profil

Czy literatura może dawać nadzieję?

poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Ilekroć szukam w literaturze czegoś, co mogłoby podtrzymać mnie na duchu, czuję się jakbym objadała się ciastem. Za dużo bakalii na przesłodzonym cieście. Ani to mądre, ani zdrowe, aczkolwiek kuszące. Taka już jest ta nadzieja- kusząca ponad wszystko. Poniekąd dziwne postawiono mi pytanie,
a formułowanie teraz odpowiedzi napawa mnie myślą stricte destrukcyjną. Bo niby to literatura powinna dawać nadzieję, ale komu? Na pewno nie Polakom. Zbyt mocno jesteśmy zwichrowani przeciągiem ideologii. Za często się gubiliśmy i nas gubiono...
Jest to możliwe, a nawet pewne, że z biegiem lat każdy zmienia swoje poglądy. Ale niby co ma podtrzymać mnie na duchu, kiedy już w renesansie podkreślano, że żyjemy na tonącym okręcie. Więc pytam, w jaki sposób my- Polacy, bo przecież nie gęsi mamy z takich słów czerpać jakąkolwiek siłę?
Pogrążając się w coraz większym smutku szukam pocieszenia
u Kochanowskiego. I znów się okazuje czyją matką jest nadzieja... Bo mędrzec powtórzył tylko za swymi poprzednikami „nierządne królestwo (...), gdzie ani prawa ważą, ni sprawiedliwość ma miejsce, jeno wszystko złotem kupić trzeba”. Może głębszej myśli trzeba szukać gdzie indziej, a najlepiej u samego siebie, ale ja uparcie szukam dalej. A w dziełach Potockiego znów nawoływania do tolerancji, patriotyzmu, pochwała wzniosłej przeszłości i ubolewanie nad własnym losem. Co z nas za naród myślę sobie. Sami „chudzi literaci”, marni odkupiciele, Mickiewiczowscy Prometeusze.
Jest takie stare przysłowie, żeby nie kupować nadziei w worku. A po co komu worek, skoro z dwojga złego zawsze wybieramy to gorsze? Niczym Kordian walczymy ze wszystkim co się da, a na koniec chcemy „rządu dusz”, bo przecież Polakowi zawsze wszystkiego za mało.
Po lekturze dzieł Orzeszkowej dochodzę do wniosku, że pracowity z nas naród, ale jak to w rodzinie, bez konfliktów nie można żyć.
Potem przyszła pierwsza wojna, za nią druga, a wraz z nimi wielkie zmiany. Ból, cierpienie, przeciągi ideologii, śmiercionośna cisza, a w środku niej- człowiek, nieważne jakiego pochodzenia. I wydawać by się mogło, że w końcu przyleci nasz biały gołąb ale... okryto go czerwonym płaszczem. Pozostał tylko ogon i smutek. Spełniła się apokalipsa, nawet Konwicki nie widział już pocieszenia, jedyną ucieczką i wyzwoleniem była śmierć.
I gdzie się podział a matka która kocha swoje dzieci? Słowa powinny przecież leczyć nie ranić. Tymczasem, myślę sobie, że to niektóre książki powinny być wyleczone, napisane od nowa. Tak, żeby każdy znał prawdę, nie tylko tę złą, ale i dobrą, bo przecież taka też istnieje.
Nie dalej niż tydzień temu wpadła mi w ręce książka, która już z założenia ma przynosić nadzieję. Paulo Coelho porównuje nas do wojowników światła. Tych, którzy w ostateczności zawsze zwyciężają, a z dwojga złego zawsze wybiorą to mniejsze zło. Ale świat to nie bajki Ezopa, a przecież każda bajka ma w sobie jakiś morał... czasami smutny.
Proszę wybaczyć, ale według mnie nadzieję możemy dawać sobie tylko my sami. Tylko taka wiara może uczynić cuda. Tylko ona mogła uzdrowić przewianego totalitaryzmem Polaka. Zdjąć z orła czerwony płaszcz. I może tylko ona sprawia, że ze śmiałością zjadam kolejny kawałek tortu wierząc, że żaden rodzynek nie stanie mi na przeszkodzie. A tak poważnie, nadzieja jest potrzebna, ale trzeba jej szukać u samego siebie, a literatura.... Cóż może niektórzy znajdą w niej coś pocieszającego. Myślę, że to materia w której każdy sam powinien szukać odpowiedzi. „Słuchaj siebie, pytaj Boga” to moje motto, bo nadzieja pływa na kruchej tratwie, a w dzisiejszych czasach ludzie spławiają morały zbyteczne. Nieważne skąd się wzięły i tak odpłyną z rwącym nurtem.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 3 minuty

Podobne tematy