profil

Opowiadanie wigilijne.

poleca 85% 588 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Dawno dawno temu w jednej z wiosek w mroźnej Laponii urodziła się dziewczynka o imieniu Martusia, gdy się rodziła, a była to noc Bożego Narodzenia jej mama siedziała w chatce i bardzo cierpiała nigdzie nie było lekarza i bała się, że dzidziuś może się nie urodzić zdrowy. W pewnej chwili przez okno na strychu do chatki tej pani wleciał mały aniołek -Dobry wieczór proszę pani - powiedział z uśmiechem na twarzy aniołek. Pani Iwona bardzo się zdziwiła i zapytała aniołka -co Ty tutaj robisz? -Jestem aniołkiem, przyleciałem z nieba miałem zanieść Mikołajowi nową parę świątecznych skarpetek -by nie było mu zimno, ale zgubiłem drogę i przyleciałem zapytać czy nie wie pani gdzie on mieszka? Pani Iwona dziwnie się poczuła. -Nie wiem aniołku. Nie wiem gdzie mieszka Mikołaj, ale mogę pomóc ci szukać -tylko proszę -pomóż mi. Zaraz będę rodzić -a nigdzie nie ma lekarza mógłbyś sprawić by dzidziuś urodził się cały i zdrowy? Aniołek uśmiechnął się lekko i spojrzał na kobietę -oczywiście proszę pani. Aniołek klasnął w swoje malutkie rączki i pani Iwona poczuła się lepiej -to będzie dziewczynka -powiedział aniołek. Urodzi się dziś, w Wigilię dokładnie o północy lekarz nie będzie potrzebny -powiedział aniołek - pani bardzo się uradowała -dziękuje ci aniołku naprawdę dziękuje teraz powiedz -jak ja mogę pomoc Tobie? Będziemy razem szukać. Nie -odpowiedział aniołek i wyjął zza swej anielskiej koszulki parę skarpetek dla Mikołaja. Oto skarpetki, o których mówiłem, dziś Wigilia, więc chyba już nie znajdę Mikołaja. W tę wigilię przeżyje jakoś jeszcze w starej parze. Daje je teraz pani -za 14 lat, gdy dzidziuś będzie już duży da je pani swojej córce, a ona dowie się, co to są prawdziwe święta. Położył skarpetki na stoliku uśmiechnął się i zniknął pani Iwona ze zdziwieniem popatrzyła na stolik i szepnęła -jeszcze raz dziękuje aniołku. O północy na świat przyszła śliczna, zdrowa dziewczynka -nadano jej imię Martusia. Lata mijały. Dziewczynka rosła i pomagała mamie, a że była jedyną córeczką miała pełno obowiązków. Niestety Martusia nie była chętna do pracy, jak inne dziewczynki wolała biegać, bawić się i zjeżdżać na sankach. Mijały święta za świętami. Co roku Wigilia była taka sama. Ojciec Martusi umarł jeszcze przed jej narodzeniem. I ona wraz ze swoją matką we wsi liczącej kilka chatek każdą wigilię spędzała samotnie. Mimo że jej mama była bardzo biedna zawsze jednak za ostatnie grosze kupowała coś Martusi, nie były to wielkie rzeczy -kilka jabłek, lub orzechów, ale dziewczynka cieszyła się i z tego, jednak nigdy nie lubiła się tym dzielić, była biedna i uważała ze skoro ona nie ma to inni też nie powinni mieć, ale w głębi serduszka była dobrą dziewczynką. Lata mijały. Martusia była coraz starsza. Wreszcie nastał czas. 14-ta Wigilia od narodzenia dziewczynki. Pani Iwona wiedziała i pamiętała o przysiędze, jaką złożyła aniołkowi. Trzymała skarpetki w szafie, głęboko - tak by nikt ich nie znalazł, wieczorem, tak jak zawsze Martusia i jej mama zasiadły do wigilijnego stołu. W chatce nie było oświetlenia - świeciła się tylko jedna świeczka. Nie