profil

Konfrontacja mniemania o sobie z zachowaniem w trudnych sytuacjach.

poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Jak zachowa się człowiek w sytuacji zagrożenia? Czy poczuje w sobie siłę motywującą? Nagły przypływ energii, który pozwoli mu na dokonywanie tego, co powszechnie uważa się za bohaterskie i szlachetne? A może sparaliżuje go strach i nie będzie miał siły, aby ruszyć nogą? Z wytrzeszczonymi oczami, będzie stał i czekał na to, co przyniesie mu los?

Na podstawie dwóch bohaterów książek postaram się udowodnić, iż nie jest to określone i każdy człowiek może mieć inny mechanizm zachowania w takich okolicznościach.

„Był to ten rodzaj człowieka, któremu by się oddało – na podstawie jego wyglądu – statek w opiekę, mówiąc dosłownie i w przenośni”. Innym razem Marlow stwierdza: „Był w dobrym gatunku; był jednym z nas”. A więc jaki? Kulturalny młody Europejczyk, honorowy, uczciwy, odpowiedzialny, wykształcony, kierujący się powszechnie uznanymi zasadami moralnymi – Jim…

Poznajemy go jako wielkiego idealistę. Wychowany przez pastora karmiony przez całe dzieciństwo mieszankami cnoty, honoru i prawości, marzy o wielkich czynach i niczym mały chłopiec, który leżąc na trawie i patrząc na żeglujące po niebie obłoki wyobraża sobie siebie w roli prawego kapitana statku, który zachowuje trzeźwość umysłu w najcięższych sytuacjach, broni swoją załogę przed gniewem Neptuna, poskramia bunty, walczy z dzikusami i radzi sobie na bezludnej wyspie.

Co jednak dzieje się z naszym bohaterem, kiedy życie daje mu rolę w scenariuszu, który dotychczas pojawiał się tylko w snach? Okazuje się, że nasz poczciwy Jim nie staje na wysokości zadania. Dwa razy w obliczu zagrożenia, nie wytrzymuje on testu psychicznie i dokonuje złego wyboru. Szczególnie widać to na pokładzie Patny. Stchórzył i skoczył do łodzi ratunkowej zostawiając na pastwę losu okręt pełen pielgrzymów.

Na Patusanie staje przed ostatnim wyborem. Jednak tym razem postępuje słusznie. Postanawia pójść do Doramina, przyznać się do błędu i stawić czoło śmierci. Jim przyjmuje odpowiedzialność za swoje czyny i nie obawia się konsekwencji swojego postępowania. Taka decyzja jest godna prawdziwego marynarza. Postąpił z honorem i uczciwie, a mimo to spotkała go śmierć. Ów skok ma tu znaczenie niejako symboliczne: to szybki ruch, niepoprzedzony refleksją, znak źle dokonanego wyboru. Oddziela on w biografii bohatera etap młodzieńczych uniesień od brutalnej rzeczywistości, która uświadomiła mu jego haniebność.

Drugą osobą, tym razem już zaczerpniętą z realnego życia, jest Ludwika Wawrzyńska, którą poznajemy bliżej w utworze Wisławy Szymborskiej pt.: „Minuta ciszy po Ludwice Wawrzyńskiej”. Jakże różni się jej podstawa od postawy rozmarzonego oficera Patny, przekonamy się poznając jej historię…

Płonący dom. Po drugiej stronie ulicy tłum gapiących się na rozprzestrzeniający się żywioł ludzi i ona. Młoda, niewysoka, szczuła kobieta, też chce zobaczyć, co się dzieje. Kiedy jest już dostatecznie blisko, słyszy dobiegający z zajętego już całkowicie przez ogień budynku, dziecięcy płacz i rozpaczliwe wołanie o pomoc. Bez wahania, ku zdziwieniu innych rusza w ogień.

„A ty, dokąd”- zadaje pytanie również zaskoczony podmiot liryczny.„Tam już tylko dym i płomień”.
„Tam jest czworo cudzych dzieci,
- idę po nie!”- Odpowiada ona, nie zatrzymując się.
„Wynosi je w ramionach,
zapada w ogień po kolana,
łunę w szalonych włosach ma.”

Ludwika Wawrzyńska zginęła, ale dzieci ocalały. Z pewnością ona sama nie zastanawiała się zbytnio, czego dokonuje. Jej instynkt (być może macierzyński) podpowiedział jej, co ma robić. A ona go usłuchała. Każdy zrozumiałby matkę rzucającą się w ogień za swoimi dziećmi. Ale rodzicielki tych dzieci nie było. Może wyszła właśnie po zakupy, kiedy wydarzyła się ta tragedia, a może nie miała tyle siły ani odwagi, aby skoczyć w ogień, tak jak zrobiła to nasza bohaterka. Tym bardziej heroiczny wydaje się czyn Ludwiki Wawrzyńskiej, gdyż bezinteresownie narażała swoje życie dla „cudzych” dzieci. Na pewno nie myślała wtedy o chwilach chwały ani o żadnej innej nagrodzie. Wiemy tylko, że bardzo kochała dzieci, przecież z zawodu była nauczycielką. W jednej chwili wszystko to przestaje mieć znaczenie. Dla Ludwiki liczą się tylko one, niewinne i bezbronne wobec tego okrutnego żywiołu, który już wydał wyrok, dzieci. „Nie żegnająca, nie żegnana na pomoc dzieciom biegnie sama”

„Nikt mnie dotychczas nie wzywał na pomoc, a przecież tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” Można jeszcze dodać – I tyle wiedzą o nas inni. Dobrze się stało że to Ludwika była przy płonącym budynku, a nie Jim. Pielgrzymi uratowali się pomimo postawy oficera, ale dzieci mogłyby nie doczekać się ratunku, podczas gdy obserwujący tragedię marzyciel zastanawiałby się czy płomienie są aby wystarczająco gorące aby być jego godnym.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty

Teksty kultury