profil

Telefon dwuletniej Uty - interpretacja wiersza Juliana Przybosia.

poleca 85% 171 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

JULIAN PRZYBOŚ*

TELEFON DWULETNIEJ UTY



Halo! Hola! Hololo!
Ucho idzie w głuchocho,
a oko w dalekolo...
Idzie, idzie po nici, po wici, po badylu,
po liściu i gałęzi, i po zalesie lezie,
a po igiele pędzi,
idzie, idzie i idzie
po dobroci-paproci i po oście-pozłość się,
po konarkuku w górze, po sznurze od słuchajki,
to uchoko iidzie
i wyjdzie
do lesionej zabajki, do zalesionej bajki,
do czarocywnilesie...

- Hola! Holo! Zielolo ?
Cicho. Odezwijże – się!
Pluskaj nisko, głęboko,
bełtotaj głośniej, ciszej,
uwidzi – cię – usłyszy
i oko, i uchoko –
hola – halo – hololo,
dalekolo...głęboko...

- Haloha! Hohololo! Tutaj mówi zielolo ?
A co mówi? Że woda to mijana uroda –
i pluska tylko tyle u brzegu bełtotliwie...
A jak pluska, to biało płynie – halokto ? – łaba.
Łaba wygina szyję, pod nim zielona woda
i słońce, i gogoda,
i błyskajka, i fala,
i dwie łodzie na wodzie czerwone ode żagla.
Kiedy je łaba mija, różowieje mu szyja
i brzegiem cień tej szyi.
A dalej od tej szyi, co płynie i co ginie
w sitowiu i wiklinie,
widzisz-no to, co kica? Kto to taki? To jiji!
Ten jiji w dalejlesie biały puch w zębach niesie
na gniazdo dla małego jiji urodzonego
nago na oziminie -
patrzaj, słuchaj, nim minie...





- Halo, hola, hololo! Odpowiadaj, zielolo!
Mów mi albo zapluskaj:
a gdzie się podział Guskaj?
Ten, co uciekł niczyji do łaba i do jiji
i poleciał jak z piórkiem? Łapaj Guskaja, łaba!
Łapaj, zajączku jiji !
Z jednym okiem czerwonym, z drugim uchem zielonym,
gdzie on i jaki taki? Z pazurem i pazurkiem ?
Czy po wici i nici, po kanarkuku w górze,
po sznurze od słuchajki
wróci do mnie z zabajki?


- Halo ! To Uta tutaj,
mówi tu Basia-Uta.
A tam Guskaj?
Zapukaj tu, zastukaj!
Guskaj Uty nie słucha,
brak mu jednego słucha
Jego głowa się chowa
we słuchajce głęboko –
łapu – łap go za ucho !
stuku - puku go w oko !


Guskaj pisnął, zajęczał
łabędzio i zajęczo,
zabłyskał i zeskoczył –
i tyle go na oczy !
Tylko piórko się trzęsie...

Guskaj ucieka w pole,
tam gdzie dalekolo
jezie-zioro-jeziolo
zie-jo-zie-lo zielolo
dopłynęło wokoło
we wądole i lesie –
a tu teletolofon
stoi cicho na stole.
A Guskaj zmyka w lesie...





...moją słuchawką telefoniczną był prysznic. Zwykły, czarny, lśniący elegancko spływającą po nim wodą, upstrzony białymi wysepkami piany. Dzięki niemu mogłam prowadzić bardzo poważne telefoniczno – wanienne rozmowy z bratem, mogłam informować rodziców o moich planach na przyszłość, tę daleką i tę bliską, wreszcie bardzo dynamicznie dyskutowałam na różne tematy sama ze sobą, z wymyślonymi postaciami. Podczas, gdy ja prowadziłam słowne tyrady, plotki i pogaduszki, rodzice podsłuchiwali z twarzami przyklejonymi do drzwi łazienki, uśmiechając się od ucha do ucha. Zupełnie nie zwracałam na to uwagi, pochłonięta ważną rozmową, która w istocie sprowadzała się do monologu, czy też dialogu, w którym pytałam i udzielałam odpowiedzi. Było to czymś najzupełniej dla mnie normalnym. Nie stanowię wyjątku, choć byłam wielbicielką tych ciekawych, wielogodzinnych seansów telefonicznych, które urządza tak wiele dzieci. Podglądając zachowania ludzi dorosłych uczą się nowych zachowań, później wykorzystują nabyte umiejętności w zabawie. Wtedy ujawniają jak bezgraniczna okazuje się ich wyobraźnia, jakie pomysły kryją małe główki, no i jeszcze jedno – w jaki sposób widzą sprawy, które dla osoby dojrzałej mogą wyglądać,
i najprawdopodobniej wyglądają, zupełnie inaczej. A dorośli? Śmieją się, patrzą
z czułymi uśmiechami, opowieści o telefonicznych dysputach z prysznicem przechodzą do rodzinnych historii, które mamy tak chętnie opowiadają swoim pociechom w ich kolejne urodziny.

