profil

Strona wyrwana z pamiętnika

poleca 84% 2809 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Strona wyrwana z pamiętnika…

Otwieram szufladę. Wertuje wszystkie bibeloty, kartki. Wszystkie otrzymane pocztówki i nie wysłane listy. Otwieram tą szufladę bez większej przyczyny. Spoglądają z niej zakurzone słoniki z podniesioną trąbą oraz szkatułka z nićmi i igłą. Cóż to za szuflada? Nie posprzątana? Zamknięta i długo przez nikogo nie otwierana? Jest to skarbiec mojej babci. Babci, która przed laty udała się w długą podróż. Podróż, z której już nigdy nie powróci. Czy osiągnęła szczęście? Nie wiem. I chyba nawet już wiedzieć nie chcę. Wgłębiając się bardziej w zawartość babcinego skarbca, moim oczom ukazuje się stara, zniszczona książka. Niby nic takiego, drewniana okładka, zakładka z kawałka nici oraz pełno suszonych płatków róży, które wyglądają spomiędzy starych, zżółkniałych kartek. Otwieram pierwszą stronę i widzę dość nieczytelny napis – „Moje życie”… czego to dotyczy? Z kim to się wiąże? Nie wiem! Wertuję więc kartki dalej…W mojej głowie ukazuje się obraz płaczu, bólu i strachu. Ta stara, zakurzona książka jest całym życiem babci. A może nie… źle to ująłem. Jest to fragment z jej życia, ale najbardziej srogi i najbardziej zachodzący w szczeliny ludzkiego umysłu. Zaczynam więc czytać dalej…
„Co się stało? Chyba jeszcze nie wiem. A może i wiem, lecz wmawiam sobie tylko, że nie wiem. Wiem, ale wiedzieć nie chcę. Wyprowadzamy się? Mamo, tato… gdzie jesteście? Powiedzcie mi. Już chcę wiedzieć. Ale cisza wokoło. Mama poszła po krowę, a tato… taty już od dawna nie ma. Jest tylko w moim sercu, lecz milczy.(…) Co się dzieje? Jeszcze do mnie nie dotarło. Po prostu jadę. Jadę w starym zniszczonym wagonie z dziewiątką innych osób, które podobnie jak ja są skołowane. Mama powiedziała: chodź córeczko jedziemy. Spakowałyśmy to co się dało. Kilka ubrań, kilka kromek chleba, jakieś suchary, troszkę masła i piąstkę wędliny. Niosłam to czując, że żegnam się z domem już na zawsze. Mama w ręku trzymała grubą linę, do której przywiązana była Wandzia. Matula była strasznie zadumana. Ja pytałam… pytałam wielokrotnie… nic nie usłyszałam. Szłam krok w krok za mamą, żegnając się z otaczającymi mnie widokami. Dotarłyśmy na dworzec, na którym stało mnóstwo drewnianych, brązowych wagonów. Matula wzięła mnie wtedy za rękę… nigdy nie zapomnę jak mnie wtedy mocno ścisnęła. Włożyła krowę do przedostatniego wagonu, a jakiś człowiek białą farbą napisał na niej P.R (co chyba oznaczało Pelagia Rozmus). Jeszcze chwilę stałyśmy obok krowy, aż nagle usłyszałyśmy ponaglający głos jakiegoś pana… Przestraszyłam się… bardzo… bardzo! Zajęłyśmy wagon niedaleko Wandzi. W środku byli już ludzie. Każdy z bólem i strachem w oczach. Cóż… chwilowo siedzę i piszę… tylko po co? (…) Jedziemy już tydzień, a w oczy coraz srożej zagląda nam głód. Chleb już dawno zjedzony. Suchary? Suchary znikły szybciej niż się spodziewałam. Zostało jedynie zjełczałe masło i kawałek wędliny. A ja jestem głodna… tak bardzo głodna! Mama nic nie wie. Nie chcę jej mówić. Sama prawie nic nie jadła. Wszystko oddaje mi. Kocham ją! Moja kochana matula!