profil

Kosmos

poleca 84% 2826 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Słońce

Wstęp:
Astronomia należy do najstarszych nauk przyrodniczych. Rozgwieżdżone niebo przyciągało uwagę ludzi już w czasach przedhistorycznych. Wcześnie też zdano sobie sprawę z istnienia ścisłych praw rządzących ruchami ciał niebieskich. Najważniejsze wyniki prowadzonych przez tysiąclecia obserwacji dziś jeszcze pomagają w poznawaniu tajemnic nieba i ułatwiają zrozumienie Wszechświata
Fazy Księżyca
Ze wszystkich ciał niebieskich najbliżej Ziemi znajduje się Księżyc, który okrąża naszą planetę po orbicie wokółziemskiej i jednocześnie obiega wraz z nami Słońce po orbicie wokółsłonecznej. Obok Słońca jest to jedyne ciało niebieskie, które widzimy gołym okiem nie jako punkt świetlny, lecz jako tarczę z jaśniejszymi i ciemniejszymi plamami. W zależności od swego położenia na orbicie wokółziemskiej, Księżyc ukazuje nam mniejszą lub większą część swej oświetlonej przez Słońce półkuli. Dzięki temu w ciągu miesiąca jego wygląd zmienia się z dnia na dzień.

Gwiazdozbiory i zodiak
Ekliptyka przebiega przez dwanaście, a ściślej rzecz biorąc - przez trzynaście gwiazdozbiorów. Na ich tle przesuwa się Słońce w swym omówionym przed chwilą pozornym ruchu rocznym. Gwiazdozbiory te, oprócz swych własnych nazw, noszą wspólną nazwę gwiazdozbiorów lub znaków zodiaku. Są to:
Znaki Zodiaku
Baran (18.04) Skorpion (22.11)
Byk (13.05) Wężownik (29.11)
Bliźnięta (21.06) Strzelec (18.12)
Rak (20.07) Koziorożec (19.01)
Lew (10.08) Wodnik (16.02)
Panna (16.09) Ryby (11.03)
Waga (30.10)
W nawiasach poda no dzień, w którym Słońce wchodzi do danego gwiazdozbioru.
*Daty te nie mają nic wspólnego z astrologią.
Zodiak bywa również nazywany zwierzyńcem niebieskim. Ta druga nazwa nie jest jednak zbyt szczęśliwa, ponieważ wśród znaków zodiaku obok zwierząt znajdują się również postacie ludzkie (bliźnięta, panna, strzelec, wodnik) i jeden przedmiot (waga). W klasycznym zwierzyńcu niebieskim nie było ponadto wężownika. Trafił on w sąsiedztwo Skorpiona i Strzelca dopiero w 1922 r., gdy astronomowie uzgadniali między sobą sposób podziału całego nieba na poszczególne gwiazdozbiory.
Gwiazd, na których tle znajduje się w danej chwili Słońce, nie możemy obserwować, ponieważ giną w jego blasku. Gwiazdy, które w tym samym czasie leżą po przeciwnej stronie zodiaku, mogą za to być obserwowane bez żadnych przeszkód. Słońce osiągnie je dopiero za pół roku i wtedy one to z kolei skryją się w jego promieniach. O tym, jakie gwiazdy możemy obserwować danej nocy decyduje zatem położenie Słońca na ekliptyce. Przykładowo: jeżeli Słońce znajduje się w Strzelcu, gwiazdozbiory Skorpiona, Wężownika, Strzelca i Koziorożca znajdują się nad horyzontem w ciągu dnia i nie mogą być obserwowane. Tego samego dnia na nocnym niebie będzie widać Barana, Byka, Bliźnięta, Raka i Lwa.



W astronomii zmiany te noszą nazwę zmian faz Księżyca. Fazy Księżyca obejmują nów (w którym Księżyca nie widać, ponieważ zwraca on ku nam swą nieoświetloną półkulę), pierwszą kwadrę (w której widać połowę tarczy), pełnię (w której widać całą tarczę) i ostatnią kwadrę (w której ponownie widać połowę tarczy). Po ostatniej kwadrze następuje kolejny nów. Od nowiu do pełni Księżyca "przybywa" (widzimy coraz większą część jego tarczy); od pełni do nowiu "ubywa" (widzimy coraz mniejszą część jego tarczy). Odstęp czasu między dwoma kolejnymi nowiami, tzw. miesiąc księżycowy, wynosi 29 1/2 doby i jest kolejną naturalną jednostką miary czasu. W wielu kulturach jednostka ta miała większe znaczenie niż rok i wiele kalendarzy zostało tak skonstruowanych, by miesiące kalendarzowe ściśle odpowiadały miesiącom księżycowym. W naszym kalendarzu podział roku na miesiące jest umowny i w żadnym stopniu nie odzwierciedla zmian faz Księżyca. Zmiany faz Księżyca nie tracą przez to jednak nic ze swej atrakcyjności i pozostają jednym z najłatwiejszych do obserwowania zjawisk astronomicznych. W okresie między nowiem i pierwszą kwadrą oraz między ostatnią kwadrą i nowiem warto obejrzeć Księżyc przez lornetkę: na granicy oświetlonej części jego tarczy widać wtedy wyraźnie kratery i łańcuchy górskie. Tabela podaje daty wszystkich faz Księżyca w roku 2000. Warto pamiętać, że zaćmienia Księżyca mogą wystąpić tylko podczas pełni, zaś zaćmienia Słońca - tylko podczas nowiu.


Wszystko o drodze pozornego ruchu Słońca

Dopóki nie przeprowadzono odpowiednich doświadczeń, ruch obrotowy Ziemi można było obserwować tylko poprzez pozorny obrót sfery niebieskiej z towarzyszącymi mu wschodami i zachodami ciał niebieskich. Podobnie było z ruchem obiegowym Ziemi po orbicie wokółsłonecznej, który obserwowano jako pozorny ruch Słońca. Słońce znajduje się setki tysięcy razy bliżej nas niż pozostałe gwiazdy. Z tego też powodu różne pozycje zajmowane przez Ziemię na jej orbicie odpowiadają różnym pozycjom zajmowanym przez Słońce na tle gwiazd (rysunek).
Po upływie jednego roku i Ziemia na swej orbicie, i Słońce na tle gwiazd powracają do punktu wyjścia. W swym pozornym ruchu poprzez gwiazdozbiory Słońce przesuwa się z zachodu na wschód, a więc w kierunku przeciwnym do kierunku pozornego obrotu sfery niebieskiej wywołanego obrotem Ziemi wokół osi. Tor ruchu Słońca nosi nazwę ekliptyki i jest ustawiony ukośnie względem równika niebieskiego w taki sposób, że jedna jego połowa leży na półkuli północnej nieba, druga zaś - na półkuli południowej. Nazwa "ekliptyka" pochodzi od greckiego słowa eklipsos oznaczającego zaćmienie (porównaj z angielskim "eclipse"). Podczas zaćmień Słońca i Księżyca oba te ciała niebieskie znajdują się zawsze w pobliżu ekliptyki. Fakt ten znany był już astronomom babilońskim na tysiące lat przed naszą erą. Ekliptyka jest jedną z najważniejszych linii na niebie. Na mapach nieba bywa zazwyczaj oznaczana linią przerywaną.



Marsjańska twarz
Specjalista komputerowy Vincent DiPietro siedzi w archiwum lotów kosmicznych National Space Science Data Center NASA w Greenbelt w stanie Maryland i przegląda niezliczone fotografie powierzchni Marsa. Nagle na jednym z czarno-białych zdjęć dostrzega "wypukły wizerunek podobny do ludzkiej twarzy", jak opisze później to, co zobaczył.
Po dokonaniu tego odkrycia po dziś dzień szuka odpowiedzi na różne pytania: Kto wykonał ten monumentalny relief? Czy na planecie Mars istniało życie?
Wyniki jego badań są sensacyjne.
