profil

Cierpienie (esej)

poleca 85% 1801 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

KIMŻE JESTEŚ, O WIELKIE CIERPIENIE? (ESEJ)

„Długotrwały, intensywny ból fizyczny lub psychiczny; męka, udręka, męczarnia, dolegliwość, przykrość” – taką definicję cierpienia podaje słownik. Jestem pewna, że na świecie nie ma człowieka, który nie doznał tego stanu i nie wiedział, czym ono jest. Cierpienie ma różne oblicza i różni ludzie różnie je odbierają. Są takie małe „cierpionka”, do których jesteśmy tak przyzwyczajeni, że nawet ich nie zauważamy, albo nauczyliśmy się jakoś z nimi radzić lub też jakoś je znosić. Ale są też takie ogromne „cierpieniska”, które często pogrążają w smutku, prowadzą do załamania (albo nawet tragedii), prowokują do refleksji, ale dla niektórych są też wyzwaniem – nową przeszkodą do pokonania.

Dla mnie cierpienie nie jest przyjemne (bo są i tacy, którzy je lubią) i często zastanawiałam się co można by zrobić by go uniknąć. Szukałam różnych rozwiązań, drogi, która prowadziłaby do celu omijając przykrości. Ale teraz wiem, że takie życie jest niemożliwe. Po to żyję by przeżyć i smutne i radosne chwile. A gdybym była zawsze szczęśliwa, jaką by mi to sprawiało przyjemność? Zawsze tylko miłe chwile; nawet bym nie zauważyła, że moje życie to same przyjemne chwile, skoro nie wiedziałabym, czym jest przykrość.
Cierpimy, bo jesteśmy ludźmi. Nasze dusza i ciało są zdolne odczuwać ból – trzeba więc wykorzystać swoje umiejętności...

Kwestia konieczności cierpienia w naszym życiu jest już pewna, można jedynie zastanawiać się nad tym, co zrobić by to cierpienie sobie ulżyć. A może lepiej się z nim pogodzić, zaakceptować? Bo chyba nie da się go nie zauważyć, zapomnieć...
Wiele razy na przykładzie utworów literackich, udowadniano nam, że cierpienie jest potrzebne i ma swój sens. Np. Hiob, któremu Bóg zabrał dosłownie wszystko, co miał i dorzucił jeszcze kilka chorób w prezencie. Nie załamał się i pozostał wierny swoim przekonaniom, dzięki czemu wygrał: odzyskał zdrowie, majątek i rodzinę. Więc cierpimy po to by później za to dostać nagrodę? Wydaje mi się, że nie. Wszyscy wiemy, że Bóg zesłał cierpienie Hiobowi, by wystawić go na próbę, sprawdzić, czy jest mu wierny. Ale co z tego wynika? W tym przypadku nie widzę sensu cierpienia. Tym bardziej, że zostało ono tutaj użyte raczej tylko jako „narzędzie” dla Boga w celu sprawdzenia czegoś, udowodnienia.
A dlaczego Bóg (prawie) zawsze, kiedy chce wystawić kogoś na próbę obdarowuje go cierpieniem? I dlaczego właśnie cierpieniem karze (a niektórzy mówią, że cierpienie nie jest karą od Boga...) A może właśnie tak powstało cierpienie? Pierwsze przykrości nastąpiły przecież po tym, kiedy Bóg wystawił na próbę Adama i Ewę. Tak, właśnie cierpieniem ich ukarał...

Sens cierpienia jest trudny do zrozumienia. Matka Teresa z Kalkuty mówi, że „żeby czyściec (o)minąć, trzeba tu cierpieć.” Można z tego wywnioskować, że człowiek został stworzony m.in. po to by cierpieć. A jak mu się uda w życiu ominąć tego doznania, to i tak dostanie wyrównującą dawkę w czyśćcu...

Wcale nie uważam, że cierpienie nie ma sensu. Po pierwsze: skłania człowieka do zastanowienia się nad swoim życiem, zasadami, którymi się kieruje. Po drugie: cierpiąc człowiek uświadamia sobie czasem bolesną prawdę o sobie samym (i znowu ból..., ale bolesna prawda jest lepsza od przyjemnego kłamstwa). I po trzecie: zadając sobie pytanie o sens cierpienia poszukuje celu i sensu życia. A poza tym cierpienie towarzyszy człowiekowi przez całe życie, dlatego musimy akceptować je jako składnik życia i nadać mu sens...

A może właśnie dlatego Bóg zsyła nam różne męki. Ludzie, na co dzień nie mają czasu by dokładnie przyjrzeć się swojemu wnętrzu. Bóg zsyłając na nich cierpienie, w pewien sposób zmusza ich do refleksji nad własnym życiem i postępowaniem, co często prowadzi do zmiany stylu życia człowieka. Podobno „wiara w Boga nie przynosi wolności od cierpienia, ale daje spokój w cierpieniu”.
Chyba nie powinniśmy traktować cierpienia jako kary a raczej doszukać się w nim głębszego sensu.
Jezus umarł na krzyżu za nasze grzechy dla naszego zbawienia. Nie do końca rozumiem, jaki wpływ miała śmierć Chrystusa na nasze zbawienie. Czy też przez wzbudzone tym wydarzeniem refleksje, które mobilizują do zmiany swojego postępowania? W każdym razie, Bóg też cierpiał: też żył na ziemi, doznał bólu i psychicznego i fizycznego.

