profil

Bronowice to Polska właśnie.

poleca 85% 301 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Słońce już dawno skryło się za horyzontem, choć dopiero zbliżała się godzina ósma. Egipskie ciemności spowiły ziemię, znad pól unosiły się mgły, a grząska konsystencja drogi utrudniała gościom dotarcie do celu. Miejscowi postanowili wyjść przed remizę i ewentualnymi krzykami pokierować nadchodzących. Choć Bronowice były zaopatrzone w okazały Ratusz, dwa sklepy spożywcze i jeden monopolowy, gmina nadal nie mogła się doprosić o asfaltowe drogi. W noc taką jak ta, jesienną i deszczową, nie było co marzyć o poruszaniu się samochodem. Trasę z centrum do remizy strażackiej należało przebyć piechotą. Ludzie wychodzili z założenia, że już lepiej pogubić w błocku buty, niż utknąć autem na dobre. Tak więc część gwarzyła przed budynkiem, druga zaś bawiła się wesoło w specjalnie udekorowanej na okazję wesela sali. Nowo przybyli wnet dołączyli do rozśpiewanej gromady, tak, że pod drzwiami nie było już nikogo. Tylko ślady butów odznaczone w błocie świadczyły o niedawnej bytności ich właścicieli.

Zabawa była przednia. Heniek od Sokołowiaków przyniósł akordeon, ślepy Józek przygrywał na skrzypeczkach a młoda Anka Wojtczakówna tak wyśpiewywała na nowożeńców, że aż się szyby trzęsły! Ci co byli głodni, siedzieli w drugiej salce i zajadali się bigosem. Było ich jednak coraz mniej, bo młodzież spragniona tańca tłumnie wysypywała się na parkiet. Pierwsza wkroczyła młoda para – Jadwiga Makówna i Lucjan Rupel. Oczy wszystkich skierowały się w ich stronę. Wyglądali pięknie i jak na złość wścibskim ciotkom, które twierdziły przeciwnie, niewątpliwie do siebie pasowali. On, przystojny, wysoki, rozrosły, z twarzą rozumną aczkolwiek jeszcze młoda, był idealnym kandydatem na męża. W ruchach miał coś ze studenta-artysty, pewną niedbałość a zarazem harmonię i wdzięk. Gdy chodził, trzymał się prosto, można powiedzieć dumnie, hardo stawiał kroki i pewnie patrzył przed siebie. Na jego wąskich ustach błąkał się zwykle lekki półuśmiech, który dzisiejszego wieczora rozkwitł i zawarł w sobie cała radość świata. Niektórzy pytali się nawzajem, co taki chłopak robi na wsi, co go zmusiło do opuszczenia Wielkiej Warszawy i przywędrowania tu, do Bronowic.. Ale odpowiedź prędko wyczytali z jego iskrzących się oczu. Była w nich bezgraniczna miłość i uwielbienie dla drobnej istotki stojącej obok. Jadwiga sięgała Lucjanowi ledwo do ramienia. Choć była kruchej budowy, odznaczała się energicznym usposobieniem i godnym uwagi poczuciem humoru. Urodziła się i mieszkała w Bronowicach, nigdy nie wyjeżdżała ze swej małej ojczyzny, ale mimo to była znana w szerszych kręgach. Jej niespotykana śniada uroda, którą odziedziczyła po babce-cygance, została uznana przez wielu sławnych polskich fotografików przyjeżdżających na wieś po zdrowie. Zdjęcie jednego z nich, fotografa i dziennikarza zarazem – Rafała Staczewskiego – ukazało się w dwutygodniku „Naturalne piękno”. Lucjan miał szczęście widzieć je, bo pismo prowadzone było przez jego siostrę, o dwa lata starszą Anię. I tak zaczęła się ich historia. Powróćmy jednak do naszej remizy..

Młodzi trzymając się za ręce stanęli na środku sali, obok nich zebrała się reszta towarzystwa i...zaczęto spór. Znajomi i przyjaciele pana młodego poprosili o coś „modnego”. Mieli ochotę na muzykę dyskotekową do której nawykli w Warszawie. Goście panny młodej nalegali zaś na „swojską kapelę” i na „przyśpiewki” bez których nie ma „weseliska”! Aby ich pogodzić zaproponowano „przyśpiewki i kapelę” na początek- jako, że zależało na niej głównie starszym, a później obiecano puścić coś z płyt przyniesionych przez Rafała – teraz przyjaciela rodziny.

