profil

Opóźnienia gospodarcze jak na nich skorzystać?

poleca 89% 103 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

„Opóźnienia - jak na nich skorzystać?”

Na pytanie, czy na opóźnieniach gospodarczych można skorzystać nasuwa się dość oczywista odpowiedź, że tak, ale na cudzych.
Nie możemy się dziwić, że bogate państwa chcą zyskać na biedzie innych. W XVIII Adam Smith (1723-90) stwierdził, że gdy każdy będzie kierował się własnym interesem to jakaś niewidzialna ręka przyczyni się do dobrobytu ogółu. Można by przypuszczać, że gdy jedne państwa wzbogacą się na drugich, to tym drugim też ostatecznie będzie się lepiej wiodło. Jest to dość absurdalne, bo np. z historii wiemy, że wyzyskiwanym koloniom wcale nie działo się dobrze, państwo macierzyste traktowały je tylko jako rynek zbytu swoich towarów i baza surowcowa. Metropolii bardzo zależało na utrzymaniu opóźnienia gospodarczego w koloniach, aby te za nadto się nie usamodzielniły, przykładem niech będą kolonie amerykańskie, którym zabroniono na mocy aktu nawigacyjnego (1651) importu i eksportu towarów na statkach innych niż angielskie, a handel mógł się rozwijać tylko z Anglią. Ograniczono możliwość rozwoju przemysły, zabraniając zakładania nowych fabryk i manufaktur oraz ograniczając produkcje niektórych towarów. Dodatkowym obciążeniem dla kolonistów była konieczność utrzymywania załóg fortów, zakładanych w celu obrony osadników przed atakami Indian i związane z tym opłaty. Nakładanie kolejnych podatków i opłat, w szczególność cła na towary przywożone do kolonii (1767), między innymi na herbatę spowodowało wielkie niezadowolenie kolonistów i bojkot towarów angielskich, a w ostateczności stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu wojny , a w przyszłości powstania państwa dyktującego wszystkim warunki. Oczywiste jest, że Anglia korzystała na opóźnieniu kolonii amerykańskich, ale czy te kolonie także na tym zyskały, myślę, że po części tak. W końcu gdyby nie kolonizacja (a zadaniem kolonizacji jest jak największe wzbogacenie się metropolii kosztem kolonii), do dziś mieszkaliby w Amerykach dzicy Indianie, nie byłoby USA (ciekawe jakby wyglądało ostateczne rozstrzygnięcie II wojny światowej- nie zapominajmy, że to Amerykanie ostatecznie przyczynili się do upadku III Rzeszy).
Chciałabym tu jeszcze inny, ale podobny przykład tym razem z naszej historii. Nasze 5 minut, gdy liczyliśmy się na świecie trwało niewiele, ale to i tak długo biorąc pod uwagę: prywatę, konserwatyzm, krótkowzroczność i inne wady narodowe. Może trochę zbyt odważnie, ale porównałabym Polskę do człowieka chorego już od wczesnego dzieciństwa, u którego choroba rozwijała się z początku powoli, niezauważalnie, a z biegiem czasu coraz bardziej stawała się widoczna i wyniszczała organizm tak, że ten już nie mógł funkcjonować i stał się łatwym łupem dla silniejszych państw, które niczym sępy wykorzystały nasze słabości i opóźnienie gospodarcze. Japończycy po 1945 wiedzieli, że przegrali wojnę nie dlatego, iż Amerykanie lepiej czy odważniej walczyli, ale z powodu amerykańskiej potęgi przemysłowej. Tak też było z Polską. Mówi się o potędze Polski za czasów Jagiellonów, ale zanim do tego doszło Władysław Jagiełło musiał nadać liczne przywileje szlacheckie, aby zapewnić następstwo swojej córce Jadwidze, a potem synom, Władysławowi i Kazimierzowi, tym samym ograniczając władzę monarszą. Szlachta szybko przyzwyczaiła się do tego, że król musi się o wszystko jej pytać a ona, jeśli dostanie to, co chce to łaskawie może zgodzić się z królem. Jakże dumna była ze swej „złotej wolności” i swych przywilejów, przecież powszechna była opinia, że Rzeczpospolita ma ustrój idealny, nadany przez Boga, na którym inne państwa powinny się wzorować. Jednak jak wiemy, ludzie mimo, że kochają wolność, są w stanie się jej zrzec na rzecz