(…) Kolejny postój… czy to koniec? Koniec podróży? Czy dziś wezmę w końcu mamusię za rękę i będziemy w domu? Bo ta podróż… męczy… męczy! Mama każe zostać mi w wagonie… dlaczego? Sama poszła… pierwszy raz beze mnie. Czuję w sercu strach i niepokój. To wszystko jest coraz trudniejsze. Mamusiu nie idź! Zostań ze mną... lecz niestety w ciągu krótkiej chwili mama opuszcza ten brudny i śmierdzący wagon. Opuszcza go beze mnie. Zostałam sama w wagonie, który przed sekundą był przepełniony. A teraz… jest pusty i o wiele straszniejszy niż przedtem. Poszłam w kąt załatwić potrzebę. Tam jest tak dziura… dziura, przez którą każdy załatwia potrzeby. To nie przyjemne. Nie lubię tego wagonu, zwłaszcza teraz, kiedy jestem w nim sama… Ale cóż to? Matula wraca. Wraca i od razu mnie przytula. „Mamy jedzenie córeczko” krzyczy, a w oczach jej i moich błyszczą łzy, które od tygodnia nie mogą znaleźć sobie miejsca. To były najbardziej cudowne słowa, które usłyszałam od dłuższego czasu: „Mamy jedzenie córeczko”! Słyszycie? Mama przyniosła jedzenie i mleko od krowy. Mamusiu kocham Cię! Kocham Cię! (…) Pan Antoni zachorował. Nie wiem na co. Pociąg wciąż jedzie a w wagonie czuć smród. Pan Antek wymiotował wielokrotnie… mama mówi, że coś mu zaszkodziło… (…) Pan Antek zmarł. Poczułam wtedy, że nie dam rady. Że nie dojadę. Ale przecież nie mogę zrezygnować. Nie mogę zostawić mojej ukochanej mamy. Ale on nie żyje… a ja pokochałam go. Jak dziadka! Mimo wieku zawsze mówił coś wesołego. Zawsze potrafił mnie rozweselić, a co dziwne jako jedyny potrafił mnie odciągnąć na trochę od pisania. A teraz nie żyje! Umarł, a z nim część mnie. Część mojego serca zostało wyrwane mi bezpowrotnie. Kochałam go… niech Bóg ma Cię w opiece! (…) Jedziemy już 2 tygodnie. Każda godzina coraz bardziej mnie męczy. Coraz bardziej czuję, że moja głowa tego nie wytrzyma. Ale jest mama, która często mnie przytula. Całuje mnie i mówi, że mnie kocha. Ostatnio szepnęła ma do ucha: „Córeczko obiecaj mnie, że dojedziemy”. To był moment najgorszy ze wszystkich… czułam… nie wiem co czułam. Ale powiedziałam: obiecuję! (…) Pociąg znów się zatrzymał… jakiś mężczyzna przyszedł i powiedział, że można wysiadać. Ucieszyłam się. Mama nie mogła uwierzyć. Ja też… wysiadłyśmy. Ja znów w ręku trzymałam ubrania. Mama pobiegła po krowę. Ja się rozglądnęłam. Chciałam wiedzieć, gdzie jestem. Przyjezierze! Gdzie ja jestem? Za chwile matula zawołała mnie i powiedziała: „Widzisz córeczko? Dotrzymałaś obietnicy! Dziękuje”. Obie zaczęłyśmy płakać. Poszłyśmy ulicą jeszcze ze dwa może ze trzy kilometry dalej. Naszym oczom ukazała się tabliczka z napisem Moryń. Całą drogę szłyśmy i nic nie powiedziałyśmy. Nic. Kiedy przekroczyłyśmy bramę murów obronnych mama powiedziała: „Szukajmy więc domu”. Długo szukałyśmy… jeden po jednym sprawdzałyśmy… każdy był zajęty. Niecierpliwiłam się. W końcu znalazłam dom. Zawołałam mamę. Mamo chodź! Krzyczałam! Przyszła. Dom nie jest zbyt duży. Ale prawie wcale nie zniszczony. Przeszłyśmy bramę i naszym oczom ukazał się ogród, w którym były ziemniaki. Rzuciłam się na nie… zaczęłam kopać… paznokcie miałam czarne jak węgiel. Ale byłam głodna. Obie byłyśmy. W domu poza ogromnym bałaganem było wszystko co potrzebne do życia. Na podwórku pompa. W mieszkaniu garnki, piec, w którym od razu mama napaliła. Od razu poczułam się jak w domu. Mama wzięła mnie za rękę i powiedziała: „już po wszystkim Marysiu”. Ja milczałam. Nie chciałam nic mówić. Szkoda było słów. Powiedziałam tylko: Matulu kocham Cię. Taty nie ma… ale by się cieszył”
Przeczytałem… ze łzami w oczach. Z dziwnym uczuciem zasiedziałym w sercu. Długo jeszcze myślę, trzymając książkę w dłoni. Nie mogę tego wszystkiego ogarnąć. Co winna jest taka mała istota za tyle nieprzyjemności, które ją spotkały. My czasem narzekamy. Mama nie chciała dać 50 zł na kino. Albo nie jemy obiadu bo mama nie zrobiła tego co chcemy. Jakże jesteśmy głupi. Zamykam książkę… przykrywam ją listami i zamykam szufladę. Patrzę jeszcze chwilę na ściany i myślę, że trzeba być wielkim, żeby przetrwać coś takiego.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 6 minut