profil

Dlaczego "człowieka można zniszczyć, ale nie można go pokonać"?

poleca 85% 458 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Ernest Hemingway

„Człowieka można zniszczyć, ale nie można go pokonać”- to zdanie przeczytałam w opowiadaniu E. Hemingway’a pt. „Stary człowiek i morze”. Dotyczyły one głównego bohatera- Santiaga. Był on rybakiem, który w chwili pojawienia się tezy, zmagał się z ogromnym marlinem na otwartym morzu.
Moim zadaniem jest przekonać odbiorcę tej pracy, że zdanie będące jej tytułem, ma swoje uzasadnienie na kartach opowiadania i dowieść jego wiarygodności, przedstawiając rzeczywiste argumenty i przemyślenia.
Chyba każdy, kto przeczytał „Starego człowieka i morze”, zgodzi się ze mną, że wypływają z niej jasne i oczywiste stereotypy narzucone przez autora. Jednak jeśliby dokonać szczegółowej analizy starannie dobranych słów, można zauważyć, że nie są one aż tak irracjonalne jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Autor, ukazując postać starego rybaka, podsuwa nam obraz zmęczonego, znużonego życiem człowieka, który na przekór społeczeństwu miasteczka, przyrodzie i samemu sobie udowadnia, że stać go na czyn, aż się prosi, żeby go tak nazwać- nieosiągalny. Przesłanki tego opowiadania są tak oczywiste, że nawet dziesięciolatek, znając powierzchownie lekturę, potrafiłby je wymienić. Jednak zauważmy, że autorowi chodziło o to, żeby udowodnić nam w sposób jak najbardziej oczywisty, że człowiek jest istotą kruchą w sensie fizycznym aczkolwiek nic nie jest w stanie nad nią zapanować w sensie psychicznym. Być może mu się to udało, ale ja was utwierdzę w tym przekonaniu tworząc zlepek argumentów, zapisanych pośrednio w obszerniejszym opowiadaniu.
Nie będę analizować tekstu, ale przejdę od razu do sedna sprawy i przedstawię argumenty. Po głębszym i wnikliwszym wczytaniu się w treść wysnuwam oczywiste wnioski: autor nie minął się z powołaniem i ukazał Santiaga jako silnego człowieka, może nawet bardziej jeśli chodzi o hart ducha niż o sprawność fizyczną. Aby udowodnić, że coś jeszcze może zrobić, walczy z rybą, otoczeniem, z samym sobą. Wyniszcza go to do cna, ale zwycięża zabijając marlina. Hemingway nasuwa nam, że nie przeszkadzają mu ani głód ani pragnienie, ani tym bardziej zmęczenie, chociaż jest to trochę przesadzone. Santiago je pokonał, ale to one miały nad nim przewagę. Niemniej jednak zabił marlina. Zdawać by się mogło, że było to zwieńczenie jego wyczerpującej walki. Niestety, rzeczywistość była inna- rybę pożarły rekiny. Niby porażka, ale jednak...
Zastanawiając się nad tym faktem możemy stwierdzić, że jest to jednak sukces. Całej wyprawie przyświecał cel: muszę zabić marlina. Natomiast czytelnik interpretuje to jako: muszę pokazać rybę ludziom, a przecież nie o to chodzi. W sensie moralnym Santiago jest więc zwycięzcą- wypełnił swoje powinności, których podjął się jeszcze na lądzie, czyli przezwyciężył siebie i rybę, udowodnił, że potrafi tego dokonać z godnością. Cały szereg tych drobnych przeciwności losu to tylko drobne kawałki tynku, które odpadały z powierzchni alter ego starca nie naruszając jego wewnętrznej struktury, konstrukcji. A to przecież ona potrafi dokonywać cudów. Dopiero teraz widać, że nie zewnętrzna, ale ta ukryta warstwa jest mocniejsza. I to właśnie pozwoliło zagubionemu, szaremu człowiekowi zwyciężyć tracąc tylko to co ulotne.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie