profil

Dzień z życia bohatera "Pana Tadeusza"- Jankiela

poleca 87% 101 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Adam Mickiewicz

Gram na cymbałach. Pałeczki coraz szybciej i szybciej uderzają w napięte struny instrumentu, wyślizgują mi się z dłoni i nagle, w tajemniczy sposób uskrzydlone, fruną pod sam sufit, ogromnego zamczyska. Wtem, gwałtownie zawracają i lecą prosto na mnie z zadziwiającą prędkością...
- Tato... Tato!
Otworzyłem oczy i ujrzałem zamgloną postać mojego syna.
- Pora wstać! Przespałeś cały ranek!- krzyknął i wybiegł z powrotem na podwórze
Ziewnąłem przeciągle i wciąż półprzytomny usadowiłem się na brzegu łóżka. W domu nie było żywej duszy, co potwierdzało fakt, iż jest już naprawdę późno. Powoli wstałem, czemu towarzyszył odgłos strzelających kości.
- Starość nie radość... – pomyślałem i udałem się do kuchni, gdzie czekała na mnie całkiem już zimna kawa ze śmietaną.
Popijając orzeźwiający napój, przyglądałem się wiszącym na ścianie cymbałom, przywołując wspomnienia dawnych lat. Tak, tak... wiele razem przeszliśmy, ja i mój instrument... Podziwiały nas damy dworu, chwalili szlachcice... To były czasy...
Z odrobiną tęsknoty w sercu, dotknąłem opuszkami palców zakurzone cymbały, po czym ubrałem swój najlepszy szafran i wyszedłem na podwórze.
Dzień był ciepły i słoneczny. Błękitne niebo kontrastowało z bielą brzóz i ciepłymi kolorami kwiatów. Cała przyroda zdawała się dawać niezwykły koncert: pszczoły bzyczały, drzewa kołysane delikatnym wiatrem cicho szumiały, a zewsząd słychać było radosny śpiew ptaków.
Muzyka ta, wprawiła mnie w doskonały nastrój i żwawym krokiem ruszyłem otworzyć swoją karczmę.
Już po chwili, zapanował w niej duży ruch. Słychać było gwar rozmów, głośne wybuchy śmiechu i niezdarnie śpiewane ludowe przyśpiewki, będące prawdziwą udręką dla moich wrażliwych uszu. Szynkarka biegała od stołu do stołu, sumiennie wykonując swoje obowiązki. Napotkawszy mój wzrok, posłała mi przelotne pozdrowienie i natychmiast wróciła do pracy.
Przez kolejną godzinę przechadzałem się wśród obecnych w karczmie chłopów i szlachciców, zabawiając ich rozmową i wymieniając uwagi na różne tematy.
Czas mijał leniwie, lecz przyjemnie, do momentu, w którym kilku pijaków wdało się w bójkę. Wyrzuciłem awanturników za drzwi i mój doskonały jak dotąd nastrój gdzieś uleciał. Zabawa, zabawą, ale pijaństwa tolerować nie będę! Może i jestem stary, lecz póki żyje w mojej karczmie nie będzie miejsca dla pijaków!
Mocno poirytowany, usiadłem w rogu pomieszczenia i gładząc brodę przyglądałem się gościom. Po chwili dosiadł się do mnie stary handlarz. Potrzebował rady, w sprawie sprzedaży zboża, a ja- nie chwaląc się- znam się na tym doskonale. Udzieliłem staruszkowi kilku rad, chwilę jeszcze porozmawialiśmy i mężczyzna opuścił karczmę.
Chwilę później, przybyło kilku nowych gości. W jednym z nich, natychmiast rozpoznałem księdza Robaka, człowieka bardzo przeze mnie szanowanego. Przywitałem się i zaprowadziłem Bernardyna, do najdalszego krańca mojej karczmy, w którym zwykle przesiadywał Gerwazy.
Ksiądz wyciągnął tabakę i częstował nią zgromadzonych wokół niego szlachciców, zachwalając jednocześnie jej zalety. W pewnym momencie, rozmowa zeszła na niebezpieczne tory polityki, jednak sprytny ksiądz, sprowadził ją z powrotem na swą tabakierkę.
Przysłuchiwałem się wszystkiemu, obserwując czy kielich Robaka jest pełny, i w razie potrzeby uzupełniałem brak trunku. Przyglądałem się skrytej w cieniu kaptura twarzy księdza i przypominały mi się stare dzieje... Nasze nocne spotkania i narady... Ach... dzisiejszy dzień jest pełen wspomnień!
Z rozmyślań wyrwało mnie nagłe zerwanie się z miejsca Bernardyna. Coś ważnego musiało mu się przypomnieć, gdyż pośpiesznie opuścił swych towarzyszy i wybiegł z karczmy.
Czas znów płynął mi leniwie, na spacerach między stolikami i pogawędkach z gośćmi.
Nagle, zza okna dało się słyszeć głośne ujadanie psów, a chwile później strzały. Zdziwiony wyjrzałem na zewnątrz, a za mną wybiegło kilku chłopów.
- Pewnie w puszczy, polowanie urządzają – powiedział jeden z nich.
- Tak... słyszałem od Wojskiego, że niedźwiedź z matecznika wyszedł i szykuje się wielka obława...- dodał inny.
Wróciliśmy do środka, i nie zdążyliśmy nawet usiąść, kiedy dało się słyszeć inny odgłos. Wszyscy umilkli, zaskoczeni.
- To bawoli róg Wojskiego- wyjaśniłem. – Polowanie zakończone.
Nikt tak jak Wojski nie umiał grać na rogu.
W karczmie zapanował zwykły szum. Wszyscy zastanawiali się, czy znanemu z wybitnych umiejętności myśliwskich Wojskiemu, udało się złapać ogromnego zwierza.
Poczułem się trochę zmęczony i postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza. Pogoda wciąż była przyjemna, więc wybrałem się na spacer. Słońce powoli zaczynało zachodzić, a chłodny wietrzyk rozwiewał mi włosy. Przypomniałem sobie swój dziwaczny sen. Co on mógł oznaczać? Może powinienem wrócić do grania? Eee... wyszedłem z wprawy, pewnie już bym nie potrafił...
Przechadzałem się między drzewami, nucąc pod nosem mazurek i rozmyślając o różnych, mało istotnych sprawach.
Kiedy wróciłem do karczmy, zapadał już zmrok, jednak wciąż miałem wielu gości. Godziny dłużyły mi się niemiłosiernie, i kiedy wkońcu, ostatni szlachcice opuścili karczmę, z wielką ulgą udałem się do domu.
Jedząc kolację, znów przyglądałem się cymbałom i czułem dziwne kłucie w sercu... Już miałem sięgnąć po instrument, już wyciągałem doń dłonie, lecz rezygnowałem... Tak dawno tego nie robiłem...
Przebrałem się i pełen mieszanych uczuć, poszedłem do lóżka. Miękkość pościeli szybko odgoniła wszystkie moje niepokoje i niemal natychmiast zasnąłem. A nocą śniło mi się, że w wielkiej sali, gram na moich cymbałach, które tym razem przybrały monstrualne rozmiary i całe były ze złota...
Dziwny sen. Naprawdę, dziwny sen...

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 5 minut

Podobne tematy
Teksty kultury