profil

Polska krajem demokratycznym?

poleca 83% 2902 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

POLSKA KRAJEM DEMOKRATYCZNYM!!!

Zanim przystąpię do piania, na sam początek wyjaśnię pojęcie demokracja.

DEMOKRACJA- forma stroju politycznego w państwie, w którym uznaje się wolę większości obywateli jako źródło władzy i przyznaje się im prawa i wolności gwarantuje sprawowanie tej władzy.

Pierwsze zdanie konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej głosi: ?Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnych?. Na początku wyjaśniłam pojęcie demokracja, Teraz wyjaśnię co rozumiem przez pojęcie ?państwo prawne?.

PAŃSTWO PRAWNE-to takie, w którym organy działają tylko i jedynie na podstawie prawa. Jest to państwo w którym obowiązki na obywateli mogą być nakładane jedynie na podstawie norm ustawionych bezpośrednio przez konstytucję przez ustawy i przez rozprządnienia ale tylko rozprządnienia wydane n podstawie ustawy i w celu jej wykonania. Państwo prawne to takie w którym konflikty rozwiązane są na drodze procedur prawnych, a obywatele mają możliwości dochodzenia swoich uprawnień w stosunku tak do innych obywateli jak i samego państwa. Jest to państwo które daje gwarancje ochrony przed bezprawnym poczynaniom swoich organów. Demokratyczne państwo prawne, to takie w którym prawo jest nie tylko w pełni przestrzegane przez organy państwa, ale takie samo prawo jest wyrazem woli narodu. Prawo powstaje w toku demokratycznej procedury, które ma gwarantować, iż jego treść respektując niezbywalne prawa każdego człowieka- będzie odpowiadała woli większości narodu.

Zacznijmy od stwierdzenia trywialnego faktu, że termin "demokracja" oznacza rządy ludu. Wiadomo, że w Polsce (ani zresztą w innych państwach demokratycznych) lud wcale nie rządzi - rządzi stosunkowo wąska grupa, posiadająca niemal nieograniczoną władzę absolutną, i podejmująca decyzje często niezgodne z opinią ludu. Innymi słowy, w rzeczywistości ustrojem panującym w Polsce nie jest demokracja, lecz oligarchia. Nie ma nawet żadnego mechanizmu, który dawałby ludowi jakąkolwiek rzeczywistą kontrolę nad oligarchami, co najwyżej surogaty takich mechanizmów.

Twierdzenie, że lud sprawuje władzę poprzez swoich przedstawicieli, jest oczywiście stwierdzeniem bałamutnym i jawnie nieprawdziwym. Fakt wybieralności oligarchów bynajmniej nie czyni jeszcze ustroju demokratycznym. Pomiędzy elekcją króla w przedrozbiorowej Polsce a wyborami prezydenckimi w Polsce początku XXI wieku nie ma żadnej istotnej różnicy, władzę i tu, i tam sprawuje nie lud, ale klasa rządząca. Sposób dojścia do władzy nie można utożsamiać z władzą! Autokrata może przecież władzę dziedziczyć, zdobyć siłą lub może ona mu być nadana w drodze wyborów. Nie zmienia to jednak faktu, że pozostaje on autokratą, a rządzeni przez niego ludzie są zależni od jego decyzji. Nazywanie ustroju RP demokracją jest więc zwykłym myleniem pojęć.

Powyższy wywód nie jest wcale żadnym odkrywaniem Ameryki. Społeczeństwo doskonale zdaje sobie sprawę, że nie żyje wcale w ustroju, który umożliwiałby mu rządzenie (jakby to sugerowało określenie "demokracja"). Dlatego na przykład ostatnio sporo mówi się o tzw. czwartej władzy, którą mają przedstawiciele środków masowego przekazu. Prasa, radio i telewizja stanowią coś w rodzaju namiastki władzy społeczeństwa, a właściwie organ kontrolujący poczynania oligarchów. Rzeczywiście, w ujawnieniu wielkich afer gospodarczych ostatnich czasów wielką rolę odegrała czwarta władza.

