profil

Świętość bez Boga - artykuł.

poleca 85% 1020 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

ŚWIĘTOŚĆ BEZ BOGA
- Krótko mówiąc - powiedział Tarrou z prostotą - chciałbym wiedzieć, jak stać się
świętym; tylko to mnie interesuje.
- Ale pan nie wierzy w Boga.
- Właśnie. Znam dziś tylko jedno konkretne zagadnienie: czy można być
świętym bez Boga.
Albert Camus "Dżuma"

PIOTR GRUSZCZYŃSKI - krytyk teatralny, redaktor "Res Publiki Nowej":
Często mówimy o kimś "święty człowiek" lub głośno wyrażamy przekonanie, że na pewno pójdzie do nieba. Mówimy tak o ludziach, którzy wydają nam się dobrzy. Nie krzywdzą nikogo, nie kradną, nie zabijają a ponadto okazują innym bezinteresowną pomoc i dobroć. Często jeszcze spadają na nich rozmaite życiowe nieszczęścia, choroby, śmierć najbliższych, a oni godzą się z losem. Potrafimy też tak myśleć o sobie, choć z większą dozą krytycyzmu, bo lepiej wszak znamy samych siebie i wiemy jak z tą świętością jest naprawdę. Jednakże bycie świętym za życia nie gwarantuje bycia świętym w życiu wiecznym. Pół biedy, jeżeli człowiek wierzy w Boga, wtedy ma przynajmniej jakieś szansę na zbawienie. Ale zbawienie nie gwarantuje bycia świętym, bo świętość to coś szczególnego, wyjątkowego i niesłychanie rzadkiego. Do tego konieczne jest jakieś specjalne wydarzenie: objawienie, męczeństwo, mistyczny i bezpośredni kontakt z Bogiem, gwałtowne nawrócenie po długotrwałym życiu w zatwardziałym grzechu. Bohaterki romansów westchnęłyby w tym momencie: "jakież to niesprawiedliwe", jednocześnie żywiąc żarliwe uczucia do wszystkich świętych męczennic i zawierając zabobonne konszachty ze świętymi, którzy to i owo mogą pomóc uzyskać. Cóż, świętość nie jest instytucją demokratyczną, zależy od boskiego wyboru, choć może każdy z nas poddawany jest próbie świętości, tyle tylko, że nieliczni potrafią jej sprostać. Innymi słowy, aby zostać świętym i wyniesionym na ołtarze, potrzebne jest jakieś spektakularne wydarzenie.
O uznaniu kogoś za świętego decyduje Kościół, a sam Bóg niezbyt chętnie wtrąca się w procesy beatyfikacyjne. Co najwyżej objawia się wybrańcowi lub wybrance, ale dla osób trzecich objawienia te właściwie nie są możliwe do zweryfikowania. Z tego prosty wniosek, że nie ma świętości poza Kościołem, a ludzie dobrzy, potocznie uznawani za świętych, nie mają żadnych szans, jeżeli żyją poza Kościołem, nawet jeśli wierzą w Boga. Kościół bowiem przyznaje odpowiednie kwalifikacje i feruje oceny. Reprezentuje wszak Boga na ziemi i ma do tego prawo. Jeśli ktoś podważa to prawo, popada w grzech i świętym być nie może. Skoro nie możemy zapytać o świętych samego Boga, wolałbym, aby Kościół zaprzestał procesów beatyfikacyjnych, czasami kontrowersyjnych. Zdrowsza jest sytuacja, gdy do zbawienia wystarcza wiara w Boga, a kult świętych nie jest uprawiany.

JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ - poeta, pisarz:
Słabo pamiętam "Dżumę" Camusa, czytałem ją wiele lat temu, a nie bardzo chce mi się do niej zaglądać. Camus to nie jest mój ulubiony pisarz. Nie pamiętam więc też, kim jest ten Tarrou, który postanowił zostać świętym lub tylko interesował się, jak zostaje się świętym. Ale to nie jest ważne, ponieważ dwa fundamentalne pytania, które wynikają z cytatu, są całkiem jasne: czy nie wierząc w Boga można zostać świętym, a jeśli tak, to co trzeba zrobić, żeby taką bezbożną świętość osiągnąć, czyli na czym miałaby ona polegać. Otóż Tarrou, cokolwiek sądziłby o Bogu (jest czy Go nie ma), ma, moim zdaniem, niemałe szansę na zostanie świętym, ma akurat pięćdziesiąt procent szans. Czyli szansa połowiczna, pięćdziesięcioprocentowa. Zaraz wytłumaczę, dlaczego tak myślę.
My o Bogu wiemy bardzo niewiele, niemal nic o Nim nie wiemy. Wiemy tylko tyle, ile mówi nam nasza wiara, czyli tyle, ile mówi nam Objawienie (bo to w nie wierzymy), sprzed dwu tysięcy lat. To Objawienie, zapisane w Ewangeliach oraz Listach świętego Pawła, weszło w nasz język (aramejski, grecki), przez który "przedzierało się" do nas. Gdyby zostało nam objawione w niepojętym dla nas języku Boga (w którymś z Jego języków; ich liczba może być nieskończona lub skończona, jak Bóg sobie życzy), to tym samym nie zostałoby objawione, nie wyszłoby na jaw, ponieważ nie pojęlibyśmy go, nie moglibyśmy go pojąć. Jeśli tak się myśli, to trzeba też przyjąć, że wchodząc w nasz tutejszy język, w którym Bóg w swej niepojętej dla nas Całości nie może się przecież pomieścić, Objawienie dostosowało się (lub dostosowaliśmy je) do naszych tutejszych możliwości językowych, czyli do naszych możliwości pojmowania. Objawienie nie mówi nam więc wszystkiego (całej Prawdy), mówi tylko tyle, ile jesteśmy w stanie pojąć. Czyli mówi bardzo mało - inaczej być nie mogło. Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę i taką okoliczność: wygląda na to (ale właśnie "wygląda" - nie jest pewne), że od kilkuset lat Bóg. ukrywa się przed nami, nie chce żebyśmy Go tutaj widzieli. A jeśli tak jest, to może być i tak (ale i to nie jest pewne), że Bóg nie chce, abyśmy mieli o Nim jakąś wiedzę gruntowną i wystarczającą. Może nawet woli (i to też nie jest pewne, bo kto ośmieli się powiedzieć, że wie z pewnością, co Bóg woli) .żebyśmy o Nim nie wiedzieli. Wszystko to mówię (ograniczony rodzajem wypowiedzi) w sposób prostacki, choć to są sprawy, które wymagają wielkiej precyzji językowej, i nie należy tego upraszczać.
