profil

Proza poezji- artykuł

poleca 85% 182 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Tadeusz Różewicz

Proza poezji
Czytelnicy przestali się interesować młodą poezją, poeci przestali się interesować czytelnikami. Sytuacja współczesnej poezji polskiej przedstawia się coraz bardziej dramatycznie.
Jarosław Klejnocki
Krytycy zajmują się niemal wyłącznie prozą. Nawet ciekawi i intrygujący poeci z pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków nie mogą liczyć na zainteresowanie ogólnopolskich mediów, a o obiecujących debiutantach w ogóle nie ma co mówić. W telewizji publicznej spotkania z poetami zepchnięto do superelitarnego kanału Kultura, a doprawdy nie wiem, co by się musiało zdarzyć, żeby poetka czy poeta młodszej generacji mogli się pojawić np. w programie „Wydanie drugie, poprawione” (TVN). Popularne gazety i tygodniki wspominają o młodszych poetach od wielkiego dzwonu – przy okazji przyznania im nagród (na przykład gdy Tomasz Różycki czy Jacek Dehnel dostali Nagrodę Kościelskich), ale też wybiórczo, bo już na przykład o zdobywcach nagrody im. Iłłakowiczówny (za najbardziej obiecujący debiut poetycki roku) głucho.
Podobnie w szkole. O ile jeszcze kiedyś przedmiotem dyskusji była kwestia, czy szkoła powinna uprawiać choćby umiarkowaną prezentację nowych zjawisk w literaturze, to już nowy kanon lekturowy i wymagania zreformowanej matury dylemat ten obcesowo ucięły. I tak najmłodszym poetą, z którego twórczością licealista (i to ten zorientowany humanistycznie!) ma się choćby pobieżnie zapoznać, jest Stanisław Barańczak – urodzony w 1946 r.!
Ten niedosyt informacyjny, utrudniający spotkanie czytelnika z nowszą poezją, pogłębiają wydawcy zainteresowani głównie nowymi zjawiskami w prozie. Zapewne dlatego – o czym mówi się od jakiegoś czasu w sposób jawny – że na prozie da się zarobić. Wystarczy przyzwoita promocja, a nawet książka nieznanego kompletnie debiutanta – jak choćby „Bidul” Mariusza Maślanki (Świat Książki) – osiągnie sprzedaż 20 tys. egzemplarzy. Pułap dla poezji zupełnie fantastyczny – „Chirurgiczna precyzja” Barańczaka, mimo zdobycia przez autora nagrody Nike, sprzedała się, w niedługim czasie po ogłoszeniu werdyktu, w 18 tys. egzemplarzy. Są oczywiście renomowane oficyny (jak choćby Znak czy Wydawnictwo Literackie), które dbają o to, by w ich propozycjach wydawniczych pojawiły się pozycje poetyckie, ale wysiłek promocyjny skierowany na te publikacje jest nieporównanie mniejszy, choćby dlatego, że media nie są nimi tak bardzo zainteresowane. Zatem kółko się zamyka.
Dyktat Starych Mistrzów
Nie należy się więc dziwić, że prymat, jeśli idzie o w miarę powszechną wiedzę o ich twórczości, dzierżą Starzy Mistrzowie. Wiadomo: lubimy to, co znamy. Nowe tomiki np. Tadeusza Różewicza, Wisławy Szymborskiej, Julii Hartwig, Adama Zagajewskiego, Ryszarda Krynickiego, są komentowane i nagłaśniane, bo działa tu zasada zasiedzenia w kulturze, wymiaru twórczości, rangi dorobku oraz wieloletnia obecność pisarzy w świadomości zarówno czytelników, jak i – uwaga! – redaktorów. Działa również reguła obecności w spisach lektur szkolnych, bo przecież – tak rozumują i rodzice, i sami abiturienci – teksty uznanych poetów mogą pojawić się na maturze. Lepiej więc śledzić ich twórczość.
W latach 90. parający się jeszcze wówczas krytyką literacką Jerzy Sosnowski (dziś sam prozaik i dziennikarz radiowy) opublikował na łamach „Polityki” artykuł, w którym postawił dość obrazoburczą tezę. Pisał, że przyszłość literatury polskiej (a słowa te dziś zwłaszcza tyczą się poezji) jest głównie kwestią biologii. Nic dodać, nic ująć. Za lat dziesięć Marcin Świetlicki, Jacek Podsiadło i inni z dawnego pokolenia „bruLionu” będą poetami pod sześćdziesiątkę, a zaawansowanymi czterdziestolatkami będą, dziś jeszcze uważani za poetów młodych, Dariusz Suska (dwukrotna nominacja do Nike) czy Tomasz Różycki. I to do nich należeć będzie ster współczesnej poezji. Spotkają się wtedy, jak przewiduję – o ile nic się nie zmieni – z dość powszechną ignorancją odbiorców.