Można oczywiście argumentować, że jeżeli lud jest niezadowolony, to tylko jego wina, bo takich sobie wybrał przedstawicieli. Tymczasem często jest tak, że wybiera się między Scyllą a Charybdą: obojętnie który kandydat przejdzie, i tak będzie podejmował decyzje niezgodne z oczekiwaniami wyborców. Eliminuje to wybory z roli czynnika kontrolującego: dany oligarcha popełnia różne przekręty bez obawy, gdyż wyborcy i tak nie zwracają na to większej uwagi w czasie wyborów, będąc niemal pewnymi, że kontrkandydaci będą robić to samo, jeśli tylko otrzymają władzę i znajdą się w klasie oligarchów (jak to się popularnie mówi, "u żłobu"). Dla przeciętnego wyborcy wystarczających dowodów dostarczają ugrupowania polityczne, które przystępowały do wyborów z populistycznymi hasłami (Samoobrona) lub przynajmniej z hasłami zgodnymi z oczekiwaniami dużej części społeczeństwa (lewica) - gdy grupy te już uzyskały władzę, odeszły od obietnic wyborczych i zaczęły realizować politykę napychania własnych kieszeni. Jeżeli nasz kraj jest krajem demokratycznym, lub choćby zachowuje pozory demokracji, dlaczego rządzą nim ludzie, którym ufa np. zaledwie 10% społeczeństwa? Jaki jest mechanizm, który pozwoliłby ludowi odsunąć tych ludzi od władzy?

Tzw. decentralizacja władzy jest także jedynie pozornym krokiem od oligarchii w kierunku demokracji. W rzeczywistości dzięki decentralizacji jedynie powiększa się grono oligarchów, a lud w dalszym ciągu ma znikomy lub żaden wpływ na ich decyzje. Właśnie dlatego decyzje lokalnych radnych są często oprotestowywane przez mieszkańców. Cóż to za demokracja, w której lud protestuje przeciwko demokratycznym rzekomo decyzjom? Ponadto lokalna oligarchia zazwyczaj jeszcze mniej liczy się ze zdaniem ludu, gdyż działanie czynników kontrolujących (środków masowego przekazu) ma mniejszy zasięg i jest przez to słabsze.

Należy przy okazji zauważyć, że nawet czwarta władza nie jest organem demokracji. W rzeczywistości dziennikarze tropią afery nie dlatego, aby zmusić oligarchów do podejmowania decyzji zgodnych z oczekiwaniami społeczeństwa, ale dlatego, aby zbić kapitał na głoszeniu sensacji i dostarczaniu tym sposobem rozrywki masom. Często zresztą czwarta władza jawnie stara się realizować własną politykę, niezgodną ze zdaniem większości społeczeństwa, a więc niedemokratyczną. I tak, ogłoszeniu wyników ankiet ośrodków badania opinii społecznej często towarzyszą zjadliwe komentarze, a wyraz twarzy komentatorów jest taki, że wypadałoby im napluć w twarz za ich arogancję. Na przykład ogłoszeniu wyników ankiet, z których wynika, że większość społeczeństwa nie jest zadowolona z obecnej sytuacji i że uważa, że 15 lat temu było lepiej, towarzyszyły komentarze, że społeczeństwo nie umie przyzwyczaić się do nowych warunków. Nikt nie wspomniał o 3 milionach bezrobotnych, o setkach tysięcy głodujących dzieci (ilu w takim razie głoduje rodziców?), o ludziach, którzy stają się bezdomni, bo nie stać ich na wnoszenie coraz wyższych opłat za mieszkanie lub po prostu właściciel nieruchomości na podstawie świętego prawa własności wyrzuca ich na bruk z powodu własnego widzimisię, o milionach ludzi pracujących po 12 godzin na dobę i więcej (i za cóż oddawali swoje życie ci, którzy walczyli o ośmiogodzinny dzień pracy...) za marne grosze ledwie zapewniające biologiczne przetrwanie... "Po owocach ich poznacie", mówi Pismo... Pozostają jedynie dwie możliwości. Albo w Polsce rzeczywiście panuje demokracja, a jedynie społeczeństwo jest wyjątkowo głupie lub ma skłonności do autodestrukcji i ukręcania bicza na samego siebie, albo w rzeczywistości ludzie nie mają żadnej władzy i są rządzeni przez grupę oligarchów, którzy dbają tylko o swoje własne interesy.