Jeśli nasza wiedza o Bożych poczynaniach tak właśnie wygląda, jeśli wiemy tak mało, niemal nic, jeśli prowadzi nas tylko wiara, a rozum nic w tej kwestii nie może nam pomóc (rozum mądry jest tutaj, u nas, a u Boga, wspomina o tym Objawienie, rozum może być głupi), to skąd moglibyśmy wiedzieć, co Bóg sądzi o naszych tutejszych świętych i który z tych świętych jest u Niego święty? Narzucanie czegoś Bogu (mówienie: "O, ten święty to jest święty i Ty, Boże, masz to uznać, ponieważ my to uznaliśmy i my chcemy, żeby tak właśnie było") jest nie tylko trochę bezczelne, ale także, co istotniejsze, bezskuteczne: jeśli Bóg (jak mówi Objawienie) jest wszechmocny, to jakże moglibyśmy coś Mu narzucić (ograniczając tym samym Jego Wszechmoc)? Wynika z tego, że Tarrou, choć nie wierzy w Boga, ma szansę, którą daje mu nasza tutejsza niewiedza, szansę właśnie połowiczną, pięćdziesięcioprocentową. Może będzie święty u Boga, a może nie będzie, może spodoba się Bogu, a może nie spodoba, może Bóg zechce mieć takiego świętego, a może nie zechce. My nie możemy wiedzieć, czego Bóg chce, a czego nie chce, kto Mu się podoba, a kto nie. Kiedyś się tego pewnie dowiemy, ale nie tutaj, to będzie już tam. Zasługi, cnoty i grzechy Tarrou, a także pożytki, jakie tutaj, w tej naszej ziemskiej przestrzeni, miałby z niego Bóg, nie mają tu nic do rzeczy i nie mogą wpłynąć na naszą tutejszą ocenę tamtejszych szans grzesznego lub cnotliwego Tarrou, bowiem nie wiemy i nie możemy wiedzieć, co Bóg o tym wszystkim sądzi: co uważa za pożyteczne, co Go cieszy, a co smuci. Jeśli coś Go cieszy lub smuci, mówiąc "to Go cieszy, a tamto smuci" -nonsensownie antropomorfizujemy Boga, dajemy wyraz nonsensownemu przekonaniu, że nasze radości i smutki są również i Jego udziałem.
A jeśli Boga - jak sądzi bezbożny Tarrou - w ogóle nie ma? Czy w takim wypadku niewierzący w Boga Tarrou też ma szansę zostania świętym? Czyli: czy można zostać świętym bez Boga? A, co to, to nie. Jeśli Boga nie ma, to ani tu, ani tam nigdy nie było, nie ma i nie będzie świętych. Jeśli Boga nie ma, to nic nie jest święte, bowiem wszystko jest tylko ludzkie. Słowa "święty", "świętość" mają (miałyby) w takim wypadku jakieś całkiem inne znaczenie, które dopiero trzeba by im nadać i wciąż na nowo trzeba by im nadawać lub też (skłaniam się raczej ku tej opinii) nie miałyby żadnego istotnego znaczenia, co najwyżej potoczne, takie jakie im nadajemy w zwrotach typu: "brudny jak święta ziemia", "na święte nigdy", "o święta naiwności". Jeśli Boga nie ma, to pozostaje nam tylko jedna rzeczywistość: książę tego świata, nasz tutejszy język z jego diabelskimi pomysłami.

KONRAD SZYMAŃSKI - redaktor naczelny "Nova et vetera":
Świętość oznacza łączność z sacrum - albo przez podzielenie swoim życiem przymiotów Bożych (w szerszym tego słowa znaczeniu) albo przez cieszenie się wiecznością z Bogiem w niebie (w bardziej określonym i właściwym tego słowa znaczeniu).
Zatem odnosi się ona właściwie do życia po śmierci, kiedy to skutkiem nieprzeniknionej woli Boga, mamy szansę być włączeni w Świętych obcowanie. W życiu doczesnym możemy jedynie być pobożnymi (w sensie przestrzegania Przykazań l tablicy Dekalogu), dobrymi (w sensie przestrzegania Przykazań II tablicy Dekalogu) lub żyć w harmonii z innymi ludźmi (co jest najbardziej mętnym kryterium z racji trudności, jakie zwykle mamy w ustaleniu "słusznego" i "niesłusznego" kompromisu). Napięcie, przenikające relacje pobożności do dobroci i wiary do uczynków, ściśle dotyka naszego pytania.
Ofiarą Krzyżową Chrystus odkupił grzechy ludzkości, lecz jednocześnie ustanowił Nowe Przymierze, które zawiera określone wymagania względem ludzi (skierowane tak wobec jednostek, jak społeczności). Z drugiej strony niecne uczynki Dobrego Łotra nie zyskały specjalnego znaczenia w zderzeniu z jego Wiarą. Koniec końców człowiek od początku cieszy się wolnością w oczach Boga, lecz, jeśli chce być Świętym, tak jak Tarrou, stoi przed nim współpraca z łaską wśród ciężarów doczesności.