20 lipca 1976 roku, 13.12 czasu środkowoeuropejskiego. Pierwszy z dwóch w pełni automatycznych lądowników amerykańskiej sondy kosmicznej "Viking" osiada na powierzchni Marsa. Dnia 3 września tego samego roku także lądownik "Vikinga 2" osiąga swój cel. Podczas kiedy automatyczne "ramiona" obydwu lądowników grzebią w marsjańskim piasku, przesyłając na Ziemię strumień danych, sondy "Viking" krążą wokół planety na wysokości prawie 2200 kilometrów.
Każde zdjęcie wykonane przez kamery sond rozkładane jest przez komputer pokładowy na poszczególne "piksele", czyli najmniejsze jednostki obrazu. Ogólnie rzecz biorąc, na Ziemię przesłano 300 tysięcy zdjęć powierzchni Marsa w postaci niezliczonych "pikseli", które zostały nagrane na taśmach komputerów National Space Science Data Center. Do dziś przetworzono z powrotem na fotografie zaledwie 60 tysięcy. Przyczyna: proces przetwarzania danych liczbowych na obraz jest niezwykle drogi i przeznaczony na ten cel budżet szybko się wyczerpał. Tak więc elektroniczne cegiełki około 240 tysięcy zdjęć Marsa wiodły sobie niepozorny żywot w archiwum. I pewnie długo nic by się nie zmieniło, gdyby nie ciekawość Vincenta DiPietro z Glenndales w stanie Maryland.
DiPietro notuje numer zdjęcia zarejestrowanego 31 lipca 1976 roku i wchodzi w posiadanie odbitki. Fotografia przedstawia kamienną głowę o średnicy mniej więcej 1500 metrów, znajdującą się w rejonie Cydonii.
- Czułem ulgę i ciekawość - pisze DiPietro w swojej relacji. - Ulgę, że NASA przetworzyła tę właśnie fotografię i ciekawość, ponieważ chciałem dowiedzieć się czegoś bliższego.
Specjalistę od komputerów Gregory'ego Molenaara, któremu DiPietro zwrócił uwagę na marsjańskie zdjęcia, tak zafascynowało marsjańskie oblicze, że zdecydował się współpracować z DiPietro nad komputerowym podniesieniem jakości zdjęć i wydobyciem z nich większej liczby szczegółów. W taki właśnie sposób rozpoczęła się ich wieloletnia, fantastyczna przygoda.
Obydwaj spece komputerowi zdecydowali się na początek wykonać powiększenie fotografii przy wykorzystaniu techniki komputerowej. Najpierw zwiększono kontrast odcieni szarości poszczególnych "pikseli". Rezultat okazał się jednak niezadowalający, ponieważ nadmierne powiększenie "pikseli" spowodowało pojawienie się charakterystycznych "schodków" zamiast linii.
DiPietro i Molenaar opracowali metodę, dzięki której mogli dzielić pierwotne "piksele" na nowe, mniejsze jednostki. Nazywają ją Starburst Pixel Interleaving Technique (SPIT). Dzięki tej metodzie uzyskują nie tylko zdecydowanie wyższą rozdzielczość obrazu, ale mogą też wykryć zakłócenia przekazu pomiędzy sondami kosmicznymi "Viking" a Ziemią. Teraz marsjańskie oblicze ujawnia znacznie więcej szczegółów, ponieważ nowa technika obróbki obrazu pozwala rozjaśniać strefy oświetlone i pogłębiać czerń miejsc zacienionych, co nadaje oryginalnym fotografiom większą wyrazistość. Mówiąc najprościej: zwiększono kontrastowość fotografii.
Po opublikowaniu fotografii przedstawiającej pogrążoną do połowy w cieniu twarz krytycy natychmiast pochopnie oświadczyli, że to złudzenie optyczne, ponieważ wskutek takiej, a nie innej pozycji Słońca strefy światła i cienia mogły się przypadkowo ułożyć w coś, co przypomina twarz.
Już pierwsza analiza wykonana przez DiPietro i Molenaara wykazała, że w oświetlonej połówce marsjańskiej twarzy można wyróżnić gałkę oczną, grzbiet nosa, usta, podbródek i nasadę włosów, co nie sposób przypisać przypadkowej grze świateł i cieni. Ponieważ jednak obydwaj specjaliści komputerowi chcieli mieć absolutną pewność, ponownie gruntownie przejrzeli archiwalne materiały zdjęciowe z archiwum NASA w Greenbelt. Przy okazji odkrywają inne zdjęcie tejże samej twarzy, wykonane w 35 dni po poprzednim. Różnica: niższa pozycja sondy na orbicie, inna pozycja Słońca, inny kąt wykonania zdjęcia.
W jakiś czas później NASA przekazuje obydwu naukowcom do analizy taśmę z drugim zdjęciem marsjańskiej twarzy. Rezultaty obróbki metodą SPIT przekraczają najśmielsze oczekiwania. Drugie zdjęcie okazuje się bowiem nie tylko potwierdzeniem pierwszego, ale zawiera dodatkowe szczegóły. Otóż oczodół po oświetlonej stronie twarzy jest widoczny na obu zdjęciach, ale na drugim widać ponadto oczodół po stronie zacienionej i nasadę włosów oraz obramowaną przyciętymi "na pazia" włosami drugą połówkę twarzy. Zaznacza się też linia podbródka. Ponadto, ku swemu zaskoczeniu, DiPietro i Molenaar odkrywają w odległości 13 kilometrów na północny wschód dużą trójkątną strukturę, którą określają mianem "fortu".
Ostre zewnętrzne krawędzie i narożniki "fortu" są zdumiewająco symetryczne, a przez zawalony "strop" widać kwadratowe wnętrze. W bliskim sąsiedztwie tej "budowli" znajduje się "miasto" - kompleks leżących obok siebie wzniesień, przypominających piramidy, z kwadratem wypełnionym kulistymi czy kopulastymi strukturami w centrum. Niecałe 20 kilometrów na południe od kamiennej twarzy w marsjańskie niebo wznosi się wielka, pięcioboczna piramida. A prawie 100 kilometrów na południowy wschód od marsjańskiej twarzy znajduje się piramida podwójna. Ta zlokalizowana bardziej na północ ze swoimi centralnymi schodami i kilkoma poziomami czy platformami przypomina piramidy meksykańskie, natomiast ta z południa jest zbliżona do typu egipskiego. Wszystko wskazuje na to, że od piramidy schodkowej w kierunku południowym prowadzi mur.
Sonda marsjańska "Mariner 9" już 8 lutego 1972 roku Qdkryła piramidy w rejonie Elizjum.
Niektóre z naukowych prób wyjaśnienia mówią o naturalnym pochodzeniu tych struktur jako wyniku ruchów tektonicznych skorupy Marsa oraz działania burz piaskowych, wygładzającego powierzchnię. DiPietro i Molenaar odpowiadają ironicznie, że burze te musiały być bardzo wybredne, ponieważ nie tknęły innych formacji skalnych w pobliżu.
- Nie wydaje nam się, aby istniały wyłącznie naturalne wyjaśnienia przyczyn tego zjawiska - stwierdzają obydwaj.
Obu naukowców szczególnie intryguje gigantyczna, kamienna płaskorzeźba marsjańskiej twarzy. Zastanawiają się, w jaki sposób wydobyć z fotografii dalsze szczegóły. Chodzi im o to, aby dowiedzieć się, czy ta kamienna twarz aby na pewno nie mogła zostać ukształtowana przez uderzenia meteorytów, burze piaskowe, erozję i inne naturalne przyczyny. Postanawiają zbadać to za pomocą barwnej analizy obrazu.
Technika ta pozwala wydobyć na podstawie analizy odcieni jasności obrazu informacje, które normalnie pozostają ukryte dla ludzkiego oka. Wykorzystuje się przy tym własność oka ludzkiego, które znacznie lepiej rozróżnia poszczególne odcienie kolorów niż odcienie szarości.