„Telefon dwuletniej Uty” to wiersz przypominający rejestrację jednej z tego typu rozmów „na niby”. Nierzeczywistych, bo podyktowanych dziecięcą fantazją, pomysłem, podpatrzeniem i podsłuchaniem życia dorosłych. Realnych, gdyż podobne do tej Przybosiowej odbywają każdego dnia małe dzieci, poprzez słowne igraszki wyrażając siebie. Monolog do słuchawki najwyraźniej prowadziła też córeczka Juliana Przybosia, autora wiersza. Jej gaworzenie stało się inspiracją dla dojrzałego mężczyzny, by stworzyć dziełko – zapis wynurzeń dziewczynki, jednocześnie wcale nie będący jedynie odtworzeniem dziecinnego słownictwa i niezrozumiałych dźwięków mających, mimo wszystko, swój własny sens i znaczenie.

Ale zacznijmy może od początku. Tytuł – „Telefon dwuletniej Uty” mówi nam bardzo wiele, tym bardziej, jeśli choć trochę znamy biografię Juliana Przybosia. Otóż tytułowa Uta, to nikt inny jak dziewczynka o tym samym imieniu, które nosi córka poety, wykazuje ona cechy żywej dziewczynki, ale nie jest odzwierciedleniem, a jedynie postacią z pogranicza rzeczywistości, kimś łączącym w sobie dorosłego Przybosia i maleńką Utę. Dziecka z wiersza nie można całkiem utożsamiać z prawdziwą, żyjącą osobą, a jednak prawdopodobnie mają one wiele cech wspólnych. Uta - mała, bo dopiero kilkuletnia, radosna i pocieszna, rozkosznie gadatliwa, obdarzona wybujałą fantazją. Poeta zachwycał się nią, jej sposobem mówienia, słownictwem, które tworzyła na własny użytek, jej swoistą poetyką, sposobem, w jaki nie potrafiła wymówić słów poprawnie, ale zabawnie je kalecząc. Przyboś wydaje się być w kwestii zauroczenia własnym dzieckiem równie bezkrytyczny, jak Kochanowski, który w Trenach opiewał nierozwinięty talent umarłej córki, nazywając ją słowiańską Safoną. Swoje zainteresowanie dzieckiem Przyboś przelał na papier, stworzył utwór, który mam zadanie zanalizować. „Telefon...” nie jest jedynym tego typu, infantylnym, wierszem poety, gdyż rymowanek, które powstały we współudziale Uty jest dużo więcej.