Nie. tylko Tarrou, ale całe nasze czasy chcą żyć ułudą "Świętości bez Boga". Jeśli nawet nie wybierają ateizmu, stwarzają sobie atrapę Boga (bożków humanizmu, czy New Agę).
Niezmiernie ważne w odpowiedzi Tarrou na wyrzut jego rozmówcy jest słowo: "Właśnie". Tarrou nie jest lekkoduchem, który nie miał dotychczas okazji postawić sobie pytania o Boga, który nie chce zawracać sobie głowy takim problemem, który w końcu jakimś cudem żyje życiem poczciwca, nie ocierając się nawet o kwestię Boga. Wystarczyłoby "nie wiem" i, zgodnie z Bożą obietnicą, że "kto nie jest przeciwko mnie, jest ze mną", Tarrou byłby bliżej Boga. Następnie wystarczyłoby, aby pozwolił się nieść, a spadłby w otwarte ręce Ojca. Życie z dala od Boga i Kościoła zawsze wynika z winy człowieka. Nie ma usprawiedliwienia dla odrzucenia Ofiary Krzyża. Jednak nie zawsze wina ta spoczywa na barkach człowieka, który się oddalił. Może być ona, Bóg jedyny wie jak dalece, "zasługą" innych ludzi, którzy swoimi zaniedbaniami i wyrządzonym złem "zbierają" winy tych, za których Pan Bóg w swoim nieprzeniknionym planie uczynił ich odpowiedzialnymi.
Czy może jednak istnieć usprawiedliwienie dla tak pierwotnego kodu, zapisanego w ludzkiej duszy, jakim jest świadomość przymiotów Boga, jak wszechmoc, stwórczość, przenikliwość? Niektórzy odpowiadają na to twierdząco i stąd czerpią uzasadnienie dla "świętości bez Boga".
Konsekwencje tego poglądu muszą zaprowadzić nas do zanegowania wszechmocy Boga. Oznaczałoby ono, że drugi człowiek, system ideologiczny (na przykład brutalnie ateizujący komunizm), czy wprost szatan mogą odseparować dobrego człowieka (takiego, który istotnie pielęgnuje w sobie wszystkie odruchy sumienia, nie eskaluje przemocy, nie powoduje się pożądliwościami panowania czy bogactw) od łaski Bożej, która jest pierwotnym, koniecznym (choć nigdy nie wystarczającym) i sprawczym warunkiem wiary prowadzącej wprost do świętości.
Jednoznaczna odpowiedź Tarrou mówi nam, że on już dokonał tego wielkiego wyboru; odpowiedział sobie na pytanie o samo istnienie Boga negatywnie. Człowiek taki musiał w swojej wolności podjąć flirt (przez zaniedbanie, miłość własną czy decyzję) ze Złym, księciem tego świata, odrzucając Łaskę.
Mimo to Kościół nigdy nie rościł sobie pretensji do orzekania o czyimś potępieniu (to wszak alternatywa świętości), czując swoje ograniczenie w rozpoznawaniu tych najskrytszych poruszeń duszy, jakie mogą przyjść niespodziewanie i niewidocznie dla kogokolwiek. Tym samym oddaje wyraz tej samej prawdzie o wszechmocy Boga, który nie zagrodzą nikomu swojej łaski, jeśli nie uczyni tego sam... człowiek, o którego duszę w tym wypadku chodzi. Tylko on sam i nikt poza nim, nawet Szatan, nie podejmie ostatecznej decyzji o jego świętości!
Gdzieś na samym dnie ludzkiej duszy pozostaje zawsze ten wybór, którego jasność i klarowność jest gwarantowana tym, że Pan Bóg jest dobry i nigdy nie rząda od nas rzeczy niemożliwych. Dla tych racji Św. Tomasz pisał o człowieku urodzonym i wychowanym w lesie, któremu, jeśli był dobry, Pan Bóg nawet anioła ześle, aby przekazać mu prawdę o Zbawicielu i Jego Kościele; aby dać mu wszystkie niezbędne środki uświęcania swojego życia. Dlatego też nie ma świętości bez Boga!
Jednakże i sceptyk patrząc chłodniejszym okiem na ludzkie ułomności, powinien dojść do podobnej konkluzji. Chociażby socjolog, nawet do cna pozbawiony wiary, uznać powinien konieczność istnienia (choćby jako idei, wyobrażenia) autorytetu, który potwierdza nawet najbardziej pierwotne zasady, jak "nie zabijaj" czy "nie kradnij" i jest jednocześnie postawiony poza porządkiem ludzkim. W innym wypadku, kiedy tym gwarantem albo nawet normodawcąjest człowiek, widzimy, że w wieku XX., jak nigdy wcześniej ludzkość grzęźnie w relatywizmie, który potrafi zinterpretować np. zasadę "nie zabijaj" z pominięciem dzieci nienarodzonych (aborcja), obłożnie chorych, starców i niedorozwinięntych (eutanazja), a nawet "nadliczbowych" (globalizm)! Z kolei zasada "nie kradnij", jeśli sprowadzimy ją do ludzkiego ustanowienia albo damy jej jedynie ludzkie gwarancje, szybko padnie ofiarą społecznej sprawiedliwości i pozwoli nam na progresję podatkową, obkładanie specjalnymi podatkami darowizn, a nawet spadków. Dlatego też nie ma nie tylko "świętości bez Boga", ale nawet - bez idei Boga.

ANDRZEJ WĄSKO - zastępca redaktora naczelnego pisma "Arcana":
Idea "świętości bez Boga" z formalnego punktu widzenia jest tym, co w poetyce nazywa się oksymoronem. Zgodzi się na to każdy, kto z lekcji polskiego
0 poezji baroku zapamiętał takie określenia jak "lodowaty płomień" czy "gorący
lód". "Świętość to heroiczny wymiar wiary w Boga"; określenie "bez Boga" to
jednoznaczna i mocna deklaracja ateizmu. W aspekcie etycznym, tak jak i z
formalnego punktu widzenia, camusowska idea "świętości bez Boga" ma status
sui generis barokowego konceptu; jest wysublimowana, paradoksalna, zadziwia
1 zdumiewa -jeśli nie w zbanalizowanym dziś odbiorze szkolnym, to na pewno w
pierwotnych założeniach jej twórcy.
Jak na mój gust, jest to idea zbyt wysublimowana i zbyt paradoksalna. W sytuacjach granicznych - w życiu, nie w powieści - nie ma nawet czasu na rozważanie tego rodzaju dialektycznych subtelności. Aby zachować się w takich wypadkach przyzwoicie, z godnością, a nawet po bohatersku, nie ma też potrzeby sięgać do tak głęboko literackiego postulatu etycznego. Wydaje się wręcz, że postulat Camusa swoją barokową strukturą otwarty jest bardziej w stronę interpretacji i filozoficznego komentarza, niż w stronę zastosowań praktycznych. Jest to więc idea zrodzona raczej z myślą o bywalcach paryskiej kawiarni Aux Deux Magots niż z myślą o mieszkańcach jakiegokolwiek Oranu, zmuszonych do rzeczywistego wybierania między życiem a śmiercią.