W celu barwnej obróbki oryginalnej fotografii czarno-białej trzeba podłączyć komputer do kolorowego monitora. Odpowiednio do jego odcienia szarości każdemu "pikselowi" przyporządkowuje się określoną barwę. Najciemniejsze miejsca fotografii zostają przetworzone na odcienie fioletu i czerwieni, natomiast coraz jaśniejsze miejsca otrzymują różne odcienie barwy żółtej, zielonej i niebieskiej. Plamy światła otrzymują kolor biały.
W ten sposób można określić kształt, strukturę, wielkość i położenie sfotografowanego obiektu. Ponadto umożliwia to obserwację trójwymiarową, która pozwala wyciągać wnioski co do struktury powierzchni i wydobywa na jaw szczegóły niewidoczne na normalnej fotografii.
Technika kodowania barw pozwoliła na osiągnięcie niesłychanych wprost rezultatów analizy zdjęć "kamiennej twarzy" z Marsa. Dzięki niej stwierdzono niezbicie, że rysy twarzy na obydwu zdjęciach są identyczne. Jeśli idzie 0 oczodoły, to tu - niespodzianka: na zdjęciach barwnych widać nagle gałki oczne ze źrenicami pośrodku. Widoczne już na fotografii czarno-białej usta i nasada włosów rysują się jeszcze wyraźniej, do tego dochodzi kamienna "łza" na policzku po oświetlonej stronie. W niebo patrzy ludzka twarz o regularnych rysach.
- Jeśli liczne frapujące szczegóły tej kamiennej głowy miałyby zostać ukształtowane w sposób naturalny, to sama natura musiałaby być istotą rozumną - komentują swoje odkrycie obaj naukowcy.
Doktor Mark J. Carlotto, dyrektor Analytical Sciences Corporation (ASC), stwierdził kilka lat temu na konferencji prasowej w Reading w stanie Massachusetts, co następuje: "Moje komputerowe analizy fotografii wykazały, że marsjańska głowa i inne znajdujące się w pobliżu struktury są wynikiem działania rozumu, a nie igraszką sił natury. Jest rzeczą wysoce nieprawdopodobną, by przyczyną powstania tego wizerunku była gra świateł i cieni". Po wykonaniu trójwymiarowego studium marsjańskiej twarzy w maju 1988 roku Carlotto twierdzi, że w otwartych ustach "Marsjanina" odkrył zęby.
Carlotto potrafi dzięki specjalnemu programowi komputerowemu odróżniać formacje naturalne od artefaktów i na podstawie danych geometrycznych rekonstruuje trójwymiarowy wygląd badanych obiektów. Na ekranie powstaje trójwymiarowa wersja marsjańskiej twarzy. Komputer pokazuje ją we wszystkich możliwych perspektywach, zupełnie jakby kamera "oblatywała" ją dookoła. W odróżnieniu od struktur naturalnych te elementy "rzeźby", które wykazują podobieństwo do ludzkiej twarzy, rozpoznawalne są z każdej perspektywy.
- Dlatego uważam, że ta twarz nie powstała wskutek działania sił natury - oświadcza mi Carlotto w prywatnej rozmowie.
Richard Hoagland, kierownik grupy naukowców, którzy pracują w ramach projektu "Mars", na podstawie drobiazgowych badań ustalił, że pomiędzy marsjańską głową a najwyraźniej sztucznymi strukturami wokół niej istnieją ściśle geometryczne zależności. Wynika z nich, że linia prosta prowadząca z centrum "miasta" poprzez "fort" aż do "twarzy" dokładnie pokrywa się z kątem padania promieni słonecznych w momencie marsjańskiego letniego przesilenia słonecznego przed 500 tysiącami lat.
Ponadto Hoagland dowodzi, że osie piramid są ściśle zorientowane w kierunku północ - południe i wschód -zachód. Osie rdzenia miasta oraz wielkiej piramidy wskazują dokładnie w stronę "twarzy", a odległości od wschodniego i zachodniego krańca "miasta" do jego centrum, do marsjańskiej głowy i leżącej w dalszej odległości formacji skalnej (którą Hoagland określa mianem "budowli z rampą") pozostają do siebie w stosunku 1:2:4:8.

- Albo struktury odkryte na powierzchni Marsa są pochodzenia naturalnego i cała ta praca badawcza jest stratą czasu, albo też zostały wzniesione sztucznie, a wtedy byłoby to jedno z największych odkryć dla ludzkości - mówi Hoagland.
Przeciwko naturalnemu pochodzeniu piramid przemawiają przede wszystkim ostre krawędzie boków i narożników, które w odróżnieniu od innych formacji skalnych w pobliżu nie noszą prawie żadnych śladów erozji. Hoagland lansuje tezę, iż piramidy były budynkami mieszkalnymi twórców marsjańskiej twarzy.
Czy kiedyś na Marsie żyły istoty humanoidalne? Jest to teoria nie całkiem pozbawiona podstaw, ponieważ odkrycia amerykańskiej misji "Vikingów" wskazują, że dawniej warunki na Marsie były znacznie bardziej sprzyjające życiu niż obecnie.
Planując tę ambitną wyprawę, NASA mogła już wykorzystać wnioski wynikające z niepowodzeń radzieckich i wkalkulować w swój program ewentualne zagrożenia.
Misja "Viking" przewidywała wypuszczenie dwóch automatycznych lądowników, które miały opaść na powierzchnię Marsa w dwóch różnych miejscach w odstępie 5 tygodni. Sonda "Viking 1", podobnie jak "Viking 2", składała się z lądownika i pozostającego na orbicie próbnika (po angielsku orbiter), który miał stamtąd fotografować powierzchnię. Głównym zadaniem lądowników było poszukiwanie śladów życia na Czerwonej Planecie.
Obydwa wyposażone w chwytne ramię lądowniki miały zebrać grunt marsjański i przenieść do wnętrza próbnika w celu przeprowadzenia całego szeregu doświadczeń mających wykazać istnienie życia.
Lądownik "Vikinga 1" opadł w północno-wschodniej części Chryse Planitia, na 22,5 stopniu szerokości północnej. Dystans 815 milionów kilometrów wokół Słońca pokonał w 334 dni. Powodzenie tej niewiarygodnej przygody naukowej możliwe było dzięki wysiłkom zespołu 780 specjalistów centrum lotów kosmicznych NASA oraz Jet Propulsion Laboratory w Pasadenie.
Jeszcze w dniu lądowania, to jest 20 lipca 1976 roku, naukowcy otrzymali pierwsze oczekiwane w napięciu zdjęcia powierzchni Marsa. Lądownik "Vikinga" przesłał je na Ziemię za pośrednictwem krążącego po orbicie Marsa członu sondy. Zdjęcie ukazuje talerz jednej z teleskopowych "łap" lądownika, piasek i drobne kamienie.
Telewizyjna kamera lądownika "wchłonęła" ten obraz za pomocą bardzo czułych fotosensorów. Rozłożony na "piksele", został przesłany do członu sondy pozostającego na orbicie, gdzie był nagrywany na taśmie i emitowany w kierunku Ziemi. Po mniej więcej 20-minutowej "podróży" sygnały docierały do Pasadeny, gdzie w procesie komputerowej obróbki linia po linii rekonstruowano ponownie obraz.
Pierwsze odebrane na Ziemi kolorowe zdjęcia przedstawiały lekko pofałdowaną, usianą kawałkami skał i kamieni pustynię o czerwonawym, brunatnym i żółtawym zabarwieniu. W zasadzie był to dość ziemski krajobraz, jaki spotkać można w Australii czy w Arizonie. Tylko niebo wygląda zupełnie inaczej od naszego, ziemskiego: wskutek przenikającej bezustannie do atmosfery chmury pyłu, zawierającego najprawdopodobniej tlenki żelaza, jest ono bladoczerwone.