bezpieczeństwa i opieki, co było wykorzystywane niedawno w kampaniach wyborczych „Silny prezydent, uczciwa Polska”. Ile razy było tak, że walczyło się o wolność, demokracje a później znów wracało się do starego, „sprawdzonego systemu”, choćby przyzwolenie społeczne na dyktaturę Napoleona, a później próbę powrotu do tego systemu przez Napoleona III. Jednak osłabienia władzy centralnej znamy już z wczesnego średniowiecza – oczywiście mam na myśli feudalizm, już wtedy król stał się „pierwszym między równymi”, przy czym pierwszeństwo to było czysto honorowe. Jednak wtedy jeszcze władcy, nawet polscy potrafili wzmocnić swą pozycje i zcentralizować władzę (Kazimierz Wielki). Niestety w późniejszych wiekach było to coraz trudniejsze, bo śmierci Kazimierza Wielkiego wykształciła się zasada elekcyjności tronu. Do precedensu doszło już w 1374 r. w Koszycach, a polegał on na wielu ustępstwach monarchy wobec społeczeństwa reprezentowanego przez szlachtę. Odtąd każda zmiana obsady polskiego tronu, nawet w okresie panowania dynastii Jagiellonów, pociągała za sobą nadania nowych przywilejów szlacheckich, wprowadzanych kosztem mieszczan i chłopów. W efekcie, już w XVI w., szlachta zupełnie zdominowała życie gospodarcze i polityczne kraju, czego wyrazem było powołanie szlacheckiego sejmu walnego. Było to błędne koło: bo jeśli się już znalazł jakiś ambitny król, dążący do reform mających wzmocnić władzę centralną musiał liczyć się z oporem stanu szlacheckiego, w końcu jak mówi przysłowie: „kto daję i zabiera, ten się w piekle poniewiera”. Najpierw był to ruch egzekucyjny (1525), później rokosze. Na ogół władca poddawał się, gdyż był zbyt słaby, aby walczyć, i żeby już całkiem uspokoić szlachtę nadawał jej kolejne przywileje. A tym czasem w Europie nastała „moda” na monarchie absolutne. Co mógł zrobić Stanisław August Poniatowski i jego „oświecona ekipa”, aby uchronić nasz kraj przed całkowitą zagładą? Przecież, gdy tylko silniejsze państwa zauważyły naszą słabość, najeżdżały, grabili i niszczyli. Tak był przez cały XVII w. inaczej mówiąc już wtedy wykorzystywały opóźnienie Rzeczypospolitej, aby się wzbogacić. Nic nie wskazywało na to, aby sępy zostawiły ją taką bezbronną, dogorywającą. Może gdyby młody król nie byłby aż tak ambitny i posłusznie słuchał swych potężnych sąsiadów, nie rzucając się na reformy niemożliwe w tamtej sytuacji do zrealizowania, typu: druga na świecie konstytucja, Rzeczpospolita przez jakiś czas jeszcze by pewnie istniała. Ale czy „sztuczne” utrzymywanie przy życiu Rzeczpospolitej miało jakiś sens dla naszych sąsiadów? No właśnie. Jednak zaborcy nigdy nie potraktowali polskich ziem jako swoje terytorium, nigdy też Polacy się nie podporządkowali, zawsze byli butni, niepokorni. Mimo, to państwa te starały się czerpać jak największe korzyści z zagrabionych ziem. Do dziś istnieją różnice kulturowe i gospodarcze między terenami poszczególnych zaborów, bogatsza o poglądach kapitalistycznych Polska zachodnia i ta wschodnia, biedniejsza wspominająca ciepło PGRy. Można, więc stwierdzić, że ziemie zachodnie skorzystały na zaborze pruskim, w końcu to w zaborze pruskim nastąpiło pierwsze uwłaszczenie chłopów (1823), w kolejnych, gdy to był jedyny sposób, aby uchronić przed zamieszkami: 1848 - Galicja (Wiosna Ludów), 1864 - Rosja (powstanie styczniowe). Podsumując Polska zawsze dawała się wykorzystać przez innych, a sama mając okazje nie wykorzystywała tego do końca np. krótkowzroczna polityka Bolesława Chrobrego w Kijowie.
Przykłady wykorzystywania słabszych państw przez silniejsze znajdujemy w „Bogactwa i nędza narodów” Dalriola S. Landesa. Jednak prawdą jest, że człowiek nie ma świadomości historycznej, tworzy ją w sposób bezwiedny, nie może do końca przewidzieć konsekwencji swego czynu (Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770-1831)).
