Getto
Był szary listopadowy poranek. Stanisław wrócił z rynku, wyciągnął "Biuletyn Informacyjny AK", który wczoraj ktoś mu wcisnął ukradkiem w kościele. I co tam w wielkim świecie, Stasiu? Poczytasz nam trochę? - zapytał ojciec Stanisława, widząc syna przeglądającego tajną gazetę. Dobrze - odpowiedział Stanisław i zaczął głośno czytać: "2 października 1940 r. w Warszawie Niemcy utworzyli specjalną dzielnicę dla Żydów, czyli getto. Dzielnica została odizolowana od całej reszty miasta grubym wysokim murem, za którym w koszmarnych warunkach przymusowo zamieszkało wielu ludzi". Stanisław nagle przerwał czytanie i westchnął: Straszne…! Miałem nadzieję, że po pierwszej wojnie światowej nie będzie żadnego zatargu między nami a naszymi zachodnimi sąsiadami. Bóg jednak znowu na to pozwolił! Jadę pomóc Żydom! Przecież nie mogę patrzeć, jak umierają… - zdecydował i chwycił świeżo kupiony na rynku bochenek chleba. Ale pamiętajcie - dodał po chwili, wkładając kurtkę - jak zwykle niczego nie wiecie, to ściśle tajne! Uważaj na siebie! - krzyknęła mama, widząc Stasia, zakładającego buty. Stanisław biegł przed siebie, ściskając jeszcze ciepły bochen chleba. Przypomniał sobie obwieszczenia, które w ostatnich miesiącach Niemcy naklejali w mieście o powstającej dzielnicy dla Żydów, ale wtedy nie rozumiał powagi sytuacji, dopiero artykuł w biuletynie uświadomił mu cierpienie Żydów. Teraz chciał zobaczyć to sam, na własne oczy ujrzeć ten wielki mur, o którym napisano w biuletynie. I oto nagle go zobaczył - był bardzo długi i wysoki. W okolicach Świętojerskiej natrafił na niewielką szparę, przez którą można było zajrzeć do środka. Stanisław przystanął, bo oto przed jego oczami ukazała się twarz chłopca o bladej, owalnej twarzy. Stanisław zapytał pełen smutku w głosie: Co ci się stało? Jesteś głodny? Moi rodzice… Moi rodzice, nie żyją - odpowiedział chłopiec i wybuchnął płaczem. Proszę, weź - powiedział Stanisław, wyciągając chleb w kierunku chłopca. Chłopiec wyciągnął rękę. Na drugą stronę muru, przez wąską szparę wysunęła się blada dłoń i bez zbędnych słów wyszarpnęła gorący bochen. Halt! - nagle dał się słyszeć silny głos. Stanisław zdrętwiał ze strachu: "Gdzie tu uciec?" - zaczął się zastanawiać. Po chwili zobaczył stojący niedaleko samochód. "Pobiegnę tam, a potem skręcę w Bonifraterską i do domu co sił!" - pomyślał, po czym ruszył przed siebie. Jednak było za późno… TRATA-TA-TA! - posypała się salwa z karabinu… Stanisław upadł, zdawało mu się, że jest jesiennym liściem unoszonym przez wiatr… że unosi się ponad ulicami swojego miasta… Chmury były tak blisko jak nigdy dotąd…