profil

Śladami europejskich twórców sztuki i literatury okresu modernizmu.

poleca 85% 233 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

WSTĘP

Praca ta zawiera informacje dotyczące życia artystów tworzących w czasach modernizmu, czyli na przełomie XIX i XX wieku. Są to lata niezwykle płodne dla sztuki i literatury europejskiej. Powstają wówczas takie kierunki artystyczne jak: impresjonizm, postimpresjonizm, secesja, ekspresjonizm, symbolizm etc. W każdym z trzech rozdziałów niniejszej pracy został opisany jeden z przedstawicieli podstawowych dziedzin ludzkiej działalności artystycznej: literatury, muzyki i sztuk plastycznych. Zebrane informacje dotyczą w większym stopniu życia prywatnego artystów aniżeli ich twórczości, choć to ona uczyniła ich sławnymi. Niemniej jednak miał na nią wpływ tryb prowadzonego życia oraz środowisko w jakim przebywali. Na końcu każdego rozdziału zostały podane źródła informacji, które umożliwiły napisanie niniejszej pracy.

ROZDZIAŁ 1: Claude Debussy – niewolnik miłości.

Achille Claude Debussy urodził się „nad sklepem” 22 sierpnia 1862 roku, w przeciętnej rodzinie zamieszkałej w Saint-Germain-en-Laye, gdzie jego ojciec, Manuel Achille, handlował porcelaną. Kiedy Claude miał trzy latka, jego rodzice przeżywali kryzys finansowy, dlatego też postanowili przeprowadzić się do Paryża, gdzie ojciec Debussy’ego angażował się w działalność, za którą uwięziono go w czasie Komuny Paryskiej w roku 1871. Matka kompozytora, Victorine Manoury, z domu Levallois, postanowiła oddać go na wychowanie bogatej ciotce.

Pierwsze lekcje gry na fortepianie, opłacane przez ową ciotkę, Debussy pobierał u Mautè de Fleurville, która twierdziła, iż była uczennicą Chopina (z pewnością zaś była teściową Paula Verlaine’a), a znając Chopina, można domniemywać, że był to jakiś uczuciowy związek. Naukę gry na fortepianie zaczął Debussy w wieku dziewięciu lat, a więc stosunkowo późno, jak na dziecko przeznaczone do roli sławnego pianisty. Okazał się także pojętnym uczniem w miłości, gdy zwrócił się ku pewnej starszej od siebie kobiecie, która miała go tej sztuki nauczyć; ku pięknej, trzydziestodwuletniej Marie-Blanche Vasnier, amatorsko uprawiającej śpiew mężatce z dwojgiem małych dzieci. Jej portret namalowany w roku 1888 przez Jakuba Emila Blanche’a ukazuje korpulentną młoda kobietę o dużych oczach i małych odętych ustach. Debussy ją uwielbiał i w latach 1881-1884 napisał dla niej wiele pieśni, by miała co śpiewać na przyjęciach, jakie oboje państwo Vasnierowie często wydawali w swoim domu. Państwo Vasnierowie przyjęli Debussy’ego do rodziny, w zamian za co on udzielał lekcji gry na fortepianie ich małej córeczce. Mogli sobie pozwolić na utrzymywanie borykającego się z przeciwnościami losu młodzieńca, ponieważ pan Vasnier był świetnie zarabiającym urzędnikiem w handlu nieruchomościami. Byłoby jednak rzeczą nierozważną oskarżać Klaudiusza o to, iż za taką życzliwość odwdzięczył się w zgoła Wagnerowski sposób: uwiedzeniem pani domu. Ów romans zainicjowała bowiem pani Vasnier, a z tego co wiadomo, jej niewierny mąż najprawdopodobniej patrzył na to przez palce.

U progu lat osiemdziesiątych Debussy powziął postanowienie, że wygra prestiżowy laur Grand Prix de Rome i przy trzeciej próbie, w roku 1884, zdobył pierwszą nagrodę tego konkursu (w roku 1883 uzyskał drugą). Jednak w owym czasie już nie cieszyła go perspektywa dołączenia do słynnej grupy zwycięzców, w takim samym bowiem stopniu, w jakim pragnął owego zaszczytu i potrzebował pieniędzy, lękał się kilkuletniej rozłąki z Marie-Blanche. Niemniej, zachęcony zarówno przez nią, jak i przez jej męża, przyjął związany z tą nagrodą stypendialny pobyt w rzymskiej Villa Medici. Jeśli pisywał do Marie-Blanche jakieś listy z Rzymu, to prawdopodobnie zostały one dyskretnie zniszczone, bo jak się zdaje, żaden się nie zachował. Do jej męża, pana Vasniera, Debussy napisał: „Obawiam się, że chyba wrócę do Paryża wcześniej niż Pan oczekuje. Pewnie to niemądre z mojej strony, ale cóż innego mogę zrobić? Z jednej strony boje się sprzeciwić Pańskim życzeniom i poddawać Pana przyjaźń zbyt ciężkiej próbie, co jest ostatnią rzeczą, jakiej bym pragnął... Nie czuję się dobrze, a atmosfera w Rzymie nie odpowiada mojej kondycji psychicznej. Byłem gotów pracować, myślami odbiegając daleko, ale jedynym rezultatem jest gorączka, która mnie zabija i pozostawia bezradnym”.