Zaskrzypiały skrzypki, westchnął akordeon i ludzie ruszyli w tan. Jedynie mała grupka „nowoczesnej” młodzieży warszawskiej ziewała od niechcenia i przyglądała się pląsającym „burakom”. Raz po raz naśmiewali się z pistacjowego garnituru czy plastikowych kolczyków, które mignęły im przed okiem. Tańczący jednak nie zważali na nic, ich spocone, roześmiane twarze wydymały i wyrzucały z siebie wesołe okrzyki, jakby w odpowiedzi skocznej muzyce, która ich ogarnęła. Ci którzy potrzebowali odsapnąć wychodzili ukradkiem do sieni, reszta zwierała się mocniej w uścisku i tak w kole tańcowali do upadłego.

- Co tam, panie, w polityce? Irak trzyma się mocno?! – zagadnął pan Bogumił młodego studencinę, który właśnie wyszedł z sali na papierosa. Wiedział o nim tyle, że studiuje nauki polityczne, a ,że lubił pogwarzyć z młodymi, toteż ochoczo skierował w jego stronę swe kroki.
- Aj tam, proszę pana, mam już dosyć tych politycznych dysput.. Zresztą, co pan może o tym wiedzieć?
- To nie ładnie, chłopcze – oburzył się starzec znany powszechnie ze swego zamiłowania do polityki – Mój telewizor odbiera trzy kanały, na każdym jakieś wiadomości, fakty, czy Bóg wie co.. W kiosku gazetkę se kupię.. i jak mam nie wiedzieć? Wieś to nie tak jak kiedyś! My się do świata garniemy..
- Tak tak .. – przerwał mu młodzian - chyba, że przez „Solidarność” z panem Lepperem na czele. Wy się lepiej zajmijcie swoim gospodarstwem a politykę zostawcie nam, młodym. – Powiedziawszy to, uśmiechnął się dobrotliwie do pana Bogumiła i odszedł w stronę rozśpiewanego tłumu.

Starzec stał pochylony i rozpamiętywał w myślach słowa studenta. Jakże to?! Jemu, panu Bogumiłowi Kowalskiemu nie dano dojść do głosu? Ten oto młody szczupaczek pozwolił sobie na prześmiewki? Dobrze, że nie wspomniał o zebraniach które urządzał co niedziela w swoim domu, na których obradowano o postępie ich wioski.. To by dopiero ten studencik miał z czego szydzić!! A przecież rozwijająca się wieś była powodem dumy pana Bogusia. Wiedział, ze kiosk, telewizja, nawet remiza istniały dzięki jego wstawiennictwu i jego chęciom. Nikt z „panów miastowych” nigdy niczego dla Bronowic nie zrobił. Do głowy przyszło mu pewne, niegdyś usłyszane powiedzenie „Panowie duża by już mogli mieć, ino oni nie chcom chcieć!”

W dużej sali, gdzie odbywały się tańce, trochę przycichło. Starsi zasiedli za stołami i rozmawiali o tym i o owym, a chłopcy puścili „wolne kawałki” i zaczęli „prosić” dziewczyny. Na początku, jak to zwykle, nikogo na parkiecie nie było. Dopiero po jakimś czasie, powolutku, zaczął się zaludniać. Tańczyli już młodzi Kowalscy ze swoimi dziewczynami, dołączyli do nich Wojtasiowie mieszkający obok kościoła, potem chłopak Józefy (przewodniczącej kółka wiejskiego) i Natalka z Jurek. Młodzież z Warszawy bawiła się osobno. Krysia tańczyła wtulona w Przemka- swojego chłopaka. Obok podrygiwały koleżanki Lucka - Karolina, Zosia i Hanka. Szeptały między sobą o „obciachu” jakim jest zabawa w remizie, ale.. „czego to się nie robi dla przyjaźni”. Część Bronowickich „kawalerów” wiedziała o stosunku tych dziewczyn do wsi i do tego, jak one ich postrzegają, więc stali ostentacyjnie daleko. Część zaś zdawała się tego nie słyszeć i paradowała przed nimi w swoich najlepszych garniturach, lakierowanych pantoflach i z włosami postawionymi „na żel”, co zawsze, pomimo usilnych starań wywoływało w dziewczynach wybuchy śmiechu.
Na stole dymiły nowe potrawy. Jedzono, rozmawiano i raczono się wódeczką. Towarzystwo stało się śmielsze, wznoszono toasty za młodą parę, aż wreszcie ktoś krzyknął „Gorzko!!” A zaraz potem zgodnym chórem zaśpiewano:

