profil

Moja metamorfoza - opowiadanie własne.

poleca 85% 242 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Kwiecień. Dotąd mój ulubiony miesiąc ze względu na urodziny, które obchodzę, w tym roku stał się najgorszym, a zarazem najciekawszym jaki przeżyłam. Zacznę od początku.

Kiedy się obudziłam za oknem świeciło słońce, a dzień zapowiadał się bardzo pogodnie. Zrobiłam to co zwykle, umyłam się, ubrałam, zjadłam śniadanie, przy którym obmyślałam plan na dzień. Niestety, nic nie przychodziło mi do głowy, więc zadzwoniłam do swojej przyjaciółki Jolki, ponieważ ona zawsze ma genialne pomysły. Umówiłam się z nią godzinę później koło naszego żarskiego zamku.

Przez tą godzinę zastanawiałam się co wymyśli Ciacho, bo tak na nią mówimy. Wiedziałam jedynie, że mogę spodziewać się czegoś niespotykanego.

Nadeszła godzina spotkania. Jolka jak zwykle się spóźniła, więc musiałam na nią czekać, jednak jak się okazało nie żałowałam zmarnowanego czasu, ponieważ moja przyjaciółka powiedziała, że dzisiaj pozwiedzamy zamek - a raczej jego ruiny. Ochoczo przyjęłam jej propozycje, bo obie jesteśmy żądne przygód. Zachęciły mnie również przedziwne opowieści, jakimi raczyła mnie koleżanka o historii naszego zamku oraz o tajemnicach jakie krył.

Odnalazłyśmy przejście, które prowadziło do ruin i z wielkim trudem wśliznęłyśmy się do środka. Było tam ponuro i czuć było nieświeże powietrze. Trochę się bałyśmy, co przysparzało zwiększoną produkcję adrenaliny, której smak obie lubimy. Podążałyśmy krętymi korytarzami i w połowie zniszczonymi schodami w poszukiwaniu oznak historii i legend.

Nie wiem jak długo błądziłyśmy, ale półmrok zaczynał przeobrażać się ciemność. Wyciągnęłyśmy latarki, usiadłyśmy na gruzach i postanowiłyśmy zastanowić się co robić dalej. Miałyśmy do wyboru dalsze szukanie niewiadomo czego albo powrót do domu.

Wybrałyśmy tą drugą opcję, ponieważ zrobiło się już bardzo późno. Starałyśmy się poszukać drogi powrotnej, zajęło to nam więcej czasu niż dotarcie do tego miejsca, niestety dość późno zorientowałyśmy się, że chodzimy w kółko. Nie wiedziałyśmy co począć, zaczęłyśmy się denerwować, krzyczeć jedna na drugą i obwiniać się nawzajem. Do niczego to nie doprowadziło. W końcu przejęłam pałeczkę i postanowiłam, że czas najwyższy, by zacząć myśleć racjonalnie i odnaleźć wyjście. Musiałyśmy przeoczyć jakiś korytarz, w który należało skręcić, więc zdecydowałam, że trzeba to sprawdzić dokładniej. Ciacho zgodziła się ze mną.

Błądziłyśmy nadal. Żadna z nas nie mogła sobie przypomnieć którędy trzeba iść, cały czas tylko mijałyśmy jedno i to samo miejsce. Po jakimś czasie znalazłyśmy się w zupełnie nieznanym nam pomieszczeniu, z którego można było wyjść tylko przez drzwi, którymi weszłyśmy oraz przez jeszcze jedne, które były naprzeciw nas. Zdecydowałyśmy zaryzykować przejście właśnie przez te drugie. Bałyśmy się, bo nie wiedziałyśmy co możemy za nimi zastać, mam tu na myśli brak podłogi, bądź schodów, w każdym razie coś, przez co mogłybyśmy zrobić sobie krzywdę, bo przecież było już ciemno.

Na szczęście nic takiego na nas nie czekało, wręcz przeciwnie pokój był umeblowany, jak żaden w zamku, sprawiał wrażenie zamieszkałego. Bardzo nas to zdziwiło, jednak ciekawość ludzka była silniejsza i zdecydowanym krokiem ruszyłyśmy do środka. Pomieszczenie było pięknie urządzone, pełno różnorakich bibelotów dodawało mu uroku. Z wielką ochotą przeglądałyśmy każdy z przedmiotów, zapominając o powrocie do domu. W pewnym momencie Jolka zawołała mnie i pokazała wielką książkę. Na początku nie chciałam się zgodzić na zaglądanie do niej, bo przecież to mogła być czyjaś własność, jednak przyjaciółka szybko wybiła mi z głowy morale, twierdząc, że nikt nie może mieszkać w ruinach trudno dostępnego zamku. Tymi argumentami namówiła mnie do otworzenia księgi. Była strasznie zakurzona i okropnie śmierdziała. Nie zraziłyśmy się tym, bo nasza ciekawość nie zna granic, a szkoda.

Przeglądałyśmy strona po stronie. Okazało się, że księga napisana jest w niezrozumiałym dla nas języku, ale my wertowałyśmy ją nadal. W końcu dotarłyśmy do stron, które były dla nas przejrzyste, więc z zaciekawieniem zaczęłyśmy czytać. Okazało się, że jest to księga zaklęć. Bardzo nas to zainteresowało, ponieważ obie interesujemy się takimi rzeczami.

Po pewnym czasie znalazłyśmy frapujący fragment, mówił on o przemianach w zwierzęta. Pomyślałyśmy, że nic złego nie może się stać, ponieważ nie wierzymy w takie bajki, więc możemy spróbować zabawić się w czarnoksiężników. Nie musiałyśmy długo szukać potrzebnych składników, gdyż wszystkie znajdowały się w pokoju. Starannie przygotowałyśmy wszystko według podanej instrukcji, nie było to trudne, leczy wymagało precyzji, ale z tym też nie miałyśmy problemu, ponieważ Jolka jest okropną pedantką i potrafi wszystko ułożyć w jak najlepszym porządku. Kiedy wszystko było gotowe, zabrałyśmy się do odpowiedniego wymówienia zaklęcia, uprzednio wylosowawszy która z nas zostanie królikiem doświadczalnym. Padło na mnie.

Ciacho dokładnie wypowiadała każde słowo zapisane w księdze, a ja coraz bardziej się niecierpliwiłam. W pewnym momencie chciałam już nawet przerwać tą farsę, gdy…

… Jolka wypowiedziała słowa stań się kotem… Nagle poczułam się strasznie dziwnie, kręciło mi się w głowie, było i mi nie dobrze. Na swoim ciele zauważyłam jak wyrasta coraz więcej włosów, które przypominały sierść. Moja głowa stała się bardziej okrągła, a na niej pojawiły się, oprócz sierści, duże żółto-zielone oczy, dzięki którym widziałam w ciemności, moje uszy zamieniły wygląd na spiczasty, a wokół nowego malutkiego noska pojawiły się wąsy. Na dotychczasowych rękach, które przeobraziły się w łapki można było zaobserwować małe, lecz ostre pazurki. Jakby tego było mało wyrósł mi prawdziwy koci ogon.

Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, starałam się krzyczeć, lecz z mojego kociego pyszczka wydobywało się tylko głośne miauczenie, to było dla mnie straszne, Jolka tez się niezmiernie przeraziła, ponieważ przez dłuższą chwilę stała jak wryta. Na szczęście opanowała się i zaczęła szukać zaklęcia odwrotnego. Niestety, nie znalazła nic.

Starałam się nie martwić moją metamorfozą. Chciałam pomóc przyjaciółce wydostać się z tego dziwnego zamku, nawet za cenę pozostania kotem. Wtedy wpadłam na genialny pomysł. Mogłam dobrze wykorzystać moją przemianę. Koty mają to do siebie, że są zwinne, szybkie i widzą w niskim natężeniu światła, więc postanowiłam poszukać wyjścia z tego parszywego miejsca. Nie wiedziałam jednak jak to przekazać Ciachu, która nadal szukała zaklęcia, dlatego postanowiłam wyjść niepostrzeżenie.

Błądziłam chwilę, ale w końcu znalazłam coś, co można było nazwać wyjściem. Postanowiłam jeszcze upewnić się, zanim sprowadzę przyjaciółkę, czy jest to właściwy wybór. Z moją kocią zwinnością ominęło mnie schodzenie po murze. Cieszyłam się, że w końcu wydostaniemy się z tego miejsca, kiedy usłyszałam głośne szczekanie. To był pies. Na początku nie zdawałam sobie sprawy z powagi sytuacji, ponieważ nie byłam przyzwyczajona do nowej kociej mentalności. Jednak szybko zorientowałam się, że pies biegnie w moją stronę. Nie pozostało mi nic innego jak ucieczka. Biegłam ile sił w łapkach - niesamowite jak szybko potrafią biegać te małe zwierzątka - wskoczyłam na mur i zadowolona z siebie z wyższością popatrzyłam na psa, śmiejąc się w duchu.

Moja radość nie trwała długo, musiałam odnaleźć Jolkę i w jakiś sposób pokazać jej, gdzie jest wyjście. Szukałam jej dłuższy czas. Kiedy w końcu ją znalazłam wiele upłynęło wody zanim zrozumiała o co mi chodzi. Ciacho na domiar złego nie chciała wyjść uprzednio nie odczarowawszy mnie. Ja jednak zadecydowałam, że wolę uratować przyjaciółkę, tym bardziej, że wątpiłam w możliwość powrotu do normalnej, ludzkiej postaci. Zaprowadziłam Jolkę do odnalezionego wyjścia. Przyznam, że miała nie lada problem z wydostaniem się. Po pewnym czasie udało się.

Już prawie nastał ranek, więc moja przyjaciółka niewiele myśląc wzięła mnie na ręce i zabrała do siebie do domu. Mówiła, że tam zastanowimy się co począć dalej z moim wyglądem, a ja i tak nie wierzyłam to, że uda się nam coś zdziałać.

Dotarłyśmy do domu. Jolka - już bardzo zmęczona - kiedy się położyła z zamiarem dalszego myślenia zasnęła, więc mi nie pozostało nic innego jak zrobić to samo. Zapadłam w sen.

Kiedy się obudziłam ku mojemu zdziwieniu nie byłam już kotem. Niezmiernie cieszyłam się z tego powodu, więc obudziłam Jolkę. Ta uściskała mnie radując się razem ze mną. Teraz z czystej ciekawości chciałyśmy dowiedzieć się jak to się wszystko wydarzyło. Na spokojnie przejrzałyśmy księgę, którą Ciacho zabrała ze sobą i wyczytałyśmy z niej, iż zaklęcie to było krótkotrwałe.

Zmartwiłam się tym troszkę, ponieważ podobało mi się życie w ciele kota, chociaż nie wiem jakby ono wyglądało na dłuższą metę, więc zdecydowanie wolę pozostać człowiekiem. Nigdy nie zapomnimy tej niesamowitej przygody, nawet jeżeli przeżyjemy coś jeszcze bardziej niesamowitego. Tym razem liczę na spotkanie z kosmitami, ale to chyba bardziej nieprawdopodobne niż metamorfoza w kota.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 9 minut