Dlatego też niektóre państwa skorzystały na tym, że bogatsze wykorzystały i ich opóźnienie. Tu Dalriol S. Landes podaje np. Japonię, która podczas II wojny światowej poniosła olbrzymie straty. Traktowana jako biedny kraj a jednocześnie tani, stała się miejscem gdzie inne kraje widziały możliwość zysku, tzn. producenci z bogatszych państw najmowali japońskie firmy w charakterze podwykonawców produkujących wyroby (zegarki, części samochodowe), które bardziej rozwinięty kraj sprzedawał jako swoje. Wiele kopiowali, stosując technologię odwróconą – rozbierali zachodnie modele na części i uczyli się je ulepszać. Wysyłali też misję do krajów zachodnich i w pokorze pobierali nauki – obserwując, pytając, fotografując i nagrywając. Państwa te nie utrudniały tego Japończykom, wręcz przeciwnie dumni z swych osiągnięć, chętnie się nimi chwalili, nie zdając sobie sprawy, że wkrótce role się odwrócą i to oni będą musieli się ukorzyć przed japońskimi osiągnięciami. Japończycy swe odrodzenie po wojnie, podobnie jak Niemcy zawdzięczają pracy, wykształceniu, determinacji a także oczywiście amerykańskiej pomocy finansowej. USA i państwom zachodnim zależało, aby Japonia i Niemcy „stanęły na nogach”, chodziło o to by dać opór ewentualnej sowieckiej agresji (jak wiemy ZSRR miał nie pohamowane ambicje), znów nie chodziło tu o dobro zrujnowanych Japończyków czy Niemców, tylko o własny interes.
W świecie masowej produkcji gdzie produkowano samochody w każdym kolorze, byleby był czarny, Japończycy postawili na jakość. Starali się wyeliminować błędy, chcąc osiągnąć niemożliwy cel- zero usterek. Zamiast zdejmować samochody z linii montażowej, próbowali wychwytać defekty w momencie ich powstawania, w razie potrzeby zatrzymując taśmę. Mogło być to kosztowne, ale chodziło o to, żeby zapobiegać nie naprawiać . Jeden z szefów Toyoty, Taiichi Ohno ( 1912-1990), wielki przeciwnik jakiegokolwiek marnotrawstwa, jako jeden z pierwszych zaczął formalizować i opisywać zjawisko muda (z jap. marnotrawstwo, jałowość, niepotrzebne zużycie). Do podstawowych źródeł marnotrawstwa zaliczył on powszechnie występujące w przemyśle nieproduktywne straty:
• wytwarzanie produktów bez zamówienia klienta ( wzrost zapasów wyrobów
gotowych )
• bezczynne oczekiwanie ludzi/maszyn na opóźnione dostawy bądź następne kroki w
procesie
• niepotrzebny transport między funkcyjnymi obszarami
• za duże czasy wykonania operacji za względu na złe zaprojektowanie produktów
i narzędzi
• większe niż absolutne minimum zapasy materiałowe
• przemieszczanie się ludzi w czasie pracy ( szukając części, narzędzi, instrukcji czy
pomocy )
• błędy/braki wymagające naprawy czy korekty
Inne źródła formułują to następująco:
• każda ludzka działalność, która absorbuje zasoby, lecz nie tworzy wartości dodanej
• niepotrzebne czynności/kroki w procesach
• wyroby i usługi, które nie spełniają oczekiwań klientów).
Oprócz tego żaden kraj nie wykazał się taką skutecznością w tworzeniu barier nie mających nic wspólnego z cłem np. łaskawie wpuszczano nowoczesny medyczny sprzęt, ale ubezpieczenie zdrowotne nie pokrywało kosztów zabiegów przeprowadzanych przy użyciu tych urządzeń. Po II wojnie uznano, że nie ma nic lepszego od wolnego handlu, natomiast Japończycy wyznawali zasadę: chroń własny rynek, dopóki nie umocnisz się tak, że nie musisz obawiać się konkurencji, a później zasadę: producenci są ważniejsi od konsumentów. Kupować może każdy, ale nie każdy potrafi wytworzyć tak, więc zagraniczne towary konkurujące z japońskimi nie są mile widziane. Dzięki takiej polityce i wyznawanym zasadom jak już pisałam rolę się odwróciły i teraz wiele zachodnich państw w tym USA stara się naśladować Japonię w niektórych kwestiach np. w modelu „odchudzonej produkcji”, kontroli jakości i partnerskich stosunków między pracownikami i kadrą kierowniczą (bardzo silne poczucie zobowiązania robotnika względem fabryki matki). Japońskie firmy osiągają coraz większe sukcesy zagranicą a także tak jak kiedyś na w Japonii firmy z bogatszych krajów umieszczały swe filie i fabryki, tak teraz Japończycy widzą korzyść produkować po za granica swego kraju np. Toyota w Polsce (Jelcz-Laskowice). Tylko czy My Polacy potrafimy to wykorzystać, tak jak kiedyś to zrobili Japończycy? Czy będziemy się tylko doszukiwać się w zagranicznych inwestycjach spadku bezrobocia?
Wszystko zależy od natury i zakorzenionych tradycji a niestety jak pokazuje historia: nasze wady narodowe uniemożliwiały rozwój naszego państwa, a niestety te cechy przekazywane są z pokolenia na pokolenie, więc nasza przyszłość nie wygląda zbyt optymistycznie. Jednak gdyby człowiek nie był istota dynamiczną, to żylibyśmy na poziomie kamienia łupanego, a Polak to w końcu też człowiek. Należy wierzyć( „wiara góry przenosi” -przez wieki wierzyliśmy w wolność i w końcu ją mamy), że będziemy posuwać się do przodu i niedługo to My będziemy korzystać z opóźnień innych krajów, może a raczej na pewno nie zostaniemy „druga Japonią”, ale na pewno mamy szanse, aby kiedyś przyszłości liczyć się w świecie. Na razie oprócz naszych sąsiadów nie wiele narodów wie gdzie leży Polska, oczywiście mamy swoje osiągnięcia, wszyscy wiedzą, jakiej narodowości był Jan Paweł II, bardziej wykształceni kojarzą Polskę z Wałęsą i Solidarnością, a nie dawno kibice skoków narciarskich z Adamem Małyszem. Jednak, gdy nie dawno miałam możliwość pobytu w Norwegii spotkała mnie niemiła niespodzianka, okazało się, że żaden z Norwegów, z jakimi rozmawiałam nie wiedział gdzie leży Polska, usłyszałam nawet pytanie czy mówi się u nas po rosyjsku i czy jesteśmy państwem niepodległym, wydaje się absurdalne w końcu od 1 maja 2004 roku „jesteśmy w Europie”, tylko, że Norwegia nie jest w Unii Europejskiej, dla nich Polska to wschód Europy, skąd pochodzi tania siła robocza, (na marginesie - sama prze dwa miesiące zaliczałam się do niej). Było to dla mnie bardzo poniżające, bo tu w Polsce było mi wdrażane, że, polski naród jest wyjątkowy, dzielny, waleczny, kiedyś przedmurze chrześcijaństwa, później kapitalizmu i demokracji, dziś ważny łącznik między wschodem a zachodem, tylko, że jakoś nikogo nie interesuje nasze zdanie na temat gazociągu, a wschód z zachodem zawsze potrafił się dogadać, choćby układ gwarantujący ustrój Rzeczypospolitej z 1720, układy rozbiorowe, czy układ Ribbentrop – Mołotow i wiele innych. Tak samo udzielamy się w Iraku a o wizach do USA nie ma mowy. Znane jest powiedzenie: „Polak potrafi”. Myślę, że powinniśmy schować tą dumę głęboko, zanim naprawdę do czegoś nie dojdziemy i zamiast szczycić się pojedynczymi wybitnymi jednostkami, należałoby doprowadzić do tego, żeby naprawdę można było powiedzieć zagranicą nie spuszczając wzroku: „jestem Polakiem”, a nie wystarczy tu tylko nasz wspaniały papież, czy „polski hydraulik”, lepiej też by było gdybyśmy nie byli tylko kojarzeni z aferami typu: gwałt prostytutki przez eurodeputowanego. Jednak jakby na to nie spojrzeć, gdy po II wojnie światowej wszystkie kapitalistyczne państwa zaczęły się rozwijać, Polska stała w miejscu, (jak pozostałe kraje Europy Środkowej i Wschodniej). Tak naprawdę wolni jesteśmy od piętnastu lat, choć dopiero się uczymy, każdy błąd drogo kosztuje ekipę rządzącą (przyzwyczailiśmy się, że raz rządzi prawica, raz lewica, ale i tak jest coraz gorzej, więc nie warto już nawet chodzić do urny), ale te błędy uderzają przede wszystkim w nas, w szarych obywateli. W ciągu tych piętnastu lat dużo się zmieniło, prywatyzacja idzie pełną parą, politycy cieszą się jak dzieci, gdy jakieś nierentowne przedsiębiorstwa państwowe uda się sprzedać, jednak nie zapominajmy, że ekonomią