Powyższe uwagi nie są z mojej strony krytyką etyki laickiej jako takiej. Istnieje przecież wiele dróg myślowych znacznie prostszych niż ta, proponowana przez Camusa, które bez odwoływania się do autorytetu Boskiego, mogą uzasadnić altruizm, heroizm, poświęcenie życia dla innych. Na przykład cały system.takich uzasadnień ukazuje w swoich wierszach Zbigniew Herbert. Jak się okazuje, w dziedzinie moralności można osiągnąć bardzo wiele "bez Boga", odwołując się natomiast do takich "pogańskich" wartości jak honor, wierność, cnota, czy - w sytuacjach łatwiejszych - smak... Także utylitaryzm można doprowadzić do skrajnie idealistycznej postawy ofiarnictwa, jaką znajdujemy w dziejach polskiej i rosyjskiej inteligencji drugiej połowy XIX wieku. Ale aspirowanie na tej podstawie do "świętości" pozytywistycznym siłaczkom wydałoby się zbędne, a Herbertowi, jak sądzę, pretensjonalne. Czyż bowiem Pan Cogito nie przestrzega nas przed popadaniem w pychę, słowami: strzeż się jednak dumy niepotrzebnej/oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz/powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych?
Według Herberta autonomiczny człowiek nie powinien zapoznawać przyrodzonych ograniczeń własnej kondycji. Natomiast idea "świętości bez Boga" jest sakralizacją autonomii człowieka, ołtarzem, który człowiek wystawia sam sobie i kadzidłem, które sam przed sobą zapala. Czymże jednak jest to
uświęcenie autonomii człowieka, jeśli nie ztamaniem tej autonomii, pośrednim przyznaniem, że nie może się ona utrzymać bez sięgnięcia po atrybuty boskie, takie jak świętość. Jeśli więc "świętość bez Boga" potraktować jako ukłon składany przez autora "Dżumy" jednocześnie w stroną wierzących i niewierzących, to widać, że ukłon ten w gruncie rzeczy żadnej ze stron nie może zadowolić.
Odrzucając ideę świętości bez Boga w płaszczyźnie teoretycznej, nie należy wszak zapominać o tym, co od teorii ważniejsze - czyli o życiu. Nawet jeśli Albert Camus zajmował się formułowaniem koncepcji w swoim skrajnym moralizmie dwuznacznych moralnie, to trzeba też przyznać, że w życiu, w stopniu nieporównanie wyższym niż setki współczesnych mu intelektualistów, potrafił zachować właściwą miarę rzeczy, jeśli chodzi o stosunek do ideologicznej "Dżumy" XX wieku: nazizmu i komunizmu. Nie tyle więc twórczość, ile te jasne strony biografii Camusa pokazują że niewiara w Boga nie musi na zasadzie prostej determinacji prowadzić do amoralizmu, indyferentyzmu, czy choćby odrzucania stałych norm etycznych jako takich. Katolikom w Polsce niełatwo o tym pamiętać dzisiaj, po lekcji, jaką w ostatnich latach odebrali w tym względzie od swoich oświeconych współbraci z laickiej lewicy. Ale pamiętać o tym trzeba, w imię sprawiedliwości względem tych jednostek, dla których ateizm nie oznacza przyzwolenia na wszystko, i które często pokazują nam wierzącym, jak w trudnych sytuacjach należy dawać świadectwo prawdzie. Ale do tego "idea świętości bez Boga" nie jest im potrzebna. Kto zaś o świętości bez Boga zaczyna myśleć serio, powinien zachować ostrożność, ponieważ niebezpiecznie zbliża się w ten sposób do innych, barokowych konceptów ideologii naszych czasów, takich jak koncepty "zbawienia bez Boga" i "eschatologii bez Boga". Tego typu pokusy prowadzą już w prostej linii do pomysłów budowania królestwa Bożego na ziemi, czyli do marksizmu i pokrewnych mu idei rewolucyjnych, a lekarstwem na nie może być, po Camusie, lektura dzieł Mikołaja Bierdiajewa.
