profil

Dwa obrazy prowincji. Porównaj sposoby ich kreacji w podanych fragmentach "Pani Bovary" Gustawa Flauberta i "Republiki marzeń" Brunona Schulza.

poleca 85% 469 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

W mojej pracy spróbuje porównać dwa sposoby kreacji obrazu prowincji w fragmentach Gustawa Flauberta i Bruno Schulza.
Na samym początku mojego wypracowania wyjaśnię, co to jest prowincja. Prowincja jest to obszar daleko położony od centrum kraju, przez co opóźniony w rozwoju kulturalnym, cywilizacyjnym i gospodarczym, gdyż nie ma on swobodnego dostępu do stolicy.
Pierwszym fragmentem, jaki opiszę jest fragment powieści „Pani Brovary” autorstwa Gustawa Flauberta. Na początku tekstu autor opisuje położenia Yonville-Opactwo. Jest to spore osiedle, które swą nazwę zawdzięcza staremu opactwu kapucynów, po których nie został żaden ślad, nawet ruin. Osiedle te położone jest osiem mil od Reuen, miedzy droga do Abbeville a drogą do Beauvais. Prowincja ta leży na pograniczu Normandii, Pikardii i Ile-de-France, w kraju, który nie ma własnego oblicza, gdzie język nie ma żadnego akcentu, a widoki nie mą w sobie nic poruszającego. W 1835 roku wybudowana tu drogę komunalną, która łączyła gościńce prowadzące do Abbeville i do Amines, ponieważ wcześniej nie była tu żadnej dobrej drogi. Korzystały z niej czasem dyliżanse udające się do Flandrii z Rouen. Lecz mimo powstałych możliwości mieszkańcy tego osiedla zamiast zająć się uprawą roli woleli pozostać przy swoich pastwiskach, choć są one zupełnie nie korzystne, przez co osiedle to zostaje martwe, a miasteczko staje się nudne. U podnóża pagórka, za mostem, aleją, która jest porośniętą młodą osiczyną pojawiają się pierwsze domki miasteczka. Domostwa te ogrodzone są żywopłotem, otoczone zabudowaniami gospodarczymi. Domki mają otynkowane ściany i są zbudowane z ukośnych sczerniałych belek. Czasami na terenie posesji rośnie grusza, a drzwi wejściowe dla ochrony przed kurczętami mają mała obrotową furteczkę, którą przechodzi drób by podzióbać okruchy chleba. Idąc w głąb wioski, podwórza stają się coraz mniejsze, znikają żywopłoty, a domy przybliżają się do siebie. Dochodzi się do kuźni, a potem do domku kaznodzieja. Połowę głównego rynku zajmuje szopa wsparta na dwudziestu słupach, pokryta dachówką. Budowla w stylu greckiej świątyni, wykonana według rysunku architekta z Paryża, tworzy narożnik z domem aptekarza. Jedyna ulica opactwa jest długa na odległość wystrzału, by nagle skończyć się na zakręcie. Na szczycie dzwonnicy obraca się blaszana, kolorowa wstęga, natomiast nad sklepem galanteryjnym powiewają dwie perkalowe. Embriony aptekarza psują się coraz bardziej, a nad bramą wjazdową oberży ukazuje się wypłowiały, stary, złoty lew zaczesany na wzór grzywy pudla.
Uważam, iż ukazany powyżej obraz prowincji jest dość smutny, ponieważ nie ma tu żadnych perspektyw rozwoju, ani żadnej rzeczy, która może zatrzymać na dłużej.
Drugim fragmentem, jaki opiszę, jest „Republika marzeń” Bruno Schulza. I w tym fragmencie autor zaczyna od przedstawienie położenia prowincji. Mieści się ona tam, gdzie mapa kraju staje się południowa, wyblaknięta od promieni słonecznych i spalona „latem”. Zostaje ona porównana do dojrzałej gruszki czy też kota, który leży w słońcu. Z dalszej części tekstu dowiadujemy się, że kraina ta jest skierowaną przylądkiem ku południowi, że jest to kraina odcięta od świata. Obszar ten próbuje być samowystarczalna oraz żyć na własną rękę.
Widoki z ogródków przedmiejskich rozciąga się jakby w nie skończoność na równiny. Niebo nad skrawkiem tej ziemi jest większe, głębsze, wielopiętrowe, chłonące, pełne wniebowstąpień, oraz ogromne jak kopuła i pełne niedokończonych fresków i improwizacji. Miasto to „zstąpiło” w odmienność, czyli nic w tym mieście nie dzieje się za darmo, wszystko, ma swój sens i działa się tu bez premedytacji, a nie jak w innych miastach, które rozwinęły się w ekonomię, cyfry, statyczność i liczebność. Zdarzenia na tej prowincji nie są „emfeterycznym fantomem”, czyli czymś, co funkcjonuje, bo musi, lecz mają one korzenie w głąb rzeczy i sięgają istoty.
Podwórza w mieście „toną” w pokrzywach, chwastach, a szopy i komórki są obrośnięte od samego dołu aż po dach. Teren ten stoi w „płomieniach” zieleni taniej, lichej, trującej, zjadliwej i pasożytniczej. Przeważają tu pokrzywy, które niszczą kwiaty i w nocy „po kryjomu” zarastają tyły domów oraz przydrożne rowy.
Następnie autor opisuje, co robił wraz z rodziną, gdy było bardzo gorąco. Wyjeżdżał on w powodzie do miasta. I to właśnie w tedy dniach Schulz wraz ze swoimi kolegami powziął myśl, aby wyruszyć w podróż, aż za zdrojowisko, tam gdzie róża wiatrów nie mogła odnaleźć właściwego kierunku. To właśnie w tym miejscu chcieli się uzależnić od dorosłych, wyjść poza ich horyzonty. Życie miało płynąć pod znakiem poezji i przyrody oraz ciągłych zadziwień i olśnień. Miała to być forteca, która służyłaby za twierdzę, na wpół teatr i na wpół laboratorium wizyjne. Wszystko, co miało tu istnieć miało należeć do samej twierdzy lub jego otoczenia. Tatr miał wybiegać w naturę, całkowicie nieograniczony, wzrastający w rzeczywistość, obrazujący, każdy z żywiołów. To właśnie w tym miejscu miały się splatać, zderzać ze sobą wszystkie wątki historyj, jakie wymyślili sobie mieszkańcy owego miejsca. Na końcu tekstu autor stwierdza, że wszyscy jesteśmy z natury marzycielami, braćmi spod znaku kielni oraz budowniczymi…
Uważam, iż obraz prowincji przedstawiony powyżej okazuje prowincję, która jest odosobniona od reszty, lecz jej to nie przeszkadza. Trzeba jednak pamiętać, że tekst Bruno Schulza jest obrazem wspomnień dziecka.
Podsumowując moją prace stwierdzam, że w fragmencie I mamy ukazaną prowincje, która jest typową prowincją nie mającą żadnych ambicji oraz chęci do zmienienia tego. Natomiast w fragmencie II mamy przedstawioną prowincję, która jest „osobnym światem”. Jest ona samo wystarczalna, funkcjonuje na własnych, uczciwych zasadach. W przeciwieństwie do prowincji z pierwszego fragmentu miasto to potrafi zatrzymać na dłużej, nawet czytelnika.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut