystko chcą być razem, są gotowi wyrzec się rodzin - biorą cichy ślub, którego udziela im zaufany mnich i zielarz - ojciec Laurenty. Romeo, oskarżony o zabójstwo jednego z Kapuletów, musi wyjechać z Werony, Rodzice Julii postanawiają ją wydać za mąż za krewnego księcia panującego w Weronie - Eskalusa, za Parysa. Julia nie godzi się z decyzją rodziców i prosi o radę ojca Laurentego. Otrzymuje od niego flakon z tajemniczym płynem, który wypity, ma sprowadzić na nią dwudziestoczterogodzinny sen, podczas którego będzie wyglądać jak umarła. Julia postanawia postąpić zgodnie z radą zakonnika - wypija miksturę, a następnego dnia rano wszyscy są przekonani, że dziewczyna umarła. Wiadomość o śmierci ukochanej dociera do Romea przebywającego w Mantui. Zrozpaczony przybywa do kaplicy, w której złożono Julię. Nie wie, że za chwilę ma obudzić się z letargu przypominającego śmierć jego ukochana - nie chcąc żyć na świecie, na którym jej już nie ma, wypija śmiertelną truciznę Gdy Julia budzi się, on już nie żyje. Julia spostrzega jego sztylet i odbiera sobie życie. Tak kończy się historia miłości Romea i Julii. Po ich śmierci oba rody opamiętały się i pogodziły, lecz stało się to zbyt późno i kosztem zbyt dużych ofiar - obie rodziny straciły ukochane dzieci. Miłość, chociaż odwzajemniona, po raz kolejny stała się powodem nieszczęścia, byla też surową nauczycielką. Potrzeba bycia z ukochaną osobą była najważniejszą w ich życiu, ale równocześnie doprowadziła ich do autodestrukcji. Powstaje pytanie, czy tych kilka niepowtarzalnych chwil wartych było aż tyle? Czy trzeba było śmierci dwojga kochających się ludzi, aby reszta społeczeństwa podzielona na zwolenników Montekich i Kapuletów dostrzegła, że nieistotne jest pochodzenie, gdyż tak naprawdę sensem naszego życia jest miłość - kochać i być kochanym? To odwieczne pragnienie - chcemy być komuś potrzebni, móc się dzielić wszelkimi, nawet najmniejszymi przeżyciami, wiedzieć, że druga osoba jest nam przyjacielem i rozumie nas. Ludzie nie zostali stworzeni do samotnego życia - podświadomie poszukujemy związku z drugim człowiekiem, odrzucenie miłości jest zbrodnią gdyż działamy wbrew własnej naturze, nie może być wytłumaczeniem nasza obawa przed pomyłką - w końcu życie mamy niestety tylko jedno, tak mało czasu, musimy jak najlepiej go wykorzystać, czemu w takim razie nie szukać miłości?

Czyż zawsze szczęśliwym jest człowiek odnajdujący miłość swego życia? Niestety życie rządzi się własnymi prawami i raczej trudno nam jest przewidywać cokolwiek, tym bardziej w kwestii uczuć. Najbardziej boli, gdy nadzieje zawiodą i uczucie zostaje nieodwzajemnione. Tak kochała Justyna Zenona Ziembiewicza. Nigdy co prawda nie obiecywał jej niczego, ale jego zachowanie mogło stwarzać pozory istnienia czegoś więcej niż zwykłej sympatii. Nadzieja czasem jest najgorszym, co może się nam w życiu zdarzyć - ta biedna dziewczyna, choć nie chciała się do tego przyznać, wierzyła, że któregoś dnia jej los się odmieni i wrócą radosne, wspólne dni. Gdy jednak mijał czas, a Zenon żył w postrzeganej przez nią, idylli małżeńskiej, coś umarto w niej, być może poczucie realności sytuacji, odżyły urazy, których istnienia nawet się nie domyślała. Zazdrość i ból odrzucenia spowodowały, że jedynym prawdziwym światem dla niej był świat, który sama sobie uroiła. Złudzenia spowodowały tragedię. Wydawać by się mogło, że w takim razie, nie powinniśmy się tak do końca angażować w związki pozostawiając dla siebie przestrzeń, w którą będziemy mogli uciec bez szwanku na zdrowiu przede wszystkim psychicznym - ale to z kolei spowoduje nieautentyczność naszych uczuć. Jedynym rozsądnym wyjściem jest definitywne kończenie niemiłości bez pozostawiania porzucanej stronie nie dopowiedzianych słów mogących być obietnicą pojednania.

