profil

Dokończenie „Lalki” Bolesława Prusa

Ostatnia aktualizacja: 2022-07-25
poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wokulski dojechał koleją żelazną do wsi Kończewo. Nie była to duża miejscowość, ale jak dla człowieka, który chce swój żywot zakończyć, bez zarzutu. Stacja kolejowa miała swój klimat: budynek przypominający stodołę, kilka psów przywiązanych do bud, kury i inne zwierzątka tak charakterystyczne dla gminnego krajobrazu. Zaś kolejarz w niej pracujący przypominał otępiałego, a raczej upitego gospodarza. Nie był to człowiek szczególnie miły. Przyzwyczajony był, że koleją podróżuje tylko pan Klein - właściciel miejscowej oberży. Po krótkim spojrzeniu na Wokulskiego rzekł:
- A pan czego szuka w Kończewie, rodziny, pieniędzy...
Wokulski nie chciał powiedzieć prawdy. Któż zresztą przyznałby się, że przemierza przez świat szukając śmierci. Chciał, aby jego przyjaciele zapamiętali go takiego, jakiego ongiś widzieli. Wiedział, że jeżeli tutaj umrze, zostanie pochowany na przykościelnym cmentarzu, a na jego grobie będzie tabliczka z napisem: „Nie znanego nazwiska”.
- Nazywam się Kończewski, nie szukam rodziny, a raczej korzeni... Czy wie pan, gdzie mógłbym znaleźć nocleg? - odpowiedział zmyślając na poczekaniu.
- Niechajże pan idzie do oberży Kleina. Pójdzie pan prosto tą drogą, na pewno pan trafi.

Wokulski snuł się wolno. Drewniana walizka była bardzo ciężka. Nikt nie przypuszczał, że w takiej lichej skrzyni poza osobistymi rzeczami może znajdować się dwanaście milionów rubli w złocie. Przemierzając drogę rozkoszował się widokiem pól, lasu i jeziora. Wreszcie dotarł.

Pan Klein, który miał żyłkę do interesów, od razu wyczuł, że ten Kończewski to „gruba ryba”. Zaproponował mu pokoik na drugim piętrze, który należał do najdroższych. Po długiej podróży, Wokulskiego najbardziej interesowała kozetka, na której od razu zasnął.

Trzy godziny przed północą Wokulskiego zbudził głośny śpiew dobywający się z parteru. Okazało się, że jadłodajnia wieczorem zamienia się w miejsce uciech i hulanek. Wokulski nie mógł tego znieść i udał się do Kleina:
-Panie Klein, uczciwie zapłaciłem panu za tydzień z góry. Liczyłem, że pan będzie również wobec mnie uczciwy. Nie mówił mi pan, że wieczorami tutaj spać się nie da.
- Tak, nie sądziłem, że będzie to panu przeszkadzać... Cóż nie mam innych pokoi.... Mogę jedynie panu oddać pieniądze...- powiedział Klein
- A czy ktoś inny wynajmuje w tej wsi pokoje?- zapytał Wokulski.
- W gruncie rzeczy nie.... ale Maciejowa, wdowa po kowalu, wynajmowała kiedyś pokoje budowniczym, wszak w zeszłym roku budowaliśmy kościół, teraz chyba nie ma nikogo... Ale na pewno nie będzie tam pan chciał mieszkać, ten dom jest całkowicie zniszczony. - skwitował Klein.
- Nalegam...
- Jak pan chce - rzekł Klein- jest tutaj u mnie jej syn, grywa na skrzypcach... Każę mu zaprowadzić pana do matki. Przyniosę też pieniądze...
- Dobrze, zaraz spakuję swoje rzeczy- dodał Wokulski.