Nie tylko media są winne i nie tylko szkoły. Odwrót od poezji może łączyć się z przemianami cywilizacyjnymi. Czytamy teraz inaczej niż kiedyś: krócej, szybciej, często, by się zrelaksować i odpocząć od nerwowego trybu życia. Tymczasem poezja wymaga wyciszenia, refleksji, dystansu wobec świata i spowolnienia tempa życiowych działań. Po drugie – być może to jednak do prozy należą zajmujące tematy dnia dzisiejszego? Pisał już w latach sześćdziesiątych, w wierszu „Ars poetica?”, Czesław Miłosz: „ale te walki, gdzie stawką jest życie – toczy się w prozie”. I choć od razu jako rasowy poeta dodawał ze smutkiem: „nie zawsze tak było”, to jednak zdawał się też akceptować tę zmianę wrażliwości współczesnego czytelnika, który na lekturowego towarzysza swoich rozterek coraz bardziej wybiera epikę, porzucając, nieadekwatną – jak można sądzić – do zmieniającej się skóry świata, lirykę.
Coś w tym jest – ostatnią poetką nagrodzoną Noblem była Wisława Szymborska (w 1996 r.); palma pierwszeństwa należy dziś do prozaików i dramaturgów, ze specjalnym zwróceniem uwagi na pisarzy zaangażowanych społecznie (i – zazwyczaj – zorientowanych lewicowo).
A może też jakaś część winy za marginalizację poezji spoczywa na samych poetach? I tu może być coś na rzeczy, skoro – jak powiada jedna ze złośliwych diagnoz nieustalonego autorstwa – ostatnim poetą narodowym, to znaczy w miarę rozpoznawalnym i czasami cytowanym (a cytowanie poety jest rzeczywistą miarą jego popularności), pozostaje dziś Marcin Świetlicki, sztandarowy niegdyś poeta śp. pisma „bruLion”.

Z Parnasu gorzej widać
Jacy twórcy nadają dziś rangę polskiej „młodszej” poezji? Jest Andrzej Sosnowski, niezwykle poważany i popularny w kręgu awangardowo zorientowanych artystów. Ma on legion akolitów, naśladowców i sympatyków (z bardziej uznanych np. Tadeusza Pióro czy Krzysztofa Siwczyka – wsławionego rolą Wojaczka w filmie Lecha Majewskiego), jednak jego sława nie wykracza poza kręgi samych literatów. Bo i poezja Sosnowskiego jest trudna, przeestetyzowana, laboratoryjna, nie dbająca o porozumienie z czytelnikiem. To przykład współczesnego parnasizmu czystej wody, atrakcyjnego skądinąd dla debiutantów. Poezji wyabstrahowanej z rzeczywistości, gdyż ufundowanej na wysublimowanej refleksji ze sfery filozofii języka poetyckiego. Jest Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, znów entuzjastycznie czytany w kręgu literatów, którego poezja jest głęboko erudycyjna i naznaczona barokową tradycją (głównie obsesją przemijania i egzystencjalnej alienacji). A bez znajomości owej tradycji liryka tego autora jest w zasadzie nieczytelna.
Są młodzi poeci neolingwistyczni (np. Joanna Mueller, Marcin Cecko, Maria Cyranowicz), podejmujący grę z językiem (poetyckim i potocznym) w duchu kontynuacji dawnych dokonań – z jednej strony – Mirona Białoszewskiego, z drugiej – Tymoteusza Karpowicza. Wiersze neolingwistów są intrygujące, gdyż podejmują trud opisania sporu języków obecnych w przestrzeni życia publicznego (a jak wiadomo, język jest emanacją ludzkiej osobowości), próbują, od tej właśnie strony, portretować przemiany obyczaju i wrażliwości, jakie mają miejsce w demokratycznym i wolnorynkowym społeczeństwie. Wszakże i tu wymagania wobec czytelnika są wysokie: by się w materii neolingwistycznej zorientować, trzeba dysponować i erudycją humanistyczną, i specyficzną wrażliwością czytelniczą.
