profil

Kosmos w zasiegu nogi.

poleca 85% 103 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Całkiem niedawno miałam sposobność uczestniczenia w „ przyjęciu” urodzinowym kolegi, z którym od trzech lat ograniczałam znajomość do wspólnej, dziesięciominutowej jazdy tramwajem do szkoły. Mówiąc prościej- kontakt minimalny, niemalże zerowy. Powodem mojej bytności na owym PARTY był wzgląd na dawne czasy, czasy szkoły podstawowej, słowem lat spędzonych w jednej klasie - osiem (pomijając nieświadome obcowanie z człowiekiem w latach przedszkolnych).

Pan z gestem, grzecznie zadzwonił do moich drzwi w Niedzielę Wielkanocną, wręczył w pośpiechu białą kopertę „Urszula Milczarek” i tłumacząc się, że ma do obskoczenia jeszcze całe ‘osiedle’, polecił na do widzenia: „Tylko przyjdź!”. Groźba czy prośba? Na zaproszeniu data , jako miejsce godne przyjęcia organizowanego przez cztery osoby, obrano klub studencki” FUTURYSTA”. Dystans dzielący mnie od sprawy-dwa tygodnie.
W międzyczasie dostało mi się kilka telefonów od równie, co kolega, starych znajomych, z pytaniami utrzymanymi w tonie błagalnym, dotyczącymi całego zdarzenia, zbliżającego się coraz szybciej. Należało ustalić ”niemało błahych” spraw. Budżet, składki na prezent, przedmiot samego prezentu. W miarę upływu czasu przybywało do naszej, początkowo czteroosobowej, debatującej nad przyszłym wydarzeniem, grupy starych znajomych- znajomych coraz więcej. Każdy „nowy” niósł ze sobą kolejne wątpliwości związane z naszą wspólną od niedawna sprawą. I tak problematyczny stał się: strój wyjściowy, godzina przybycia na miejsce (również godzina powrotu), transport w tę i z powrotem. Te dwie ostatnie wydawały mi się najrozsądniejszymi wątpliwościami. Natomiast zupełnie nie rozumiałam kolegów, którzy próbowali zachować się ekonomicznie, oprocentowując udaną noc jeszcze przed zachodem słońca. Twierdzili bowiem niektórzy, że rozrywka na miejscu może okazać się zbyt kosztowna jak na ich niezwykle twarde, zahartowane przez trzy lata intensywnym treningiem głowy. Powstała więc najgorętsza kwestia sporna czy znajdą się chętni do imprezy przed imprezą.

Jak żeście, się ludzie nic nie zmienili, zadziwiający jest tok waszych myśli, a może to ja do was nie pasuję?
Kiedy wszystko zostało już ustalone: chłopaki kupiom klapki, trambambajem pojedziemy na ósmom , Kamila z chłopakiem pojedzie carem, ubieramy się na galowo, przywozi nas o trzeciej mama Marcina, „spotkanie” po latach odbędzie się w myśl panów dwie godziny przed właściwym balem, nie poczułam ulgi, wręcz przeciwnie, wszystkie te dziwne okoliczności dały mi jeszcze bardziej do myślenia. Postanowiłam wahać się oficjalnie, czy zaszczycę byłą klasę swoją obecnością w poniedziałek czy też nie. Tu spotkała mnie miła niespodzianka. Otóż dwie osoby oświadczyły, że beze mnie nie będzie zabawy, wobec czego moja skromna osoba musi zasilić szeregi dawnej świetności. Zgodziłam się pod warunkiem, że panowie wybaczą mi ‘mało galowy’ strój, swobodny i nie wyszukany. Rzecz jasna, że moje koleżanki były nawet bardzo za tą... propozycją.