Debussy zapomniej jednak przesłać panu Vasnierowi wiadomości o krótkim romansie, jaki w Villa Medici nawiązał z „Lulu”, to znaczy z panią Hochon, żoną jednego z profesorów. Pomogła mu pokonać tęsknotę za domem, a różne doniesienia, mówią nawet, iż całowali się publicznie. Co zaś zrozumiałe, to fakt, iż list ów zawiera jedynie krótkie, taktownie oficjalne pozdrowienia Debussy’ego dla kochanki: „Proszę przekazać moje najlepsze życzenia pani Vasnier. Czy Małgorzata miewa się dobrze? I czy jeszcze uczy się moich pieśni? Pański najszczerzej oddany i kochający...”

Rzyma zatrzymał Debussy’ego jedynie przez wymagane dwa lata, po których kompozytor, nie tracąc czasu, pospieszył do Paryża i w ramiona Marie-Blanche. Jednak ich romans stracił swój żar i niebawem się rozstali. Nieobecność kochanka nie zdołała uczynić czulszym serca pani Vasnier. Znacznie bliżej, wręcz pod ręką byli inni młodzieńcy, których obdarzała swymi względami.

Latem 1880 roku Debussy zawarł znajomość z Nadieżdą von Meck (bardziej znaną jako ukochana przyjaciółka Czajkowskiego), właśnie owdowiałą milionerką z jedenaściorgiem dzieci. Nadieżda – utalentowana pianistka o wielkim zamiłowaniu do muzyki i jeszcze większym do muzyków – była zachłanną kolekcjonerką znakomitości i „wielkich nazwisk”, którymi robiła wrażenie na innych. Świat muzyki ma wobec niej dług wiecznej wdzięczności; nigdy ze swych subsydiów nie czyniła jałmużny: oczekiwała, że jej protegowani zapracują na swoje pieniądze. Tylko to co najlepsze było dla niej wystarczająco dobre, wiec kiedy chciała, by jej dzieci pobierały lekcje muzyki, zatrudniła Franciszka Liszta jako ich nauczyciela. Spotkanie z Debussym opisała w liście do Czajkowskiego: „Dwa dni temu przyjechał tu pewien młody pianista, który właśnie ukończył studia w Paryskim Konserwatorium z pierwszą nagrodą w klasie Marmontela. Zatrudniłam go na lato, by dawał lekcje dzieciom, akompaniował Julii i grał ze mną duety na cztery ręce. Ten młodzieniec dobrze gra i ma olśniewającą technikę, ale brak mu osobistego wyrazu. Jest jeszcze zbyt młody. Mówi, że ma dwadzieścia lat, ale wygląda na szesnaście.”

Naprawdę miał lat osiemnaście, a Nadieżda pięćdziesiąt. Czajkowski musiał mieć mieszane uczucia na temat nowego przyjaciela swojej dobrodziejki, który nie tylko dzielił z nią podwójny „duetowy” stołek przy fortepianie, ale i grał to, co Czajkowski i Nadieżda uważali za „ich melodię”: jego przesyconą udręką „IV Symfonię f-moll”. Nadieżda von Meck nie wspierała jednak Debussy’ego w taki sposób, w jaki wspierała Czajkowskiego, któremu regularnie posyłała stałe fundusze, ale zabierała go kosztowne (i muzycznie kształcące) wakacje i w wielkie podróże. Zaznawszy luksusu, najpierw z państwem Vasnierami, a potem z rodziną von Meck, Debussy nie kwapił się z powrotem do „archetypowej” francuskiej mansardy, w której miałby się ulokować, ani do szeregu kolejnych kochanek. Wszak żyj w najwspanialszej beztrosce. Pani von Meck pisała do Czajkowskiego: „Wczoraj po raz pierwszy grałam z moim małym Francuzikiem naszą symfonię, więc dziś jestem w stanie okropnego zdenerwowania. Nie mogę grać jej bez owej gorączki przenikającej aż do najgłębszej części mego wewnętrznego jestestwa i przez całe dnie nie będę zdolna pozbyć się tego uczucia. Mój partner nie zagrał tego dobrze, chociaż odczytał wybornie. To jego jedyna zaleta, chociaż bardzo ważna. Czyta partytury, nawet Pańskie, jak otwartą księgę (...) komponuje bardzo przyjemnie, ale w tym także jest prawdziwym Francuzem.”

Sprawując muzyczną kuratelę nad dziećmi pani von Meck, Debussy zakochał się w szesnastoletniej Zofii i poprosił, by za niego wyszła, ale ona kategorycznie odrzuciła tę prośbę. Ze Szwajcarii, w której przyłączył się do rodziny von Mecków, pani Meck zabrała go do Wenecji na spotkanie z Wagnerem, potem w kulinarną podróż po Europie, a później także do Rosji. Pierwsza wyprawa zakończyła się we Florencji, w Villa Oppenheim, i kiedy Debussy miał wyjeżdżać, „płakał gorzko”, jak napisała Nadieżda do Czajkowskiego. W następnym roku ponownie zaprosiła swojego „małego Francuzika” (którego nazywała też „swoim małym pianistą Bussym”, co było grą słów, bo w dialekcie południowoniemieckim słowo bussi oznacza pocałunek). Będąc z ponowną wizytą w Moskwie w sezonie 1913-1914, Debussy niemal u kresu swego krótkiego życia odbył wzruszające spotkanie z krótko uwielbianą Zofią, która wtedy była już księżną Galicyn.

O następnej miłości Debussy’ego nie wiadomo prawie nic, prócz tego, że opuściła kompozytora, łamiąc mu serce. Pisał: „...Wciąż jestem bardzo przygnębiony. Nie przypuszczałem, że sprawa, o której rozmawialiśmy, zakończy się tak nieszczęśliwie i tanio, opowiadanymi bajkami i nie nadającymi się do powtórzenia rzeczami, jakie powiedziano... Dokładnie tak samo jak jej wargi wypowiadały owe niewybaczalne słowa, brzmi we mnie echo jej niegdyś kochającego głosu. Ta wojna między wrogimi dźwiękami i tym co słyszę w sobie była tak przytłaczająca, że niemal nie rozumiem, o co chodziło... Wielką część samego siebie zostawiam w owych cierniach i minie wiele czasu, zanim wrócę do swoich artystycznych poszukiwań, do sztuki będącej najwspanialszą uzdrowicielką... Kochałem ją tak bardzo, ale z jakimś rodzajem rozpaczliwej, desperackiej namiętności, bo łatwo było zrozumieć, że ona nigdy nie miała zamiaru angażować się tak całkowicie... Teraz muszę spróbować się dowiedzieć, czy naprawdę miała to, czego szukałem. A może ścigałem jakąś mrzonkę? Wciąż opłakuję utratę jakiegoś złudzenia. A może to wcale nie jest takie złe? Wolę już wszystko niż owe dni, gdy jedynym wyjściem wydawała się śmierć, a ja byłem nieustannym czuwaniem nad trupem!”

Ta wizja śmierci nieomal przerodziła się w rzeczywistość później, gdy wygasła miłość Debussy’ego do jego pierwszej żony. Zanim jednak wdał się w to pierwsze małżeństwo, miało jeszcze nadejść zarówno kilka zerwanych zaręczyn, jak i kolejna wielka miłość: Gaby, czyli Gabriela Dupont z Normandii. „Gaby o zielonych oczach”. Mieszkali ze sobą przez dziewięć lat od końca lat osiemdziesiątych, choć obecność Gaby w życiu Debussy’ego pokrywała się częściowo z pojawieniem się w nim Teresy Roger, z którą związał się na kilka tygodni w roku 1894. Utrzymywał obydwie kochanki aż do roku 1897, gdy Gaby dowiedziała się o kolejnym romansie i próbowała popełnić samobójstwo.

Jeśli, jak mówi piosenka, „mężczyźni wolą blondynki”, to Debussy był nimi wprost opętany i połączenie płowych włosów Gaby z jej zielonymi oczami zrobiło na kompozytorze wprost oszałamiające wrażenie. Ósmy utwór z Pierwszej Księgi Preludiów nosi tytuł Dziewczyna o włosach jak len. Ten miniaturowy poemat na fortepian może być interpretowany jako żarliwa deklaracja erotycznych preferencji (manii, która, jak mówią seksuolodzy, ma pewien związek z rzadkimi i jedwabistymi włosami łonowymi naturalnych jasnych blondynek). Gaby była zwyczajną, ale pełną siły dziewczyną, choć bynajmniej nie artystką. Jej uzdolnienia, o ile w ogóle je miała, były niewyszukane. Gaby i Debussy długo dzielili życie w cyganeryjnym ubóstwie. Claude lubił towarzystwo Gabrieli, będąc z nią sam na sam – w łóżku i wtedy, gdy zabierał ją na obiad, do kawiarni lub na publiczne zabawy. Jednak w spotkaniach towarzyskich z ludźmi na swoim poziomie intelektualnym był zakłopotany zarówno jej brakiem powściągliwości, jak i sposobem wyrażania się ze zgoła niekobiecą porywczością. Zazwyczaj zostawiał ją w domu, by doglądała jego potrzeb. W rok 1897 rozpętała się nad nim jakaś domowa burza, która zakończyła się rozstaniem.