rządzi egoizm i tak jak mówi znane przysłowie: „nie ma nic za darmo”, tak jak kiedyś Anglia wykorzystywała kolonie tak, zagraniczne koncerny będą chciały uzyskać jak największy zysk, jak najmniejszym kosztem. Jeśli wszystkie państwowe przedsiębiorstwa zostaną sprywatyzowane to, z czego państwo będzie czerpać dochody? Wzrosną podatki? Będziemy liczyć, że UE nas utrzyma? Myślę, że nie należy podejmować zbyt szybkich decyzji, znamy sytuacje prywatyzacji a później z powrotem ich nacjonalizacji, każdą decyzję należy dwa razy przemyśleć, nie jest tu wskazany owczy pęd. A jeśli chodzi unijne fundusze, to nie można na nich opierać budżetu i odbudowy państwa. Historia uczy nas, że najskuteczniejsze lekarstwa na nędzę powstały na miejscu. Pomoc zagraniczna może być przydatna, ale, jak niespodziewane wzbogacenie się może zaszkodzić. Bywa, że zniechęca do wysiłku i utrwala okaleczające poczucie niemożności. Jak mówi afrykańskie przysłowie: „Ręka, która bierze, jest zawsze pod tą, która daję”. Liczy się praca, oszczędzanie, uczciwość, cierpliwość, wytrwałość. Ludziom czerpiącym nędzę i głód może się to wydać egoistyczną obojętnością. Ale w gruncie rzeczy żadne upełnomocnienie nie jest tak skuteczne, jak osiągnięte własnymi siłami. Mówi się przecież, że „większy pożytek jest dać rybakowi wędkę niż rybę”.
Nie da się ukryć, że wewnątrz państwa też są grupy, które korzystają na opóźnieniach gospodarczych, są to ci, co obiecują szybki zysk, nie ważne czy to politycy typu: Andrzej Lepper, czy wróżki obiecujące podać 6 szczęśliwych liczb totolotka i tak jest to ten sam rodzaj ludzi, którzy niewiele mogą a dużo mówią. Denerwują mnie żądania LPR i Samoobrony, które w kraju o tak niskim budżecie są niemożliwe do spełnienia. Nawet, jeśli rząd zgodziłby się to i tak przecież nie będzie się rodzić więcej dzieci, bo niestety bardzo niski a nawet ujemny przyrost jest normalny w krajach dobrze rozwiniętych i rozwijających się, nawet w tych co prowadzą opiekuńczą politykę wobec obywatela (Niemcy, Szwecja), więc polityka prorodzinna to według mnie utopione pieniądze, które można by było inaczej wykorzystać. Jednak biedne, ogłupiałe społeczeństwo wierzy w te bajki tak samo, jak w oferty wyjazdów do pracy zagranicą umieszczane w gazetach, w ogłoszeniach drobnych.
Wróćmy jeszcze do gospodarki światowej. Nie tylko Japonia rozwinęła się dzięki zagranicznym inwestycjom. Dzięki podaży wysoko wykwalifikowanej, nisko opłacanej siły roboczej ambitne, wschodnio-azjatyckie państwa tzw. „tygrysy” (lub, jak kto woli „smoki”), czyli: Tajwan, Korea, Singapur, a dalej Tajlandia, Indonezja i Malezja- przyciągają nowoczesne firmy zewsząd, zwłaszcza z krajów ze zbyt wysoko szacowaną walutą. Nic tak nie przekonało Japonii do produkowania za granicą, jak drogi jen. Kapitał nigdy nie był tak mobilny. W latach osiemdziesiątych bezpośrednie inwestycje zagraniczne państw przemysłowych rosły pięć razy szybciej niż handel światowy, dziesięć razy szybciej niż produkcja światowa. Choć w latach dziewięćdziesiątych tempo przepływów się zwolniło, bezpośrednie inwestycje zagraniczne w krajach rozwijających się nadal rosną. Doszło nawet do odwrócenia sytuacji takiej, że to azjatyckie firmy zaczęły inwestować w państwach zachodnich np. koreańskie w Wielkiej Brytanii.