Nawet na szczeblu najniższym demokracja rozumiana jest opacznie. Najczystszym przejawem demokracji powinny być uchwały zapadające większością głosów na zebraniach samorządu lokalnego, grup pracowniczych, rad pedagogicznych w szkołach itd. Tymczasem często podejmowane decyzje nie są wcale demokratyczne.

Przypuśćmy, że decyzję ma podjąć grupa złożona z 10 osób. Na zebranie przybyło jednak tylko 7 osób z tej grupy. Zwykle uznaje się w takim przypadku, że decyzje podjęte przez tak okrojone gremium są wiążące (jest kworum). Powiedzmy, że w gronie tym przeprowadzono dwa głosowania.

W pierwszym głosowaniu cztery osoby wypowiedziały się za przyjęciem głosowanego projektu, trzy były przeciwne. Wydaje się oczywiste, że projekt powinien uzyskać akceptację... tak jednak często wcale nie jest. Otóż w statutach wielu organizacji rządzących się w rzekomo demokratyczny sposób zapisano, że do przyjęcia uchwały koniecznych jest 50% głosów plus jeden (sic!). Nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na pomysł tak niefortunnego sformułowania, wiadomo jednak, że innym spodobał się ten wyzuty ze wszelkiej logiki pomysł. Gdyby w statucie naszego przykładowego gremium zapisano, ze decyzja jest wiążąca, jeśli poprze ją ponad połowa głosujących, sytuacja byłaby klarowna: przy stosunku głosów 4 : 3 projekt oczywiście zyskałby akceptację. Jednak zapis "50% 1" prowadzi do innego rezultatu: przecież połowa z siedmiu to trzy i pół, jeśli dodamy do tego jeden, otrzymujemy cztery i pół, a głosów za przyjęciem było jedynie cztery!!! Zgodnie z zapisem projekt został więc odrzucony, mimo że głosowała za nim większość. Wiedzą o tym dobrze różni przewodniczący, dyrektorzy, prezydenci, i wykorzystują do przepchnięcia własnych pomysłów nawet wtedy, gdy większość jest im przeciwna.

Zauważmy też, że gdyby w omówionym przykładzie głosowano nie za projektem, lecz za jego odrzuceniem, wyniki byłyby całkiem inne! Trzy oddane głosy za odrzuceniem projektu to oczywiście mniej niż 50%, a tym bardziej mniej niż "50% plus jeden", i projekt w takim głosowaniu zostałby przyjęty! Co to za demokracja, w której wyniki głosowania zależą od sformułowania dokonanego przez przewodniczącego? Przecież dla każdego jest oczywiste, że władzę w tym wypadku ma nie gremium podejmujące decyzje, ale osoba, która poddaje projekt pod głosowanie!

Sformułowanie "ponad połowa głosujących" jest lepsze niż "50% 1", ale i tak nadal nie jest doskonałe. Przypuśćmy, że drugie głosowanie w naszej przykładowej grupie dotyczyło projektu bardziej kontrowersyjnego. Trzy osoby go poparły, jedna była przeciw, pozostałe trzy osoby wstrzymały się od głosu. Dla każdego powinno być oczywiste, że wstrzymanie się od głosu jest równoznaczne z opuszczeniem sali na czas głosowania i na ostateczną decyzję powinien wpływać jedynie stosunek głosów za projektem i przeciwko niemu. Mało to, skoro tylko cztery osoby z grona dziesięciu wyraziły jakiekolwiek stanowisko (z pozostałych sześciu trzy były nieobecne, a trzy wstrzymały się od głosu), decyzja nie powinna być uznana za wiążącą, a głosowanie należałoby powtórzyć w innym terminie. Często jednak tak nie jest i głosy wstrzymujące się traktuje się jak głosy oddane przeciw, co jest rażącym naruszeniem reguł demokracji. A więc, czy projekt przeszedł? Oczywiście nie!!! Nie przyjęto go pomimo trzykrotnej przewagi jego zwolenników nad przeciwnikami, gdyż poparły go jedynie trzy osoby, a więc mniej niż połowa głosujących. Oto kolejny mechanizm dający władzę oligarchom mimo zachowywania pozorów demokracji: przewodniczący i tutaj może dokonywać manipulacji zgodnych z własnym interesem.

Jeżeli nasz kraj miałby rzeczywiście być demokratyczny choćby na tym najniższym, "zakładowym" poziomie, należałoby skodyfikować reguły głosowań, i to albo w samej konstytucji, albo w towarzyszącym jej załączniku. Przecież istota demokracji opiera się na głosowaniach i na sposobie liczenia głosów, a więc są to kwestie nawet bardziej fundamentalne niż zakres władzy prezydenta czy ilość senatorów. Powinno się unieważnić statuty wszelkich demokratycznie zarządzanych organizacji, w których użyto sformułowania "50% 1" lub podobnego, albo nawet sformułowanie to wykreślić z urzędu i zastąpić przez "większość głosów znaczących". Demokratyczna decyzja powinna zapadać na podstawie liczenia jedynie głosów "tak" lub "nie", tertium non datur. Powinno się więc ustalić reguły postępowania z przypadkami głosujących, którzy wstrzymują się od głosu lub oddają głos nieważny. Demokratycznie podjęta decyzja nie może tych głosów uwzględniać, w szczególności nie wolno tych głosów traktować jako równoznacznych z głosami oddanymi przeciwko głosowanemu projektowi. W rzeczywistości wstrzymanie się od głosu jest równoznaczne z nieprzystąpieniem do głosowania i z oddaniem decyzji w ręce tych, którzy mają jakieś zdanie w głosowanej sprawie.

Jeżeli natomiast pragniemy demokracji również na poziomie wyższym, ponadzakładowym, lokalnym lub nawet państwowym, prawo do decydowania powinno się odebrać oligarchom i oddać w ręce społeczeństwa. Było to możliwe w czasach starożytnych Aten, jest możliwe i w XXI wieku, tym bardziej, że mamy dziś internet i inne środki, pozwalające na sprawne oddawanie i liczenie głosów. Dopóki tak się nie stanie, nazywanie naszego ustroju demokracją będzie nieporozumieniem. Oczywiście oddanie władzy nie oznacza udziału społeczeństwa w każdej decyzji administracyjnej, związanej z bieżącym zarządzaniem strukturami państwa. Jednak w takich sprawach jak podział środków państwowych (budżet), dopuszczalność aborcji, wprowadzenie religii do szkół, wysłanie polskich wojsk do Iraku czy wysokość uposażenia urzędników państwowych społeczeństwo powinno mieć prawo podejmowania decyzji. Dotyczy to także uposażeń posłów, senatorów, prezydenta, członków rządu - oddawanie im władzy w tej kwestii to jawna kpina z demokracji.

Przedstawiony powyżej tekst nie jest wezwaniem do rewolucyjnego przewrotu, do przejęcia władzy przez lud i do ustanowienia rzeczywistej demokracji w naszym kraju. Jest jedynie protestem osoby zainteresowanej językiem przeciwko używaniu słowa "demokracja" niezgodnie z jego znaczeniem.

Czy Polska jest demokratyczna? - po zakazanym Marszu Równości
Ograniczanie niezbywalnych swobód obywatelskich czy słuszna obrona "wartości moralnych" - polityków, którzy gościli w porannych audycjach radiowych, podzieliła ocena sobotniego Marszu Równości w Poznaniu, który odbyły się mimo zakazu władz lokalnych.
Według euro parlamentarzysty Bronisława Geremka, gościa "Śniadania w Radiu Zet", władze postawiły się w roli cenzorów i orzekały, co nam, obywatelom wolno zrobić albo co wolno oglądać. Dodał, że prawo do demonstracji to jedno z praw demokracji. Wyraził oburzenie wobec sposobu represji policyjnej, który został zastosowany.
Zdaniem Wojciecha Olejniczaka (SLD), policja zbyt agresywnie próbowała rozpędzić demonstrację.

Z kolei Mariusz Kamiński (PiS) przekonywał, że władze publiczne powinny stać na straży moralności publicznej. Zdaniem Kamińskiego, nie można zmuszać osób niepełnoletnich do oglądania pewnych rzeczy.