Są też poeci śląscy młodej generacji (jak np. Paweł Lekszycki czy Paweł Sarna), którzy podążają szlakiem nieufnej wobec świata i człowieka poezji egzystencji (spod znaku dawnego „bruLionu” i jego kontynuatorów – jak chociażby Macieja Meleckiego), nie rezygnując jednocześnie z perspektywy metafizycznej w swoich utworach i stawiając pytania o duchowy wymiar życia współczesnego człowieka. Ten znów rodzaj poezjowania może spotkać się z zarzutem (być może nie do końca słusznym) nadmiernej subiektywizacji obrazu świata. Są wreszcie nowoklasycyści (np. Jacek Dehnel czy Paweł Kozioł), zaangażowani w dialog z tradycją literacką (czyli znów stawiający raczej na odbiorcę głęboko zakorzenionego w kulturze).
To oczywiście tylko wybór z bogatej menażerii nowej, młodej (lub względnie młodej) poezji. Tym zaś, co wydaje się wspólne dla większości z przywoływanych autorów, jest swoiste dsintressement wobec czytelnika, niejako odwrócenie się do niego plecami. Współczesna nowa poezja stawia odbiorcom wysokie wymagania, domaga się oczytania i kompetencji, nie ma natomiast ambicji towarzyszenia czytelnikowi w jego zmaganiach z codziennością.
Dawny projekt Skamandrytów (ale też nieobcy Herbertowi, Miłoszowi czy Różewiczowi), by liryka była zrozumiała, przejrzysta znaczeniowo, by można ją było „zażywać”, borykając się z życiowymi perypetiami, odszedł ostatecznie do lamusa. I trudno wyrokować, czy jest to efekt sprzężenia zwrotnego (skoro czytelnicy – z rozmaitych, a wspomnianych wyżej, względów – odwrócili się od poezji, to i poeci przestali o nich dbać), czy też raczej efekt arogancji i egoizmu nowych pokoleń twórców, którzy postanowili pisać tak, jakby odbiorcy nieprzynależni do bardzo wąskiej elity do niczego nie byli im już potrzebni. Ale może też poezja, która – w polskiej przynajmniej tradycji – celuje w sprawy najwyższej wagi (filozoficzne, światopoglądowe, egzystencjalne), niejako z definicji skazana jest na elitarność?
Nikt nie chce być nowym bardem
Żaden z młodych poetów nie ma dziś (niższych) ambicji, by być – dajmy na to – nowym Gałczyńskim (Tuwimem, Broniewskim etc.), by pisać dla ludzi. Nikt nie ma ochoty być nowym bardem (bo sezon na wieszczów skończył się nieodwołalnie). Rozmaite zabiegi, by wyprowadzić poezję z elitarnych salonów, są jednak podejmowane. Ważne, by je tylko dostrzec i nagłośnić. A to Marcin Świetlicki skupia się na muzycznej ekspresji (zarówno w ramach dokonań zespołu Świetliki, jak i w rozmaitych innych konfiguracjach osobowych – choćby w nagraniach z Mikołajem Trzaską). Jego ostatnia płyta „Las putas melancholicas” (Świetlików i Bogusława Lindy) może stanowić przykład udanej próby wyjścia z getta, czy może – jak sam to niegdyś Świetlicki ujął – ogrodu koncentracyjnego hermetycznej nowej poezji.
Niedostatecznie spopularyzowana wydaje się twórczość Dariusza Suski, mająca wszelkie szanse, by trafić pod strzechy. Media powinny też zwrócić uwagę na nowe przejawy twórczości poetyckiej – jak slamy, czyli turnieje poetyckie na żywo, gdzie publiczność typuje zwycięzców (to przecież autentyczne samorodne show – nic, tylko kręcić telewizyjne relacje!). Niedocenionym wydaje się też doroczny festiwal liryki, organizowany cyklicznie przez wrocławskie Biuro Literackie (także widowiskowy).
Polskiej młodej i nowej poezji potrzeba lokomotyw, które napędzą popularność, widzów – a w konsekwencji – czytelników. Inaczej odwrót czytającej publiczności od poezji będzie się pogłębiał i kiedy już nie stanie wciąż czytanych – czasem siłą inercji – Starych Mistrzów, poeci pozostaną niczym opuszczeni robinsonowie na samotnej wyspie. I to już będzie prawdziwy koniec poezji.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 8 minut