I tak oto Wokulski zakończył swój pobyt w zbytkownym lokalu pana Kleina. Wokulski, przyzwyczajony do luksusów, obawiał się tego „całkowicie zniszczonego domu”. Po kilku minutach od tej przykrej rozmowy przyszedł syn pani Maciejowej. Był to chłopiec niskiego wzrostu, chudy, zaniedbany. Miał dwanaście lat, ale wyglądał najwyżej na dziewięć.
- Dobry wieczór panu, jestem Janko. Pan Klein kazał mi zaprowadzić pana do mojej matki. Czy mam ponieść pana walizkę?
- Dobry wieczór, to miłe z twojej strony, że chcesz mi pomóc, ale sobie poradzę... -odpowiedział Wokulski widząc wynędzniałe dziecko.
Do domu Janka szli dwadzieścia minut. Pani Maciejowa borykająca się z problemami finansowymi zgodziła się na wynajmowanie pokoju. Była to miła kobieta, w wieku około czterdziestu lat. Jej dwóch synów - Janka i Samuela wychowywała na gorliwych Żydów. Wokulski po raz pierwszy spotkał Żydów, którzy wyznawali judaizm; inni mówiąc, że są Żydami mieli na myśli wyłącznie narodowość. Izba, w której Wokulski miał kozetkę była zniszczona. Zmurszałe ściany pokryte grzybem dawały nieprzyjemny zapach. Na każdym kroku widać było brak mężczyzny w domu, który by naprawiał codzienne usterki. Gdy Wokulski ułożył się w łóżku słyszał jak matka czytała dzieciom w kuchni urywek Tory:
-„Nadto mówił Bóg do Mojżesza i rzekł do niego: Jam Pan, którym się ukazał Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi w tem imieniu, żem Bóg Wszechmogący; ale w imieniu mojem, Jehowa, nie jestem poznany od nich....” [1]
Drugi dzień Wokulski spędził na spacerach po okolicy. Dużo rozmyślał o swoim życiu, o tym, co w życiu osiągnął, co jeszcze osiągnąć może. To, co osiągnął to kuferek z pieniędzmi. Nie miał nikogo bliskiego, komu mógłby powierzyć swe troski, z kim przeżywałby smutki i radość. Postanowił to zmienić. Po powrocie do gospodarstwa zajrzał do kuźni męża pani Maciejowej, która niegdyś tętniła życiem, a teraz stała się schronieniem dla jaskółek i innych polnych zwierząt. Kiedy wychodził z kuźni, spotkał Janka. Janko szedł właśnie do pana Kleina, aby ćwiczyć grę na skrzypcach. Za to, że mógł grać na skrzypcach, Klein kazał mu przychodzić wieczorami i grać dla gości. Wokulskiemu było żal tego dziecka, które nie dość, że pokrzywdzone było przez los, wykorzystywane było przez Kleina.
-Czyż dzieci o tej porze nie powinny leżeć w łóżku? - zastanawiał się.
Kolejne dni spędzał Wokulski bardzo podobnie. Wszyscy byli ciekawi, co to za jeden ten Kończewski. Niektórzy sąsiedzi Maciejowej sądzili nawet, że jest to jej kochanek z młodości. Choć sama Maciejowa, nie rozumiała, dlaczego Kończewski przebywa tak długo we wsi bez wyraźnego celu, nie przeszkadzało jej to, przeciwnie, ceniła sobie to, że lokator regularnie płaci należności.

Z czasem Wokulski bardzo zaprzyjaźnił się z Maciejową i jej dziećmi. Widząc niedostatek jaki panował w domu, zlecił na swój koszt wyremontowanie domu. Płacąc należności za wynajem pokoju, dawał zawsze spory bakszysz. Janko dostał od niego skrzypce, więc nie musiał już chodzić do Kleina. Samuel, który interesował się uprawą ziemi, na koszt Wokulskiego uczył się w szkole agronomicznej.

Po trzech latach mieszkania w Kończewie Wokulski był znany jako porządny człowiek poświęcający się pracy naukowej. Niektórzy sądzili, że jest chory na umyśle, gdyż prowadził badania nad jakąś maszyną, która miałaby sama latać niczym ptak.

Wokulskiemu ponad wszelką wątpliwość służyło wiejskie życie. Nawet nie przypominał już tego wycieńczonego, słabego człowieka, który przybył do Kończewa przed trzema laty. Wokulski nie myślał już w ogóle o śmierci, przeciwnie, o złączeniu się węzłem małżeńskim z Maciejową. Zanim jednak się oświadczył, pojechał do Warszawy. Chciał zobaczyć się z byłym wspólnikiem - Ignacym Rzeckim oraz pokazać dzieciom miasto, które było kiedyś stolicą. Była to pierwsza podróż Janka i Samuela koleją. Zawsze oglądali pociągi z zewnątrz, teraz mogli patrzeć na świat z okna wagonu.

Dzieci były bardzo podniecone tą wycieczką. Niemniej jednak przykro im było patrzeć na przygnębionego opiekuna, który dowiedział się, że Ignacy zmarł przed trzema laty. Ignacy to był jedyny człowiek, którego chciał w Warszawie spotkać. Od podłych i amoralnych ludzi, którzy kierowali się wyłącznie chęcią zysku i salonowych lalek, które nie liczyły się z ludzkimi uczuciami uciekł już raz na zawsze. W ciągu ostatnich lat przekonał się, że nie trzeba obracać się pośród towarzystwa arystokratycznego ani szlacheckiego, by być szczęśliwym. Przypomniał sobie opinię Szumana, który krótko scharakteryzował ówczesne obyczaje:
- ...nawet między zwierzętami nie znajdziesz tak podłych bydląt jak ludzie. W całej naturze samiec należy do tej samicy, która mu się podoba i której on się podoba. Toteż u bydląt nie ma idiotów. Ale u nas! Jestem Żyd, więc nie wolno mi kochać chrześcijanki... On [Wokulski] jest kupiec, więc nie ma prawa do hrabianki... A ty [Rzecki], który nie posiadasz pieniędzy, nie masz praw do żadnej zgoła kobiety.

W Kończewie Wokulski znalazł wreszcie kobietę, która go kochała. Nie znalazł jej w warszawskim salonie, a na wsi. Na dodatek nie była chrześcijanką, a Żydówką. Wokulski wreszcie nabrał optymizmu do życia. Nigdy nie przypuszczał, że słowa kolejarza: „A pan czego szuka w Kończewie, rodziny?, spełnią się aż tak dobitnie.

Przypisy


1) Werset z 2 Mojż.6:2,3 według przekładu Biblii gdańskiej.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 7 minut