profil

Dalsze losy Wokulskiego - jak potoczyłoby się życie człowieka z przełomu dwóch epok.

poleca 85% 101 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wokulski przechadzał się właśnie ostatni raz po ulicach Powiśla i oczekiwał na godzinę, o której miał wsiąść do pociągu linii Sibiratja i odjechać. Wiedział i czuł, że postępuje dobrze, miał zamiar zerwać z przeszłością i narodzić się na nowo.
Kiedy krótkie wskazówki zegara przesunęły się o dwa numery dalej, zasiadał już na wysokim fotelu w przedziale i czuł ogromną satysfakcję. Po raz pierwszy od roku poczuł się całkowicie wolny, nie krępowały już go romantyczne myśli a tymbardziej osoba Izabeli, która była teraz jedną z wielu przypadkowych postaci jego życia. Była mu totalnie obojętna i jak wypalone kominkowe polano o niegdyś płonącym rdzeniu, dziś wątle tliła się w jego przeszłości.
Pociąg zajechał do Lwowa, miasta, w którym Wokulski jeszcze nigdy nie był. Nie wiedział co prawda co ma ze sobą począć, ale zdał się na łaskawość losu. Sto tysięcy rubli, upchane w szlkany flakon, który zawsze wisiał na szyji Stanisława miało zapewnić mu byt na kilka miesięcy i tak się również stało. Pomieszkiwał u pewnej starowinki, która niedaleko Placu Carskiego sprzedawała pieczone kasztany i łakocie. Szybko zaczął płacić jej w naturze ? gdy stara zaniemogła z powodu choroby, on pracował na rzecz jej skromnego majątku. Gdy kobieta zmarła, zajął jej własnościowe mieszkanie w kamienicy, a z racji że nie miała dzieci, nie martwił się o natrętnych spadkobierców.
Nikt nie wiedział o trzymanych w szmaragdowej walizce pieniądzach. Zwykłe, mieszczańskie życie Wokulskiego upływające na małej, kramikowej gastronomii tak go zajęło, że w krótce sam zapomniał o majątku, który przywiózł. Nie miał już ani służby, ani dorożkaży; wybierał prosty tryb życia i wydawałoby się, że wcale mu to odpowiadało. Pieniądze nie były mu potrzebne.
Wkrótce warszawski kupiec podstarzał się, a siedem lat stania przy gorącym węglowym wózku i ruchomym kramiku zaowocowało przygarbieniem coraz częściej pojawiającym się na jego atlasie.
Pomimo że jego życie było beztroskie i łatwe, co rusz odzywała się w nim natura naukowca. Jego kupieckie zwyczaje nie zmieniły się, postanowił pracować na rzecz nauki, ale pożytecznej. Za zaoszczędzone fundusze urządził w mieszkaniu przestronną pracownię i gabinet, a potem dopiero zaczął się zastanawiać, jaką dziedzinę nauki pragnie poruszać. Ponieważ od dziecka interesował się fizyką (wszak, eksperymenty z latającym balonem nie były tylko dobrą zabawą!) począł projektować wszelkiego rodzaju użytkowe urządzenia gastronomiczne. Wymyślił między innymi udoskonaloną kuchnię z ogrzewaniem gazowym, w której palnik rozdzielał ogień tak, aby potrawy się nie przypalały, skonstruował też skomplikowane urządzenie do kupażu, które automatycznie filtrowało wino i zarazem produkowało wyśmienitą brandy. Ponieważ naukowe patenty wkrótce przynosły mu zyski, założył firmę i sprzedawał swoje innowacje przemysłowcom.
Przemiana postaci Wokulskiego była wręcz niesamowita. Całkowicie poświęcił się swoim badawczym sprawom i zupełnie zapomniał o wcześniejszym życiu. Pracował ciężko od rana do nocy, a że robił to sam, wkrótce przestał odzywać się do ludzi i był przez nich postrzegany jako dziwak, jeżeli nie wariat.
Stary Wokulski zniedołężniał. Krążące po labolatorium opary alkoholu uszkodziły mu wzrok i wydawałoby się, umysł. Ponieważ nagromadził już zyski w postaci trzystu tysięcy rubli i nie chciał już nigdy więcej zajmować się rachunkami, szukał kogoś. kto gospodarowałby jego majątkiem. Zatrudnił w tym celu niedoświadczonego studenta chemii, który pomagał mu w pracy, a od czasu do czasu podliczał zyski w zeszycie.
Student co prawda był dobry w matematyce i chemi, ale na urządzeniach i ich konstruowaniu nie znał się wcale. Pewnego razu zwyczajnie zapomnial zakręcić parowego kurka, co spowodowało wybuch kotła i zniszczyło dosyć pokaźnie całą aparaturę i narzędzia. Wokulski, ratując życie chłopaka bardzo mocno się poparzył. Jego twarz jeszcze przez wiele miesiecy pokrywały purchle podpuszczone żółtawym osoczem, a skóra na rękach mocno zgrubiała, uniemożliwiając dalszą pracę. Oszpecony, prawie ślepy i niesprawny Pan Stanisław uważał, że wypadek nastąpił z jego winy. Nie dopilnował chłopaka, który był wówczas najbliższą mu osobą, dlatego podarował krocie swojego majątku na jego leczenie.
Wkrótce ludzie całkowicie odwrócili się od Wokulskiego. Nikt nie chciał już kupować destylatorów na które posiadał patetny, gdyż ktoś opracował nowszą, szybszą i skuteczniejszą technologię. Nad firmą zawisły czarne chmury. Na dodatek prowadzone przez policję śledztwo nie przysporzyło klientów, a działalność zakładu została z mocy postanowienia cara zawieszona.s
Wizja odbudowy pracowni nie wydawała się Stanisławowi pomysłem wartym realizacji. Kilka tygodni później, całkowicie obojętny na własne dalsze losy, bardzo się załamał. Zły stan zdrowia nie pozwolił mu nawet na posprzątanie pracowni, a przerażająca fizjognomia powodowała, że czuł odrazę do samego siebie.
Wypalony fizycznie i psychicznie Wokulski pozostał bez przyjaciół, majątku i perspektyw na dalsze życie. Zarósł w brudzie i nędzy, aż wkrótce jego spadkowe mieszkanie zostało zajęte. Eksmitowany na bruk Stanisław odszedł gdzieś wzdłuż rynsztoku Lwowa i podzielił los kloszardów, których widział niegdyś na warszawskim Powiślu. Włócząc się i żebrząc o kilka kopiejek rozmyślał nad całym swoim życiem. Już nie bał się wracać do wspomnień o Izabeli, sklepie, przyjacielu Rzeckim. Nie miał nic do stracenia i to było dla niego naprawdę piękne! Brakowało mu Warszawy, czuł jednak, że podzielił los wielu. Czuł, że wrócił do siebie.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty

Teksty kultury