W sąsiedztwie "świętości bez Boga" znajduje się także nie tak szkodliwa (na krótką metę) jak marksizm, ale równie fałszywa postawa "duszpasterstwa bez Boga". Uprawiają ją zazwyczaj sentymentalni moraliści -filantropi, z troską pochylający się nad losem człowieka i jego wieczną niedolą. Zawsze gotowi do udzielania rad i pouczeń, wszystko rozumiejący i na każde życzenie gotowi to "naukowo" objaśnić, żyją i działają jakby tylko po to, żeby innym nieść ulgę w cierpieniu. Ich postawa polega na tym, że w ostateczności nigdy nie godzą się z ludzkim cierpieniem i bezustannie poszukują jego przyczyn. Poszukują ich nie w Bogu, w którego nie wierzą, i nie w człowieku, o którym mają pojęcia zgodnie z nauką Jana Jakuba Rousseau o pierwotnej dobroci natury - ale w społeczeństwie: w jego zacofaniu i ciemnocie, we władzy Kościoła, we władzy imperialistów, kapitalistów, nacjonalistów etc. Niektórych pcha to do polityki (i to jest prawdopodobnie casus kogoś takiego jak Jan Józef
Lipsk,), innych pcha to do działalności charytatywnej, innych jeszcze do świeckiego kaznodziejstwa (tu doskonałym przykładem byłby Aleksander Małachowski). Dla ludzi tego typu idea "świętości bez Boga" jest dzisiaj podstawowym wzorcem społecznej autokreacji.

Ks. TADEUSZ STYCZEŃ - profesor filozofii, szef katedry etyki na KUL-u:
"Czy można być świętym bez Boga?" - pytacie... Wiem o takim. Czyż nie jest nim Giuliano Amoto ?
Świadom jestem, oczywiście, całego ryzyka zawartego w wieloznaczności terminów składających się na to pytanie i - tym samym - na sens całego tego pytania. Mimo to odpowiadam: TAK! - można nim być (nawet nie wiedząc do końca, że się nim jest nie bez...Świętego). Proponuję tzw. "dowód z przykładem": wszak ab esse ad posse valet conseguentia. Mój dowód - to Giuliano Amoto. Co przez to rozumiem, wyjaśni przeczytanie w całości mego tekstu, który załączam, na którego przedruk zezwalam, i o którego . przedruk proszę jako conditio sine qua non wyjaśnienia (ujednoznacznienia, przynajmniej w dużej części) mojej wypowiedzi-odpowiedzi i jej opublikowania w PT Czasopiśmie.
W swoim czasie Piotr Abelard proponował uzupełnienie Litanii do Wszystkich Świętych o wezwanie "Święty Sokratesie!", zaś Albert Camus (bodaj w "Micie Syzyfa") powtórzył za Mistrzem Eckhartem: Wolę Chrystusa w piekle, niż niebo bez Chrystusa. Myślę, że tego rodzaju wypowiedzi (kontrasty) naprowadzają poprzez przesadę ujęcia, na dosadne (ani "skaczące" ani "kulejące" - według terminologii Petreżyckiego), czyli na prawdziwe odpowiedzi. Per oppusita coquoscitur.
(...) Czy więc "laicki racjonalista", który wczoraj jeszcze umiał gratulować Kościołowi determinacji i odwagi, z jaką bronił on człowieka jako człowieka, a więc każdego człowieka, w warunkach zadawania mu gwałtu przez totalitarną przemoc, nie powinien czym prędzej skorzystać z tej wielkiej okazji humanizmu i racjonalizmu, jakiej udziela także dziś Kościół konsekwentnie i niestrudzenie całemu światu, i pilnie ją sobie przyswoić, aby uratować swój racjonalizm przed stoczeniem się w irracjonalizm i antyhumanistyczny relatywizm? Czy "laicki racjonalista", który dziś zaczyna oskarżać Kościół o to, że zerwał dialog ze społeczeństwem demokratycznym nie godząc się na żaden kompromis w kwestii prawnej dopuszczalności uśmiercania dzieci nie narodzonych, nie daje nad wyraz spektakularnych dowodów na to, że zdaje się wcale nie dostrzegać śmiertelnego niebezpieczeństwa dla swego racjonalizmu? Albo bowiem nadużywa słowa "dialog", albo zdradza, że nie bardzo rozumie jego sens. W każdym jednak razie zdradza człowieka. Wraz z człowiekiem zdradza rację, w imię której człowiekowi należny jest respekt jako człowiekowi. Wraz z tą racją zdradza rozum, władzę, przy pomocy której człowiek rację tę, jako podmiot poznania, ujmuje i w sposób wiążący dla siebie odczytuje. Zdradza więc w końcu tk bardzo deklarowany przez siebie racjonalizm (...)
