profil

Sybiracy.

poleca 85% 120 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

SPIS TREŚCI:
Operacje deportacyjne
Liczba deportowanych
Przebieg Deportacji
Gułag

WARUNKI
Mieszkania
Ubrania
Wyżywienie



Operacje deportacyjne
Rezultatem porozumień między ZSRR a III Rzeszą w 1939 r. był podział terytorium Polski między te dwa państwa. W latach 1939-1941 na wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej Polskiej, okupowanych przez ZSRR, zachodziły intensywne przemiany polityczne, gospodarcze i społeczne. W procesie tym wielką rolę odgrywał terror, za pomocą którego starano się zniszczyć jakiekolwiek przejawy lub tylko potencjalne możliwości oporu, zastraszyć społeczeństwo, rozbić jego istniejące struktury, stworzyć pole dla sowietyzacji. Jednym ze składników owego terroru były deportacje. W latach 1940-41 władze ZSRR dokonały czterech wielkich operacji deportacyjnych z ziem polskich: w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 oraz w maju-czerwcu 1941.

Za grupę szczególnie niebezpieczną z punktu widzenia polityki Moskwy uznano osadników wojskowych - żołnierzy Wojska Polskiego z 1920 r., którzy na kresach otrzymali nadziały ziemi - oraz cywilnych kolonistów - chłopów polskich, którzy nabyli na wschodzie ziemię z parcelacji wielkich majątków. Władze radzieckie widziały w nich potencjalne zagrożenie wynikające z pozycji gospodarczej, a przede wszystkim z aktywności politycznej. Ponieważ zaś otoczeni byli niechęcią ludności ukraińskiej i białoruskiej, zatem podjęte przeciw nim działania mogły być propagandowo zdyskontowane jako akt sprawiedliwości na rzecz Ukraińców i Białorusinów. 5 grudnia 1939 r. Biuro Polityczne KC WKP(b) i Rada Komisarzy Ludowych ZSRR przyjęły uchwałę o wysiedleniu tzw. osadników, a 29 grudnia RKL ZSRR zatwierdziła instrukcję o trybie deportacji i organizacji specjalnych osiedli, do których trafić miała przesiedlona ludność.

Deportacja rozpoczęła się w nocy z 9 na 10 lutego 1940 r. Odbywała się w wyjątkowo niesprzyjających warunkach atmosferycznych, temperatura spadała bowiem wówczas nawet do -400C. Deportowani mieli prawo zabrania ze sobą odzieży, bielizny, obuwia, pościeli, naczyń kuchennych i stołowych, żywności, drobnego sprzętu rolniczego i domowego, pieniędzy i przedmiotów wartościowych, jednak nie więcej niż 500 kg na rodzinę. Pozostawiali dorobek całego życia: majątek nieruchomy, sprzęt rolniczy, inwentarz żywy. Poza dominującymi wśród wysiedlonych osadnikami wojskowymi i kolonistami, deportacja objęła także pewna liczbę przedstawicieli innych grup, zwłaszcza pracowników służby leśnej
Stosowana w ZSRR zasada zbiorowej odpowiedzialności oraz dążenie do pozbycia się z nowych nabytków terytorialnych ludzi mających osobiste i rodzinne powody do wrogości wobec władz radzieckich a przy tym odgrywających opiniotwórczą role w społeczeństwie zadecydowały o deportacji rodzin osób wcześniej represjonowanych w różnych formach (aresztowanych przez NKWD, uwięzionych w obozach jenieckich, skazanych na pobyt w obozach pracy) lub nielegalnie zbiegłych za granicę. 2 marca 1940 stosowne decyzje zostały podjęte przez Biuro Polityczne KC WKP(b) i Radę Komisarzy Ludowych ZSRR. 10 kwietnia 1940 r. Rada Komisarzy Ludowych ZSRR zatwierdziła instrukcję o trybie przeprowadzenia deportacji i zadecydowała o rozpoczęciu akcji deportacyjnej w nocy z 12 na 13 kwietnia. Deportowanych rozsiedlono w Kazachstanie, w obwodach aktiubińskim, akmolińskim, kustanajskim, pawłodarskim, północnokazachstańskim (pietropawłowskim) i semipałatyńskim. 36729 wysiedlonych skierowano do pracy w kołchozach, a 17923 w sowchozach. Około 8 tys. umieszczono w osiedlach robotniczych różnych przedsiębiorstw przemysłowych i przy budowie linii kolejowych. Obok rodzin osób aresztowanych za rzeczywisty czy domniemany udział w działaniach polskiej konspiracji, wywieziono w głąb ZSRR rodziny polskich oficerów, rodziny funkcjonariuszy policji, służby więziennej i żandarmerii, ziemian, fabrykantów i urzędników polskich. W kazachstańskie stepy rzucone zostały przeważnie kobiety, dzieci oraz osoby w podeszłym wieku, pochodzące z miast, nie przygotowane do ciężkiej pracy w gospodarstwach rolnych, do życia w prymitywnych warunkach, w surowym klimacie. Oprócz dominujących liczebnie Polaków, deportowano w kwietniu również Żydów, Ukraińców i Białorusinów, jednak szczegółowe dane na temat składu narodowościowego tej grupy nie są dotąd znane.

Kolejna fala deportacyjna objęła uchodźców z Polski centralnej i zachodniej (tzw. bieżeńców). We wrześniu 1939 r. w obawie przed prześladowaniami ze strony Niemców na wschodzie Polski znalazło się wielu uchodźców z województw zachodnich i centralnych, w większości Żydów. Nie istnieją dane pozwalające dokładnie określić wielkość tej grupy. W wyniku porozumienia radziecko-niemieckiego 66 tys. osób powróciło na tereny okupowane przez III Rzeszę. Los pozostałych został przesądzony 2 marca 1940 r., kiedy Rada Komisarzy Ludowych ZSRR podjęła decyzję również o deportacji tej grupy. Akcja, którą planowano przeprowadzić w kwietniu 1940 r. wraz z wysiedleniem rodzin osób represjonowanych, została opóźniona ze względu na przedłużenie się wymiany ludności między ZSRR a Niemcami. Wysiedlenie nastąpiło ostatecznie w nocy z 28 na 29 czerwca 1940 r.