„Gorzka wódka,
gorzka wódka,
trzeba ją osłodzić,
młody młodą pocałuje,
nie będzie im szkodzić”

Lucjan objął mocno Jadwisię, przechylił ją i zatonęli oboje w miłosnym pocałunku. Krzyczano „Wiwat młoda para!!” i „Sto lat!!” ale oni już niczego nie słyszeli. Parzyli tylko na siebie, jakby nie wierząc, ze spotkało ich takie szczęście.. Gdy cześć biesiadników wstała od stołu, młodzi podnieśli się również dla rozprostowania nóg. Wyszli na podwórze i poczęli wdychać tę noc listopadową. Rozmyślali nad wspólnym życiem, nad tym, jakie czekają ich zmiany.. Lucek marzył o życiu na wsi, wśród przyrody, łąk i lasów. Był zafascynowany agroturystyką która stała się ostatnio bardzo modna i „powrotem do natury” o którym czytał w popularnych gazetach.. Miał w planach nauczyć Jadwigę angielskiego, obsługi komputera i całej masy przydatnych czynności bez których w świecie trudno. A ona? Ona przypomniała sobie, że to zaraz „oczepiny” i pobiegła do gości.

Z głośników ryczało „disco polo”, pijane towarzystwo leżało w większości pod stołem, od czasu do czasu podnosząc swe nalane, czerwone twarze i błędnym wzrokiem przyglądając się otoczeniu. Ci, którzy trzymali się jeszcze na nogach, gwarzyli ze sobą półprzytomnie. Najmłodsi zostali odprowadzeni do najbliższych domów na nocleg. Trochę starsi zbierali się do wyjścia, reszta zaś postanowiła doczekać do rana.. Już niedługo miało zacząć świtać.

Słońce łagodnie rozlało swe ciepłe barwy na okoliczne pola, rozświetlając mroki lasów, odbijając się w kałużach i zaglądając wesoło w okna. Koguty zaczęły piać na pobudkę, pierwsi gospodarze wychodzili z domów, przeciągali się i zwracali rozespane twarze do słońca. Powoli zaczęto się budzić i w remizie.. Gdy pan młody się ocknął i powiódł wzrokiem po zebranych zagadnął go jakiś staruszek.. Wyglądało na to, ze starzec wogóle nie spał, tylko przypatrywał się wszystkiemu.

- Widziałem, że przyszedł pan koło północy.. – zaczął nieśmiało Lucjan, chcąc ukryć zmieszanie i uniknąć wzroku tego mężczyzny, który mógł mu zarzucić pijaństwo i dopuszczenie do tego bałaganu...
- Nic się pan nie martw – rzekł nieznajomy, jakby odgadując jego myśli – W Bronowicach to tak zawsze. Nawyknie pan!
Lucjan popatrzył badawczo na staruszka. Do czego miał nawyknąć? Do pijaństwa? Do zabawy? W tym czasie podnosili się kolejni goście i wesoło się pozdrawiając zaczęli zbierać potłuczone szkło i inne śmieci, którymi zawalili podłogę.
- To dobre chłopy – ciągnął – Pan tez jest w porządeczku – zachichotał. – Podoba się tu panu? Słyszałem, że był pan długo za granicą..
- A jakże! – odpowiedział żywo Lucek – Wszędzie dobrze, ale u nas najlepiej!
Popatrzył na staruszka, który właśnie wstał i otrzepywał się ze ździebeł słomy.
Co miało znaczyć „W Bronowicach to tak zawsze”? ..
- Ano.. Bronowice, to polska właśnie! – odpowiedział, wziął skrzypce które leżały nieopodal i cichutko, powoli zaczął grać. Lucjan stał skamieniały. Wstrząsnął nim dreszcz przerażenia. Skąd ten człowiek zna jego myśli?! Jakim cudem?!!!

A potem to już o niczym nie myślał. Przed oczami miał ciemność, czuł się dziwnie, jak w letargicznym śnie, a melodia wygrywana na skrzypcach prowadziła go gdzieś, hen, hen... Znał ten motyw, skądś znał muzykę, która wibrowała mu w uszach. Nieprzytomny zdołał rzecz „Pieje kur; ha, pieje kur..” I zamilkł.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 9 minut

Teksty kultury