Literatura science-fiction i nauka są splecione dziwnymi relacjami. Niektóre z rzeczy, kiedyś będących tworem nieodpowiedzialnej fantazji: loty na Księżyc, krążące miesiącami pod lodem łodzie podwodne, laserowe miecze, komputery pokonujące szachowych arcymistrzów, inżynieria genetyczna, manipulacje pojedynczymi atomami, leki wycelowane precyzyjne w konkretny element komórki zarazka, chirurgia z użyciem kamer światłowodowych i mikrorobotów, podróż z Londynu do Rio de Janeiro z prędkością naddźwiękową itd., są dziś elementami codzienności.
Nie tylko technika spełnia fantastyczne marzenia. Sama nauka stała się fantastyczna (wrażliwi i światli powiedzieliby może: jeszcze bardziej fantastyczna). Ogólna teoria względności i mechanika kwantowa przyniosły wyniki przechodzące wyobrażenia najbardziej pomysłowych twórców science-fiction. Odkrycie przez fizyków względności czasu, zakrzywienia przestrzeni, ekspansji Wszechświata, czarnych dziur, kwantowej nieoznaczoności czy antymaterii przechodzą przecież wszelkie wyobrażenia.
Jednocześnie fantastycznemu rozwojowi nauki i techniki towarzyszyły dwa ważne zjawiska: otwarcie przepaści pomiędzy ludźmi o tak zwanym wykształceniu humanistycznym a uczonymi-przyrodnikami oraz zawłaszczenie i skorumpowanie pojęć związanych z nauką przez media. Symbolem pierwszego są koncepcje głoszące, iż prawa przyrody nie są niczym innym jak społecznymi konwencjami, zależnymi od kulturowego kontekstu, w którym powstały. Zgodnie z tym poglądem nauka nie dociera do żadnej prawdy o rzeczywistości. W ekstremalnej wersji kwestionowane jest samo istnienie obiektywnej rzeczywistości. Ciekawe jednak, że zwolennicy takich poglądów, nawet w stanie upojenia (własnymi pomysłami), nie są skłonni np. wyskakiwać przez okno i to pomimo tego, że (ich zdaniem) prawo powszechnego ciążenia (według zakutych uczonych gwarantujące skaczącemu złamanie karku) ma być jedynie społeczną konwencją. Przykładami drugiego zjawiska są nadużycia takich terminów naukowych, jak: energia, pole, kwantowy, nieoznaczoność, względność, entropia, synergia itd. w mediach, w tekstach dotyczących problemów tak różnych, jak opłacalność leczenia puchliny wodnej, percepcja pojęcia prostej u czwartoklasistów czy dekonstrukcja funkcji falowej Wszechświata w kontekście semiotyki. Zgodnie z zasadami nowomowy, media przejmują władzę nad tymi pojęciami, odbierając odpowiadającym im słowom znaczenie albo przez ich używanie w niewłaściwym kontekście, albo przez takie ich nadużywanie, że przestają cokolwiek znaczyć. Zjawisko to wciąż czeka na opisanie przez sławnego profesora lub rektora.
Trudno się dziwić, że w tej sytuacji większość twórców science-fiction uznaje, że skoro Bóg nauki i rozumu umarł, to wszystko wolno. Serwują nam podróże w czasie, spodki latające szybciej od światła, teleportacje, przejścia przez tunele czasoprzestrzenne i przede wszystkim pełne efektów specjalnych nowe techniki walki. Jednak nawet jeśli wszystko wolno, to nie bezkarnie. "Poeta pamięta" i "spisuje czyny i rozmowy" - to słowa niezmordowanego znawcy i sympatyka tego gatunku, autor Fizyki podróży międzygwiezdnych (wyd. polskie 1996) Lawrence M. Krauss’a. Gdzieś głęboko tkwią jednak obawy – czy nie zabrnęliśmy za daleko, czy nie oddajemy zbyt wiele.
Lękami karmi się współczesna fantastyka, ta pesymistyczna, pokazująca opresyjność i inwigilację. Trudno nawet policzyć książki i filmy o wszechwiedzących systemach, o niewidzialnej smyczy, na której uwiązane są nieświadome jednostki. To już nie aluzje do komunizmu, szlachetne intencje Orwella czy Zajdla, obnażanie bezsensu totalitaryzmu. To nasz świat. Świat, w którym żyjemy.
Już wiemy, jak to funkcjonuje, jak można każdego z nas zniewolić, oszukać, pozbawić tożsamości. Jak można wyśledzić i zniszczyć. Wkalkulowaliśmy tę świadomość w cenę wygodnego, coraz wygodniejszego życia. Nie wiemy tylko jednego. Kto za tym stoi?
Bezsprzecznie ktoś stać musi. Przecież nie może tak być, że to wszystko czyni się dla powszechnego dobra.