profil

„Ginie się, albo co najmniej nijaczeje bez miłości do miejsc”

poleca 86% 103 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Henryk Sienkiewicz Maria Konopnicka

Każdy powinien mieć poczucie przynależności, możliwość powrotu do kochanej osoby, ziemi czy domu. Niestety wielu było takich, którzy nie mogli wrócić tam, dokąd ich serce i dusza tęskniły. Brak jakiejkolwiek przynależności powoduje, iż człowiek staje się nijaki. Skąd przeświadczenie w ludziach, że Cyganie są z natury oszustami? Są oni wyrzutkami społeczeństwa, bo nigdzie nie mają swojego miejsca. Czy jest możliwe by to, iż nie mają swojego terytorium i wytyczonych granic skazywało ich na ogólne potępienie? Otóż tak, bo jeśli nie ma państwa, to nie ma administracji. Jeśli nie ma kogoś kto spisze ludność, to nie ma również dowodu tożsamości, a ktoś, kto nie ma swojego „numerka” po prostu nie istnieje.

Człowiek nie stanowi o sobie samym, potrzebny mu do tego ktoś drugi. Całe życie poszukuje pokrewnej mu duszy, chce podzielić się z nią swoją miłością. Czuje się szczęśliwy, gdy może troszczyć się i dbać o to, co dla niego najcenniejsze. Zakorzeniona głęboko w psychice potrzeba posiadania kogoś bliskiego jest nie do zniszczenia i zanegowania. Dlatego też, chęć istnienia we wspólnocie, zjednoczonej grupie, narodzie jest tak wielka u wszystkich ludzi. Człowiek dorasta do odpowiedzialności za innych i zakłada rodzinę by móc w miłości wychowywać swe dzieci i wskazać im właściwą drogę. Mężczyzna chce zapewnić swym najbliższym warunki do godnego życia, buduje dom, potem zasadza pierwsze drzewo. Jednak w którymś momencie wszystko się kończy, bo to co kochał zostaje mu odebrane raz na zawsze. Teraz człowiek ten posiada jedynie wspomnienie o tym, ze kochał i był kochany. Czy uda mu się powtórnie zaufać i ulokować swoje uczucia w kimś innym? Nie będzie to łatwe, a dla niektórych może być niewykonalne. Strata tej najbliższej osoby w trakcie pokoju to jak strata ojczyzny w czasach wojny.
„Mendel Gdański” Marii Konopnickiej to historia starego Żyda, który po śmierci swojej córki opiekuje się małym wnukiem. W Warszawie mieszkał całe swoje życie i pokochał to miasto oraz ludzi w nim żyjących. Znał każdą ulicę, wiedział kto, i o której będzie nią przechodził, rozpoznawał każdy jej szelest, zapach i ruch. Zżył się z polskością, był szanowany przez swoich sąsiadów. Uchodził za człowieka uczciwego i pracowitego, zawsze chętnego do pomocy. Swojego wnuka wychowywał w żydowskiej tradycji, lecz nie chciał izolować go od Polaków. Mendel uczył Jakuba szacunku do nauki i pracy, chciał mu pokazać, że można być uczciwym Żydem. W Warszawie osiadł, aby żyć porządnie, pokochał ją i tu był jego dom. Lecz nadeszły złe czasy, pojawili się ludzie, dla których inna wiara, była oznaką obcości. „-Nu, za co oni mają wszystkich Żydów bić? – zapytał stary Mendel. – A za cóż by - odrzekł swobodnie zegarmistrz – Za to, że Żydy!”. Więc bili i niszczyli, rzucali kamieniami, obrzucali wyzwiskami, a wszystko z głupoty i zazdrości. Mendel zdawał sobie sprawę, że jego naród charakteryzowały takie cechy jak chciwość i skąpstwo. Swoją postawą chciał pokazać, że każdy człowiek jest inny, i że Żyd też może być przyzwoitym obywatelem Polski. Kiedy napadła go rozwścieczona banda nie wyrzekł się swojej żydowskiego dziedzictwa. Pociągnąwszy za sobą chłopca podszedł do okna, lecz jego odwaga została wzięta za zniewagę i bezczelność. Ktoś z tłumu rzucił kamień trafiając w głowę chłopca. Niewiadomo jakby się to wszystko zakończyło, gdyby w obronie Żydów nie stanął pewien student. Ich życie zostało uratowane, warsztat, nie licząc wybitej szyby też. Lecz Mendel Gdański nagle zrozumiał, że tu nie ma już miejsca dla niego, całe jego życie spędzone na budowaniu polskości runęło w gruzy. Znienawidził Warszawę, choć kiedyś było to jego ukochane miejsce na ziemi. „- Pan powiada, co u mnie nic nie umarło? – Odrzekł Żyd do studenta – Nu, u mnie umarło to, z czym ja sześćdziesiąt i siedem lat żył, z czym ja umierać myślał... Nu, u mnie umarło serce do tego miasto!”. To co kochał stało się dla niego wrogie, „wyrwano” mu jego polsko - żydowskie serce.

Nie ginie się bez miłości do miejsc, tylko powoli zamiera w półśnie. Irma Siedenman bohaterka jednego z opowiadań w „Początku” Andrzeja Szczypiorskiego jest Żydówką. W trakcie wojny złapana pod innym nazwiskiem jest przetrzymywana przez kilka dni w gmachu gestapo na alei Szucha. Cudem uchodzi z życiem i jeszcze w trakcie okupacji wyjeżdża do Francji by tam w spokoju doczekać starości. Irma jest wdową po bardzo znanym lekarzu, to osoba inteligentna i błyskotliwa z duża wrażliwością. Mieszkając kilka lat na obczyźnie bardzo tęskni za ojczystym krajem. Nigdy nie pogodziła się z tym, że nie mogła wrócić do Polski, gdzie zostało całe jej przeszłe życie i wszyscy bliscy jej ludzie. Żyła więc z dala od wszystkiego, po cichu i spokojnie umierając. Tak jak trudno pokochać kogoś po stracie bliskiej osoby, tak nie łatwo zadomowić się w obcym kraju, bez pokrewnej duszy u boku. Posiadanie narodowości, swojego miejsca na ziemi to nieodłączna wewnętrzna potrzeba. Ona daje poczucie zintegrowania z jakąś częścią ludzkości, tworzy się jakby grupa wzajemnego wsparcia. Okres wojny, był szczególny dla ludzkości, segregował ludzi według rasy, narodowości, której trzeba było się wyrzekać, i która niejednokrotnie stała się wyrokiem śmierci.
Określenie swojej przynależności do danego narodu nie jest jednak tak proste, jak z pozoru mogłoby się wydawać. Wielu bowiem było takich, którzy nie potrafili dokonać wyboru powiedzieć o sobie: jestem Niemcem, Żydem czy Polakiem. Czasem bardziej Polakiem może być Niemiec niż Żyd polskiego pochodzenia. Johann Mller z „Początku” Szczypiorskiego to właśnie taka, nieokreślona „żadną” narodowością postać. Od wielu lat Johann mieszkał w Polsce, pomagał wyciągać Aryjczyków i Żydów z alei Szucha. Był Niemcem lecz czuł sentyment do Polski, kochał wszystkie jej „...Niedoróbki, cwaniarstwa, idiotyzmy, rozwichrzenia, ksenofobię i urojenia...”. Kiedy wojna zbliżała się ku końcowi, i znad wschodniej granicy napierali Rosjanie zdecydował się na ucieczkę do „administracyjnej” ojczyzny. Mller próbował zapomnieć o Polsce, o dawnym życiu, lecz im bardziej próbował ją sobie obrzydzić i znienawidzić, tym mocniej za nią tęsknił. Pragnął wrócić do swej niemieckości, znaleźć w niej oparcie i ukojenie, niestety nie potrafił. Przez całą resztę życia spędzoną na niemieckiej ziemi nie czuł się z nią spokrewniony, nie był w stanie znaleźć tam swojego miejsca.

Jak naprawdę wielkie znaczenie dla człowieka ma przywiązanie do rodzinnego kraju ukazuje nowela Henryka Sienkiewicza „Latarnik”. Skawiński to żołnierz, powstaniec, który po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wyruszył w wieloletnią tułaczkę próbując znaleźć swoje miejsce na ziemi. Osiedlając się w Aspinwall rozpoczął pracę latarnika. Co dzień o wyznaczonych porach dnia włączał latarnię by żeglarze mogli bezpiecznie powrócić do portu. Wydawało się, że już zapomniał o swojej polskości, o ojczyźnie, a w Panamie znalazł dom dla swojej wrażliwej duszy. Pewnego dnia w paczce z jedzeniem, którą dostawał codziennie od swojego pracodawcy znajduje coś jeszcze, książkę. Była to polska epopeja narodowa „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza. Nagle, ze zwielokrotnioną siłą wyrazu powrócił świat sprzed kilkunastu lat, tak utęskniony, przez wszystkie lata na obczyźnie. Lektura ta pozwoliła mu powrócić do przysypanych kurzem czasu wspomnień i obrazów Polski. Skawiński cofnął się do lat swojej młodości, kiedy bronił ojczyzny, wtedy oddałby za nią życie. Przez wiele lat emigracji nie miał styczności z rodzinną ziemią , którą na nową odnalazł w „Panu Tadeuszu”. Niestety za tą chwilę szczęścia musiał zapłacić wysoką cenę. Skawiński został zwolniony z pracy, ponieważ nie zapalił latarni o odpowiedniej godzinie. Powstaniec musiał wyruszyć w kolejną wędrówkę w poszukiwaniu domu i pracy. Jednak tym razem nie był sam, bo miał ze sobą niedawno odświeżone wspomnienia, z którymi mógł iść przez całe swoje przyszłe życie.
Mówi się, że Polak mądry jest po szkodzie, lecz czy każdy potrafi docenić wartość swojego istnienia w państwie o wytyczonych granicach, w czasie pokoju?

„Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie
Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił...”

Słowa Adama Mickiewicza, którymi tak wzruszył się latarnik potwierdzają myśl. Otóż ojczyzna jest jak dom, bez którego żywot staje się wędrówką bez końca. Każdy z podanych przeze mnie przykładów ukazuje, że wszyscy ludzie, bez względu na rasę, płeć, narodowość, czy wyznanie potrzebują własnego miejsca na ziemi, jakiegoś punktu zaczepienia, z którym mogliby się utożsamiać. Słowacki w „Podróży z Neapolu do Ziemi Świętej” podkreśla jak bardzo tęskno mu do pól zielonych, snopków siana i przelatujących niewysoko bocianów. Taki obraz Polski ma w pamięci i nawet przepiękne, orientalne widoki nie mogą mu wynagrodzić tego, że nie może być w swoim kraju.
„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadał wszelką wiedzę, i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał, byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał.” Tak mówi Biblia, a słowa te odzwierciedlają ludzkie życie. Bowiem jeśli człowiek jest zakochany bez wzajemność, to mimo, że cierpi jest bogatszy o uczucia, których doświadcza, poza tym zawsze istnieje nadzieja na odmianę losu. Jednak kiedy nie ma kogo kochać staje się zgorzkniały, wypruty z wszelkich wzruszeń, niezadowolony z własnego życia. Człowiek nijaczeje bez miłości, a miejsce to po prostu jedna z wielu rzeczy, którą może pokochać całym sercem.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 8 minut