Jednak nie tylko gospodarka wpływa na rozwój danego państwa, weźmy na przykład państwa Bliskiego Wschodu, który poczynił spore postępy, zwłaszcza dzięki ogromnym dochodom z ropy naftowej, ale instytucje polityczne, społeczne i kulturowe w tym rejonie nie gwarantują bezpieczeństwa działalności gospodarczej ani nie sprzyjają niezależnemu rozwojowi technologicznemu. Podstawy wpojone przez kulturę, a przede wszystkim nierówność płci, także hamują przedsięwzięcia przemysłowe. Jednym ze skutków jest wysoka stopa bezrobocia i zatrudnienia poniżej kwalifikacji. Oświata pogarsza jeszcze te sytuację: ci, którzy chodzili do szkoły mają większe oczekiwania. Ludzie szukają ucieczki od rzeczywistości w fundamentalizmie i żarliwej modlitwie a co silniejsi w przemocy i agresji. Wierzą, że gdzieś tam po drugiej stronie czeka ich za to zadośćuczynienie. W tym przypadku na opóźnieniach gospodarczych korzystają przywódcy religijni i sprzedawcy broni. Przecież powszechna jest opinia, że Amerykanie są sami sobie winni. W końcu, kto sprzedawał broń Arabom i szkolił żołnierzy w Afganistanie? Sytuacja ta jest bardzo podobna, do tej, kiedy ZSRR współpracował z hitlerowskimi Niemcami, które „odwdzięczyły” się agresją. Amerykanie na siłę starają się teraz wprowadzić demokrację i zachodnie zasady tam, gdzie te pojęcia nigdy nie było znane, trzeba jednak przyznać, że Irakijczycy pomału doceniają narzuconą przez amerykańskich żołnierzy „wolność”. Może moje pokolenie doczeka się czasów, gdy Bliski Wschód nie będzie się tylko kojarzył z licznymi organizacjami terrorystycznymi i ropą naftową ( chyba dopiero wtedy, gdy jej zabraknie).
Jeśli robimy przegląd po różnych państwach i kontynentach, należy także zajrzeć do Ameryki Południowej, która jest niezależna politycznie prawie dwieście lat, mogłaby już w tym okresie stopniowo uzyskać także niezależność ekonomiczną. Jest jednak nadal obszarem niejednolitym, gdzie brak lokalnych inicjatyw, technologia rozwinięta jest nierównomiernie, na przedsiębiorczości zaś nie zbywa. Ten model zahamowanego rozwoju świadczy o tym, jak silny był opór starych nawyków i nabytych przywilejów. Przemysł zawitał późno w te strony. Nie musi być handicapem; opóźnienie ma swoje zalety. Wszystko jednak zależy od jakości przedsiębiorczości i od zdolności społeczeństwa do przyswojenia technologii. W większości krajów Ameryki Łacińskiej przemysł pojawił się pod osłoną substytutów importu: wysokich taryf celnych, dyskryminacyjnych ustaw i przepisów, nietaryfowych barier dla importu. Jak wiemy z doświadczeń np. Japonii w XX w., posunięcia takie mogą zdać egzamin, gdy mamy do czynienia z energicznym naśladownictwem, gdy przestrzega się standardów na światowym poziomie (towary nadają się na eksport) i działa lokalna konkurencja. W Ameryce Łacińskiej tego rodzaju impulsu raczej brakowało. Co prawda nie wszędzie. Istnieją przodujące gałęzie przemysłu. Większość jednak ledwie dyszy za wysokim murem protekcyjnych ograniczeń. Główny sposób ożywienia gospodarki państwa te widziały w pożyczkach, w absurdalnych kwotach, które jednak zamiast na cele państwowe, trafiały na prywatne konta w Szwajcarii lub w innych przytulnych miejscach. Oprócz tego państwa latynoamerykańskie chciały osiągnąć wszystko i do tego w szybkim tempie, dlatego stosowały rozmaite manipulacje handlowe i finansowe: bariery celne i kwoty importowe, zróżnicowane kursy dewizowe, pancerz restrykcji nazwany prze nie niektórych „modelem nastawionym do środka”. Ceną tych posunięć były: nieustanne dostosowania, czarny rynek waluty, galopująca inflacje, wysokie koszty transakcji, co oczywiście zniechęcało inwestorów. Na tym opóźnieniu tak jak zwykle korzystają, ci bardziej obrotni, a zarazem nieuczciwi, pozbawieni wszelkich skrupułów.