Lądownik sondy "Viking 2" wylądował 3 września 1976 w południowo-wschodniej części Utopia Planitia, na 48,5 stopniu szerokości północnej, czyli zupełnie gdzie indziej, niż pierwotnie planowano, ponieważ fotograficzne zbliżenia powierzchni, wykonane przez orbitujący próbnik, pokazały, że wybrany uprzednio rejon wybitnie nie nadaje się do tego celu.
Na miejscu lądowania temperatura wahała się od -90 stopni Celsjusza w nocy do -10 stopni Celsjusza w dzień. Analiza atmosfery Marsa wykazała, że składa się ona w 95 procentach z dwutlenku węgla, a jej gęstość osiąga zaledwie jeden procent gęstości atmosfery ziemskiej. Ponadto Czerwona Planeta nie ma warstwy ozonowej chroniącej powierzchnię przed groźnym twardym promieniowaniem ultrafioletowym. Wiele jednak wskazuje na to, że kiedyś środowisko na Marsie było zupełnie inne.
Kiedy lądowniki wykonywały analizy gruntu, krążące po orbicie próbniki bezustannie fotografowały powierzchnię planety. Przesyłane drogą radiową na Ziemię zdjęcia pozwalają wnioskować o dość ożywionej przeszłości Marsa. Widać na nich poprzecinane korytami rzek i dolinami krajobrazy, pośrodku których wznoszą się wysepki skalne, "najprawdopodobniej wymyte przez opływające je wody". Ślady erozji wskazują na działanie wiatrów i wody, zaś połacie żwiru zdają się być wynikiem topnienia mas śniegu. Dziś jeszcze na polarnych czapach występuje woda w postaci lodu. Przypuszczalnie pod powierzchnią Marsa również występują jakieś zbiorniki wodne. O intensywnej przeszłości geologicznej świadczą wygasłe już dziś, potężne wulkany oraz szerokie, zastygłe rzeki lawy.
Zdaniem niektórych naukowców gęsta niegdyś marsjańska atmosfera rozciągała się nad wielkim oceanem, który pokrywał rozległe części północnej półkuli planety. Jak uważa DiPietro, odkryte przez niego "miasto" leżało na brzegu tego pramorza. W pewnym momencie musiało dojść do jakiegoś dramatycznego wydarzenia, w wyniku którego zniknęły woda i tlen. Mars stał się planetą wrogą dla życia. Z dawnych czasów dotrwały do dziś zagadkowe kamienne monumenty i wielkie ilości tlenu związanego w utlenionym gruncie marsjańskim.
W czasie rozmowy z Vincentem DiPietro usłyszałem kolejną sensację: właśnie analizuje on zdjęcie wykonane z "Vikinga", przedstawiające kolejną kamienną twarz w rejonie Utopii, identyczną zwłaszcza pod względem wielkości z tą odkrytą w Cydonii.
Jakby nie dość na tym, na jednym ze zdjęć Marsa odkryto też prostokątne i kwadratowe struktury, przypominające fundamenty murów, nazwane przez naukowców z NASA "miastem Inków". Jak wynika z danych, miasto to leży w niewielkiej odległości od południowego bieguna planety. Bardzo trudno przyjąć, że te "inkaskie" mury o nader symetrycznych prostokątnych i kwadratowych formach powstały wskutek tektonicznych ruchów powierzchni.
Niezwykłe wydają się też struktury zlokalizowane w pobliżu marsjańskiego równika. Przypominają staroświeckie, gigantyczne koła od wozów, kiedy nie było jeszcze opon. Od olbrzymich osi odchodzi promieniście po pięć szerokich szprych. Do dziś nie udało się znaleźć zadowalającego wyjaśnienia dla tych formacji,, chociaż niektórzy naukowcy NASA przypuszczają, że powstały one w wyniku topnienia wiecznej zmarzliny.
Dla planetologa dra Gerharda Neukuma z Niemieckiego Instytutu Doświadczalnego Techniki Lotniczej i Kosmicznej w Oberpfaffenhofen nie ma żadnych zagadkowych formacji marsjańskich. Jest on raczej przekonany, że powstały one w wyniku działania wody i wiatru oraz specyficznej tektoniki tej planety.
Geolog dr Johannes Fiebag z Wiirzburga w swojej analizie z lipca 1989 roku dochodzi do ambiwalentnego wniosku, "że struktury te są pierwotnie pochodzenia naturalnego (z wyłączeniem być może "fortu"). [...] Nie można jednak całkowicie wykluczyć późniejszej sztucznej obróbki, która doprowadziła do powstania zaobserwowanej symetrii tych struktur".
Jak na razie nie udało się jednak ostatecznie rozwiązać zagadki, czy marsjańskie monumenty są pochodzenia naturalnego czy sztucznego. Jeśli miałoby się okazać, że powstały sztucznie, staniemy przed niezwykle doniosłym pytaniem: Kim byli ich twórcy?
Kiedy i przez kogo zostały wzniesione? Czy przez Marsjan, którzy dawno, dawno temu zamieszkiwali tę planetę? A może przez jakąś dawno zaginioną, wysoko rozwiniętą cywilizację ziemską, która opanowała loty kosmiczne?
A może przez cywilizację pochodzącą z Faetona - dziesiątej planety krążącej między Marsem a Jowiszem, która padła ofiarą kosmicznej katastrofy bądź uległa samozniszczeniu?
A jeśli rzeczywiście to jakieś humanoidalne istoty miałyby stworzyć owe kamienne monumenty, to musielibyśmy zadać sobie pytanie: jaki był tego cel? Czyżby kamienne oblicze nie spoglądało w marsjańskie niebo zupełnie tak, jakby chciano, by ktoś je z góry dostrzegł? Z powierzchni globu nie sposób rozpoznać w tym wysokim na kilkaset metrów i szerokim na półtora kilometra tworze rysów twarzy. A zatem umyślnie umieszczono te twarze tak, aby były widoczne z góry.


Skąd biorą się pory roku?
Ziemia nie tylko obraca się wokół własnej osi, lecz także krąży wokół Słońca. Czas, w którym dokonuje jednego okrążenia (poruszając się ze średnią prędkością 30 km/s) jest równy jednemu rokowi. Jest to jednocześnie druga po dobie podstawowa jednostka naszej miary czasu, równa 365 dniom 5 godzinom 48 minutom i 46 sekundom. Podczas jednego okrążenia Słońca Ziemia wykonuje 365 i 1/4 obrotu wokół własnej osi. Oś obrotu Ziemi nie jest prostopadła do ziemskiej orbity wokółsłonecznej, lecz jest do niej nachylona pod kątem 66,5o. Ma to ważne konsekwencje. Temu właśnie ukośnemu ustawieniu osi do orbity zawdzięczamy występowanie pór roku oraz wszystkie zjawiska związane ze zmienną długością dnia i nocy. Jest to uwidocznione na rysunku powyżej: w grudniu i styczniu Ziemia zwraca do Słońca swą południową półkulę, podczas gdy półkula północna jest od Słońca odwrócona. Na półkuli południowej Słońce wspina się wysoko nad horyzont zataczając na niebie szeroki łuk. Długość dnia jest dzięki temu większa od 12 godzin. Na półkuli północnej wszystko przebiega w tym czasie na odwrót: Słońce wspina się nad horyzont na niewielką wysokość i zatacza na niebie krótki łuk, a dzień trwa krócej niż 12 godzin. Promienie słoneczne nie docierają w okolice północnego bieguna Ziemi, w których panuje noc polarna. Na południowej półkuli Ziemi mamy wówczas lato, na północnej - zimę. Pół roku później (czerwiec-lipiec) jest dokładnie odwrotnie. Wiosną (marzec-kwiecień) i jesienią (wrzesień-październik) Słońce świeci wprost na równik. Przez kilka dni w końcu marca i kilka dni w końcu września długość dnia i nocy jest prawie na całej Ziemi jednakowa (wyjątkiem są tu bliskie okolice biegunów) i wynosi 12 godzin.