Solenizant, bo tak zostało zkserowane na zaproszeniu osiemnastkowym, to typowy mięśniak dla niewtajemniczonych. Dla mnie, w okresie burzy hormonów, był Gilbertem. Ja oczywiście cierpiałam syndrom Ani z Zielonego Wzgórza. Ale cóż, niektórzy wyrastają z marzeń i stają się mięśniakami. Nie obcowałam z takimi od trzech lat, czego się mogłam spodziewać.
Otóż mogłam, ale jak zwykle niepokorna, nie słuchałam opowieści nasyconych groźbami, krytyką i przerażającymi wizjami mojej przyjaciółki, która twierdziła :”Umrzesz tam, nie idź...” i takie tam lamenty przyszłej pani psycholog. Gdyby nie to, że miałam możliwość spotkania wszystkich dawno niewidzialnych ludzi, za którymi jednak trochę tęskniłam to pewnie posłuchałabym Doroty. Skoro oświadczyłam jej, że wybieram się ostatecznie i nieodwołalnie, postanowiła (jako stary bywalec podobnych hulanek) zamaskować mój debiut dyskotekowy odpowiednim strojem. Na drodze kompromisu zostałam zmuszona do przywdziania kiecki jako elementu podstawowego stroju. Kompromis polegał na tym, że kolory wdzianka nie bardzo kłóciły się z moim poczuciem estetycznym.

Tak przygotowana, wreszcie miałam okazją przejąć kontrolę nad sobą. Przepełniona przykazaniami: „ Nie upij się!”, „ Uważaj na namolnych dresiarzy!”, „ Nie tańcz cały czas , bo będziesz miała plamy na bluzce pod pachami!!!”- ruszyłam w nieznane. Na szczęście ze znanymi mi ludźmi, jak na początku nie miałam powodu by w tę tezę wątpić.

O fatalnie ufna siło naiwności! Ja chyba jednak naprawdę mało jeszcze wiem, przynajmniej mniej niż sądziłam dotychczas.
Obecnie przechodzę do wielkiej improwizacji opisania zdarzeń , w które jak sądzę nie jest w stanie zaangażować się człowiek podobny do mnie, niedoświadczony uprzednio podobnym kosmosem.
Wesoła nasza gromada przypełzła na miejsce startu tuż przed ósmą. Z budynku wydobywały się dźwięki o różnej częstotliwości i natężeniu, ale każdy z nich powtarzał się przez co najmniej minutę. Zostaliśmy powitani, przez wcześniej przybyłych entuzjastów podobnych wypadów na inną planetę. Jak się okazało przybyłych dużo wcześniej i przystosowanych do warunków tam panujących. Ludzie ci, bardzo otwarci, wykazali się niemałym doświadczeniem i sprytem, gdy oznajmiając nam, niedawno przybyłym, że „ Teraz to chyba będziecie na podłodze siedzieć! Mogliście przyjść o siódmej.” polecili wejść natychmiast. Żeby przypadkiem było gdzie stać!
Przy samym wejściu „koleś”- dozorca wyjął mi z ręki, ruchem energicznym dość, zaproszenie i bez dyskusji popchnął moje ciało wzrokiem dalej, ku wnętrzu lokalu. Obejrzałam się tylko czy moi znajomi nadążają za rytuałem ( ciekawa byłam czy koleżanki nie połamią obcasów), gdy nagle zimna ręka złapała mój nadgarstek i pociągnęła dalej. Kolejny dozorca wykręcił mi rękę, uderzył w przegub i wtedy znalazłam się już zupełnie w środku. Ktoś dmuchnął mi w twarz dymem z papierosa. Może zauważył, że jeszcze nie jestem przesiąknięta taka zabawą i postanowił mi pomóc? Nie zdążyłam podziękować, bo znajome twarze zaczęły się gromadzić z jednym miejscu na środku sali, a to był znak, ze przyszliśmy do Grzesia i za moment damy mu prezent. Solenizant nie wydawał się specjalnie uradowany ilością przybyłych ‘z osiedla’, natomiast znaczna poprawę nastroju obserwowaliśmy wszyscy, gdy po odpakowaniu (pamiętam jak burzliwie wynegocjowanego) podarku, okazało się , że Grześ od dziś będzie szczęśliwym posiadaczem klapek „adidas”, nadających się do podprysznicowych kąpieli.
Po tym jednym z ciekawszych punktów wieczoru, co najmniej dziesięć par naszych oczu zaczęło się oglądać za kątem, w którym spocząć miały co bardziej już zmęczone osoby, tudzież w przyszłości przeciążone tańcem na parkiecie. Moje spocone oczy dostrzegły w przeciwnym końcu sali jednego z naszych odświętnie ubranych panów, machającego na stado ręką. Mieliśmy stolik, zarezerwowany wcześniej przez kogoś innego, przy którym teraz nie było nikogo . Prawem silniejszego ( i liczniejszego) pospieszyliśmy ku zdobyczy, jak wspomniałam bardzo cennej. Co się później okazało szczególnie dla mnie.
Kiedy tak siedzieliśmy, bardzo sobie bliscy ( każda osoba trzymała jedną nogą na kolanie innej ), przy „paroosobowym” stoliczku, zaczęła rodzić się myśl (teraz także i w naszych głowach), że: „w sumie, można by iść potańczyć”. Pierwsza wstała Iga, a za nią podążyli co odważniejsi „napaleni do tańca”.