było choinki, ozdób. Na stole leżał tylko kawałek karpia, który otrzymali od sąsiada. Martusia zmówiła modlitwę i zaczęła jeść, po kolacji wraz ze swoją mamą usiadły na ławeczce na strychu. Posłuchaj Martusiu -rzekła mama -mam dla ciebie w tym roku prezent. Inny niż zawsze. Jest to prezent wyjątkowy -jedyny w swoim rodzaju. W tej chwili wyjęła skarpetki Mikołaja -proszę moja córeczko -to dla Ciebie. Martusia podeszła i wzięła je do ręki zdziwiona. –Dziękuje -odpowiedziała, ale skąd masz takie duże skarpetki? -To tajemnica - odpowiedziała mama. Chwilę później, po odśpiewaniu kolęd mama położyła się spać. Martusia poszła jej jeszcze raz podziękować, zbliżyła się do łóżka -mamusiu. Jeszcze raz dziękuje za ten prezent -jest śliczny. -Cieszę się, że ci się podoba odpowiedziała mama, ale teraz muszę już spać. Mój aniołku -pójdziesz na dwór i zaniesiesz naszemu pieskowi kość -jeszcze dziś nic nie jadł. Dobrze -odpowiedziała Martusia. Ubrała się cieplutko i założyła skarpetki na nogi, ale duże –pomyślała są tak wielkie, że spadają mi ze stóp. Dziwny prezent. Jednak związała je sznurkiem tak by nie spadały i wyszła na zewnątrz, podeszła do budy i dała kość starej suczce, która od wielu lat pilnowała domku. Martusia spojrzała w niebo -pełne gwiazdek. Usiadła na chwilę na śniegu i zamknęła oczka. Święta są cudowne -pomyślała. Nagle, gdy Martusia z zamkniętymi oczkami siedziała na śniegu usłyszała dźwięk dzwonków i szelest sań. Szybko otworzyła oczka i wstała. Wyszła na środek zaśnieżonej ulicy i spojrzała zdziwiona, bo przecież tu nikt nigdy nie przejeżdża – pomyślała, kto może tędy przejeżdżać w noc wigilijną? Nagle zobaczyła jak z lasku wyłania się rząd reniferów a za nimi zaprzężone sanie. Martusia stała bez ruchu, była zaskoczona, sanie zbliżały się do wioski, były coraz bliżej i bliżej. Wreszcie zatrzymały się obok Martusi. W saniach siedział dziwny człowiek, miał zielone ubranko i zieloną czapeczkę stanął i wyskoczył szybko z sań, spojrzał na zegarek i otarł czoło z potu. Podbiegł szybko do Martusi i zapytał -Czy to Ty jesteś Martusia? Tak, to ja –odpowiedziała szybko. -Wskakuj na sanie, nie mamy czasu! Powiedział w pośpiechu człowieczek, a raczej istotka, gdyż był mniejszy i trochę inny niż ludzie, jego skóra była zielonkawa, a uszy wydłużone. -Ale ja nie mogę - odpowiedziała Martusia. -Później Ci wszystko wytłumaczę -odrzekł „ktoś'”, wziął ją za rękę i oboje znaleźli się w saniach. -Ruszać! -Krzyknął i w tym samym momencie renifery zaczęły biec. Martusia czuła się dziwnie. Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Ale nie bała się. Sanie pędziły przez lasy Laponii. Martusia siedziała obok „ludka’’. Zapytała - kim ty jesteś? „Ludek” odwrócił się do niej i uśmiechnął -jestem Serafin -jeden z elfów Mikołaja. Święty kazał mi odszukać dziewczynkę o imieniu Martusia, mieszkającą w tej wiosce, więc wziąłem jego sanie i pojechałem po ciebie, myślałem, że zdążę przed Wigilią, bo po drodze spotkała mnie straszliwa burza śnieżna i zabłądziłem dopiero po kilku dniach po ciebie przyjechałem. Nagle sanie uniosły się w górę i wraz z reniferami śmigały po gwieździstym niebie -a raczej chciałem powiedzieć