Do kolejnej deportacji doszło rok później. 14 maja 1941 r. KC WKP(b) i RKL ZSRR podjęły uchwałę o przeprowadzeniu "oczyszczenia" obszarów inkorporowanych przez ZSRR w latach 1939-1940. W myśl dyrektyw wydanych na jej podstawie przez NKWD deportacji podlegali członkowie organizacji uznanych za kontrrewolucyjne i ich rodziny, byli żandarmi, strażnicy więzienni, obszarnicy, kupcy, przemysłowcy, wyżsi urzędnicy państwowi i samorządowi oraz członkowie ich rodzin, byli oficerowie, członkowie rodzin osób skazanych za przestępstwa kontrrewolucyjne oraz ukrywających się, a także osoby podejrzewane o działalność kryminalną. 22 maja 1941 r. rozpoczęły się wysiedlenia z terenu tzw. Zachodniej Ukrainy. Transporty deportacyjne skierowano stamtąd do Kraju Krasnojarskiego oraz do obwodów omskiego, południowokazachstańskiego i nowosybirskiego. 14 czerwca 1941 r. operacja deportacyjna ogarnęła Litwę, Łotwę i Estonię. Wielu dorosłych mężczyzn - "głów rodzin" - miało podlegać aresztowaniu. Ze względu na to, iż nie przeprowadzano osobnej akcji aresztowań, mężczyźni dopiero na stacji byli oddzielani od swoich najbliższych i osobnymi transportami wysyłani do obozów pracy. Największe nasilenie akcja osiągnęła w pierwszym dniu deportacji. Wysiedlanie trwało do 18 czerwca, natomiast ostatnie transporty kolejowe wyjeżdżały jeszcze 22 czerwca, czyli w dniu wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej. Niecały tydzień po rozpoczęciu akcji w krajach bałtyckich, w nocy z 19 na 20 czerwca nastąpiła wywózka ludności polskiej z tzw. Zachodniej Białorusi. Ogółem do 22 czerwca odprawiono stamtąd 20 transportów. Wybuch wojny radziecko-niemieckiej i silne bombardowania węzłów kolejowych, zwłaszcza Mińska, spowodowały, że 5 składów utknęło w tym mieście lub jeszcze przed nim. W wyniku bombardowań w zatrzymanych eszelonach śmierć ponieść miało 10-13% wywożonych, a dalsze 12-15% zostało rannych. Na skutek szybkiego ruchu wojsk niemieckich oraz groźby okrążenia Armii Czerwonej pod Mińskiem konwój uciekł pozostawiając deportowanych własnemu losowi.

Liczba deportowanych
Kwestia liczby obywateli polskich wywiezionych w głąb ZSRR budzi kontrowersje. Ich źródłem jest konfrontacja pochodzących jeszcze z okresu wojny szacunkowych obliczeń polskich z ujawnionymi w ostatnich latach danymi radzieckimi.
Masowe deportacje z ziem wschodnich budziły żywe zainteresowanie zarówno podziemia, jak i władz polskich na obczyźnie. Usiłowano ustalić liczbę ofiar tych poczynań radzieckich, odkryć kryteria według których typowano osoby do wywiezienia, rozpoznać dalsze losy tych ludzi. Z oczywistych względów dane liczbowe nie mogły być ani kompletne, ani dokładne. Ich źródłem były przede wszystkim obserwacje świadków i uczestników wydarzeń, fragmentaryczne, skażone silnymi emocjami, często przypadkowe. Na takiej podstawie próbowano ustalić liczbę transportów deportacyjnych, oszacować liczebność zesłańców. Utrwaliły się pochodzące z jesieni 1940 r. domniemania, iż w lutym 1940 r. wywieziono 250 tys. osób, w kwietniu - 300 tys., a w czerwcu - 400 tys. W 1941 r., po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Polską i Związkiem Radzieckim, także ambasada polska w ZSRR, jej aparat terenowy oraz komórki sztabowe armii polskiej przystąpiły do zbierania informacji dotyczących losów, liczebności i rozmieszczenia obywateli polskich, którzy trafili w głąb państwa radzieckiego w latach 1939-1941. Za punkt wyjścia brano jednak wcześniejsze szacunki odnośnie do liczebności uwięzionych i deportowanych, starając się raczej wyjaśnić różnice między nimi a aktualną liczbą obywateli polskich. Różnicę tę kładziono najczęściej na karb ogromnej śmiertelności w obozach pracy i na zesłaniu. ródłem informacji nadal pozostawały relacje poszczególnych osób, głównie ochotników zgłaszających się do armii i Polaków poszukujących pomocy w polskich instytucjach. Placówki polskie miały jednak poważne problemy z dotarciem do wszystkich polskich skupisk i ustaleniem ich liczebności. W kwietniu 1942 r. ambasada polska określała liczbę obywateli polskich w ZSRR na 593325 osób, a najbardziej kompletne i szczegółowe dane z końca 1942 r. (a więc po ewakuacji armii polskiej i towarzyszącej jej ludności cywilnej) objęły 260399 osób.
Polska historiografia przed 1990 r., odwołując się do ocen z lat 1940-1942, określała liczbę deportowanych obywateli polskich najczęściej na 880-1080 tys. Gdy udostępnione zostały historykom dokumenty radzieckie, zawierające znacznie niższe dane, część polscy historyków odniosła się do nich z nieufnością, niektórzy wręcz je zignorowali, jednak większość badaczy jednak uznaje je obecnie za wiarygodne, choć wymagające dalszych uściśleń.

Z dokumentacji NKWD wynika, iż w lutym 1940 r. deportowano 139-141 tys. osób, z tego 88-89 tys. z tzw. Zachodniej Ukrainy oraz około 51 tys. z tzw. Zachodniej Białorusi. Polacy stanowili 81,7%, Ukraińcy 8,8%, Białorusini 8,1%, reprezentanci innych narodowości 1,4 % wywiezionych. Wśród wysiedlonych było 27,7% mężczyzn (powyżej 16 roku życia), 28,7% kobiet, 8,6% dzieci w wieku 14-16 lat i 35% dzieci do 14 lat. W kwietniu 1940 r. do Kazachstanu zostało przesiedlonych około 61 tysięcy osób. W odniesieniu do deportacji czerwcowej w dokumentacji radzieckiej występują poważnie różniące się informacje. Wedle jednych źródeł wysiedlono 75267 osób (w tym 51503 z tzw. Zachodniej Ukrainy i 23764 z tzw. Zachodniej Białorusi), ale inne dokumenty mówią o deportacji 22879 osób z Białorusi i 57 774 z Ukrainy, a więc łącznie 80653 osób.84,6% deportowanych stanowili Żydzi, 11% Polacy, 2,3% Ukraińcy, 0,2% Białorusini. Według danych z 1 kwietnia 1941 było wśród nich 38,7% mężczyzn, 34,8% kobiet i 26,5% dzieci. Według dokumentów NKWD w 1941 r. z tzw. Zachodniej Ukrainy wywieziono 11093 osoby, a z Litwy 12838 (a wedle innych danych 13170) osób, a nadto do obozów pracy skierowano dalsze 4663 osoby, Dane dotyczące deportowanych z Białorusi w dokumentacji NKWD są niespójne i zamykają się w granicach 20,3-24,3 tysięcy osób. Najprawdopodobniejsza wydaje się liczba ok. 21 tys.Ponieważ jednak nie wiadomo jaką część deportowanych z Litwy stanowili dawni obywatele polscy, trudno precyzyjnie odpowiedzieć na pytanie ilu ich deportowano ogółem w 1941 r. Obliczenia uwzględniające powyższe dane pozwalają przypuszczać, że było ich zapewne 34-44 tys.
Na podstawie ujawnionych dotąd źródeł radzieckich można uznać, iż w latach 1940-1941 w głąb ZSRR w ramach masowych operacji deportowano 309-327 tysięcy obywateli polskich, przy czym prawdopodobniejsza jest ta wyższa liczba. W związku z wymienionymi czterema falami deportacyjnymi, ale poza ich ramami, miały miejsce również indywidualne przemieszczenia członków rodzin deportowanych w ramach akcji masowych, którzy do rejonów osiedlenia swych bliskich przybywali niekiedy wiele miesięcy później. Skala tego zjawiska trudna jest w chwili obecnej do precyzyjnego określenia. Po zajęciu przez ZSRR Besarabii i północnej Bukowiny dokonane tam zostały poważne przemieszczenia ludności (m.in. wyjechało około 130 tys. niemieckich kolonistów). W związku z tym władze sowieckie przymusowo przesiedliły tam 13-16 tys. obywateli polskich (w tym około jedną trzecią Polaków) z obwodu lwowskiego i Wołynia. Niezależnie od wspomnianych wyżej operacji miały miejsce przymusowe przesiedlenia w obrębie poszczególnych republik radzieckich. Tylko na podstawie decyzji o ochronie granicy państwowej ZSRR w 1940 r. wysiedlono ze strefy przygranicznej 35,3 tys. osób w zachodnich obwodach Białorusi i 102,8 tys. osób w zachodnich obwodach Ukrainy. Ludzie ci byli przesiedlani często w granicach tych samych obwodów i rejonów, ale część z nich trafiła do wschodnich obwodów republik, a więc poza przedwojenne granice państwowe. Uzyskane dotąd wiadomości o tych przemieszczeniach są fragmentaryczne.