Śmierć Jezusa była przedstawiana przez wielu artystów, malarzy, pisarzy, a także reżyserów. Na ołtarzu namalowanym przez Matthiasa Grunewald i na wszystkich obrazach (jakie widziałam) przedstawiających tą scenę widzę zawsze Jezusa, który cierpi, jednak nie broni się, jest opanowany i pogodzony ze swoim losem. Mimo, że zadano mu ogromny ból, nie okazuje tego na zewnątrz. W ten sam sposób ukazany jest Jezus w „Pasji” (w reżyserii Mell’a Gibsona) – nawet okrutnie biczowany nie wydaje ani jednego jęku, odgłosu bólu, nie prosi o ulżenie. Zastanawiam się czy w taki właśnie sposób powinniśmy reagować na cierpienie. Po prostu pogodzić się z nim i nie próbować ulżyć bólu? Zaakceptować i żyć z nim? Tylko, że w tym przypadku sens cierpienia był inny – cierpienie Jezusa miało inny wymiar i inny cel. [Właściwie to co mógł zrobić w tej sytuacji - nie miał wyjścia, ani żadnych szans na obronę.] Dlatego można się tu zastanawiać: czy śmierć Chrystusa była zamierzona przez Boga, by zapewnić nam zbawienie, czy po prostu spotkało Go cierpienie jak każdego żyjącego człowieka, a Bóg nie ma na to wpływu?
Jedno jest pewne: Bóg cierpiał i jednocześnie cierpiała też jego matka. Ona (w przeciwieństwie do swojego syna) swoje uczucia uzewnętrzniała. Na tych samych obrazach jest przedstawiona pełna boleści, przerażenia, smutku, płaczu. Jej wielkie cierpienie ukazane jest także w „Lamencie Świętokrzyskim”, kiedy to Matka Boska wspomina i przeżywa śmierć Jezusa. Rozpacza jak każda ludzka, kochająca swoje dziecko, matka.
Zastanawia mnie teraz jedno: jak jest to możliwe, że jedne kobiety tak bardzo kochają swoje dzieci, że nawet najmniejsza krzywda im wyrządzona jest dla nich bolesnym przeżyciem, tymczasem inne potrafią nawet zamordować swoje potomstwo. Według Matki Teresy „nie może być miłości bez cierpienia”. Wychodząc od tego stwierdzenia dochodzę do wniosku, że skoro te kobiety te bez żadnych skrupułów odbierają życie swoim potomkom, tzn., że ich nie kochają. Chociaż wydaje się to oczywiste, można jednak pomyśleć nad tym, czy nie mają one w tym innego celu. A jeśli taka pani doświadczyła tyle cierpienia w swoim życiu, że z tej wielkiej miłości do swojego dziecka pragnie odebrać mu życie, które jest pełne bólu i cierpienia? Na pewno nie sprawdza się to w każdym przypadku, ale zastanawiam się, czy może niektóre z nich właśnie dlatego tak postępują (mimo wszystko – kategorycznie nie popieram).

Czy jest ktoś, kto mógłby mi podać przepis, jak się „posługiwać” tym cierpieniem? Jak je traktować? Czy w ogóle z nim walczyć? A jeśli tak, to jakie są „zasady gry”? Czy może lepiej jest nauczyć się je lubić i z nim żyć? Albo zapomnieć, albo znosić, jakby go nie było... Nie wiem.
Tym bardziej, że z jednej strony słyszę, że „przyjemność jest sama przez się dobrem, a cierpienie złem” (Bentham Jeremy) - a jeśli jest złem to walczyć?
Z drugiej strony ktoś mi podpowiada, że "cierpienie jest siłą doskonalącą duszę ludzką" - więc chętnie przyjąć, uważając, że to na moją korzyść?
Z jeszcze innej strony stoi Czesław Miłosz i przekonuje: "jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna", tzn., że mam czekać aż minie, postarać się przetrwać?

Węgierski pisarz i polityk, Józef Eotvos, powiedział: "Smutek każdy i niesmak znika, gdy mu pożywienia nie dajesz." Rozumiem przez to, że ból psychiczny w pewnym sensie jest spowodowany przez nas samych.
Oj, tak, tak, Panie Józiu. W zupełności zgadzam się z Pana zdaniem. Ludzie, którzy utwierdzają się we własnym cierpieniu, załamują się w sytuacjach, które tak na prawdę nie są tego warte, sami sobie wyrządzają krzywdę. Jednak chciałabym tu zwrócić uwagę na zachowanie, którego nie popieram. Bo są też i tacy, którzy wszystkie smutki i przykrości próbują ukryć, zakopać gdzieś głęboko. Moim zdaniem, nie da się „ominąć”, tak po prostu odrzucić uczuć. A nawet nie wolno: tłumienie w sobie emocji jeszcze nigdy nikomu nie służyło, wręcz przeciwnie – po pewnym czasie działało na niekorzyść, często wywołując cierpienie.

Może dodam jeszcze kilka słów, wyłapanych z bardzo ciekawej książki Paula Coelho pt. „Alchemik”:
"Moje serce obawia się cierpień. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania z Bogiem i z Wiecznością."
...proponuję tu chwilkę na głębsze przeanalizowanie tego fragmentu.
Słuchając (lub czytając) wypowiedzi większości myślicieli (miliony są takich, którzy wypowiadają się na temat cierpienia), wydaje się, że mówią sensownie...

I co teraz? Kto jest najmądrzejszy? Kto wie lepiej? Komu przyznać rację?
W takiej sytuacji nabieram wątpliwości, czy ludzie znają najprawdziwszą prawdę o cierpieniu i czy kiedykolwiek ją odkryją...
Moje myśli, rozważania i wnioski ciągle ulegają zmianom. Jeszcze niedawno myślałam inaczej...
Kimże jesteś o wielkie cierpienie? Czy mój rozum jest w stanie Cię pojąć?

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 8 minut