Tęskniąc do miłości, odnajdując ją, ciesząc sieją, czy możliwe jest jej odrzucenie? Czy potrafimy wskazać wartości istotniejsze od miłości? Są ludzie, którzy wyrzekają się własnego szczęścia. Z powodu poczucia obowiązku odrzucił miłość Tomasz Judym, bohater „Ludzi bezdomnych" Stefana Żeromskiego. Judym czuł się poniekąd zobowiązany pracować dla warstwy społecznej, z której się wywodził, którą potem pogardzał i wstydził się. Nie mógł zapomnieć o ciężkich warunkach, o chorobach trapiących najuboższych, o braku podstawowych świadczeń dla biedaków. Był idealistą - wierzył, że ciężką pracą i zaangażowaniem zdoła zmienić nieco na lepsze sytuację biedoty. Zakochał się w Joannie. Była całym jego życiem, gdy musiał wyjechać tęsknił za nią ogromnie, lecz ostatecznie zdecydował się poświęcić całkowicie pracy, uważając, że dopóki nie spłaci swego wyimaginowanego długu wobec społeczeństwa, nie ma prawa być szczęśliwy - a dlań szczęściem właśnie była miłość. Trudno naprawdę osądzić jego postępowanie. Pierwszą reakcją, jest podejrzenie, że tak naprawdę nie kochał Joanny i wycofał się w ostatnim możliwym momencie. Ale to raczej była miłość. Tak bardzo ją kochał, że dokonał wyboru za ich dwoje i zezwolił, a wręcz wymusił na niej, rozstanie. Dla Tomasza były dwa szczęścia na świecie - Joanna i spokój moralny. Niemożliwe było ich pogodzenie, a nie chciał unieszczęśliwiać ukochanej wyrzutami, które z czasem być może pojawiłyby się, oskarżeniami, że stał się człowiekiem złym, że sprzeniewierzył się młodzieńczej idei, której przyrzekł służyć, że postąpił jak egoista, a wszystko to, boją kochał. Nie chciał jej ranić -dlatego odrzucił jej uczucia. Nie każdy potrafiłby tak postąpić, niewielu jest dziś altruistów, łatwiej żyć dla siebie.

Młodzieńcza miłość czasami rzuca cień na całe nasze przyszłe życie. Żyjemy jej wspomnieniem, które wraz z upływem czasu zdaje się być idealniejsze, piękniejsze, tęsknimy za obrazem, który przechowujemy w naszej pamięci. To smutne, żyć tym, czego już nie ma i nie powróci. Tak żyła Barbara Niechcicowa z „Nocy i dni" Marii Dąbrowskiej. Jej młodzieńczy ideał - Józef Toliboski, okazał się materialistą i ożenił się z nieciekawą, lecz bardzo majętną panną. Całe życie pielęgnowała w sobie obraz miłości, za którą tęskniła - za miłością romantyczną, tajemniczą, będącą poezją jej życia. Nie potrafiła dostrzegać w prozaicznym życiu, które wiodła wraz z mężem, owych pożądanych porywów serca, wzruszeń, nużyła ją rola, brak jej było wielkomiejskich rozrywek. Nie potrafiła się cieszyć, tym, co posiadała. Nigdy nie doceniała swojego męża Bogumiła - wspaniałego, uczciwego człowieka, który by dla niej nieba przychylił, gdyby tylko mógł. Uwielbiał ją i kochał wiedząc, że Barbara nigdy nie będzie kochać go tak, jak on ją kochał. Ale to mu nie przeszkadzało — dla niego celem było jej szczęście — gdy ona była szczęśliwa, on również tak się czuł. Bogumił potrafił docenić trwającą chwilę i cieszyć się takimi zwykłymi, z pozoru prozaicznymi rzeczami, które w sumie składają się na obraz szczęścia codziennego, dlatego też może czasem niezauważalnego, dopiero gdy zabraknie nam momentów tego błogiego spokoju lub zabiegania, współdziałania domowników, wiemy, jak bardzo byliśmy szczęśliwi. Z miłością niestety też tak może być - możemy przyzwyczaić się do niej, do jej stałej obecności w naszym życiu, traktować, jak coś należnego nam, coś, na co nie musimy zapracowywać, o co nie musimy się starać — rutyna prowadzi do jałowości, możemy wręcz stwierdzić, że miłość zanikła, lecz ona istnieje i dopiero, gdy z niej zrezygnujemy, świadomie lub nieświadomie, może się okazać, co straciliśmy... Będzie jednak już za późno, aby odzyskać ją - nikt nie lubi być traktowany jak nikomu niepotrzebny przedmiot...

Miłość jest dziwnym zjawiskiem - przeobraża łudzi tak, że czynią oni rzeczy dawniej dla nich niewyobrażalne, osiągają nieosiągalne dotychczas cele, a wszystko w imię wszechwładnej miłości. Tylko czy zawsze warto poświęcać się całą duszą pogonią za kapryśnym szczęściem uosobionym w jeszcze bardziej abstrakcyjnej miłości? Nikt tego nie wie - ryzyko niepowodzenia jest ogromne, ale kusi nadzieja zdobycia niedostępnego ideału. Ideałem dla Wokulskiego, bohatera powieści Bolesława Prusa „Lalka", ową słodką pokusą, była dumna panna Izabela. Zubożała arystokratka zachowała jednak maniery przynależne swemu stanowi i nie było dla niej możliwe do pojęcia, aby się w jakikolwiek sposób mogła związać z kimś, z niższej sfery. Wokulski za wszelką cenę usiłował jej zaimponować. Niczym innym, prócz bogactwa i pozycji społecznej nie mógł zdobyć jej zainteresowania. Wierzył, że skoro tylko Izabela pozna go bliżej, pokocha go i będą razem szczęśliwi. Stanisław Wokulski był człowiekiem, który dzięki swemu uczuciu do Izabeli Łęckiej zdobył ogromny majątek (w czasie wojny rosyjsko - tureckiej), całe życie musiał walczyć, wszystko to, co posiadał, okupił wysiłkiem i ciężką pracą. Próbował współdziałać z arystokracją, popierał inicjatywę, był zainteresowany postępem naukowym i technicznym, potrafił współczuć i pomagać potrzebującym, przedsiębiorczy; człowiek jednej wielkiej namiętności, która spowodowała jego cierpienie i rozpacz, jego dramatem życiowym było to, że kochał bez wzajemności -Izabela zwodziła go - ona żyła tylko w swoim wyimaginowanym świecie od balu do balu, w którym ludzie istnieją tylko po to, aby uprzyjemniać jej życie - nie była zdolna do miłości prawdziwej i szczerej, za co jednak nie można jej winić a środowisko i obyczaje, wśród których wyrastała - Wolulski mógł być dla niej powiernikiem, przyjacielem, ale tylko dlatego, że miał pieniądze -jeżeli małżeństwo z nim - to tylko z rozsądku, w ramach dobrego, opłacalnego interesu. Być może gdyby zdecydowała się zerwać ze sztywnymi regułami zachowań salonowych, to z czasem dorosłaby do miłości, ale Wokulski tego wszystkiego nie wiedział - dla niego liczyło się tylko uczucie, wierzył i żył nadzieją - to go zgubiło.
Odrzucony, opuszczony i odizolowany ucieka do Paryża. Tutaj stara się ocenić bez zbędnych emocji ostatnie miesiące oraz spojrzeć z dystansu na siebie, Izabelę i w ogóle ludzi. Poznaje zapalonego naukowca, który za jego wkład pieniężny obiecuje mu udział w odkryciach, których spodziewa się dokonać. Wiedział, że musi podjąć decyzję, która być może zaważy na całym jego przyszłym życiu - albo nauka, albo kobieta. Mówił: "Przypuśćmy wreszcie, żebym się z nią ożenił, a wtedy co?... Natychmiast do salonu dorobkiewicza wleliby się wszyscy jawni i tajni wielbiciele, kuzyni rozmaitego stopnia, czyja wiem wreszcie kto?... I znów musiałbym zamykać oczy na ich spojrzenia, głuchnąć na ich komplimenta, dyskretnie usuwać się od poufnych rozmów - o czym?.... O mojej hańbie czy głupocie?..." Był zdecydowany poświęcić się nauce zgodnie z wszechobecnym w Paryżu pozytywistycznym duchem czasu, poświęcić swój czas, pieniądze doświadczeniom i odkryciom. Chciał zdusić w sobie wszystkie romantyczne odruchy i stać się człowiekiem, w którego życiu liczy się rozum i racjonalne podejście do świata. Otrzymał jednak zaproszenie od prezesowej Zasławskiej, w którym wspominała o Izabeli - niewiele myśląc błyskawicznie powrócił do Polski... Odżyły nadzieje, odzyskał radość i zapał. Przez jakiś czas wydawało mu się, że szczęście jego będzie już wiecznie trwać, jednak los okrutnie z niego zakpił - załamany i nieszczęśliwy próbował popełnić samobójstwo, następnie wycofał się z życia towarzyskiego i działalności handlowej, sprzedał sklep i zniknął. W jakiś czas później pojawiły się pogłoski, że zginął przywalony zasławskimi ruinami, które sam wysadził. Czy była to prawda? Nie wiadomo.
Dzieje Wokulskiego to tragedia człowieka, który porzuciwszy ideały młodości nie znalazł nic, czym by mógł je zastąpić, człowieka, który spragniony szczęścia - ogląda ruinę swoich marzeń. W życiu kierował się rozsądkiem i pokonywał wiele przeszkód, aby przetrwać i dotrzeć do wyśnionego celu (warto wspomnieć ile wysiłku kosztowało go zdobycie wykształcenia), dzięki tym cechom mógłby osiągnąć wiele na polu nauki, gdyby nie zwątpił sam w sens, tego co czyni, gdyby ludzie mu nie rzucali ciągle pod nogi kłód. Odkąd zgodził się na życie według ogólnie uznawanych norm i zatracił się w "normalności" przestał dążyć do czegokolwiek, gdyż nie miał już odwagi marzyć i ustalać sobie celów. Dopóki nie zaczął kochać, jego życie było bezbarwne i nijakie - miłość "obudziła" go do życia i skłoniła do działania, do upartej walki o własne szczęście. To uczucie, które później sprowadziło na niego cierpienia, spowodowało, że ponownie stał się pragmatykiem (m.in. w interesach), a jego sukcesy zwiększały jego wiarę w siebie. Obudzenie ze złudzeń spowodowało, że znowu zainteresował się techniką i odkryciami, przypomniał sobie swoją pełną ideałów i zapału młodość, swoje wielkie plany i marzenia zmiany świata na lepsze dzięki nauce - odżyła w nim uśpiona dusza szukającego prawdy pozytywisty, ale nawet w pracowni Geista gdzieś w głębi duszy nadal wierzył. Gdy wreszcie uświadomił sobie, że żył złudzeniami, przestało mu zależeć na czymkolwiek, stracił zainteresowanie kobietami, nauką i zgorzkniały wyjechał. Powrócił, aby zniszczyć miejsce, które przypominało mu jego złudną szczęśliwość.
"Tacy ludzie jak on albo wszystko naginają do siebie, albo trafiwszy na wielką przeszkodę rozbijają sobie łeb o nią." (słowa doktora Szumana) Dla Wokulskiego tą przeszkodą była nieodpowiednia kobieta.
Najtrafniej chyba określił go Szuman: "Stopiło się w nim dwu łudzi: romantyk sprzed roku sześćdziesiątego i pozytywista z siedemdziesiątego. To, co dla patrzących jest sprzeczne, w nim samym jest najzupełniej konsekwentne."

Miłość również może być źródłem naszej siły -jeżeli kochamy, to staramy się aby kochana przez nas osoba była również szczęśliwca - troszczymy się o nią i dbamy. Nie zawsze jednak dane nam jest cieszyć się odwzajemnionym uczuciem, lub zdajemy sobie sprawę, że ktoś jeszcze kocha wybraną, tę jedyną dla nas osobę - czy można na siłę zatrzymywać kogokolwiek mając świadomość, że nie jest się kochanym, wierząc, że czas przyniesie miłość? Można, ale to chyba nie jest zbyt dobre dla żadnej ze stron - nie można nikogo osądzać za wybory serca—jeżeli naprawdę kochamy, to potrafimy również zrozumieć i darować wolność:
„Zrozum, to co powiem, spróbuj to zrozumieć dobrze, jak życzenia najlepsze te urodzinowe, albo noworoczne, jeszcze lepsze może, o północy gdy składamy drżącym głosem niekłamane: Z nim będziesz szczęśliwsza, dużo szczęśliwsza będziesz z nim; ja cóż? Włóczęga, niespokojny duch, ze mną można tylko pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko -jaka epoka, jaki wiek, jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień i jaka godzina kończy się, a jaka zaczyna." (Edward Stachura „ Z nim będziesz szczęśliwsza").
Tylko ogromna miłość pozwala nam zdobyć się na takie wielkie wyrzeczenie - bo czyż nie jest poświęceniem rezygnacja z możliwości bycia z kochaną osobą i podarowanie jej prawdziwego szczęścia? Trudno jest kochać kogoś i dzielić się tą osobą z kimś innym nie odczuwając zazdrości, ale jeszcze trudniej, jest pozwolić odejść... Czasem właśnie taki gest jest przejawem prawdziwości naszych uczuć.