Tego typu demonstracje nie podobają się Janowi Rokicie (PO), według którego stanowią one: przełamanie granicy między sferą prywatną a sferą publiczną i są świadectwem degradacji życia publicznego. Jednak, zdaniem Rokity, lepiej, gdy demonstracje, jak już się mają odbywać, są legalne. Wszystkie polskie doświadczenia pokazują, że władza nie dysponuje w Polsce zdolnością egzekwowania zakazów. Zakaz oznacza, że demonstracja się odbywa, ale odbywa się bardziej agresywnie, głośno i jest większa awantura - powiedział.

Rokita odniósł się też do okrzyków, które przeciwnicy Marszu kierowali w kierunku demonstrujących: "Zrobimy z wami, co Hitler zrobił z Żydami". Jak powiedział polityk PO, takie okrzyki są przestępstwem, a policja powinna osoby je wznoszące zidentyfikować i posadzić do kryminału.

Waldemar Pawlak (PSL) ocenił, że dobre rozwiązanie w podobnych kwestiach znaleźli Brytyjczycy - stworzyli Hyde Park, gdzie wszyscy mogą przedstawić swoje racje.

Poznański marsz był również tematem rozmów w "Niedzielnym Salonie Politycznym Trójki". Biorący udział w tej audycji prezydencki minister Waldemar Dubaniowski powiedział, że niewydajnie zgody na Marsz Równości w Poznaniu jest ograniczeniem swobód obywatelskich. W radiowej Trójce minister podkreślił, że władze zakaz uzasadniły w sposób czysto formalny. Wyjaśniły, że trasa pochodu nie jest odpowiednio zabezpieczona, co zdaniem Dubaniowskiego, świadczy raczej o złym funkcjonowaniu policji.

Ten argument to zasłona dymna, nikt nie chciał wziąć na siebie moralnej odpowiedzialności za tą decyzję - powiedział. Dodał, że ludzie o innych zasadach i poglądach mają także prawo do zgromadzeń.

Także Jerzy Szmajdziński z SLD uważa, że jeżeli nie ma prawa do demonstracji, to tak naprawdę nie można mówić o kraju demokratycznym. Jego zdaniem, jeżeli policja miała wystarczającą ilość sił, żeby spacyfikować demonstrację, to miała tyle sił, żeby ta demonstracja się mogła odbyć. Powiedział, że zakaz świadczy o tym, że Polska najwyraźniej nie jest krajem, w którym ludzie mogliby swoje poglądy demonstrować.

Ryszard Czarnecki z Samoobrony powiedział z kolei, że nie należy pochopnie oceniać sytuacji i starać się koniecznie szukać - jak to ujął - "bata na rząd". Poza tym, jak dodał, pretensje należy mieć do PO, które rządzi Poznaniem.

Wojciech Wierzejski z LPR natomiast pochwalił decyzję władz Poznania. Także pozytywnie ocenił działalność policji, bo - jak wyjaśnił - podczas likwidowania demonstracji nikomu nie stała się krzywda.

Bronisław Komorowski także powiedział, że władze Poznania zrobiły dobrze, zakazując pochodu. Wyjaśnił, że Poznań to miasto konserwatywne i demonstracja mogłaby być źródłem niepokojów i niechęci społecznych. Jednak, jak zaznaczył, decyzja ta może zostać źle odebrana za granicą.

Policja nie dopuściła w sobotę do przejścia Marszu Równości ulicami Poznania. Organizowany przez środowiska lewicowe, feministyczne i homoseksualne marsz został zakazany przez prezydenta miasta. Jego decyzję utrzymał w mocy wojewoda wielkopolski. Na komisariat zostało doprowadzonych 65 uczestników marszu i kilkunastu jego przeciwników. Wielu z nim postawiono zarzuty uczestniczenia w nielegalnym zgromadzeniu.
POLICJA- MARSZ-POZNAŃ!!!

Kolejne zmiany rządów są już normalnym następstwem społecznej kontroli sprawowania władzy i funkcjonowania mechanizmów demokracji. Polska jest krajem w pełni demokratycznym, spełniającym wszelkie światowe standardy praw człowieka. Jest także państwem w pełni niepodległym, mogącym podejmować suwerenne decyzje w skali wewnętrznej i międzynarodowej. W tym znaczeniu Polska należy do umownej rodziny wolnych i demokratycznych państw świata. Jest także formalnym członkiem Sojuszu Atlantyckiego. Członkostwo w NATO jest podstawą jej bezpieczeństwa.