Tu wcale nie chodzi o to, by "laicki racjonalista" miał się nawracać od razu na racjonalizm chrześcijański (...)
Widzimy, i proponujemy, alternatywę. Bez próby narzucania komukolwiek chrześcijaństwa. Jest nią etyka laicka premiera Włoch Giuliano Amato, "premiera czystych rąk". "Ja, świecki, staję po stronie tego, który ma się narodzić. Troszczę się, oczywiście, o przetrwanie rządu, lecz w pierwszym rzędzie pozostaję wierny zasadom etyki świeckiej (laickiej). Życie, gdy raz zostanie poczęte, musi być respektowane i prawem chronione". Tolle et legę!
Te i tym podobne wypowiedzi Giuliano Amato, socjalisty, do niedawna premiera Włoch, pochodzące z wywiadu udzielonego w wigilię Bożego Narodzenia 1992 roku dla sieci telewizyjnej Telepace, wypełniły pierwsze strony poświątecznej prasy włoskiej ("La Stampa", "La Republica", "II Mattino", "L'Unita" i wielu innych). Już sam sposób formułowania tytułów świadczy wymownie o wadze, jaką przywiązywał do sprawy prawnej ochrony życia poczętego szef rządu włoskiego, nazwany ostatnio "premierem czystych rąk", Giuliano Amato. Domagał się on gruntownej rewizji dotychczasowego liberalnego ustawodawstwa włoskiego w tej kwestii. Amato stwierdza: "Życie jest wartością człowieka fundamentalną. Jeśli będziemy je nadal czynić przedmiotem dyskusyjnej gry, jeśli nie poddamz zasadniczej rewizji tych opinii, wedle których jeden człowiek może kwestionować życie kogokolwiek drugiego, wówczas przekreślamy samą postawę umożliwiającą współżycie między ludźmi, podstawę głębszą jeszcze niż zasada solidarności", l kontynuuje wyjaśniając bliżej racje swego stanowiska: "To nade wszystko dane czysto racjonalne zmuszają mnie do uznania, iż życie ludzkie - raz ukształtowane - uzyskuje jako takie tytuł do tego, by było same w sobie respektowane i chronione", l dodaje: "Takie stanowisko wobec życia zajmuję jako człowiek świecki. Dlatego obraża mnie ten kto mi mówi: - Przejmujesz punkt widzenia Papieża. Papież wypowiada się, oczywiście, częściej ode mnie na temat życia. Ale z punktu widzenia etyki świeckiej (laickiej) jest obrazą dla mnie wmawianie mi przejmowania poglądu Papieża w tej sprawie, jako że sumienie, które nie respektuje wartości życia
ludzkiego, stawia się przez to samo poza obszarem dobra i zła. Wszak etyka to obszar wspólny dla wszystkich, którzy respektują po prostu prawdę, czy są religijni czy nie". Wypowiedzi te, udzielające po prostu gtosu ludzkiemu rozumowi, a przypominające tak bardzo głos wybitnego prawnika włoskiego Norberto Bobbio z Mediolanu w tej samej kwestii, mogą zawstydzić niejednego deklarującego swąchrześcijańskość polityka.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 23 minuty

Teksty kultury