Rys. Główną przyczyną zmian pór roku jest ukośne ustawienie oznaczonej na rysunku czerwoną linią osi obrotu Ziemi do orbity, po której Ziemia kPoczątki obserwacji nieba
Kiedy ludzie zaczęli badać niebo?
Od czasów starożytnego Babilonu obserwowano niebo nic po to, aby uzyskać obiektywną wiedzę, lecz wierzono, iż wpływa ono na ludzkie losy. I jest tak w istocie Słońce i Księżyc powodują zmiany pór roku oraz przypływy mórz i oceanów. Ponieważ od tych zjawisk zależy ludzkie życic, obu ciałom niebieskim oddawano boską cześć. Inne planety i gwiazdy także były postrzegane jako bóstwa mające władzę nad ludzkimi losami. Toteż wydawało się, że wiedza na temat gwiazd pozwoli przepowiadać przyszłość. Mistyczne wierzenia i wiedza praktyczna rozwijały się równolegle. W świecie starożytnym astronomia i astrologia były tym samym.
Wszystkie wielkie narody starożytności - Babilończycy Egipcjanie, Grecy i Chińczycy - od dawna prowadziły dokładne obserwacje nieba. Babilończycy obliczyli nawet długość roku z dokładnością do czterech i pół minuty Jednak dla tych kultur astronomia była środkiem służącym do astrologicznych przepowiedni. To Babilończycy wymyślili znaki zodiaku do dziś używane przez astrologów. Stworzony przez Ptolemeusza geometryczny obraz Wszechświata, oparty na kołowym ruchu ciał niebieskich, wszedł w skład jego astrologicznego dzieła Almagest. Ten grecki uczony utrzymywał, że z gwiazd można odczytać cechy człowieka, jego wzrost, charakter, a nawet narodowość.
Wiara w prorocze moce gwiazd przetrwała w chrześcijaństwie, została przejęta przez świat muzułmański, a w końcu doczekała się odrodzenia w średniowiecznej Europie. Tycho de Brahe, którego skrupulatny katalog gwiazd przyczynił się walnie do podważenia powagi astrologii, był przekonany o jej wiarygodności. Jego uczeń Johannes Kepler zarabiał na życie układaniem horoskopów. Jak na ironię jednak to prace de Brahe i Keplera, a tak że Galileusza dostarczyły dowodów koniecznych do uznania astronomii za naukowe studium Wszechświata, mające całkiem odmienną funkcję niż astrologia.
Jak Galileusz rozpoczął swoje badania?
Badania Galileusza zapoczątkował przypadek. Gdy był on studentem na uniwersytecie w Pizie, zaobserwował, jak kołysze się lampa zwisająca z kościelnego sklepienia. Zauważył, że każdy cykl ruchu lampy wydaje się trwać tyle samo, choć odległość, na jaką wychylała się lampa, stawała się coraz mniejsza. W siedem lat później jako wykładowca matematyki dowiódł, że czas, jakiego potrzebuje wahadło na wykonanie pełnego wahnięcia, jest w istocie taki sam bez względu na wychylenie. Czas ten jest zależny jedynie od długości wahadła.
Co więcej, wbrew zgodnemu ze zdrowym rozsądkiem prawu Arystotelesa, mówiącemu, że większe obiekty spadają szybciej, Galileusz. stwierdził, że zmiana wagi wahadła nic ma wpływu na okres jego ruchu. Jeszcze później, eksperymentując z kulami staczającymi się po pochyłości, odkrył, że prędkość spadających ciał wzrasta jednakowo; także i w tym wypadku ich ciężar nie miał z tym nic wspólnego.
Jakie nowe odkrycia umożliwił teleskop?
W ciągu kilkudziesięciu lat po śmierci Galileusza ulepszenia, których dokonano w jego dwóch podstawowych przyrządach naukowych- teleskopie i zegarze wahadłowym- bardzo rozszerzyły zapoczątkowaną przez niego rewolucje. Teleskop Galileusza powiększał 32 razu. Okoła polowy XVII w. astronomowie mieli już przyrządy długości 3,6 m powiększające 50 razy; a nawet teleskopy długie na ponad 60 m. W tym samym czasie wbudowano w teleskopy urządzenia pozwalające na określanie pozycji gwiazd i rozmiarów planet.
Galileusz zasugerował też, że do regulacji szybkości zegarów można wykorzystać wahadła. Wcześniejsze zegary były urządzeniami prymitywnymi, napędzanymi przez obciążniki i hamowanymi przez koło zębate. Zastosowanie wahadeł bardzo polepszyło dokładność zegarów. Mogły one mierzyć minuty i sekundy; a także określać czas ruchu ciał niebieskich.
Liczba odkryć szybko wzrastała. Gdański naukowiec Jan Heweliusz sporządził mapę Księżyca. W Holandii Christiaan Huygens odkrył, że zmiany wyglądu Saturna są wywoływane przez pierścienic. Wioch Gian Domenico Cassini dostrzegł w atmosferze Jowisza ogromną plamę, która pozwoliła mu zmierzyć czas obrotu tej planety wokół własnej osi- 9 godzin i 56 minut.
W 1670 r. w pewnym pomysłowym doświadczeniu wykorzystano jednocześnie teleskop i wahadło. Dwóch astronomów- Cassini w Paryżu i Jean Richer w Gujanie Francuskiej - zmierzyło dokładnie w tej samej chwili pozycję Marsa. Ponieważ dzieliło ich około 6400 km, obraz tej planety na tle nieruchomych gwiazd był dla każdego z nich nieco inny. Różnica ta pozwolili Cassiniemu na obliczenie odległości między Marsem a Ziemią. Poznawszy ten dystans, Cassini uzyskał miarę, dzięki której mógł obliczyć odległość do każdej z planet i Słońca. Obliczona przez niego odległość od Słońca - 140 mln km- jest tylko o 6 procent mniejsza od rzeczywistej. Po raz pierwszy ludzkość poznała nie tylko budowę, ale także budzące respekt rozmiary Układu Słonecznego.
Kto zrobił następny krok?
Teleskop ukazał nowy Wszechświat, lecz choć odpowiedział na kilka pytań, zarazem postawił wiele następnych. Najważniejsze z nich brzmiało: dlaczego Ziemia, a także inne planety i ich księżyce poruszają się tak, jak się poruszają? Częścią spuścizny po Galileuszu było wytworzenie nowego sposobu myślenia. Kolejne ulepszone modele jego teleskopu wykazały że niebo jest pod pewnym względem podobne do Ziemi- zapełniają je materialne obiekty rządzone tymi samymi prawami. Odkrycie to było podstawą wielkiej rewolucji w astronomii, której kulminacją w kilkadziesiąt lat po śmierci Galileusza stały się prace Isaaca Newtona.
Klimat intelektualny w Anglii w połowic XVII w. był zupełnie inny niż we Włoszech. Angielscy naukowcy nic musieli walczyć z religijnymi dogmatami, panowała większa swoboda w eksperymentowaniu i rozwoju wiedzy teoretycznej.
W 1665 r. w swoim domu w Woolsthorpe, w hrabstwie Lincoln, Newton analizował naturę światła. Później wynalazł potężne narzędzie matematyczne - rachunek różniczkowy badający własności pochodnych funkcji.
Newton był pierwszym, który zrozumiał siłę kontrolującą ruch ciał niebieskich, choć minęło jeszcze 20 lat, zanim opublikował swoje Zasady matematyczne (Principia mathematica).
Po raz pierwszy została w nich opisana siła grawitacji. Ciała oddziałują na siebie siłą wprost proporcjonalną do ich masy Siła ta maleje odwrotnie proporcjonalnie do kwadratu odległości między ciałami. Innymi słowy; jeśli odległość wzrasta dwukrotnie, siła maleje czterokrotnie. Inspiracją dla matematyki Newtona było zaskakująco proste spostrzeżenie dokonane przez naukowca w ogrodzie, kiedy zobaczył spadające na ziemię jabłko przyciągane siłą grawitacji. Wypadek wydaje się zmyślony, a jednak to prawda, nawet jeśli jabłko nie spadło na głowę Newtona, jak głosi legenda. Wszystkie ciała- jabłka i księżyce, kamyki i planety- tym samym oddziaływaniom. Prawo grawitacji jest uniwersalne i może być opisane językiem- matematyki. Oto prawdziwa spuścizna po Galileuszu.
rąży wokół Słońca.
Galileusz ogląda nowy obraz nieba
7 stycznia 1610 r. astronom Galilei skierował swój dopiero co zbudowany teleskop ku plamce światła, która przesuwała sil powoli po czystym niebie nad włoskim miastem Padwa. Obserwował planetę Jowisz. Ku zaskoczeniu Galileusza planecie towarzyszyło coś, co nazwał "czterema małymi gwiazdami". W istocie były to księżyce krążące wokół swego ogromnego towarzysza.
Ta obserwacja spowodowała podważenie uznawanej przez Kościół koncepcji Wszechświata, że wszystkie ciała niebieskie krążą wokół Ziemi. Odkrycia Galileusza miały doprowadzić do otwartej konfrontacji miedzy Kościołem a nową, rewolucyjną koncepcją kosmosu.
Ortodoksyjne poglądy na natury Wszechświata byty sztywne i ustalone od dawna. Od około 300 lat Kościół katolicki oraz kręgi uniwersyteckie akceptowały teorie starożytnych Greków-zwłaszcza Arystotelesa i Ptolemeusza. Według nich Ziemia tkwiła nieruchomo w środku Wszechświata, a ciała niebieskie poruszały się wokół niej. Ponieważ nikt nie mógł dostrzec skaz na Księżycu, planetach i gwiazdach, uważano je za twory doskonale, krążące po okręgach - najdoskonalszych z figur.
Kościół przejął punkt widzenia Greków, widząc w nim poparcie dla swej duchowej misji doprowadzenia grzesznej ludzkości do niebiańskiej perfekcji. Dla osiągnięcia tego celu ważne było przekonanie o dwóch sprawach. Po pierwsze, niebo zawsze musiało być postrzegane jako coś doskonałego. Po drugie, zamieszkiwana przez rodzaj ludzki Ziemia musiała być punktem centralnym Boskiego Stworzenia. W konsekwencji wysnute przez Arystotelesa i PtoIcmcusza teorie, które wspierały tę koncepcję, stały się religijnym dogmatem.
W czasach Galileusza dogmat ten wydawał się być już nieco naruszony. Polski ksiądz i matematyk Mikołaj Kopernik w 1543 r. zasugerował, że ruchy planet łatwiej dadzą sil obliczyć, jeśli w centrum Wszechświata umieścić Słońce. W 1600 r. radykalny myśliciel włoski Giordano Bruno astat spalony na stosie za herezje, z których jedna głosiła, że Ziemia krąży wokół Słońca. Galileusz wiedział, przeciwko czemu występuje, ale znal też wartość swej wiedzy.
Już w 1582 r., mając 18 lat, Galileusz rozpoczął pracę, która miała go doprowadzić do sformatowania kilku podstawowych praw ruchu. W 1609 r., gdy byt profesorem matematyki w Padwie, usłyszał o holenderskim wytwórcy okularów Hansie Lilppersheyu, który umieścił w rurze dwie soczewki, budując prymitywną lunetę - teleskop. Galileusz zbudował taki sam, powiększający trzy razy. Zawiózł go do Wenecji i sprzedał pomysł tamtejszemu doży- za pomocą teleskopu można było z większej odległości rozpoznawać statki. W ciągu kilku miesięcy zbudował drugi teleskop, a potem trzeci, który powiększał 32 razy.
To właśnie ten ulepszony teleskop miał Galileusz w latach 1609-1610 skierować w niebo. Odkrycia następowały szybko. Na przykład powierzchnia Księżyca okazała się daleka od doskonałości - były na niej kratery góry i równiny Na Słońcu, uważanym dotąd za "nietknięte", widniały plamy; a Jowisz miał swoje księżyce, które najwyraźniej nie okrążały Ziemi. Wenus miała fazy-od polni do nowiu co byłoby niemożliwe, gdyby jej orbita nie okrążała Słońca miast Ziemi. Ponadto pojawiły się na niebie gwiazdy których dotąd nie widziano.
Mówiąc krótko, teleskop Galileusza dostarczył dowodów, że żyjemy na Ziemi, która okrąża Słońce, że Ziemia jest tylko planetą, a nie centrum wszelkiego stworzenia. Kopernik miał rację, a kościelny dogmat byt błędny, jak dowodziła wydana w 1610 r. książka Galileusza Siderius nuncius, czyli Gwiezdny posłaniec.
Co więcej, prace innych uczonych wykazywały że planety nie krążą nawet po okręgach. Na podstawie szczegółowych obserwacji niemieckiego astronoma Johannesa Keplera (1571-1630), który byt kolegą duńskiego badacza Tycho de Brahc, stwierdzono, że planety nie poruszają się po idealnych okręgach, lecz po liniach eliptycznych albo owalnych. Dla opisania ruchu planet Kepler sformułował trzy prawa, wspceralącc teone Kopernika i Galileusza.
Lecz udowodnienie, że Ziemia się porusza, nadal nie było łatwe dla włoskiego uczonego. Pewne problemy z obserwacją podawały w wątpliwość jego pracę. Niektórzy twierdzili, że na jego teleskopie nic można polegać. Wreszcie w 1615 r. Kościół podjął wyzwanie.
Jak stwierdził papież, doktryna mówiąca, że Słońce tkwi w środku i nie porusza się jest "fałszywa i absurdalna, jawnie heretycka i sprzeczna z Pismem Świętym". Galileuszowi kazano zmienić poglądy Astronom wycofał się z publicznego życia. Powrócił do niego w 1632 r., publikując popierający Kopernika Dialog o dwóch głównych systemach świata.
Skutkiem tej "herezji" było wezwanie Galileusza w 1633 r. do Rzymu i żądanie, by wyparł się swych twierdzeń. Uczynił to, kiedy zagrożono mu torturami, lecz, jak podają niektóre relacje, mruczał przy tym cicho: "E pur si rnuove" - "A jednak się kręci". Aż do swej śmierci w 1642 r. pozostawał praktycznie w areszcie domowym, choć nie zapobiegło to szerzeniu się jego idei. Religijny dogmat zaczął ustępować wobec nauki, ale minęło 359 lat, zanim w 1992 r. papież Jan Paweł II oficjalnie zrehabilitował Galileusza, obarczając winą za jego skazanie za herezję "tragiczny obopólny brak zrozumienia".

Centauri
Alfa Centauri jest jedyną wśród dziesięciu najjaśniejszych gwiazd nieba, która nie posiada własnej nazwy. "Alfa Centauri" nie jest bowiem nazwą, lecz naukowym określeniem wprowadzonym w 1603 r. przez niemieckiego astronoma Johannesa Bayera. Zgodnie ze stworzonym przez niego schematem klasyfikacji gwiazd najjaśniejszą gwiazdę w danym gwiazdozbiorze oznacza się grecką literą a (alfa); drugą co do jasności - literą b (beta) i tak dalej, przy czym po każdej literze następuje dopełniacz łacińskiej nazwy gwiazdozbioru. "Alfa Centauri" znaczy więc tyle, co "najjaśniejsza gwiazda w gwiazdozbiorze Centaura".
W odniesieniu do Alfy Centauri bywają niekiedy używane nazwy "Rigil Centaurus" ("Kopyto Centaura") i Toliman, które jednak nie przyjęły się wśród zawodowych astronomów. Wyjątkowość Alfy Centauri nie ogranicza się jednak do nazwy (czy też braku nazwy).