przyleciałem -dopowiedział Serafin. Martusia wystraszyła się i spojrzała w dół -znajdowali się wysoko nad ziemią. -Mówisz prawdę? Zapytała -Oczywiście, teraz lecimy do siedziby Mikołaja -odpowiedział z uśmiechem. Ale dlaczego? -Zapytała zdziwiona Martusia. -Nie wiem -Mikołaj mi kazał, -uśmiechnął się elf -wiem tylko jedno -mamy ogromne spóźnienie –zabrałem Mikołajowi sanie, więc nie może rozwozić prezentów -a jest już Wigilia, chyba stracę prace. Posmutniał. Sanie pomknęły w smugach śniegu i zniknęły za horyzontem. Tymczasem. W pewnej dolinie w Laponii wśród gęstych lasów sosnowych. W miejscu, o którym wiedzą wszyscy, ale którego jeszcze nikt nie znalazł. W jednej z chatek -z żółto brązowych ścianach odbywało się zebranie elfów. Kilkadziesiąt zielonoskórych maluszków siedziało w ławkach obok siebie. Nagle do chatki wszedł Mikołaj ubrany jak zawsze w swój czerwony strój jego broda jak zawsze dłuuuga sterczała na jego grubym brzuszku. Wyszedł na środek i zaczął przemawiać -Moi kochani. Stała się rzecz straszna. Nasz mały Serafinek -zabrał sanie kilka dni temu by przywieść tu pewną dziewczynkę, która musi poznać prawdziwą tajemnice Świąt, a do teraz go nie ma! Już noc wigilijna -od 2 godzin powinniśmy rozwozić prezenty, tymczasem nie mamy możliwości nawet się stąd wydostać. Wszystkie elfy spuściły główki ze smutkiem w oczach. -Przykro mi, w tym roku dzieci nie dostaną od nas prezentów. Zasmucił się tez Mikołaj. Nagle wszyscy zgromadzeni usłyszeli charakterystyczny dźwięk dzwonków -oto zbliżały się sanie! Wszyscy wybiegli na zewnątrz i spojrzeli w niebo. -To oni! -Krzyknął jeden z elfów. To Serafin! -Krzyknął inny. Tymczasem Martusia ujrzała cudowny widok, oto zbliżała się do wioski Mikołaja, pośrodku doliny znajdowało się małe jeziorko, a wokół niego domki elfów i fabryka prezentów. Sanie szybko wylądowały, wianuszek elfów otoczył Martusię i Serafina. Dziewczynka nic nie mówiła -była tak zdziwiona. Nagle ukazał się jej oczkom Mikołaj. -Witaj Martusiu –powiedział i zaśmiał się -hohoho Dobry wieczór -odpowiedziała. -Zapewne dziwisz się, czemu wezwałem Cię do siebie prawda? –No, tak -odpowiedziała. -Zostałaś wybrana moja droga. W te święta Bożego Narodzenia ty zadecydujesz, co zrobimy z prezentami. Noc się już kończy, nie zdążymy rozdać nawet połowy prezentów, jeśli rozdamy połowę to i tak masa dzieci pozostanie bez prezentów. Dlatego tą połowę dostaniesz ty, są tam liczne zabawki, jedzenie, słodycze -wszystko, co potrzebne dziecku do szczęścia. Twoja biedna mama i ty przestaniecie być biedni i staniecie się bogaci i szczęśliwi. Cieszysz się? - Zapytał Mikołaj. Martusia uśmiechnęła się i odpowiedziała -no pewnie! Mikołaj podzielił sanie na dwie części. W jednej części znajdowały się prezenty dla dzieci, które zostaną rozdane dzieciom tej nocy, a w drugiej prezenty, które Martusia weźmie do siebie. Gdy już wszystko było gotowe dziewczynka wraz ze świętym ruszyła saniami w drogę. Mikołaj zapytał: Cóż to za przedziwne skarpetki nosisz na nogach? -To prezent, dziś dostałam je od mamy. Aha -uśmiechnął się Mikołaj gdyż wiedział, co to za skarpetki. -Martusiu. Posłuchaj, zanim polecimy zawieźć twoje prezenty do twojego domu