Patriotyzm to umiłowanie ojczyzny. Tylko prawdziwi patrioci potrafią zdobyć się na ostateczne wyrzeczenia, rezygnację z własnych pragnień, ze szczęścia osobistego, z ukochanej osoby skazując się na miano zdrajcy. Tak postąpił Konrad Wallenrod - wybrał drogę, którą sam uważał za niemoralną, ale nie widział innego wyjścia - chciał ocalić ukochaną ojczyznę:
„Walter kochał swoją żonę, lecz miał duszę ślachetną;
Szczęścia w domu nie znalazł, bo go nie było w ojczyźnie"
Ojczyzna była dla niego sensem istnienia: dla niej żył, dla niej poświęcał się, dla niej był gotów cierpieć, przelewać krew i ginąć:
„Słodszy wyraz nad wszystko, wyraz miłości, któremu
Nie masz równego na ziemi, oprócz wyrazu - ojczyzna"
Tym nieszczęśliwym człowiekiem kierowała wyłącznie chęć ulżenia ojczyźnie - był oddanym patriotą, który wiedział, iż w walce wręcz nie ma szans. Dlatego też musiał walczyć jak lis -podstępami. Brzydził się tego, do czego zmusiły go nie sprzyjające okoliczności. Mimo, że odniósł zwycięstwo i przywiódł Zakon, do upadku był człowiekiem przegranym: przegrał swoje życie, swoją młodość, miłość (Aldona), szczęście. Jego poświęcenie jest bezsporne, zdobyć się na nie mógł tylko człowiek wielkiego serca - bohater, ryzykujący wszystko, co posiada na rzecz jednej wygranej lub szaleniec.