Gwiazda ta jest najbliższą jasno świecąca sąsiadką Słońca, od którego dzieli ją dystans 43 bilionów km, czyli 4,3 roku świetlnego (co oznacza, że na jego pokonanie promień świetlny potrzebuje czterech lat i czterech miesięcy). Odległość między Alfą Centauri i Słońcem jest aż 275000 razy większa od odległości między Słońcem i Ziemią. Po raz pierwszy liczbę tę wyznaczył w 1839 r. szkocki astronom Thomas Henderson, który pracował wówczas w obserwatorium w Kapsztadzie. Od końca XVII wieku wiedziano ponadto, że Alfa Centauri jest gwiazdą podwójną. Odkrycia tego dokonał w Indiach misjonarz nazwiskiem Richaud, który obserwował ją przez niewielki teleskop. Obie przyczyny (bliskość i podwójność) sprawiają, że Alfa Centauri należy do najczęściej oglądanych obiektów astronomicznych. Wiemy dziś, że składniki układu podwójnego (które noszą oznaczenia Alfa Centauri A i Alfa Centauri B) obiegają się nawzajem po wydłużonej orbicie, wskutek czego odległość między nimi zmienia się od 1,6 do 5,2 miliarda km. Okres obiegu, czyli odstęp czasu, po którym składniki A i B powracają do takiego samego położenia na orbicie, wynosi 80 lat. Oba składniki mają niemal takie same masy jak Słońce. Bardziej podobny do Słońca jest jaśniejszy składnik oznaczany literą A.
W 1915 r. astronom o nazwisku Innes odkrył w bezpośrednim sąsiedztwie Alfy Centauri bardzo słabo świecącą gwiazdę, która po dokładnych pomiarach okazała się być jeszcze bardziej zbliżona do Słońca (różnica odległości wynosi 0,065 roku świetlnego, czyli 615 miliardów km). Nadano jej używaną do dzisiaj nazwę "Proxima Centauri", czyli "Najbliższa w Centaurze". Proxima, którą można ujrzeć tylko przez duży teleskop, ma średnicę dziesięciokrotnie mniejszą od średnicy Słońca i świeci dwa tysiące razy słabiej niż Słońce. W przeciwieństwie do żółtawej Alfy Centauri A ma ona wyraźną barwę czerwoną. Do dziś nie udało się jeszcze ustalić, czy Proxima jest trwale związana z układem Alfy Centauri poprzez siły grawitacji, czy też znalazła się w jego sąsiedztwie przypadkowo. Ruchy kuli ziemskiej
Ziemia jest niemal doskonałą kulą o średnicy 12756 km. Wykonuje bardzo precyzyjny ruch obrotowy wokół osi, którą możemy sobie wyobrazić jako prostą linię łączącą biegun północny z południowym. Jest to ruch bardzo szybki. Dla przykładu - w okolicach równika każdy punkt powierzchni Ziemi porusza się z prędkością 1669 km/godz. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, ponieważ w ruchu tym biorą udział nie tylko lądy, lecz także oceany, powietrze i całe nasze otoczenie.
W ciągu 24 godzin Ziemia wykonuje jeden obrót dookoła swej osi. Fakt ten jest naturalną podstawą naszej rachuby czasu. Ziemia obraca się z zachodu na wschód. Ruch obrotowy Ziemi byłoby bardzo trudno wykryć, gdyby daleko poza obrębem atmosfery ziemskiej nie było żadnych ciał niebieskich. W odróżnieniu od Ziemi, ciała te pozostają w ciągu doby nieruchome. Obracając się wraz z Ziemią obserwujemy jednak ich pozorną wędrówkę poprzez nieboskłon w kierunku przeciwnym do kierunku obrotu Ziemi, czyli ze wschodu na zachód. Wschody Słońca, Księżyca, gwiazd i innych ciał niebieskich po wschodniej stronie nieba i ich zachody po stronie zachodniej są jedynie odbiciem ruchu obrotowego Ziemi.
Dopiero stosunkowo późno, bo w XIX w., opracowano metody wykrywania ruchu obrotowego Ziemi bez odwoływania się do obserwacji ciał niebieskich. Najbardziej znaną z nich jest bardzo pomysłowa metoda opracowana przez francuskiego fizyka Jeana Bernarda Leona Foucaulta. Jego przeprowadzone w 1851 r. doświadczenie polegało na obserwacji długiego wahadła zawieszonego w sali paryskiego Panteonu. Liczni świadkowie mogli zobaczyć, że linia wyznaczona przez kierunek wahnięć powoli obraca się względem podłogi i ścian Panteonu, wskazując na tych ostatnich na coraz to inne punkty. W rzeczywistości obracał się wraz z Ziemią Panteon, zaś kierunek wahnięć pozostawał niezmieniony dzięki zjawisku bezwładności. Doświadczenie Foucaulta wykazało ostatecznie i niezbicie, że starożytne i średniowieczne wyobrażenia o sferach niebieskich wirujących wokół nieruchomej Ziemi były całkowicieŻycie przyszło na Ziemię z kosmosu
Jak twierdzą amerykańscy naukowcy na łamach magazynu "Science", komety i asteroidy dostarczyły na Ziemię materię organiczną, która dała początek życiu.
Ekipa z ośrodka badawczego amerykańskiej agencji kosmicznej NASA Ames w Mountain View w Kalifornii i Uniwersytetu Stanford zainteresowała się typem cząsteczek znanych jako wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne (WWA). Naukowcy wiedzieli od dawna, że cząsteczki te są produkowane na Ziemi przez niektóre organizmy żywe w stanie rozkładu. Ponadto są obecne w wielkich ilościach w chmurach cząstek międzygwiezdnych, które wypełniają naszą Galaktykę. Niektórzy uważają, że owe cząsteczki organiczne zostały posiane na Ziemi przez meteoryty, które bombardowały ją zaraz po uformowaniu się jej około 4,5 mld lat temu i dały początek pierwszym formom życia.
Dla zbadania tej hipotezy wspomnieni naukowcy amerykańscy poddali promieniowaniu ultrafioletowemu kule lodu zawierające WWA. W ich wyniku stwierdzili, że cząsteczki te gromadziły się i stawały bardziej złożone niż estry i alkohole. Niektóre wyprodukowane tu cząsteczki są interesujące z punktu widzenia biologicznego i mogą przyczynić się do ustalenia pewnych warunków podstawowych dla powstania życia - piszą autorzy badania.
Przedstawiają przy tym scenariusz, zgodnie z którym WWA znajdujące się w obłokach międzygwiezdnych były stopniowo pochłaniane przez meteoryty i asteroidy, a potem "dostarczone" na powierzchnię Ziemi wraz z tymi kamieniami z kosmosu. Kiedy już były na naszej planecie, a znaleziono je w słynnym meteorycie marsjańskim ALH-84001, przekształcały się i dały początek aminokwasom, które stanowią podstawowy element wszystkich ziemskich organizmów żywych.
Ewentualne dostarczenie znacznej liczby tych cegiełek życia lub ich prekursorów nie wyjaśnia jednak, w jaki sposób organizmy żywe mogły następnie ewoluować - zauważa na łamach "Science" Pascale Ehrenfreund z Austriackiej Akademii Nauk.
błędne. Widoczne ślady wody
Jeśli sonda kosmiczna Pathfinder wylądowałaby na Marsie miliardy lat temu, znalazłaby się prawdopodobnie w zupełnie innym otoczeniu, odpowiednim do tego, by mogło w nim istnieć życie-poinformowali amerykańscy naukowcy. W artykule opublikowanym w miesięczniku naukowym "Science" twierdzą, że analiza danych wysłanych przez sondę w 1997 roku na Ziemię potwierdza wcześniejsze przypuszczenia, iż klimat Czerwonej Planety byt kiedyś znacznie cieplejszy i bardziej wilgotny.