Przebieg deportacji
Wszystkie cztery operacje deportacje przeprowadzone na ziemiach polskich w latach 1940-1941 przebiegały według podobnego schematu. Wiele jego elementów powtarzało się zresztą w innych masowych przesiedleniach realizowanych w ZSRR i wcześniej, i później. Wynikało to z centralnego uregulowania zarówno ogólnych zasad postępowania i wydania przez NKWD drobiazgowo opracowanych instrukcji deportacyjnych. Deportacją w każdym powiecie kierował sztab składający się z 3-5 funkcjonariuszy NKWD, a bezpośrednimi wykonawcami były grupy operacyjne.
Grupy operacyjne przeprowadzające wysiedlenie zjawiały się na ogół w nocy lub bardzo wczesnym rankiem. Składały się z oficera i towarzyszących mu żołnierzy NKWD oraz z miejscowych milicjantów i reprezentantów lokalnych władz. Mieszkańcom komunikowano decyzję o wysiedleniu, a następnie przeprowadzana była rewizja uzasadniana poszukiwaniem broni. Najczęściej dokonywano jej brutalnie, czyniąc kompletny bałagan w pomieszczeniach i niszcząc wiele rzeczy. Rewizji nierzadko towarzyszyły akty rabunku wartościowych przedmiotów. Po przeprowadzeniu rewizji wyznaczano wysiedlanym pewien czas na spakowanie się. Wbrew instrukcji na ogół na przygotowanie się do podróży pozostawiano około 30 minut, a czasem zaledwie 10-20 minut. Co i w jakich ilościach pozwalano deportowanym zabrać ze sobą, zależało w gruncie rzeczy od nastawienia konkretnej grupy operacyjnej. Czasem komunikowano możliwość zabrania bagażu do ustalonej wagi, z reguły jednak zaniżając limit ustalony w odpowiedniej instrukcji. Najczęściej jednak członkowie grupy operacyjnej po prostu zezwalali lub nie na zabieranie konkretnych przedmiotów. Zróżnicowany był też stosunek grup operacyjnych do zabierania żywności: jedne zgodnie z instrukcją wręcz to nakazywały, inne ograniczały jej ilość i asortyment. Podobnie było z odzieżą i drobnymi sprzętami. Bywało, że dowodzący oficer po prostu kazał brać tyle, ile uniosą. Niekiedy funkcjonariusze NKWD doradzali co należy zabrać, a nawet pomagali w pakowaniu dobytku. Najwięcej przejawów życzliwości ze strony oficerów i żołnierzy NKWD zapamiętali deportowani w kwietniu 1940 r. Z drugiej strony miały miejsce znacznie liczniejsze przejawy brutalności, zastraszania, krzyków i poszturchiwań. Zdarzało się, iż deportowanym nie pozwalano opuszczać pomieszczenia, w którym ich zgromadzono, co uniemożliwiało zabranie dobytku z innych izb, a nawet przygotowanie zapasu żywności. Często z przygotowań do wyjazdu eliminowano mężczyzn, przez cały czas trzymając ich pod strażą w jakimś kącie izby. Pogłębiało to na ogół panikę wśród wysiedlanych, utrudniało zorganizowanie się i spakowanie. Strach, rozpacz, zaskoczenie powstałą sytuacją były istotnymi czynnikami ograniczającymi zdolność do sprawnego zgromadzenia rzeczywiście potrzebnych rzeczy i maksymalnego wykorzystania wyznaczonych limitów. Najczęściej zabierano pewną ilość żywności, trochę ubrań, pościel, jakieś drobne sprzęty gospodarstwa domowego. Niektórym rodzinom pozwalano zabrać wiele worków, tobołów i kufrów czy koszy z ubraniami, pościelą, żywnością i sprzętem domowym. Zabierano nawet maszyny do szycia, które później okazały się skarbem wprost nieocenionym. Deportowani nie zdawali sobie często sprawy z tego, co może im być potrzebne, co w niedalekiej już przyszłości miało stanowić o możliwości przetrwania w odległych miejscach zesłania. Zabierano czasem rzeczy uważane za wartościowe, czy wręcz cenne, które później okazywały się nieprzydatne, a pozostawiano nieświadomie przedmioty mogące stworzyć szansę przeżycia.
Wysiedlonych dowożono następnie saniami, furmankami lub samochodami bezpośrednio na stacje kolejowe, bądź najpierw do punktów zbornych, a dopiero stamtąd po zgromadzeniu odpowiedniej liczby osób, do miejsc formowania transportów. Transporty te składały się z wagonów towarowych. Ich przystosowanie do przewozu ludzi polegało na zbudowaniu piętrowych prycz po obu stronach wejścia, wstawieniu żelaznego piecyka i wycięciu dziury, czasem zaopatrzonej w kawałek rury, mającej spełniać rolę ubikacji. Po krótszym lub dłuższym, czasem nawet kilkudniowym oczekiwaniu, transport ruszał w nieznane. Wielkość poszczególnych transportów byłą zróżnicowana. Z dokumentów wojsk konwojowych NKWD wynika, iż w jednym transporcie jechało od kilkuset do ponad dwóch tysięcy osób, średnio 1414. Relacje zesłańców wskazują, iż liczba osób w wagonach z reguły przekraczała normy ustanowione instrukcją deportacyjną, ale była też mocno zróżnicowana: najczęściej wynosiła 40-50 osób, niekiedy nawet 60, ale z drugiej strony w niektórych wagonach jechało tylko po 20-30 osób.
Bardzo zróżnicowane było także zaopatrzenie w żywność. Z reguły ciepłe posiłki wydawano dopiero po przekroczeniu dawnej granicy polsko-radzieckiej. W jednych transportach czyniono to w miarę regularnie, codziennie, w innych tylko sporadycznie, raz na kilka dni. Menu stanowiły zupy, najczęściej o trudnym do ustalenia składzie, kasza, do tego niewielkie porcje chleba, sporadycznie, na większych stacjach, dla dzieci nawet bułki i cukier. W czasie postojów już po przekroczeniu dawnej granicy zdarzały się przypadki handlu wymiennego z miejscową ludnością. Największym problemem dla deportowanych było jednak nie zaopatrzenie w żywność, lecz w wodę. Większość deportowanych miała ze sobą jednak jakieś wiktuały, które troskliwie racjonowane uzupełniały pokarm dostarczany z zewnątrz i przynajmniej przez pewien czas częściowo zaspokajały głód. Natomiast brak wody był powszechną zmorą w transportach deportacyjnych. Choć w trakcie postojów eskorta zezwalała na pobieranie wody (z reguły po 2 wiadra na wagon), to jednak zdarzały się przypadki, że woda nie była dostarczana nawet przez 2 dni. Szczególnie w trakcie deportacji czerwcowych, gdy panowała wysoka temperatura, brak wody do picia stanowił źródło ogromnych cierpień deportowanych.
Kolejnym problemem nękającym wysiedlanych w toku dwóch pierwszych deportacji było zimno. Zima 1940 r. była wyjątkowo mroźna: w czasie wysiedlania temperatura spadała do 40 stopni poniżej zera i silne mrozy utrzymywały się przez cały okres transportu. Już w czasie przewożenia deportowanych do stacji kolejowych zanotowano wiele odmrożeń. W wagonach znajdowały się wprawdzie żelazne piecyki, czasem nawet dwa, lecz przy najintensywniejszym paleniu nie były w stanie ogrzać w wystarczającym stopniu całej kubatury. Opału zresztą nie wystarczało i bywało, że zdesperowani ludzie rąbali i palili prycze.

