profil

Niesamowita podróż

poleca 85% 295 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Niesamowita podróż

Nazywam się Genowefa Nowak. Urodziłam się w polskim mieście- Gdańsku. Moi rodzice prowadzą działalność gospodarczą, natomiast mój brat Michał jest uczniem szkoły podstawowej. Moim największym marzeniem było odbycie podróży dookoła świata, może dlatego, że Gdańsk to miasto nadmorskie. Pomysłom o morskich podróżom sprzeciwili się przede wszystkim rodzice. Jednak nic nie było w stanie zmienić moich planów.
Pewnego słonecznego dnia, gdy spacerowałam niedaleko portu, zaczepił mnie tęgi pan w podeszłym wieku. Zaczęliśmy prowadzić rozmowę. Dowiedziałam się, że jegomość to były kapitan ogromnego handlowego statku. Gawędziliśmy sobie mile, aż doszliśmy do tematu o podróżach. Mężczyzna z uśmiechem i błyskiem w oczach opowiadał mi o tych interesujących wycieczkach.
Tego samego popołudnia spotkałam się z moją najlepszą przyjaciółką- Emilią i zaproponowałam podróż dookoła świata, oczywiście drogą morską. Ta myśl bardzo jej się spodobała, więc postanowiłyśmy zdobyć potrzebne nam rzeczy i wypłynąć. Największy problem stanowiło nam zdobycie jachtu. W tym pomógł nam tęgi jegomość, z którym gawędziłam w porcie. Obiecał, że da nam starą łajbę, którą pomoże wyremontować. Po długich miesiącach ciężkiej pracy, odnowiliśmy łódź. Jednak to nie wszystko, aby wyruszyć w podróż. Potrzebne było nam między innymi: jedzenie, napoje, pieniądze, meble itd. Gdy to wszystko zdobyłyśmy, ustaliłyśmy dokładnie datę wypłynięcia na pełne morze. Był to 21 marzec.
Zgodnie z wyznaczonym terminem, pojawiłam się w porcie o świcie 21 marca. Najpierw ja i Emilka wahałyśmy się, czy dobrze robimy wsiadając na pokład, ale doszłyśmy do wniosku, że zaszło to już za daleko, aby się wycofać. Weszłyśmy na pokład i wypłynęliśmy. Przez wiele dni pogoda nam dopisywała i podróż wydawała się jak cudowny sen, ale do czasu...
W południe 23 kwietnia słońce zostało przysłonięte ciemnymi, burzowymi chmurami, które wróżyły ulewę. Pod wieczór z ciemnego nieba lunęły strugi deszczu. Opadom towarzyszyły straszne grzmoty i błyskawice. Jeden z nich uderzył w żagiel. Ten zaczął się palić, jednak został ugaszony przez deszcz. Ja i Emilka byłyśmy tak przestraszone, że ukryłyśmy się w spiżarni. Burza trwała całą noc.
Rano obudziłam się związana włóknami, na plaży otoczona przez czterech Murzynów, szepczących coś do siebie. Przerażona zaczęłam krzyczeć z całej siły. Na obcych nie zrobiło to wrażenia. Po pewnym czasie zauważyłam, że nie ma Emilii i naszego statku. Spytałam się nieznajomych po polsku, czy nie było ze mną dziewczyny. Nie rozumieli. Próbowałam po angielsku. Też nie wiedzieli o co chodzi. Doszłam do wniosku, że do trzech razy sztuka. Tym razem spytałam po francusku. Odpowiedzieli mi, że nikogo ze mną nie było. Od dwóch dni nie jadłam, dlategoteż byłam bardzo głodna. Poprosiłam tubylców o jedzenie. Oni nic nie odpowiedzieli, ale słyszałam jak naradzali się między sobą, że jeden z nich będzie pilnował, a trzech pójdzie do lasu po owoce. Czekałam więc na jedzenie. Z nudów zaczęłam podśpiewywać. Zauważyłam, że przy takiej smutnej piosence Murzyn zasypia.
Gdy śpiewałam sobie dalej usłyszałam jakieś dziwne dźwięki, jakby wołanie, które dochodziło z lasu. Po chwili zastanowienia, domyśliłam się, że to na pewno Emilka. W myślach ułożyłam sobie plan ucieczki. Najpierw podczągałam się do śpiącego tubylca i wyciągnęłam nóż, który wsadzony był za pasem i rozcięłam nim włókna. Następnie podniosłam się i co sił w nogach, pobiegłam do lasu, zabierając ze sobą włókna i nóż. W las szłam za głosem, który wołał moje imię. Niemyliłam się co do tego, że to była Emilka. Obie wpadłyśmy sobie w ramiona i ściskałyśmy się może piętnaście minut. Opowiadałam jej, co się ze mną stało. Emila również opowiedziała mi, co się z nią stało po burzy.
Słońce zaczęło się chować za horyzontem, dlatego też trzeba było znaleźć miejsce na nocleg. Noc spędziłyśmy w lesie, przywiązane włóknami do drzewa, bo bałyśmy się, że możemy spaść.
Następnego dnia rano postanowiłyśmy przejść się po plaży. Ja spostrzegłam, że na horyzoncie jest statek. Zaczęłyśmy do niego machać i krzyczeć. Dostrzegli nas, bo płynęli do nas. Obie wdrapałyśmy się na pokład, mając nadzieje, że otrzymamy tam pomoc. I tak też się stało. Kapitanem statku był Polak. Wszystko mu opowiedzieliśmy. Obiecał nam, że dowiezie nas całe do domu. Od razu wyruszyliśmy w podróż. Byłyśmy tak wdzięczne za pomoc, że wykonywałyśmy wszystkie czynności, jakie nam zlecono.
Po miesiącu statek dobił do portu gdańskiego. Wycałowałam kapitana i jego załogę, a następnie pobiegłam do domu. Drzwi otworzyła mi zapłakana mama, której rzuciłam się na szyję. Uściskań i całowań nie było końca.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 4 minuty