Autorem artykułu jest Matt Goloinbek, szef naukowy projektu Mars Pathfinder pracujący w Jet Propulsion labolatory w Pasadenie (Kalifornia). Pisze on, że za obecnością wody na Marsie przemawia kilka czynników: obecność zaokrąglonych skał, stopień erozji gruntu, a także ukształtowanie terenu w okolicach, w których wyładowała sonda kosmiczna. Nie wiadomo jednak, jak długi był okres występowania wody i ile jej było. - Jeśli woda była przez dłuższy czas w stanie płynnym, to istniały warunki do życia, jednak słowo "jeśli" trzeba napisać wielkimi literami - powiedział Golombek agencji Reuters.
Istnienie wody na Marsie potwierdzone zostało pośrednio już po raz kolejny-wcześniej podobne obserwacje uzyskano dzięki misji sondy Wiking w latach 70. oraz - niedawno-z sondy Mars Global Surveyor. Na Marsie jest więc bardzo dużo zaokrąglonych, "wygładzonych" skał, takich jakie znajdujemy na Ziemi w strumieniach i górskich potokach. Stopień erozji gruntu, a w szczególności obecność piasku, także potwierdzają niegdysiejszą obecność wody - w dzisiejszym, suchym klimacie marsjańskim proces niszczenia skał postępuje w znikomym tempie. Wreszcie znane nam fragmenty krajobrazu marsjańskiego wykazują, zdaniem fachowców, ślady ogromnych powodzi, jakie musiały kiedyś nawiedzać te tereny.
Ostatnia z takich powodzi zdarzyła się - według Golombka- 1,8 mld- 3,5 mld lat temu, a wkrótce potem klimat Marsa, z niejasnych jeszcze powodów, musiał zmienić się na obecny.
Ostateczne rozstrzygnięcie, czy na Czerwonej Planecie istniało kiedyś życie (dziś już raczej nikt nie liczy, że o tyciu na Marsie można mówić w czasie teraźniejszym), wymagać będzie prawdopodobnie przywiezienia na Ziemię próbek marsjańskiej gleby. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że przejawem życia na Marsie było istnienie prymitywnych organizmów jednokomórkowych. Według Golombka, analiza gleby pozwoliłaby na odnalezienie śladów chemicznych, które takie organizmy musiały pozostawić. Pozostałości samych organizmów zostały najprawdopodobniej zniszczone w ciągu wielu miliardów lat, podczas których planeta stawała się coraz bardziej zimna, sucha i nieprzyjazna dla życia.
W grudniu ubiegłego roku, amerykańska agencja kosmiczna NASA wysłała w kierunku Marsa kolejną sondę bezzałogową, której zadaniem będzie poszukiwanie śladów wody na planecie. Ważący 629 kg próbnik ma do pokonania 669 mln km i powinien znaleźć się w pobliżu Czerwonej Planety we wrześniu br. Jest to kolejna misja w zaplanowanym na 10 łat programie, którego celem jest ostateczne przesądzenie o istnieniu życia na Marsie.
Kosmiczne nasłuchiwanie
Naukowcy zajmujący się poszukiwaniem pozaziemskiej inteligencji planują stworzenie radioteleskopu składającego z 1000 niewielkich anten przypominających te używane do odbioru telewizji satelitarnej. Taka sieć pozwoliłaby na podniesienie czułości nasłuchu, a tym samym poszerzenie obszaru poszukiwań kosmicznych transmisji.
Pomysłodawcami są oczywiście badacze związani z projektem SETI Institute (Search for Extraterriestrial Intelligence) oraz z kalifornijskim Uniwersytetem Berkeley. "Naszym celem jest zbudowanie bardzo dużego teleskopu za bardzo małą cenę. Wykorzystując wiele anten satelitarnych i tanie odbiorniki, które zamierzamy sami skonstruować, otrzymamy jedną wielką i czułą antenę, znacznie tańszą, niż tradycyjne radioteleskopy z drogimi czaszami i jednym dużym odbiornikiem"- - tłumaczy William Welch, astronom z Uniwersytetu Berkeley. Zdaniem Welcha, ambitny projekt, który zostanie ukończony w 2004 roku, będzie kosztował zaledwie 25 mln dolarów. W pierwszej fazie, poszukiwania prowadzone w ramach Projektu Phoenix obejmą tysiąc najbliższych nam gwiazd o charakterystyce podobnej do naszego Słońca, a następnie kolejne tysiące gwiazd Drogi Mlecznej. "Najbliższe", oznacza tu gwiazdy oddalone od nas o nie więcej, niż 200 lat świetlnych.
Na system określany nazwą One Hectare Telescope (w skrócie "1hT") będzie się składać od 500 do 1000 anten. Każda z nich ma mieć od 3,7 do 5,5 metra średnicy. Według Williama Welcha, kiedy teleskop 1hT zostanie ukończony, będzie największym tego typu urządzeniem, z którego kiedykolwiek korzystali badacze SETI Institute. Sieć składająca się z 500 tanich, komercyjnych anten satelitarnych miałaby czułość zbliżoną do 100-metrowego teleskopu.
Do tej pory naukowcy SETI "podsłuchiwali" kosmitów z naziemnych ogromnych radioteleskopów - jak np. ten z Arecibo. Poszukiwanie pozaziemskich cywilizacji, które zdaniem naukowców powinny posługiwać się falami radiowymi do komunikowania się, przez wielu uznawane jest za romantyczną mrzonkę. Z tego powodu SETI Institute wielokrotnie przegrywał "konkurencję" o czas pracy radioteleskopu z astronomami zajmującymi się innymi, "poważniejszymi" badaniami. Tym razem jednak, poszukiwacze będą mogli całkowicie swobodnie dysponować czasem badań. Projekt One Hectare Telescope pozwoli naukowcom na sprawdzanie fal radiowych z tysięcy gwiazd rocznie, podczas gdy tradycyjne radioteleskopy pozwalają na badanie w tym samym czasie zaledwie kilkuset gwiazd.
Na gromadzeniu danych z teleskopów praca poszukiwaczy cywilizacji pozaziemskich jednak się nie kończy. Z potoku informacji i zakłóceń trzeba bowiem wybrać tylko takie, które mogą rzeczywiście pochodzić od naszych "sąsiadów". Analizowenie wyników jest jednak bardzo pracochłonne i wymaga sporej mocy obliczeniowej komputerów.
Niedawno zainstalowano przy radioteleskopie w Arecibo w Puerto Rico nowe urządzenie służące do badania fal radiowych pochodzących z kosmosu, nazywane Serendip N (Search for Extraterrestrial Radio Emissions from Nearby Developed Intelligence Populations), jest zdolne do analizowania 168 mln różnych częstotliwości co 2 sekundy. Wyniki takich operacji trzeba jednak dalej sprawdzać - a do tego potrzebne są superkomputery. Wyniki, jakie spodziewa się otrzymać SETI z projektowanej sieci odbiorników 1hT, również trzeba będzie poddawać obróbce i analizie.
Ponieważ SETI nie dysponuje fundusze mi na dzierżawę czasu pracy superkomputerów, które poradziłyby sobie z tak ogromną ilością informacji, tu również zaproponowano wykorzystanie tańszych, rozproszonych rozwiązań. I tu pojawia się szansa dla użytkowników Internetu, którzy chcą włączyć się w romantyczne poszukiwania obcych inteligentnych gatunków. Każdy, kto dysponuje połączeniem z siecią Internet, może poświęcić część mocy obliczeniowej swojego własnego komputera do analizowania danych z radioteleskopów. W tej operacji mogą brać udział maszyny na całym świecie, które potem zwracają wyniki do komputerów należących do SETI Institute. Obecnie testowane jest oprogramowanie pozwalające na analizowanie informacji przez komputery z systemem Windows. Wersje dla systemów Unix i MacOS są przygotowywane.
Więcej informacji o poszukiwaniu pozaziemskich cywilizacji można znaleźć w Internecie pod adresami:






Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 45 minut