Symbolem warunków sanitarnych panujących w transportach stały się wspomniane "toalety". Korzystanie z nich miało aspekt obyczajowy i higieniczny. Publiczne załatwianie potrzeb fizjologicznych było, przynajmniej początkowo, jednym z najbardziej stresujących czynników. Osłaniano je na różne sposoby, czy też starano się korzystać z nich nocami. Otwory kloaczne wkrótce pokrywały się grubą warstwą odchodów, a fetor był nieodłącznym towarzyszem podróży. Tego rodzaju "toalety" stawały się też wylęgarniami zarazków chorobotwórczych.
Niedostatek wody oznaczał niemożliwość utrzymywania higieny. Szybko pojawiły się więc wszy, rozprzestrzeniał się świerzb i inne choroby wywołane brudem. Rodzaj i jakość dostarczanego pokarmu powodowały choroby przewodu pokarmowego z czerwonką na czele. Dramatu dopełniało dokuczliwe zimno. W tragicznej sytuacji znajdowały się zwłaszcza małe dzieci i osoby starsze. Te grupy pierwsze zapadały na zdrowiu, a brak opieki lekarskiej uniemożliwiał skuteczną walkę z chorobami, co prowadziło do licznych zgonów. Zwłoki najczęściej wynoszono na stacjach i w miejscach postoju, także w szczerym polu.

Wysiedlenie w kwietniu 1940 r. przebiegało w korzystniejszych warunkach atmosferycznych, a i stosowne rygory były nieco łagodniejsze. Spora część deportowanych była przygotowana do czekającego ich dramatu. Pogłoski o mającej nastąpić nowej deportacji od pewnego czasu krążyły wśród Polaków, a niektórych znajomi uprzedzali wprost, że ich nazwiska są na listach wywozowych i że zostaną wysiedleni. Jedni gromadzili w związku z tym pokaźne zapasy żywności i przygotowywali bagaże, inni trzymali na podorędziu zaledwie kilka najpotrzebniejszych drobiazgów zapakowanych do plecaków, czy zgoła szkolnych tornistrów, w przekonaniu, że i tak pojadą na zagładę. W relacjach opisujących podróż deportowanych w kwietniu nieporównanie rzadziej niż w lutym można spotkać dramatyczne wzmianki o głodzie. Zapewne w jakiejś mierze wynikało to ze wspomnianego już przygotowania przynajmniej części deportowanych na taką okoliczność i zabrania większych zapasów żywności, ale wiele wskazuje też na znacznie lepsze zaopatrzenie ze strony radzieckiej.
Sytuację ludzi wywożonych w czerwcu 1941 r. niesłychanie skomplikował wybuch wojny. Transporty z deportowanymi znalazły się niejednokrotnie pod bombami, co przyniosło znaczne straty ludzkie, ale części deportowanych umożliwiło ucieczkę. Pociągi podążające w kierunku przeciwnym do transportów wojskowych, niejednokrotnie wiele dni przetrzymywano na bocznicach, lub zgoła w polu. Nie było mowy o regularnym żywieniu, a nawet o zaopatrzeniu w wodę, co przy wysokich temperaturach przynosiło niewysłowione męki pragnienia.


Gułag

GUŁAG, także znany pod synonimem łagier to akronim od rosyjskiej nazwy "Gławnoje Uprawlenije Łagieriej" - czyli Główny Zarząd Łagrów; dokładniej: "Gławnoje Uprawlenije Isprawitielno-trudowych Łagieriej", czyli Główny Zarząd Poprawczych Obozów Pracy.
Formalnie GUŁAG był urzędem państwowym działającym w ZSRR w latach 1929-1965, najpierw będąc częścią NKWD, a następnie włączonym do struktur ministerstwa spraw wewnętrznych, sprawującym administracyjną opiekę nad systemem obozów pracy tym kraju.
Nieformalnie przez GUŁAG rozumie się rozbudowaną sieć obozów pracy przymusowej, funkcjonującej w ZSRR od roku ok. 1920 do roku 1989.
Sieć ta składała się w szczytowym okresie z kilku tysięcy obozów pracy przymusowej, rozlokowanych na terenie całego ZSRR. W obozach tych panowały skrajnie złe warunki bytowe, zbliżone do niemieckich obozów koncentracyjnych a umieszczeni w nich ludzie byli przymuszani do wycieńczającej, niewolniczej pracy. Teoretycznym założeniem funkcjonowania tych obozów była "reedukacja przez pracę", dlatego teoretycznie skazywani na pobyt w tych obozach ludzie nie byli przeznaczani do zagłady. W rzeczywistości jednak obozy te pełniły z jednej strony rolę źródła pracy niewolnicznej na masową skalę, a z drugiej miejsca faktycznej eksterminacji "wrogów ustroju". Więźniowie tych obozów pełnili rolę siły roboczej wykonującej najgorsze rodzaje pracy - takie jak praca w komieniołomach, koplaniach, ścinka drewna, roboty ziemno-budowlane, budowa linii kolejowych, rurociągów itd.