„Telefon...” to wiersz stosunkowo długi, jak niekończące się potrafią być opowieści maluchów, ale nie statyczny i nudny, lecz bardzo dynamiczny, ciekawy - mnóstwo w nim wykrzyknień, pytań, odpowiedzi. Utwór bogaty jest w określenia, na pozór bezsensownych, których z pewnością nie odnajdziemy w słowniku poprawnej polszczyzny...lecz kto szukałby ich właśnie tam słuchając uroczej dziewczynki, której buzia wprost się nie zamyka. Uta, ta z „Telefonu...” jest w istocie maluchem, szkrabem, po prostu dzieckiem, mówi w swoim własnym języku, gaworzy o „jiji”, „łaba”, „zielolo”, szczebiocze, wręcz widać jak uśmiecha się do niewidocznego rozmówcy i skupia na quasi-dialogu, a choć po raz kolejny nie otrzymuje odpowiedzi jest nim tak samo zainteresowana jak na początku. Uta wykrzykuje: „Halo! Hola! Hololo!”, naśladuje dorosły ton, pyta: „Zielolo?” jakby ono, zniekształcone w dziecinnej mowie – jezioro, rzeczywiście mogło z dziewczynką porozmawiać. Z tekstu pobrzmiewa naiwność i ufność, podmiot liryczny, który identyfikujemy z tytułową dwuletnią Utą, nie opowiada odbiorcy o niczym konkretnym, nie obiera sobie z góry tematu, ale improwizuje, mówi o tym, co właśnie się przypomniało, co ostatnio wzbudziło zainteresowanie, pewne emocje i warte jest przekazania komuś po drugiej stronie słuchawki. Dziecko wydobywa z siebie słowa – swoje własne, niedojrzałe, nie dla wszystkich zrozumiałe, ale są one tylko częścią werbalnego przekazu dziewczynki, bo poza tymi dziwnymi: „Guskajem” czy „łabą” słyszymy też „wici”, „sitowie” czy „oziminę”, na której urodził się mały „jiji”. Wyraźnie widać, że słownictwo jest tu dość zróżnicowane – z jednej strony dziecięce odpowiedniki wyrazów, z drugiej – słowa, które nie pasują do wizerunku dwulatki, gdyż są zbyt dorosłe. Równie dojrzale pobrzmiewają niektóre stwierdzenia, takie jak: „woda to mijana uroda”, „dwie łodzie na wodzie czerwone ode żagla”. Nasuwa się tu wniosek, że ton dziecka to tylko jeden z kilku występujących w utworze. Poza gaworzeniem, mamy w wierszu jeszcze oddźwięk głosu ojca, bo to przecież on, dorosły, stworzył „Telefon...”, choć język jakim nakazał posługiwać się małoletniemu podmiotowi lirycznemu ma cechy mowy dziecka. Takim charakterystycznym rysem stylizacji na dziecięcy sposób mówienia będą nie tylko neologizmy zrodzone w dziecinnej główce, każące na zająca wołać „jiji”, ale także złożenia, które można nazwać równie dobrze stopieniami, gdyż łączą one w sobie kilka słów. Owe słowa nakładają się na siebie, z jednego biorą początek, z innego koniec i czytamy: „konarkuku”, „kanarkuku”, „uchoko”, „do czarocywnilesie”. Trudno byłoby przyporządkować wymienione neologizmy człowiekowi dorosłemu, ale bardzo łatwo pomysłowemu dziecku, jakim najwyraźniej jest Przybosiowa Uta. Dziewczynka rozmawia przez telefon z jeziorem, drugim jej wyimaginowanym rozmówcą jest Guskaj – postać nieistniejąca, można go nazwać niewidzialnym przyjacielem, dobrym do pogaduszek, stworzonym przez fantazjującą kilkulatkę dla własnej uciechy.
W wyobraźni Uty Guskaj ma postać, wygląd, określone zachowanie, dla niej jest wręcz namacalny, my poznajemy Guskaja z końcowego fragmentu wiersza, kiedy to Uta mówi tylko o nim – „Guskaj Uty nie słucha, / brak mu jednego sucha”, „Guskaj ucieka w pole,/ tam gdzie dalekokolo / jezie-zioro-jeziolo”. Dziewczynka opowiada o wydarzeniach w czasie teraźniejszym, jak gdyby odbywały się one właśnie teraz, na jej oczach...i tak się dzieje, tyle że oczy małej podobnymi są oczom fantazji, wyobraźni, nie cielesnym. Imaginacja najróżniejszych sytuacji odbywających się tu i teraz, a jednak niewidocznych dla każdego poza maluchem, który nadaje im rys rzeczywistości, to cecha specyficzna naturze dziecięcej...i tylko u dziecka jest ona niewymuszona, co zauważa poeta.