rozdajmy najpierw prezenty innym dzieciom dobrze? Dobrze -odpowiedziała Martusia. Sanie obniżyły lot i pomknęły do najbliższej wioski. Przy lądowaniu święty zapytał -a co dla ciebie jest najważniejsze w świętach? Martusia zastanowiła się chwilkę, po czym odpowiedziała -chyba prezenty. Aha - odparł Mikołaj ze smutkiem. Sanie wylądowały, było już bardzo późno, wszyscy spali śnieg padał, a mróz szczypał w policzki. Mikołaj wraz z Martusią wysiedli z sań. Poczekaj na mnie -wejdę do domów i zostawię tam prezenty, po czym udamy się do następnej wioski. Uniósł się w powietrze na dach jednego z domów, widać było, że to biedny dom. Martusia pomyślała. -A może ja też dałabym jakiś z moich prezentów? Weszła po cichutku, na paluszkach do jednego z domów. W jednej rączce trzymała choinkę, którą dostała od Mikołaja a w drugiej worek z prezentami, które wraz z wieloma innymi miały trafić do niej -Położyła choinkę, a pod nią prezenty. Gdy wszystko było gotowe wyszła z domku i podeszła do okna zobaczyć czy wszystko ładnie wygląda. Nagle, gdy spoglądała na pozostawioną po sobie choinkę i prezenty do pokoju weszło kilka dzieci w piżamkach, które się obudziły. Dzieci, gdy tylko zobaczyły, co leży w pokoju zaczęły podskakiwać z radości, ściskały się nawzajem i przytulały do mamusi i tatusia, rozpakowały prezenty i z ogromnym szczęściem w oczkach zaczęły tańczyć wokół choinki. Martusia przyglądając się temu przez okno poczuła się cudownie. To ona sprawiła, że te dzieci się cieszyły. Łezka szczęścia popłynęła jej z oczka. Mikołaj skończył rozdawać prezenty w innych domach. Podszedł do Martusi i rzekł. -Wiesz, mamy blisko do twojej wioski, może zawieziemy tam twoje prezenty? Martusia ze szczęściem w oczkach spojrzała na świętego. -Nie –odpowiedziała, te prezenty, one były dla mnie najważniejsze, ale ja ich nie chce, już nie chcę tych prezentów dla siebie, ja chce je dać innym! To jest przyjemniejsze niż dostawanie prezentów! Mikołaj przytulił do siebie dziewczynkę. -Moja droga. Skarpetki, które nosisz na swych stopach to czarodziejskie skarpetki, one pokazują, jacy jesteśmy naprawdę, pokazują, co jest w życiu najważniejsze. Ty droga Martusiu chyba zrozumiałaś, co jest najważniejsze w świętach, prawda? Martusia z łzami szczęścia w oczkach odpowiedziała -tak. Najważniejsze, to dawać innym szczęście! Mikołaj przytulił ją mocniej -otóż to moja droga, więc chcesz rozdać swoje prezenty dzieciom tak? -Tak! Więc chodź! Powiedziałem, że nie zdążymy rozdać wszystkich prezentów, gdyż chciałem zobaczyć czy naprawdę zrozumiesz, o co chodzi w Świętach Bożego Narodzenia, teraz już wiem, że jesteś dobrą dziewczynką i wiesz, co jest najważniejsze. Teraz chodźmy -jeszcze pełno rodzin czeka na prezenty. Pora dać innym radość -krzyknęła rozradowana Martusia. Z ogromnym szczęściem w sercu poszła wraz z Mikołajem i całą noc rozdawała prezenty. Każde dziecko na całym świecie tej nocy otrzymało prezent, a Martusia była szczęśliwa jak nigdy dotąd, gdyż zrozumiała, że najważniejsze to nie pragnąć wszystkiego dla siebie, lecz dawać innym -i to sprawiło, że uśmiech już nigdy nie zszedł z jej twarzy.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 12 minuty