Praca, wykonywana nierzadko w bardzo ciężkich warunkach atomosferycznych, była główną przyczyną masowej umieralności więźniów. Przeciętny czas życia więźnia w większości z tych obozów wynosił od 5 do 7 lat, zaś wysyłano do nich osoby, których wyroki były minimum 5-cio letnie, stąd pobyt w tych obozach przeżywało nie więcej niż 15-20% ludzi. Ci nieliczni szczęśliwcy, którzy przeżyli pobyt w GUŁAG-u, po odbyciu wyroku zwykle nie mogli wrócić do miejsca swojego zamieszkania, lecz do końca życia znajdowali się "pod opieką systemu" i byli kierowani do ciężkiej, fizycznej pracy poza obozami.

Początkowo do GUŁAGU kierowano faktycznych wrogów politycznych partii komunistycznej, poźniej zaczęli do niego trafiać ludzie, których jedyną winą było "złe pochodzenie społeczne". W latach '30-tych zaczęli trafiać tam ludzie z czystek politycznych w samej partii komunistycznej, większość ludzi trafiała tam jednak dość przypadkowo, na podstawie np: donosu sąsiada.

W czasie drugiej wojny światowej GUŁAG został "zasilony" najpierw ludnością krajów podbitych (Polaków, Litwiniów, Estończyków i Łotyszy), a następnie niemieckimi jeńcami wojennymi oraz tzw. "zdrajcami", czyli byłymi żołnierzami Armii Czerwonej, którzy najpierw dostali się do niemieckiej niewoli, a następnie zostali odbici. Po drugiej wojnie światowej ponownie GUŁAG był zasilany ofiarami czystek wewnętrzych w partii oraz przypadkowymi osobami z "donosu".

Już w latach '30-tych GUŁAG stał się w istocie największym systemem niewolnicznym na świecie, nie mającym wiele wspólnego z jakąkolwiek sprawiedliwością, natomiast mającym istotne znaczenie ekonomiczne i będącym integralną częścią ekonomicznego systemu ZSRR. Więźniowie GUŁAGU uczestniczyli w większości wielkich inwestycji rozwijającej się intensywnie gospodarki ZSRR. Budowali huty w Magnitogorsku, kanał Białomorski, transyberyjską magistralę kolejową, oraz zbudowali od podstaw kilka syberyjskich miast z których największym jest Nowosybirsk.
Niewielka część obozów GUŁAGU, tzw. szaraszki, posiadała znacznie wyższy standard życia od reszty obozów. Szaraszki były unikalnymi na skalę światową obozami pracy niewolnicznej, w których prowadzono badania naukowe i rozwijano nowe technologie. Naukowcy odsiadujący wyroki w szaraszkach pracowali anonimowo, przekazując wyniki swoich badań "oficjalnym" naukowcom, którzy potem prezentowali je światowej opinii jako swoje własne. Wykonywano też w nich badania ściśle tajne, których ze względów etycznych i prawnych nie można było wykonywać oficjalnie, np. rozwijanie broni chemicznej, atomowej, bakteriologicznej.

Aleksander Sołżenicyn w swojej książce "Archipelag Gułag" szacuje, że w obozach tego systemu uśmiercono od początku rewolucji do roku 1956 ok. 60 milionów ludzi. Dokładniejsze są szacunki historyka Roberta Conquesta, który w swojej książce "Wielki Terror", podaje liczbę 42 milionów ludzi, którzy zginęli bezpośrednio w obozach (ich zgony zostały oficjalnie "zaksięgowane" przez słuzby obozowe) oraz trudna do oszczacowania (od 10 do nawet 30 milionów) liczba ludzi, którzy nie zmarli w samych obozach lecz w trakcie transportu, oraz na skutek chorób i wycieńczenia już po wypuszczeniu z obozów. Robert Conquest (na podstawie danych archiwalnych) podaje też liczbę osób, które przewinęły się przez te obozy: w latach 1931-32 w obozach przebywało stale około 2 miliony ludzi, w latach 1933-35 - 5 milionów, w latach 1935-36 - 6 milionów. W czasie drugiej wojny światowej nastąpił gwałtowny rozwój GUŁAGU i w latach 1942-1953 przebywało już stale w obozach ok. 10-12 milionów ludzi, czyli mniej więcej 5% całej populacji ZSRR.

Mieszkania
Za przygotowanie miejsc zakwaterowania dla specjalnych przesiedleńców odpowiedzialne były instytucje, które ich miały zatrudnić, a więc głównie przedsiębiorstwa gospodarki leśnej. Zgodnie z poleceniami rządu radzieckiego kierowac się przy tym miano normami właściwymi dla zakwaterowania pracowników wolnonajemnych: każda rodzina miała otrzymać odrębną izbę lub wydzielone miejsce w baraku, tak aby na jedną osobę przypadało co najmniej 3 metry kwadratowe powierzchni mieszkalnej. Zarówno pamiętniki zesłańców, jak i urzędowe sprawozdania NKWD są zgodne, że we wszystkich częściach ZSRR rozmieszczanie i zakwaterowanie "osadników", a potem "bieżeńców" przebiegało ze wielkimi trudnościami, które odbijały się przede wszystkim na położeniu zesłańców. Nigdzie nie udało się zapewnić minimalnego przydziału powierzchni mieszkalnej na osobę, nie mówiąc już o osobnych pomieszczeniach dla rodzin. Alarmujące meldunki docierające do Berii, Stalina i Mołotowa spowodowały, że latem 1940 r. zapadły decyzje o budowie - głównie rękami samych zesłańców - nowych obiektów mieszkalnych, co przyniosło niewielkie wprawdzie, ale odczuwalne w wielu miejscach poprawienie sytuacji. Bałagan, nieprzygotowanie odpowiednich pomieszczeń mieszkalnych, brak odzieży roboczej i narzędzi, niemożność zapewnienia pracy, trudności z zaopatrzeniem w podstawowe artykuły spożywcze, indolencja i nieumiejętność wykorzystania siły roboczej "osadników" były zjawiskiem powszechnym, a pogłębiło tę sytuację skierowanie w znacznej mierze do tych samych obwodów, choc w inne miejsca, "bieżeńców". Sprawozdania NKWD z jesieni 1940 r. kierowane pod adresem najwyższych władz wskazywały, że mimo upływu kilku miesięcy nie potrafiono poradzić sobie z zakwaterowaniem deportowanych. Mieszkali oni - jeśli można ten stan rzeczy tak w ogóle nazwać - nie tylko w prymitywnych i przeludnionych barakach, ale w suszarniach, magazynach, szopach, w których przeciekały dachy, brakowało szyb w oknach, pieców, nie mówiąc już o najprostszych meblach.

Wiele z decyzji podejmowanych na najwyższym szczeblu pozostawało jednak na papierze. Wynikało to nie tylko z braku materiałów, ale również z tego, iż już od września dla wszystkich przedsiębiorstw leśnych sprawą najistotniejszą były przygotowania do zimowego sezonu prac leśnych, nie zaś zajmowanie się skądinąd dramatycznym położeniem przymusowych robotników.