Nie znaczy to jednak, że wolności obywatelskie, demokracja i wolny rynek są dane Polsce raz na zawsze. Nadal istnieje wiele zagrożeń natury wewnętrznej i zewnętrznej. Czy jest szansa, żeby je zminimalizować? To zależy od tego, czy naród polski będzie potrafił wyłonić z siebie takie elity polityczne, które będą chciały i potrafiły to uczynić.

Demokracja jest najlepszym znanym ludzkości systemem sprawowania władzy, ale nie idealnym. Ma również swoje wady. Jest jak żywioł, który gdy go odpowiednio wykorzystać może budować i czynić dobro, ale gdy nie potrafi się nad nim zapanować, może być siłą niszczycielską. Większość nie zawsze ma rację i nie zawsze chce dobrze. Społeczeństwo, które charakteryzuje się niskim poziomem wiedzy na temat mechanizmów funkcjonowania państwa w dużym stopniu podatne jest na manipulację i uleganie populistycznym hasłom demagogów składających mu obietnice bez pokrycia. Ale nie tylko poziom wiedzy ma wpływ na jakość dokonywanych wyborów. Równie istotna jest moralno ? etyczna postawa obywateli. Społeczeństwo nie widzące potrzeby kierowania się kategorią dobra ogólnego bardzo łatwo jest zantagonizować i zmanipulować nadawaniem przywilejów grupowych. Każdy tego typu przywilej realizowany jest później kosztem dobra ogółu i przyczynia się degeneracji całego społeczeństwa. Zdrowy system polityczny może powstać tylko tam, gdzie obywatele potrafią w większości odrzucić przekupne, korzystne tylko dla ich partykularnych interesów propozycje wyborcze, a wybrać te, które przynoszą korzyści całemu państwu i ogółowi społeczeństwa.

Niestety, historia ostatnich lat pokazuje, że społeczeństwo polskie jako całość nie potrafi umiejętnie korzystać z dobrodziejstw demokracji. W większości w ogóle nie rozumie konkurujących ze sobą programów wyborczych. W swoich wyborach kieruje się trzeciorzędnymi przesłankami takimi, jak prezencja kandydatów, czy język ich wypowiedzi. Ulega reklamie politycznej, oddając swoje głosy tym ugrupowaniom, które przeznaczą większe środki na kampanię wyborczą. Często też zawierza demagogom. O moralno ? etycznym poziomie społeczeństwa świadczą sukcesy ugrupowań, które z samego swego założenia reprezentują tylko interesy niektórych grup społecznych. Większości programów politycznych budowana jest na zasadzie obietnic wspierania i obdarzania przywilejami najprzeróżniejszych grup obywateli. Jedne ugrupowania chcą wspierać młodych kosztem starszych, inne mieszkańców wsi kosztem mieszkańców miast, jeszcze inne producentów drobiu kosztem producentów żywca. Na tej zasadzie budowana jest nasza polska i europejska demokracja. Oznacza to, że konkurujące ze sobą ugrupowania wiedzą doskonale, że społeczeństwo jest przekupne, że można w ten sposób kupować głosy wyborców i w oparciu o to budują swoje programy.

To czy uda się znaleźć drogę prowadzącą do pomyślnej przyszłości państwa polskiego i jego obywateli zależeć będzie od przyszłej postawy narodu polskiego. Do tego potrzebna jest jednak ogromna praca polegająca na podniesieniu świadomości politycznej społeczeństwa oraz poziomu rozumienia przez obywateli sposobu działania podstawowych mechanizmów społecznych i gospodarczych. Bez tego nie może być mowy o prawidłowym funkcjonowaniu demokracji. Niestety, nie wszystkim siłom politycznym zależy na podniesieniu tej świadomości. Widać to po poziomie uprawianej polityki i toczącej się debaty publicznej oraz infantylnym i prymitywnym charakterze większości mediów.