Dla wielu z nas miłość to uosobienie szczęścia. Dążąc do spełnienia marzeń częstokroć możemy nie zauważyć wielce istotnego szczegółu - bo miłość zaczyna się wówczas, gdy kochamy tych, którzy nie mogą nam się do czegokolwiek przydać, gdy kochamy bezinteresownie, oddając całą duszę uczuciu, wiedząc, że im więcej dajemy, tym więcej mamy - tu nie mają zastosowania przyziemne prawa matematyki. Prawdziwa miłość jest czymś wspaniałym, swą siłą może doprowadzić nas do autodestrukcji - kochając możemy się tak zupełnie zatracić, że niemożność bycia z osobą przez nas kochaną może spowodować, że nie będziemy chcieli żyć na świecie, na którym nie dane nam jest zaznawać miłości. Miłość powoduje, że tak naprawdę istotną staje się tylko ta jedna osoba, krąg naszych zainteresowań nagle maleje, najważniejsza jest nasza miłość i jej szczęście, chcemy chronić ją i równocześnie obdarowywać wszystkim co najlepsze. „Kochać to nie znaczy zawsze to samo"...
Ale wszyscy tego pragną, chociaż czasem nie chcą się do tego przyznać bojąc się pomyłki, odrzucenia, zdrady. Jeden nieudany związek, taki, w który zupełnie się zaangażujemy, zaufamy całkowicie partnerowi, a potem okaże się wszystko ułudą, może naprawdę spowodować utratę wiary w istnienie miłości, w sens bytu. Jednak trzeba wierzyć, że gdzieś na świecie, istnieje ktoś, komu jesteśmy potrzebni, kto potrzebuje naszej miłości i wsparcia. Nie wolno tracić nadziei. Nie wolno nie pozwalać się kochać, chyba że my sami nie kochamy, gdyż taka sytuacja może być krzywdząca i niesprawiedliwa. Jak napisał ksiądz Jan Twardowski: „Śpieszmy się kochać ludzi - tak szybko odchodzą". Nam również dano niewiele czasu na tym padole łez. Starajmy się żyć tak, aby na pięć minut przed śmiercią móc powiedzieć, że mieliśmy piękne, ciekawe życie i nie wstydzimy się tego, w jaki sposób żyliśmy. Kochajmy, ale nie nadużywajmy tych magicznych słów „Kocham Cię" - dla nas mogą one w danej chwili nic nie znaczyć, ale ten ktoś, kto usłyszy to od nas, może uwierzyć... Nie rańmy się nawzajem. Jeśli kochamy, to znaczy, że szanujemy drugą osobę, jej poglądy, wierzenia, że jesteśmy względem jej tolerancyjni i wyrozumiali, że trwamy przy niej w dobrych i w złych chwilach, potrafimy też, jeśli jest taka potrzeba, darować kochanej osobie wolność - nie ma nic gorszego od miłość wymuszonej, oszukiwanej.


Miłość to piękne uczucie. Zależnie od sytuacji może uszczęśliwiać, może być
powodem tragedii, może dodawać nam sił, może także powodować zupełną zmianę naszych zachowań i przekonań. Niezbadana jest jej moc i potęga. Może to ona przesądza o wartości naszego życia, o jego sensie? Kochać kogoś, kochać swój kraj, kochać życie. Jest niezaprzeczalnie najbardziej poszukiwana i pożądana.

Nie można zdefiniować miłości, gdyż jest abstrakcyjna, nieokreślalna, pełna tajemnic, niezbadana. Dzisiejsza nauka próbuje mimo to zbadać chemiczne podłoże tego zjawiska -uczeni coraz bliżej są odkrycia, czym naprawdę jest miłość. Na razie jest wiadome, że „stan euforii, w jaki wpadają zakochani, jest wynikiem aktywności dopaminy, norepinefryny lub ubytku serotoniny". Czysta chemia... Chyba jednak milej wierzyć, że nasza druga połówka jest nam po prostu przeznaczona, że to związek dusz - sprowadzenie tego wszystkiego do kilku dość złożonych procesów chemicznych pozbawia uroku to najpiękniejsze i najpotężniejsze uczucie. Mimo wszystko „Kochajmy się!!!"


Marta Kazior kl. IV B

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 22 minuty