Miło mi było tak obserwować... swoją metamorfozę na tle innych, dotyczącą gustów muzycznych, strojów i całej ( od nie zauważyłam kiedy) nieziemskiej otoczki, którą tak wydaje mi się bez walki przywdziali inni.

Ciemna masa ( nie było wśród tańczących wolnych przestrzeni), od czasu do czasu porażana ogłupiającymi fleszami, krzyczała głośno teksty wszystkich piosenek. I tak słabo ich było słychać. Nagłośnienie muzyki z kolumny przy moim uchu, stawało się niebezpieczne. Kolumna skakała jak żywa, wydawało się, że zaraz spadnie na kogoś. Przeraźliwe buczenie, w którym inni zapewne odnajdywali artyzm, usprawiedliwiało dwójkę ludzi, którzy siedzieli teraz koło mnie ( nie znajomi), wysyłając sobie nawzajem po dwa esemesy na minutę.
Przyszedł Marcin i po tym co powiedział poznałam, że chociaż jeden człowiek przez trzy lata coś ze sobą zrobił, krzyknął mi do ucha ze wszystkich sił;” Dają Ci możliwość, niezrobienia z siebie królewny i zapraszam do tańca.” Chyba zauważył, że mój gust wypada poza tę salę i postanowił mnie uratować. Nie było za późno. Rzeczywiście zaczynałam czuć się nieswojo. Nie zauważyłam nawet kiedy przy stoliczku zrobiło się luźniej, natomiast męczące stawało się mniej więcej już godzinne, podziwianie amoku i ekstazy innych. Marcin powiedział też, że najlepszym sposobem na przetrwanie w tej norze jest- wmieszanie się w tłum. Nie chcąc zrobić przykrości co poniektórym i samemu Grzesiowi ( tak sobie to tłumaczę) zwlokłam się z fotela i dałam zaprowadzić w najciemniejszy kąt sali, gdzie bawili się zakochani, na których nikt prawie uwagi nie zwracał. Opornie szły mi piruety i inne łamańce, ale za to udało mi się wciągnąć pewną grupę ludzi w skoki, jakże charakterystyczne dla mnie. Obuwie ciężkie nie pozwalało mi unosić się wysoko, mimo to, musiałam wyglądać ciekawie, bo po chwili ludzie zaczęli skakać podobnie do rytmów maxymalnie-zmixowanej przeróbki Lady Pank „ Marchewkowe pole”( mój numer wieczoru) . Poskakaliśmy tak jeszcze parę minut i postanowiłam opuścić towarzystwo oddając się ponownie obserwacji tego, jak przychodzi inny Simon i dyktuje motywy do tańczenia.
Coraz więcej dymu, migających światełek, godzina- około dwunastej. Miałam ochotę wyjść zaczerpnąć świeżego powietrza (dotychczas mogłam to zrobić kiedy chciałam), lecz tym razem stanął mi na drodze do szczęścia mięśniak, nieporównywalny z tymi ze szkoły sportowej, co bawili się w środku. Kolejny nocny cieć oświadczył krótko i zwięźle, że:” Już nie wypuszczamy!”. Przerażona próbowałam grzecznie prosić o łaskę tego, od którego miało zależeć moje samopoczucie na imprezie. W odpowiedzi: „ „. Wróciłam z powrotem i tam czekała na mnie dobra wiadomość. Koniec przewidziany jest za trzy godziny, a teraz muzyka umilknie, kolejna dawka alkoholu w postaci szampana i coś z rozrywki dla niewyżytych czyli klapsy. Pięciominutowa przerwa w obcowaniu z „muzyką” nie zastąpiła mi nawet minuty zewnętrza, ale nie miałam się komu poskarżyć. Kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Gdyby nie pomysłowość niektórych imprezowiczów, pewnie po dwóch takich sekundach znalazłabym się w podobnej sytuacji co Daniel. Kolega najpierw sennie przeciągnął się na siedząco, ziewnął i oparł głowę o stół. M. zastrzegł, żebyśmy go broń Boże nie ruszali, jak też się stało. Informacja ta, jak się spodziewaliśmy, nie dotarła jednak do wyższej instancji ( gospodarz obory), a ta za swój obowiązek uważała przeszkodzić w zabawie Danielowi, szarpiąc go za ręce i gniotąc kark. W efekcie pozbawiła go ponownego wjazdu na dyskotekę, wyrzucając go uprzednio migiem poza mury Idylli. My, którzy mieliśmy szczęście nie zasnąć, a w szczególności ja, bawiliśmy się dalej wesoło, nie patrząc co minutę na zegarek i obijając się o ściany, gdyż scena stawała się coraz mniejsza.