Jeśli chodzi o budowę wiersza, to jest ona nieregularna, wersy nie mają jednakowej ilości sylab, różnią się długością, poszczególne strofy mają inną objętość. Taki, a nie inny zapis wiersza idealnie do niego pasuje, nie burzy obrazu, który wyłania się z „Telefonu...”,wręcz przeciwnie, sprawia, że nabiera on naturalności. Dziecko, które mówi samo do siebie, do słuchawki telefonu, gdy po drugiej stronie nikogo nie ma, gdy opowiada, jest niejednostajne, zmienne, niestabilne. Mówi przecież o tylu różnorodnych sprawach, budzących rozmaite emocje, a to odbija się na słownictwie i sposobie jego wyrażania. Przyboś spostrzegł to zjawisko, które właściwie wydaje się być oczywiste
i doskonale ujął je w swoim wierszu.

„Telefon...” to utwór, który ukazuje nam zabawę małego dziecka i sam w zasadzie jest zabawą. Autor wiersza bawi się słowami, często przestawia w nich sylaby, podobnie brzmiące wyrazy stawia w jednym wersie obok siebie, skoro może być „zalesiona bajka”, równie dobrze może istnieć „lesiona zabajka”, ucho może iść „po dobroci-paproci i po oście-pozłość się”. Język jest tym, co w „Telefonie...” najważniejsze, tematyka poszczególnych zwrotek jest błaha, mało ważna, chociaż dziecko, które o wszystkim opowiada jest tym zaabsorbowane, jak zwykle bywają dzieci, gdy gaworzą o nowościach. Przyboś w „Telefonie...” przenosi swoich czytelników w wielki, pełen tajemnic
i nadzwyczajnych zjawisk, świat, w miejsca zwykłe-niezwykłe, wywołujące mnóstwo reakcji u dziecka będącego częścią tych wszystkich nieznanych cudów. Jednym z odzewów jest rozgadanie się, radosne gaworzenie o wszystkim i niczym, usiłowanie określenia otaczających kilkulatka rzeczy, postaci, całego ogromnego świata. Jednocześnie ten właśnie ogrom zamyka się do najbliższego otoczenia, które staje się coraz bardziej znane i lubiane, więc tym chętniej opisywane. Uta mówi: „jiji w dalejlesie biały puch w zębach niesie/ na gniazdo dla małego jiji urodzonego nago na oziminie - patrzaj, słuchaj, nim minie...” Dziecko jest zauroczone tym, co ogląda, cieszy się, obserwuje, a poznawanie, zgłębianie otoczenia napawa je radością – naturalną, dziecięcą, bardzo prawidłową u małej dziewczynki. Język wiersza można nazwać wczesnofuturystycznym. Gaworzenie małego, ale rozumnego stworzenia wniosło do utworu nie tylko nowości słowotwórcze, ale także pewien szczególny baśniowy nastrój i humor. Słowa, które autor włożył w usta podmiotowi lirycznemu nie mogą nie budzić uśmiechu na twarzach odbiorów „Telefonu...”

Uśmiech rodził się również na twarzy Przybosia, razem z uśmiechem do życia budził się pomysł na cykl wierszy, w których „wystąpi” Uta, a raczej nie tyle ona sama, co słowa, które wypowiada, kiedy ukochany tata pokazuje zająca czy łabędzia. „Telefon dwuletniej Uty”, podobnie jak inne utwory z tomiku „Wiersze i obrazki”, nie należy do literatury dziecięcej. Jest to rymowanka o dziecku, ale raczej nie dla dziecka, choć podobne wiersze Przybosia bywały i tak interpretowane. „Telefon...” to utwór o dziecku, o zabawie, słowach, czy tez może o zabawie dziecka słowami. Scenka, którą możemy sobie wyobrazić czytając wiersz idealnie nadaje się do obranego założenia, by przedstawić dziecięce igraszki mową, której dopiero się uczą.

Dzieci uwielbiają wydobywać z siebie słowa, słowa, słowa...uwielbiają gaworzyć, uczyć się życia i bycia...niektórzy poeci uwielbiają o tym pisać. Uta niech będzie przykładem takiego dziecka, Przyboś – poety, a „Telefon...” złożenia talentu jednego i drugiego.


Dziękuję.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 11 minut