Miejmy jednak nadzieję, że w społeczeństwie polskim znajdą się znaczące siły, które podejmą wspólny trud pracy u podstaw zmierzającej do istotnego podniesienia wiedzy i świadomości społecznej. Nie ma dziś pilniejszego zadania stojącego przed bardziej wyrobionymi warstwami społeczeństwa, jak to właśnie zadanie budowania zdrowych podstaw i warunków funkcjonowania demokracji. Na początku trzeciego tysiąclecia nie ma żadnego ważniejszego zadania wynikającego z polskiej racji stanu.

Miało być pięknie. Po objęciu władzy opozycja miała nie tylko przywrócić Polsce niepodległość i demokrację, lecz także zadbać o to, by Polska była jednym z tych państw, na którego poparcie mogą liczyć ruchy wolnościowe w innych krajach. Było to nie tylko zobowiązanie moralne - epopeja podziemnej "Solidarności" nie byłaby wszak możliwa bez politycznego i praktycznego wsparcia, jakim cieszył się ten ruch w całym demokratycznym świecie. Wspieranie innych walczących o wolność uważano też za zgodne z pragmatycznie pojmowanym polskim interesem narodowym - wolność jest wszak niepodzielna. Taka postawa miała zresztą w Polsce długie tradycje - od "za naszą i waszą wolność" po Posłanie I Krajowego Zjazdu Delegatów "Solidarności" z 1981 r. skierowane do ludzi pracy w krajach ówczesnego obozu komunistycznego.

O to, w jakim stopniu III RP wywiązała się z obietnic ustrojowych składanych obywatelom podczas burzliwej jesieni '89, trwa dziś w Polsce zażarty spór. Pojawiają się w nim akcenty do niedawna całkiem niewyobrażalne - tłumienie Marszów Równości, próby rządowego monitorowania mediów. I choć swobody obywatelskie nie są w III RP w sposób fundamentalny zagrożone, to nie mają też łatwego życia.

A co ze wsparciem dla obrońców tych swobód na arenie międzynarodowej?

W wielu krajach europejskich kwestia, na ile państwo powinno się angażować w walkę o prawa człowieka za granicą, wywołuje gorące dyskusje pomiędzy zwolennikami prometeizmu a głosicielami Realpolitik. Polska, choć ma dług moralny wobec tych, którzy wcześniej nas popierali, w rzeczywistości zachowuje się tak, jakby uważała, że to oni mają dług wobec nas, bo "wybili, panie, za wolność wybili" - a jednocześnie czuje się zwolniona z obowiązków wobec tych, którzy dziś potrzebują naszego wsparcia. Jakie są skutki takiej postawy? Pokazuje to wydana niedawno książka Agnieszki Bieńczyk-Missali "Prawa człowieka w polskiej polityce międzynarodowej po 1989 roku".

Polska to podobno kraj demokratyczny, ale zauważam, że politycy będący u władzy dążą do tego, by demokrację tłamsić i skutecznie ograniczać narzucając przy tym swoje, jedynie słuszne modele postępowania i życia w społeczeństwie. Wolność wyznania, którą gwarantuje mi konstytucja jest odbierana poprzez właśnie takie, jak te próby przerzucania emisji środków antykoncepcyjnych na późną godzinę.
W Polsce środek antykoncepcyjny w postaci np. pigułek lub prezerwatywy to wróg Kościoła. Dlatego w moim kraju prewencyjne środki są drogie i żaden minister zdrowia nie forsuje pomysłu ich refundowania z czystej niechęci do popadnięcia w niełaski facetów w sutannach. Dla porównania w Niemczech pigułki antykoncepcyjne są tańsze niż w Polsce, a prezerwatywy rozdawane są nastoletniej młodzieży. Swobodny dostęp do tego typu środków przyczynia się przede wszystkim do zapobiegania przed nieplanowanymi ciążami, a sam fakt jest wynikiem świadomości i idącego z duchem czasu społeczeństwa. Niestety Polska to nadal ciemnogród i kolejne rządy wolą łożyć pieniądze na utrzymanie porzuconych dzieci, niż wydawać pieniądze na prewencję. Dzieci, które gdy dorosną wkraczają na drogę bezprawia

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 22 minuty