profil

Spektakl "Małe zbrodnie małżeńskie" na podstawie opowiadania Erica-Emmanuela Schmitta

poleca 85% 197 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

"Mieszkanie, w nocy. Otwierają się drzwi, ukazując dwie sylwetki w brunatnożółtej poświacie korytarza. Kobieta wchodzi do środka, mężczyzna stoi w progu, w pewnej odległości, z walizką w ręku, jakby wahał się, czy wejść..." - tak rozpoczynają się "Małe zbrodnie małżeńskie" Erica-Emmanuela Schmitta. Tych dwoje to małżeństwo z kilkunastoletnim stażem - Lisa i Gilles .On powraca ze szpitala, po wypadku, cierpiąc na zaniki pamięci. Ona próbuje mu ów powrót ułatwić...
Spektakl na podstawie opowiadania Schmitta, dane mi było obejrzeć 11 września w cyklu „Teatr Telewizji” TVP1. Akcja sztuki toczy się w zdecydowanie współczesnych latach, w mieszkaniu bohaterów utworu.
Gilles jest pisarzem, autorem poczytnych kryminałów, z których za najbardziej udany uważa właśnie "Małe zbrodnie małżeńskie". Początkowo jego postać ukazuje nam się jako zdezorientowany, niepewny, zdenerwowany i cierpiący na amnezję mężczyzna. Lisa zaś, jego żona, spokojnie opowiada mężowi o jego naturze, zainteresowaniach, osobowości. Do rozmowy małżonków jednak wkrada się zdenerwowanie i niepokój, gdy konwersacja schodzi na temat ich wzajemnej bliskości i stosunków fizycznych. Lisa wyraźnie unika zbliżenia, wyznaje, iż mieli problemy z tą strefą życia małżeńskiego. Nagle akcja zagęszcza się. Na jaw wychodzą wzajemne intrygi małżonków, jedne wolniej, drugie szybciej. Pełne emocji, cierpienia, burzliwe dialogi pozwalają Lisie i Gilles'owi przyjrzeć się sobie na nowo i z uwagą. Padające wyznania powodują ubranie w konkretne słowa piętrzące się od lat problemy ich związku, do których należą monotonia, zazdrość, brak zaufania. Wzajemne oskarżenia i pretensje przeplatane są wyrazami ogromnej miłości małżonków. Lisa przyznaje, że życie z Gilles‘em jest piekłem, ale dodaje też, że jej "zależy na tym piekle, bo ma w nim swoje miejsce", co pokazuje, że popadli w swoiste uzależnienie od siebie, że osobno być może nie potrafiliby funkcjonować. Ich kłamstwa, wybiegi, gry i podstępy to desperackie zabiegi, mające przerwać rutynę, a także ocalić ich związek, miłość, pożądanie i szacunek. Wypadek, przyczyna pobytu Gillesa w szpitalu, powoli zostaje wyjaśniony i choć prawdziwe wydarzenia tamtego wieczoru wydają się makabryczne, powodują "przebudzenie się" małżonków i ich swoistą walkę ze sobą, mającą na celu pomóc im odnaleźć prawdę o łączących ich relacjach.
Gra filmowej pary małżeńskiej mnie zachwyciła. W rolę Lisy z charakterystyczną dla siebie wyrazistością wcieliła się Krystyna Janda, również pani reżyser i scenarzysta całego spektaklu, zaś u jej boku, w roli charyzmatycznego Gillesa, zobaczyliśmy genialnego Jana Frycza. Aktorzy z pasją zagrali dwójkę zdesperowanych małżonków, ich mimika, gesty, odpowiednio modulowany głos sprawił, iż ich słowa nabierały mocy, odpowiedniego wyrazu. Krystyna Janda potrafiła wspaniale ukazać uczucia od obłędu, przez histerię i zdenerwowanie, do głębokiej miłości. Ich gra podobała mi się w przedstawieniu najbardziej. Godną uwagi była również scenografia autorstwa Macieja Putowskiego, dość chłodna i minimalistyczna, jednak wg mnie jak najbardziej odpowiednia do przedsięwzięcia. Prawidłowo dobrane do postaci były kostiumy, za które odpowiedzialna była Magda Tesławska. Dzieło dopełniła nastrojowa muzyka. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie również liczne przesłania sztuki, tak widoczne, tak bliskie nam, zwykłym ludziom.
Jak powiedziała Lisa: „Kochać to znaczy kochać przeciwko sobie, przeciwko całemu światu”, co jest świetnym podsumowaniem obejrzanej przeze mnie wspaniałej sztuki. „Małe zbrodnie małżeńskie” dostarczyły nie tylko emocji, ale także zmusiły do filozoficznego zamyślenia się nad relacjami z najbliższymi naszemu sercu osobami i własnym życiem.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 3 minuty