profil

Fajne jest życie ucznia

poleca 85% 177 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

To absolutnie nie był mój dzień. Nie po tych czterech lekcjach, które przeżyłem tylko dzięki miejscu w ostatniej ławce i możliwości spania. Gdyby nie to, chyba wynieśli by mnie z klasy. Chociaż i tego byłem bliski.
Zaczęło się zwyczajnie. Pobudka, zafundowana przez moje cudowne rodzeństwo, śniadanie przełykane w biegu i, jak zawsze, sprint do autobusu. I tak byłem na przystanku wcześniej, niż mógłbym się spodziewać. O całe pięć minut. Zawsze coś, pomyślałem, kiedy zdezelowana maszyna miejskiej linii dowlokła się pod budkę. Nigdy nie myślałem, że do jednego z mniejszych autobusów w tej naszej „metropolii” zmieści się aż tyle osób. Jakoś jednak udało mi się stanąć w środku, więc jedna kwestia była załatwiona. Przynajmniej do szkoły dotarłem.
Potem było gorzej. Stojąc pod salą od wuefu, w otoczeniu kolegów z klasy i prawie pięćdziesięciu innych, byłem bliski załamania nerwowego. Przed drzwiami owszem, stał nasz nauczyciel, ale jakoś nie miał zamiaru nas wpuścić. Dowiedzieliśmy się, że tą część budynku, w której mieściły się szatnie i właśnie sala, zalało. Nie żeby nas to zmartwiło, wręcz przeciwnie. Jedna lekcja do przodu. Niestety, radość nie trwała zbyt długo. Zamiast pana wuefisty przydzielono nam panią polonistkę. Nie byłem jedynym, który wtedy jęczał. Ta nauczycielka była prawdziwą piła – na jej zajęciach za odezwanie się groziła nawet nagana. W końcu dowlokłem się z innymi na trzecie piętro, a tu kolejna niespodzianka – klucz zniknął. Wsiąkł. Jeszcze rano widziano go w pokoju nauczycielskim, potem powędrował do wychowawcy jednej z klas. Kamfora po prostu. Czy tego ranka naprawdę wszystko będzie się dziać nie po naszej myśli? Albo inaczej, nie po myśli naszych opiekunów?
W końcu, po czterech gonitwach za panem woźnym i jego pomocnikiem, zaginiony przedmiot się odnalazł. Lekcja, nasz pierwszy z planowanych trzech polskich – tak, normalnie byłyby dwa – minęła szybko, podobnie jak kolejne. Czyżby dlatego, że spałem? Za to później nie było wesoło.
Właśnie myślałem o możliwości opuszczenia matematyki, kiedy przewodniczący naszej klasy upatrzył mnie na swoją ofiarę. Cóż, może nie swoją, ale ofiarę – wiedziałem, że ktoś musiał zająć się porządkowaniem sali historycznej. Z całego serca wierzyłem jednak, że to nieprawda. Wiara na niewiele się zdała.
Arek, jesteś dobrym kolegą? – odezwał się przymilnie przewodniczący. Nie, pomyślałem. Nie pomogę mu. Nie ma głupich.
Albo przynajmniej udaję, że jestem. A masz jakąś sprawę? – odpowiedziałem, z tym samym sztucznym uśmiechem na twarzy. Naprawdę go nie lubiłam.
Wiesz, taki drobiażdżek... potrzebuję kogoś do wysprzątania sali. – A to był taki miły dzień. Bez naszej drogiej wychowawczyni. Czy ja zawsze jestem takim altruistą?
A co ja właściwie będę z tego miał? – zapytałem, chociaż już wiedziałem, że się zgodzę. Nigdy nie umiałem odmawiać.
Poczucie dobrego uczynku – stwierdził bezczelnie.
Pokiwałem z żalem głową. Przewodniczący skinął na mnie ręką, więc podniosłem z ziemi plecak i powlokłem się za nim. We dwójkę doszliśmy z parteru na drugie piętro. Wychowawczyni już tam czekała, z parą ścierek i dwoma wiadrami w dłoniach. Klasa wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Domyśliłem się, że to przez weekendowe opady, które doprowadziły do takie stanu też salę gimnastyczną. Chyba wolałabym czterdzieści pięć minut wzorów, a potem kolejne przyrody. Tutaj bowiem szykowało się kilka godzin suszenie podłogi, ławek, ratowanie nielicznych zdatnych do użytku książek i eksponatów. Z niezbyt pewną miną wziąłem za ścierkę. Pani historyczka odwróciła się, zamiatają mokrą podłogę spódnicą i wyszła. Widać było, że niezbyt jej odpowiada stan jedynego takiego gabinetu w szkole, ale chyba niewiele miała do powiedzenia – dlatego zatrudniła do sprzątania własną klasę.
Przewodniczący rozglądał się po sali nieco bezradnie. Był chyba troszeczkę załamany – w końcu nie został prezesem klasy za piękne oczy i wyniki w nauce miał dość wysokie. Krótko mówiąc, nazywano go kujonem.
Ładnie tu, prawda? – zagadałem. - Zwłaszcza nasze zeszłoroczne albumy są cudownie rozmokłe. Papier nie przepada za deszczówką.
Żartujesz? Wiesz, ile czasu zajęło mi zbieranie informacji? – No tak, nie zrozumiał. A byłem pewien, że moje żarty są proste.
Lepiej tu sprzątnijmy, co? Chcę wrócić przed nocą do domu – mruknąłem zrezygnowany.
Szło nam raczej ciężko, bo kiedy zabrzmiał dzwonek kończący matematykę uporządkowaliśmy dopiero jedną szafkę. Stare monety, które tam trzymano przed „potopem” wymagały sporo uwagi, więc postanowiłem zostawić je pod okiem specjalisty. Przewodniczący uwielbiał starocie.
I jak wam idzie, moi drodzy? – dobiegł nas głos od dzrwi. Wychowawczyni stała tam, uśmiechnięta niczym żaba. Nie uznaliśmy za stosowne odpowiadać. – Nie przysłać wam kogoś do pomocy?
Spojrzeliśmy na nią jak na nienormalną. Teraz to mówi?

**********************

Czułem się jak po wielogodzinnym treningu koszykówki. Bolało mnie po prostu wszystko, od nóg po plecy. Podobnie wyglądał przewodniczący i Marek, oddelegowany do pomocy po jakiejś godzinie sprzątania. Obraz sali jednak wynagradzał każde cierpienie – było czysto, porządnie, a to, co nie nadawało się do użytku, ustawiliśmy na środku klasy. Siedzieliśmy na wysuszonej podłodze, a obok schnął mokry mop. W końcu, po półgodzinnym czekaniu zjawiła się wychowawczyni. Tak, tak, byłaby wcześniej, ale komu się chciało po nią pójść?
Ależ wam tu pięknie wyszło! Gdyby nie te zniszczone eksponaty, pomyślałabym, że nic się nie stało – stwierdziła radośnie. Nam nie było tak bardzo do śmiechu.
A nie zostało nic więcej do uprzątnięcia? Mamy wprawę – zażartowałem. Gdyby moi koledzy umieli zabijać wzrokiem, byłbym martwy.
Zawiodę was, ale nie. Za to wymyśliłam sposób, by się wam odwdzięczyć. W końcu siedzieliście po lekcjach. Jutro jesteście zwolnieni z lekcji – oznajmiła.
Wszyscy trzej byliśmy cokolwiek zaskoczeni, co nie zmienia faktu, że szczęśliwi. I kto twierdzi, że uczniowie nie miewają dobrych dni, a w szkole nie ma niespodzianek? Szykował się piękny, wolny dzień.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 5 minut