Jednak czasami bywa tak, że to państwo jest pozbawione skrupułów, nie liczy się dla niego dobro jednostki, lecz ogółu, co nie oznacza wcale, że obywateli. Oczywiście mam na myśli państwa komunistyczne, szczególnie „bliski” nam ZSSR. Głównym sposobem utrzymania reżimu w państwach totalitarnych (nie tylko w komunistycznych), jest zachowanie niskiego poziomu wykształcenia, gospodarki, ogólny bałagan, biurokrację tak, aby jednostka nie miała możliwości wybić się ponad ogół. Tłum nawet, jeśli ma wspólne cele np. wolność, a pozbawiony jest przywódcy nic nie zdziała. Przywódca natomiast musi być wykształcony. Bądźmy też realistami, człowiek jest egoistyczną istotą, już dawno wyrośliśmy z romantycznych postaw poświęcania się jednostki dla dobra ogółu (winkelriedyzm), czy pragnienia za wszelką cenę wolności (może tą moją tezę obala „pomarańczowa rewolucja”, ale przypatrzmy się dzisiejszemu poparciu dla ekipy rzązocej). Dla zwykłego obywatela najważniejsze jest to, aby mieć, co włożyć do garnka, a nie to, co dzieje nad jego głową, co go bezpośrednio nie dotyczy. Dlaczego chłopi w tak znikomej ilości brali udział w powstaniach, a nawet pomagali zaborcy („rabacja galicyjska” 1846)? Wiedzieli doskonale, że wolność i tak by nie zmieniła ich sytuacji. Szlachta nawet nie garnęła się do reform mających poprawić los chłopów, bo kto by na nich pracował? Państwa totalitarne zawsze powstawały na bazie biedy, nędzy i opóźnień gospodarczych, oświatowych. Demagodzy łatwo potrafili przekonać społeczeństwo spragnione szybkiej poprawy swego bytu, do słuszności swych tez. Przykładów chyba nie musze podawać.
Chyba najlepszymi przykładami wykorzystywania opóźnień gospodarczych są interwencję i inwestycje zachodnich państwa w Afryce, które nie tylko chciały pokazać swoją wspaniałomyślność, ale widziały w tym głównie swoją korzyść. Choćby brytyjski plan uprawy orzeszków ziemnych, wprowadzony w życie w Tanganice w latach 1946-1954. Celem było „wykazanie, co potrafi zdziałać państwo [...] gdy posłuży się nowoczesną zachodnia technologią i wiedzą ekspertów” a także „podniesienie poziomu życia afrykańskiego chłopa”. Orzeszki nie były, co prawda przeznaczone do konsumpcji na miejscu, dla głodnych Afrykanów, chodziło jednak o to, by chłopi zobaczyli wyższość zmechanizowanego rolnictwa w wielkiej skali i skopiować te metody (wszystko miały robić maszyny). Jednak najważniejszą przyczyna tego przedsięwzięcia było dążenie do złagodzenia tanim kosztem powojennego braku olejów i tłuszczu. Nikt jednak nie przygotował się do tego, nie przeanalizował miejsca, gdzie ta uprawa ma powstać. W końcu powstała tam gdzie było pusto (z braku wody). Oczywiście rezultat tego był oczywisty, a do tego doszedł fakt, że maszyny nie potrafiły sobie poradzić z gorącem. Skutki dla miejscowej gospodarki okazały się fatalne. Brytyjscy pracownicy mieli na tyle pieniędzy, aby kupować żywność w takich ilościach, że zaczęło brakować dla tubylców. Ci z kolei dostali pracę przy projekcie i zarzucili tradycyjne uprawy. Trzeba było importować żywność. A do tego pojawił się alkohol i prostytutki i złodzieje. W 1950 roku zaczęto liczyć straty, zrozumiano, że żeby plon się opłacał, niezbędna jest gospodarka intensywna, a nie prowadzona na wielkich połaciach ziemi. Cztery lata zajęło pozbywanie się sprzętu i instalacji. Większość Brytyjczycy przekazali władzą Tanganiki, dla których te paskudne pozostałości były raczej kłopotem niż cennym nabytkiem. Podobnie Francuzi próbowali uprawiać bawełnę nad Nigrem, w górę od Timbuktu. W tym wypadku Afryka miała