A teraz, na koniec, jako gwóźdź programu (mniemam, że nieprzewidziany) . Pan w kraciastej koszuli i spodniach krok- trzy czwarte, pochylił się nad naszym stołem w pozie, przedstawiającej zapewne niezwykłą wagę tajemnicy, którą za chwilę mieliśmy zostać oświecani. Osobiście zostaliśmy powiadomieni, co ów spowiednik... jadł na obiad. Tu powiedziałam, nie bardzo dotknięta głębią sekretu, w przeciwieństwie do innych – Do widzenia!

Po godzinie trzeciej. Przejażdżka samochodem z mamą Marcina, w dzień (biały) okazałaby się z pewnością samobójstwem. Wzbogaciłam swoje mętne do tych czas życie o nowe doznanie. Jazda dziewięćdziesiąt na godzinę na zakręcie przy otwartym oknie. Na światłach (jedynych, na których mama Marcina wyhamowała) synuś oświadczył, że teraz będziemy się ścigać z samochodem, stojącym na sąsiednim pasie. Mama otworzyła szybę, zachęcając do wspólnej zabawy ruszyła niespodziewanie z piskiem opon. Dodam tylko, że „poproszona” przez Marcina o zamknięcie okna otworzyła je całkowicie, na co Marcin wstał (na tyle ile możne wstać w oplu) i kładąc się na kierownicy, zwrócił mamie niedyskretnie uwagą: „Nie znasz w ogóle naszego samochodu, kto ci dał prawo jazdy?” Co prawda nie wyrażało to dosłownie naszych odczuć związanych z podejrzeniami co do uprawnienie tej kobiety, ale po chwili zwolniła. Zrobiła to tylko dla tego, że zajechaliśmy na osiedle.

Dalsze nasze postępowanie nadranne było nieskończenie nudne w porównaniu z wrażeniami nocnymi.
Leżałam już w łóżku i zastanawiałam się jeszcze chwilę nad tym co mi się przydarzyło. Cała zabawa wydawała mi się filmem, myślałam, że ludzie wyrastają z niektórych zachowań, a tu znowu złudzenie. „ Futurysta” ucierpiał chyba na znaczeniu. Wiele osób tego dnia powiedziało mi, że się zmieniłam. Męczy mnie czy to dobrze czy źle? Bo gdy otaczają cię sami inni i tobie obcy ludzie, wtedy rozumiesz, że to jest właśnie ko

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 11 minut