profil

Wielkan(M)oc

poleca 85% 1103 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wiatr za oknem stawał się z każdą minutą silniejszy. Korony drzew pochylały się do ziemi z coraz większą ochotą i chyba sprawiało im to przyjemność, bo nawet nie protestowały. Mały króliczek klęcząc na taborecie, oparł swoje białe łapki o parapet i przyglądał się temu wielkiemu tańcowi. Jego małe, zielone jak wczesnowiosenna trawa oczka wodziły za drzewami i nie mogły się od nich oderwać. Puszyste uszy wygięte były w stronę szyby, aby żadne dźwięki nie uciekły. Popatrzał na niebo. Było błękitne, a chmury bardzo szybko sunęły, jakby biegły gdzieś daleko za horyzont. Musi być wichura – pomyślał mały króliczek, po czym znowu zaczął obserwować drzewa.
Znowu się gapisz na drzewa?! – usłyszał z za pleców głos królik-mamy i poczuł, jak jej łapa z wielkim impetem dosięga jego uszu – Ała! – krzyknął króliczek – Do roboty! Prezenty trzeba roznieść! – usłyszał w odpowiedzi. Nie miał wyboru, szybko zeskoczył z taboretu, złapał torbę z prezentami, otworzył drzwi i wyfrunął – Aaaa…! – było słychać stłumione wołanie. Zamykaj drzwi baranie jeden! – królik-mama krzyczy za synkiem – Super… Wczoraj mi jednego wywiało, a teraz ten poleciał. I co ja zrobię? Chyba sama muszę się za to wziąć…
Nie rozmyślając zbyt długo, założyła kurtkę i wyszła ze swej ciemnej nory. Weszła na wzgórze, rozejrzała się po okolicy, poprzednio zabrawszy prezenty z ziemi. Po rozeznaniu, pokicała w kierunku kościoła.
Wielkie drzwi ozdobione milionami różnych świecidełek, otwierały się z wielkim trudem. Królik-mama nie należała do najmniejszych, a i tak ten wielki portal zawsze ją przerastał. Zaraz po wejściu do świątyni, musiała się schylić, bo strop był tu zaniżony. W zasadzie drzwi stanowiły największy element tego budynku i nawet dzwonnica nie była taka wysoka.
Proszę księdza, synów mi wywiało i nie wiem, gdzie mam prezenty roznieść – żali się kapłanowi.
Tam –ksiądz machnął ręką i odszedł.
Hmm… Tja… – pomyślała królik-mama, spojrzała na oddalającego się lisa i ruszyła na północ. Wędrowała przez kilka dni, aż trafiła do małej gospody. Przyczaiła się za przewalonym drzewem i zaczęła obserwować mały domek i jego ganek. Nic specjalnego się nie działo, więc postanowiła otworzyć Tajemniczą Torbę i przyjrzeć się bliżej Podarkom, które miała ze sobą. Dwa kwadratowe, płaskie pudełka i jedno większe, walcowate z ostrymi krawędziami. Przymrużyła oczy, wzrok powędrował na paczki, potem na domek, znowu na paczki i na domek, jeszcze raz na paczki i znowu na domek, na chwilę zatrzymał się na oknie i spokojnie, bez nerwów wrócił na Podarki. Tak! Jednym susem przeskoczyła zza zwalonego drzewa, prawą ręką się o nie opierając, a lewą zarzucając worek na plecy. Podkurczyła nogi do brzucha, głowę wyciągnęła w stronę domku, uszy nastroszyła, jak do końskiej szarży. Gdy tylko poczuła grunt pod nogami, zaczęła pędzić ile sił, byle tylko szybciej znaleźć się przy ścianie. Zgarbiła się, by być bliżej ziemi i w razie czego móc szybciej paść i udawać martwego jelenia…
Droga spod drzewa do domku nie była wielkim problemem. Królik-mama przywarła do ściany, wstrzymała oddech i zaczęła nasłuchiwać. Starała się posłyszeć jakikolwiek dźwięk, który mógłby wskazywać, że została zdemaskowana. Gdyby tak się okazało, musiałaby rzucić Tajemniczą Torbę Z Podarkami i wiać. Nie dopuszczała jednak takiej opcji, więc pospiesznie wymyśliła Plan B. Zakładał, że w razie niebezpieczeństwa szybkim kopem obezwładni napastnika i z hukiem otworzy frontowe drzwi, odda serię z karabinu maszynowego po ścianach, znajdzie radiostację wroga i przechwyci książeczkę szyfrów. Potem przejrzy resztę pomieszczeń, aby upewnić się, że żaden nieprzyjaciel nie został żywy i nie wezwie posiłków.
Królik-mama podrapała się po łokciu i pomyślała – Plan prawie doskonały, tylko… skąd wezmę karabin i skąd wiem, że tu jest radiostacja… - odrzuciła taki tok wydarzeń i w tym momencie zauważyła, że na polu z kartoflami, po którym biegła, jest idealna ścieżka jej śladów i prowadzi wprost do niej. Szybko przekręciła głowę w prawo, potem, równie szybko, w lewo i raz jeszcze w prawo. Na palcach podreptała w zaciemnione miejsce nieopodal drzwi frontowych. Nie ma się co zastanawiać – pomyślała – wchodzę kominem. Wspięła się na dach po bluszczu, który rósł z jednej strony domku. W między czasie zorientowała się, że mieszkają tu cztery osoby. Położyła się na brzuch i łokciami odpychała się od dachu, pomagając sobie przy tym kolanami i stopami. Po półgodzinnych zmaganiach, ciągłych zatrzymaniach i osłanianiu głowy przed nalotami natrętnych zwiadowczych komarów, jaskółek i słoni, dotarła do komina. Wdrapała się do niego i choć nie był specjalnie wygodny, dostała się do piwnicy, tu bowiem znajdował się piec, nie używany o tej porze roku. Zadowolona z siebie, otrzepała się z sadzy i już miała ruszyć na wyższe kondygnacje, gdy nagle, zza rogu wyskoczył na Królik-mamę Chomik Rydz – W końcu cię mam! Walcz jak rycerz – krzyknął Rydz i dobył swojej szpady, ale zanim zrobił pchnięcie, potknął się o cegłę, upadł, uderzył się głową o kosz z jabłkami i zemdlał. Królik-mama westchnęła, popatrzała na Chomika Rydza i zakryła twarz w prawej dłoni – O nie… - z niedowierzaniem w głosie Królik-mama Robiła krok nad Chomikiem i ze spuszczoną głową weszła do garażu. Stanęła i przez dobrych piętnaście minut wpatrywała się w machinę, która tu stała. W końcu wykrzywiła twarz w niesmacznym grymasie – Jezu, kto jeździ takim trupem…? – powiedziała do siebie i otworzyła drzwi do machiny, wyjęła z Tajemniczej Torby z Podarkami Podarek i położyła na siedzeniu. Zamknęła i weszła na parter. Rozejrzała się, otworzyła lodówkę, napiła się mleka i podreptała na półpiętro. W łazience uczesała sobie uczy, przejrzała się w lustrze (choć sprawiło jej to nie lada problem, bo lustro wisiało zbyt wysoko i dopiero za trzecim razem, gdy dwa poprzednie skończyły się wpadnięciem Królik-mamy najpierw do wanny, potem do wiadra stojącego blisko, udało się jej zobaczyć swoje odbicie – będzie miała co opowiadać w wiosce…) i ruszyła wyżej. Zdziwiła ją obecność kolejnej już łazienki i kolejnego lustra. Naprzeciw łazienki były drzwi, a za nimi dziwne odgłosy. Weszła więc ostrożnie do pokoju i zobaczyła klatkę ze zwierzęciem. Wskoczyła na biurko, otworzyła klatkę i weszła do środka. Zobaczyła tu rdzawą świnkę morską – Na co się gapisz? Daj mi spać, dopiero co jadłem – usłyszała na powitanie Królik-mama. Świnka ziewnęła i rozłożyła się w swoim legowisku. Królik-mama rozejrzała się po okolicy i dostrzegła kolbę kukurydzianą – Moja ulubiona! – pomyślała sobie i nie zważając na nic, zaczęła konsumpcję. Długo ona nie trwała. Królik-mama nagle, ni z gruszki ni z pietruszki, znalazła się na podłodze, daleko poza klatką. Obróciła się w jej stronę i zobaczyła świnkę morską z uniesioną prawą łapką zaciśniętą w pięść i machającą w jej stronę – Jeszcze raz dotkniesz mojego jedzenia, to ci połamie te twoje łapy! Moje! Nie dość, że mnie tu głodzą, to jeszcze jakieś natrętne króliki mi Fast-fooda zabierają! Jazda mi stąd! – mówił wyraźnie zdenerwowany świnek morski. Królik-mama podniosła się z ziemi i wymaszerowała z pokoju. Weszła na poddasze, usiadła na fotelu, odetchnęła i otwarła Tajemniczą Torbę z Podarkami, wyjęła drugie płaskie opakowanie i położyła na stole. Nie omieszkała się poczęstować kilkoma cukierkami, a jako że fotel był bardzo wygodny, przysnęło się jej na kilka minut. Obudziła się z otwartym pyszczkiem i głową opartą o półmisek ze słodyczami. Zaspana, włożyła jeszcze kilka łakoci do ust i zeszła do piwnicy, żeby sprawdzić, czy Chomikowi Rydzowi nic się jeszcze nie stało, ale na szczęście spał jak suseł. Został jej jeszcze jeden Podarek, ale cukierki strasznie ją rozleniwiły i włożyła Podarek do pralki, sądząc, że tam nikt go nie znajdzie. Tym razem wyszła przez okno. Nie miała zbyt wiele do robienia, więc udała się w stronę swojej norki, gdy nagle usłyszała dźwięki, które robiły się z mimuty na minutę głośniejsze - …aaaaAA!- najpierw zza drzewa spadł pierwszy Królik, co wywiało go pierwszego, a potem, z ciężkim łoskotem, zarył pyszczkiem o pole z burakami drugi Króliczek, co go wywiało. Królik-mama spojrzała na synów i powiedziała – Gdzieście się wałęsali? Mówiłam, że robota czeka? – nie czekając na odpowiedz ruszyła do jednego i drugiego, złapała za uszy i pociągnęła do norki – Ała! Nie, boli! Ała! Mamo, nie za uszy! Ała…



Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.
/Vincent van Gogh/

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 8 minut