Chaos panujący w miejscach osiedlenia deportowanych nie tylko nie pozwolił na zapewnienie odpowiednich warunków życia zesłańcom, ale uniemożliwił również zatrudnienie wszystkich "zdolnych do pracy". W III kwartale 1940 r. zatrudnionych było 78,8% "bieżeńców" i 86,4% "osadników" uznanych za zdolnych do pracy. Najgorsza pod tym względem sytuacja panowała w obwodach archangielskim i swierdłowskim. Przyczyny niepełnego wykorzystania siły roboczej były dość prozaicznej niemniej istotnej natury - brakowało właściwie wszystkiego: narzędzi, pił, toporów, ciepłej odzieży, a przede wszystkim obuwia.

Średnie zarobki miesięczne wahały się od 50 do 220 rubli miesięcznie. Wyższe były one w przypadku nawykłych do ciężkiej pracy mieszkańców wsi, niższe - nawet dwukrotnie wśród "bieżeńców". Zdarzały się jednak i zarobki wynoszące 81 kopiejek dziennie. Przy cenie chleba wynoszącej 90 do 1,10 rb nie wystarczały nawet na przeżycie jednej osoby, a tym bardziej zesłańców obarczonych rodziną.
Tragiczny wręcz był stan sanitarny w specjalnych osiedlach. Tam, gdzie punkty medyczne nawet zorganizowano, nie miały one odpowiedniego wyposażenia - choćby lamp naftowych - oraz podstawowych leków. Brak środków do mycia i prania odzieży, ekstremalne warunki mieszkaniowe, ostry klimat, wyczerpująca praca, niedostateczne wyżywienie wpływały na pogorszenie stanu zdrowia zesłańców. Pojawiły się w rezultacie choroby epidemiczne: schorzenia skórne i pokarmowe, a przede wszystkim tyfus plamisty. Choroby, niedożywienie i wyniszczająca praca wpływały na śmiertelność wśród deportowanych. Do połowy 1941 r. według niepełnych danych zmarło 10557 "osadników" (urodziło się w tym czasie 2694 dzieci) oraz 1762 "bieżeńców" (urodziło się 1517).

Normatywna wielkość specjalnych osiedli wynosiła 500-2500 mieszkańców. Przeważały osady stosunkowo małe, liczące po kilka baraków, choć zdarzały się istniały i takie, w których było ich ponad dwadzieścia. W "spiecposiołku" znajdowały się zazwyczaj także inne budynki: przede wszystkim komendantura, gdzie mieszkał komendant NKWD z rodziną, areszt, bania czyli rosyjska łaźnia parowa, stołówka, sklepik sprzedający głównie przydziałowy chleb. W zależności od wielkości osiedla mogły się tam mieścić także piekarnia, szkoła, warsztaty, biuro oddziału przedsiębiorstwa leśnego, stajnia lub garaż, punkt medyczny oraz domy miejscowej ludności, pracującej w obsłudze osady.
Zesłańców lokowano najczęściej w barakach składających się z jednego lub paru dużych pomieszczeń, rzadziej w budynkach podzielonych na odrębne izby. W niektórych osiedlach na zesłańców czekały domki składające się z jednej lub dwóch izb mieszkalnych. Budynki wznoszono z drewna, zazwyczaj sosnowego, a ich konstrukcja była wręcz prymitywna: okorowane pnie łączono na zrąb, całość przykrywano dwuspadowym dachem podbitym deskami, a wewnątrz stawiano z desek lub cieńszych bierwion ściany działowe. Szpary wypełnione były przeważnie mchem, który będąc niezłym materiałem izolacyjnym, stawał się jednak równocześnie dogodnym miejscem dla nieprzeliczonych pluskiew będących zmorą mieszkańców. W barakach składających się z dużych sal zbiorowych z reguły na stałe montowane były prycze z nieheblowanych desek, zazwyczaj dwupoziome. W dużej mierze od pomysłowości zesłańców zależało, czy byli w stanie wydzielić sobie zasłonami z koców lub przepierzeniami z desek coś na kształt rodzinnych kajut. Do ogrzewania służył najczęściej piec umieszczony pośrodku sali lub 2 piece usytuowane na jej końcach. Pełniły one przeważnie również funkcję kuchni. Niewielka liczba miejsc do gotowania powodowała liczne konflikty, które rozwiązywano niekiedy ustalając harmonogram korzystania z paleniska. Nie lepsze były warunki w barakach podzielonych na mniejsze pomieszczenia. Teoretycznie jedna izba powinna tam przypaść jednej rodzinie, jednak w rzeczywistości umieszczano razem nawet 2-3 rodziny liczące w sumie 8-9 osób. Także w tym wypadku smutna koniecznością było korzystanie z wspólnych kuchni. Nieco lepiej bywało tam, gdzie zesłańców rozmieszczono w domkach po przesiedlonych w pierwszej połowie lat trzydziestych "kułakach". Domki te składały się z izby mieszkalnej, kuchni, komórki, obórki na krowę i szopy na drewno opałowe. Lokowano tam jedną większą rodzinę lub dwie mniejsze.
Wyposażenie zesłańczych kwater było niezwykle ubogie. Jedna z kobiet wywieziona do obwodu swierdłowskiego wspominała: "W jednej izbie umieszczono po 4 rodziny. Dostaliśmy po jednym łóżku na 2 osoby, jeden stół na każdą izbę i jedno krzesło na rodzinę. Żywność trzymać musieliśmy w skrzyniach własnego pomysłu". Zbyt mała liczba miejsc do spania była zjawiskiem częstym: część zesłańców musiała sypiać na podłodze lub we dwie, a nawet trzy osoby na jednym posłaniu. Pościeli nie wydawano i każda rodzina dysponowała jedynie tą, którą udało jej się zabrać z domu.

Kwatery zesłańców z reguły pozbawione były bieżącej wody, a to nie tylko decydowało o wygodzie życia, ale przede wszystkim determinowało sytuacje sanitarną, sprzyjając rozwojowi chorób, zwłaszcza układu pokarmowego. Wodę czerpano najczęściej z pobliskich rzek, potoków lub jezior, rzadziej ze studni. Było to niezwykle uciążliwe, szczególnie zimą, tym bardziej że spadało zazwyczaj na barki niepracujących, a więc dzieci, starców i kobiet. Baraki nie miały też toalet. Zazwyczaj latryny sytuowano nieopodal, niekiedy ograniczając się do umieszczenia deski i żerdzi nad dołem kloacznym. Zwłaszcza w porze letniej urządzenia te stawały się kolejnym rozsadnikiem zarazków chorobotwórczych. Olbrzymim problemem, zwłaszcza w zimie, był też brak oświetlenia. W niektórych osiedlach wydawano wprawdzie zesłańcom lampy naftowe, ale przydział paliwa do nich nie starczał na długo. Do zupełnej rzadkości należały świece. Tam, gdzie istniał dostęp do nafty, sporządzano domowym sposobem kaganek naftowy z butelki, bądź z puszki po konserwach, do których wsadzano prymitywny knot ze sznurka lub szmatki. Dawały one jednak bardzo słabe światło, wydzielały zaś wiele sadzy. W leśnych osadach jako źródła światła używano niekiedy zrobionych własnoręcznie łuczyw z drewna sosnowego. Stwarzało to jednak w drewnianym baraku poważne zagrożenie pożarowe.

Ubrania
Zesłańcy z Polski trafili do rejonów o trudnych warunkach klimatycznych, gdzie przez większą część roku nieodzowna była ciepła odzież. Brak odpowiednich ubrań stał się jednym z podstawowych czynników niezwykle utrudniających codzienne bytowanie. Deportacje miały miejsce w różnych porach roku, a także w różniących się nieco okolicznościach, co nie pozostało bez wpływu na zaopatrzenie zesłańców w ubrania, bieliznę i obuwie. Pierwsza wywózka przypadła na pełnię zimy, w związku z czym w bagażu deportowanych dominowały zimowe ubrania i obuwie oraz ciepła bielizna, ale rychło okazało się, iż odzież ta nie odpowiadała mimo wszystko warunkom klimatycznym, w jakich się znaleźli, nie mówiąc już o jej przydatności do pracy. Szczególnie jaskrawo było to widoczne w przypadku obuwia. Całkowicie niemal brakowało natomiast tym ludziom odzieży i bielizny letniej. Natomiast deportowani w czerwcu, będący uciekinierami z centralnej i zachodniej Polski w ogóle nie dysponowali większymi zasobami odzieżowymi, na ogół posiadali tylko odzież przejściową i letnią, a bogatsi także skądinąd cenne futra, nieprzydatne jednak w tajdze. Jednak nawet relatywnie duże zasoby odzieży nie rozwiązywały problemu, bowiem to, w czym chodzono w Polsce w małym stopniu odpowiadało warunkom na zesłaniu, zwłaszcza zimą. Olbrzymim problemem był brak stosownej odzieży roboczej. Specjalnym przesiedleńcom, w większości skierowanym do prac leśnych, na początku niemal w ogóle takich ubrań nie wydano. Ich własne ubrania były zaś nieprzydatne i szybko ulegały zniszczeniu. W jednym z pamiętników czytamy: "Te ubrania noszone w Polsce nie nadawały się tutaj - płaszcze, kurtki podszyte wiatrem, półbuty i trzewiki w tym kopnym śniegu czy czapki kaszkietówki i kapelusze to było nieprzydatne, krępowało ruchy i nie zabezpieczało przed dotkliwym zimnem. Rękawiczki te z Polski po tygodniu były w strzępach. Tak więc ludzie przeziębiali się, odmrażali sobie ręce, nogi i nosy. Walonki lekkie i ciepłe to było jedyne obuwie w tym klimacie. Watowane spodnie i kurtki oraz czapki uszanki i grube rękawice robocze były dla Polaków tylko marzeniem. Wprawdzie komendant obiecywał, że jak ktoś wyrobi normę i będzie miał pieniądze, to będzie mógł kupić takie ubranie, ale jak na razie było to nieosiągalne". Przydział odzieży roboczej stawał się w rękach komendantów specjalnych osiedli instrumentem wymuszania na zesłańcach wyższej wydajności w pracy. Zaopatrzenie w odzież i obuwie było przy tym polem nadużyć, zakrojonych na wielką skalę.

Przed mrozem zabezpieczano się najczęściej poprzez nakładanie na siebie w kilku warstwach ciepłych ubrań, czasem wszystkich, jakie posiadano. Jednakże największym problemem było zaopatrzenie się w odpowiednie obuwie. Najczęściej nieziszczalnym marzeniem były filcowe walonki, zatem starano się kupować lub samemu robić różnego rodzaju łapcie, jakich niekiedy używała miejscowa ludność. Sytuacja nieco poprawiła się dopiero w drugim sezonie zimowym, kiedy władze radzieckie zapewniły większe dostawy walonek, watowanych spodni i kurtek, czapek i grubych rękawic roboczych, choć wtedy z kolei niemal na wyczerpaniu były już własne zasoby zesłańców. Brak zapasowej odzieży powodował, iż chodzono cały czas w tych samych rzeczach. Nie były one poddawane zabiegom dezynsekcyjnym, a przy niedostatku mydła gospodarczego, które zastępowano ługiem z popiołu drzewnego, rzadko też były solidnie prane. Nic zatem dziwnego, że w większości osad pojawiła się wszawica.


Wyżywienie
Podstawową rolę w wyżywieniu zesłańców odgrywał chleb. Był dobrem pożądanym i najczęściej deficytowym. Jego dostępność określała poziom wyżywienia. Decyzje o wielkości jego przydziałów chleba miały zasadnicze znaczenie, bowiem tylko w nielicznych wypadkach można było nabywać go w dowolnej ilości. W specjalnych osiedlach czarny chleb był sprzedawany według ściśle określonych norm, wynoszących 0,4-1 kg dla osób pracujących i 0,2-0,5 kg dla niepracujących. Niekiedy przydziały uwzględniały rodzaj wykonywanej pracy: były większe dla ciężej pracujących, mniejsze dla wykonujących czynności lżejsze lub pomocnicze. Czasem zwiększając wielkość przydziału nagradzano przekraczających normy produkcyjne, a zmniejszając ją karano osoby nie potrafiące wykonać wyśrubowanych zadań. System reglamentacji chleba w osiedlach specjalnych podobny był do sposobu przydzielania żywności w poprawczych obozach pracy. Prawo do zakupu chleba nie było równoznaczne z automatyczną możliwością jego nabycia. Jego sprzedaż odbywała się w kioskach bądź sklepikach, z reguły po południu lub wieczorem, ale już znacznie wcześniej ustawiały się ogromne kolejki, nie było bowiem gwarancji, że chleba dla wszystkich wystarczy. Zadanie zajęcia dogodnego miejsca w kolejce spadało zazwyczaj na dzieci. Tam gdzie w osiedlu punktu sprzedaży nie było, zesłańcy po pracy musieli kilka kilometrów, w zimie nawet przy 40-stopniowym mrozie, iść do najbliższego sklepiku. W mniejszych osiedlach, w których nie istniały piekarnie, z dowozem chleba bywało bardzo różnie. Zwłaszcza w osadach leśnych, gdy w czasie roztopów drogi stawały się nieprzejezdne, a wezbrane rzeki uniemożliwiały transport wodny, braki pieczywa bywały częste. Pieczywo na ogół nie cieszyło się dobrą opinią zesłańców. Była to "ciężka, kleista masa", "czarny jak smoła, lepki jak kit, zakalcowaty i kwaśny". Wilgotny chleb był bardzo ciężki, w związku z tym po rozkrojeniu bochenka całodzienna porcja miała ledwie kilka centymetrów grubości. Wobec niedostatku pożywienia czy wręcz głodu każdy jednak zjadał chleb jak najlepszy przysmak.