zaspokajać potrzeby Europy, głównie oczywiście Francji, której ciężko było znaleźć cenne dolary na amerykańską bawełnę. Francuzi chcieli, aby Afrykanie także mieli pożytek z tej inwestycji, dlatego wprowadzili zasadę: chłopi mają obowiązek pracować przy bawełnie od świtu do zmierzchu, ale całkiem swobodnie ją sprzedawać. Chłopów wyrwano z ojczystych siedzib i przeniesiono w inne miejsca, gdzie nakazano im sadzić krzaki bawełny, a jak przysparzali kłopotów albo dostarczali nie takiej bawełny jak trzeba, wędrowali do więzienia. Wyzwolenie tej sytuacji wcale nie poprawiło. Podobnie jak w Ameryce Łacińskiej pieniądze z pomocy trafiają na prywatne konta w bezpiecznych bankach zagranicznych. Tutaj najbogatsi to głowy państw i ich ministrowie. Jednak rządy te nie potrafią rządzić, podporządkowanie się władzy centralnej obce jest tutejszej tradycji, choć czasami znajduje się jakiś dyktator, ale po śmierci, którego znów kraj pogrąża się w anarchii kolejnych puczów wojskowych. Nic dziwnego, że wykorzystują to cywilizowane państwa. Doszło nawet do tego, że jeden z ekonomistów zaproponował, żeby bogate państwa wysyłały odpady do najuboższych rejonów świata, jak Afryka- tyle tam piasku, a Afrykanie potrzebują pieniędzy.
Na koniec warto się zastanowić skąd wynikają opóźnienia, czemu jedne państwa lepiej sobie radzą od innych. D. S. Landes stwierdza:
 Zyski z wymiany handlowej nie są równo rozłożone. Podstawowa przyczyna leży w tym, że korzyść komparatywna nie jest taka sama dla wszystkich i że niektóre rodzaje działalności gospodarczej są bardziej lukratywne i produktywne. Wymagają większych zasobów wiedzy i know-how i powodują większe przyrosty, zarówno w danym kraju, jak i poza nim.
 Eksport i import miejsc pracy to nie to samo, co handel towarami. W teorii mogą być zamienne, ale wpływ czynnika ludzkiego przesądza o różnicy.
 Korzyść komparatywna nie jest stała i może działać pozytywnie lub negatywnie.
 Zawsze warto zwracać uwagę na rynek i reagować na jego sygnały, nie oznacza jednak, że ludzie zareagują w odpowiednim czasie albo w odpowiedni sposób. Jedni zrobią to lepiej od innych, a kultura może odegrać decydującą rolę.
 Niektórzy dochodzą do wniosku, że łatwiej i przyjemniej jest brać niż wytwarzać. Od tej pokusy nie jest wolne żadne społeczeństwo, tylko trening moralny i czujność mogą ją pohamować.
Podsumując mogę tylko stwierdzić, że do gospodarki raczej nie pasuje zdanie „Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi” , bo dystans między bogatymi a biednymi zamiast maleć cały czas się zwiększa. Bogate państwa zawsze nawet, jak dochodziło do kryzysu (choćby „czarny czwartek’ z 1929 r.), potrafiły szybko wyjść z niego, kiedy te uboższe długo leczyły rany. Eksperci nawet doszli do wniosku, że USA ostatecznie zyska na przejściu Cathriny, bo poszkodowani dostaną odszkodowania i zabiorą się do odbudowy zniszczeń, a na tym zyskają wszyscy. Jednak „oświecony optymizm opłaca się: pesymizm może przynieść tylko jałowe pocieszenie, że ma się rację” Dlatego też bądźmy optymistami i wierzmy, że przyjdą czasy, gdy nie będziemy wykorzystywać nawzajem swoich opóźnień, gdyż ich po prostu nie będzie.

BIBLIOGRAFIA

1) B. Burda, B. Halczak, R. M Józefiak, A. Roszak, M. Szymczak „Historia 2 Czasy nowożytne-zakres rozszerzony”, Operon, Gdynia 2003
2) D. S. Landes „Bogactwa i nędza narodów”, MUZA S.A., Warszawa 2005
3) http://www.ae.jgora.pl/zp/pliki/referat7.zip
4) K. Polek, M. Wilczyński „Historia 1 Ludzie i epoki”, Znak, 2002

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 25 minut

Typ pracy