W wielu specjalnych osiedlach działały stołówki. Do korzystania z nich uprawnione były zarówno osoby pracujące, jak i ich rodziny. Przygotowywane tam były na ogół posiłki dwudaniowe, niemniej większość Polaków nie mogła sobie pozwolić na kupno pełnego obiadu dla wszystkich członków rodziny. Wybierano najczęściej tylko zupę, a i tak względy finansowe nie zawsze pozwalały zakupić wszystkich przysługujących porcji. Ceny zupy wahały się od 30 kopiejek do nawet 2 rubli za porcję. Oferta dań była niezwykle uboga. Podawano zupę z ryb, kapuśniak, krupnik bez ziemniaków; bądź barszcz. Zupy te najczęściej były mało pożywne, bardzo rzadkie, często pozbawione nawet odrobiny tłuszczu. Znacznie rzadziej kupowano drugie dania. Najczęściej spożywaną potrawą była kasza, zazwyczaj owsiana z dodatkiem oleju i niekiedy kawałkiem ryby. W Komi na jedną porcję obiadową przeznaczano kilkadziesiąt gramów solonej ryby, 25 g kaszy i 10 g tłuszczu. Gdzieniegdzie podawano tłuczone ziemniaki, nader rzadko jakieś dodatki np. kiszoną kapustę. Dania mięsne pojawiały się niezwykle rzadko i były drogie. Te skromne ilości pokarmu zmniejszały się jeszcze w wyniku kradzieży dokonywanych przez personel kuchni. Sporadycznie tylko do zupy dodawano kawałki mięsa, najczęściej końskiego. Potrawy przygotowywano z nie zawsze świeżych składników, w pomieszczeniach pod względem sanitarnym pozostawiających nader wiele do życzenia. Również w stołówkach (choć, jak się wydaje nieco rzadziej niż w sklepach) tworzyły się kolejki, nie zawsze bowiem potrawy gotowane były w ilości wystarczającej dla wszystkich uprawnionych.

Zesłańcy przygotowywali posiłki także samodzielnie. Jako półprodukty wykorzystywane były wielokrotnie dania stołówkowe. Kupowano np. zupę na wynos, by zanieść ją do miejsca zakwaterowania i po rozcieńczeniu - by starczyło na więcej porcji - spożyć z rodziną. Czasem tylko udawało się dodać do niej jakieś ziemniaki czy inne jarzyny lub nieco mąki. Przygotowywano też potrawy całkowicie we własnym zakresie. Były to najczęściej rozmaite placki, głównie przyrządzane z łupin ziemniaczanych bądź otrąb owsianych, namiastki zup z zebranych w okolicy dzikich roślin itp.

W specjalnych osiedlach zesłańcy mogli teoretycznie nabywać artykuły żywnościowe w sklepach. Wybór towarów był jednak nader ograniczony. Nawet w urzędowym sprawozdaniu przyznawano, iż "na półkach [...] widzi się jedynie kilka bochenków chleba, zapałki, machorkę i parę kawałków zwykłego mydła". Najczęściej sklepik taki pełnił jedynie funkcję rozdzielni, w której raz na jakiś czas można było nabyć chleb, kaszę, olej roślinny, niekiedy sól - wszystko wedle ustalonych norm ilościowych po dość niskich cenach urzędowych. Znacznie wyższe były ceny na bazarach i nawet jeśli zesłańcy mogli tam dokonywać zakupów, to bariera cenowa czyniła to źródło zaopatrzenia dostępnym jedynie sporadycznie (np. 1 kg ziemniaków kosztował 2,5 rubla, litr mleka - 5 rubli, a 1 jajko - 2 ruble).

Ważnym źródłem żywności był handel z miejscową ludnością, jednak jej siedziby z reguły były oddalone, a zesłańcy nie mogli opuszczać osiedla bez zezwoleń, na ogół wydawanych rzadko i niechętnie. Wyprawa bez zezwolenia komendanta kończyła się zaś często nie tylko konfiskatą nabytych artykułów, ale również karą kilkudniowego aresztu. Tam jednak, gdzie komendanci dopuszczali takie przedsięwzięcia, handel - zwłaszcza w początkowym okresie, gdy zesłańcy dysponowali jeszcze atrakcyjnymi dobrami - przybierał znaczące rozmiary. Jedna z deportowanych wspominała: "Handlu z miejscową ludnością nie broniono. Największy popyt miały garnitury męskie i bielizna damska. Bardzo też były poszukiwane zegarki. Kosztowności atoli i złota zbyć się nie dawało, gdyż ludność była za bardzo uboga na ich kupowanie a rząd sowiecki zabraniał noszenia klejnotów. Jakieś guziki świecące wywoływały atoli tak wielki zachwyt, że chciano je odpruwać od sukni i kupować na sztuki jako broszkę. Miejscowe kobiety nawet żony urzędników paradowały na ulicach i tanecznych zebraniach w damskich koronkach nocnych nabytych u zesłańców". Zesłańcy nabywali przede wszystkim ziemniaki, mleko dla dzieci, ziarno, mąkę, jajka, twaróg, niekiedy warzywa, znacznie rzadziej produkty droższe jak tłuszcze czy mięso. Miejscowa ludność najchętniej kupowała od zesłańców obuwie, odzież, bieliznę, pościel.

Od lata 1940 r. do wiosny 1941 r. ważnym źródłem zaopatrzenia zesłańców były paczki przysyłane z Polski. Niektórzy otrzymywali je w miarę regularnie, inni tylko sporadycznie. Stosunkowo najwięcej paczek przychodziło na Święta Wielkanocne i Bożego Narodzenia. Odebranie paczki niejednokrotnie wymagało pokonania wielu trudności, zwłaszcza gdy trzeba było po nią udać się do urzędu pocztowego oddalonego nawet o kilkadziesiąt kilometrów. Wymagało to uzyskania odpowiedniego zezwolenia, zwolnienia z pracy i zorganizowania wyprawy. Jeśli przesyłka docierała bezpośrednio do osiedla, od postawy komendanta zależało, czy wydał paczkę zesłańcowi i jakich przy tej okazji dokonał nadużyć. Nieocenione znaczenie miały uzyskane tą drogą wiktuały: mąka, kasza jęczmienna lub kukurydziana, makaron, fasola, cebula, cukier, słonina lub boczek wędzony, topione masło, grysik, cukierki, rzadziej kiełbasa czy suszone mięso, a także artykuły przemysłowe (odzież, bielizna, pościel, guziki, świece, igły, mydło i proszek do prania), które służyły nie tylko częściowemu zaspokojeniu potrzeb zesłańców, ale były też atrakcyjnym przedmiotem wymiany na żywność. Według zgodnej oceny zesłańców paczki te przyczyniły się do przetrwania pierwszej zimy, niebagatelna była także ich rola w podtrzymaniu ducha i woli przetrwania, dowodziły bowiem, że zesłańcy nie zostali opuszczeni i zapomniani.
Ponieważ głód lub jego groźba stale towarzyszyły zesłańcom, poszukiwano wszelkich możliwych sposobów uzupełnienia zasobów żywnościowych. Nieocenionym ich źródłem była przyroda: tajga, pobliskie rzeki czy jeziora dostarczały wielu składników pożywienia, choć ich pozyskiwanie, a później przetwarzanie wymagało pewnego znawstwa, doświadczenia i przede wszystkim czasu. Toteż zajmowali się tym głównie niepracujący członkowie rodzin zesłańczych.

Załączniki:
Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 41 minut