Niebawem Debussy śnił o kolejnej płowowłosej dziewczynie. Była bohaterką jego opery Peleas i Melisanda. Trzeci akt tej drugiej rozpoczyna się pieśnią, którą Melisanda śpiewa, czesząc swoje złote sploty. W prawdziwe życie Debussy’ego wkroczyła teraz śpiewaczka: Teresa Roger. Chociaż kompozytor był z nią zaręczony i miała dla niego wyraźnie duże znaczenie, postać Teresy pozostaje w cieniu. Nawet przyjaciele Debussy’ego nie wiedzieli zbyt wiele ani o niej, ani o ich romansie. Być może także Teresa nie była osobą odpowiednią pod względem intelektualnym, by afiszować się z nią przed przyjaciółmi. Pisząc w 1894 roku do trochę starszego kompozytora Ernesta Chaussona, który wcześniej stał się jego bliskim przyjacielem, wyjawia mu tylko tyle: „Drogi przyjacielu, przed wyjazdem do Brukseli chcę powiedzieć ci osobiście, że jestem zaręczony z panna Teresą Roger”. W tym czasie Debussy był bardzo zadłużony i po owej dobrej wiadomości o jego zaręczynach z Teresą nastąpiła dość wstydliwa prośba o pożyczkę, którą oczywiście otrzymał.

Ślub miał się odbyć 16 kwietnia 1894 roku. Wynajęto też apartament na miesiąc miodowy. Jednak de facto miesiąc ów odbył się znacznie wcześniej, zaś ślubną ceremonię... odwołano bez żadnych wyjaśnień. Nic więcej nie słyszano o teresie. Debussy zapłacił za ten epizod przyjaźnią Chaussona, a inni przyjaciele także zaczęli go opuszczać.

Kolejną pięknością w życiu Debussy’ego była Rozalia Texier, nazywana przez niego Lily, a zazwyczaj opisywana jako mannequin, choć prawdopodobnie była kimś więcej niż krawcową nadającą kształt strojom, jakie pomagała wykonywać swojej pracodawczyni. Ich pierwsze spotkanie było katastrofalne i zapałali do siebie natychmiastową wzajemną antypatią. Wydała mu się ładna, ale skora do gniewu i kłótliwa.
Miłość ta także nie trwała zbyt długo, ale... wystarczająco długo, by 19 października 1899 roku Lily Texier została pierwszą panią Debussy. Rano w dniu ślubu Debussy musiał dać lekcję gry na fortepianie, aby móc zapłacić za weselne śniadanie w piwiarni. Pewnemu przyjacielowi wyjawił, że – jeszcze raz – zakochał się w osobie, która dzisiaj zostałaby pewnie opisana jako nieco „niewyborna”. Podobnie jak Gaby, Lily właściwie nie mogła być dla Debussy’ego intelektualnie bratnią duszą, nie mówiąc już o intelektualnej równości.

Pierwsza pani Debussy okazała się jedynie kolejnym miłosnym epizodem. Niebawem listy, jakiem pisał do Lily, pełne czułości i wyrazów uwielbienia, stały się chłodne. Uskarżał się, ze mało mają sobie do powiedzenia i żyją „niczym dwie złote rybki uwięzione w małej szklanej misie”. List z 16 lipca 1904 roku (ostatni list Debussy’ego do Lily) kończy się słowami: „Postaraj się nie przepuścić żadnej okazji do śmiechu, wszak tak bardzo lubisz się śmiać. Twój żarliwie i czule kochający Klaudiusz”, ale te ostatnie śłowa były kłamstwem, ona zaś nie miała się z czego śmiać.

Jeśli opis postaci Debussy’ego opublikowany wówczas w czasopiśmie „New York Sun” jest wiarygodny, to trzeba przyznać, że wygląd kompozytora nie był pociągający: „miał płaską twarz i płaski czubek głowy, wyłupiaste oczy o skrytym i posępnym wyrazie,a ogólnie – ze swymi długimi włosami, niechlujną brodą, niezgrabnym odzieniem i miękkim kapeluszem – wygląda raczej jak jakiś Cygan czy Hun niż jak Galijczyk. Wysokie, wyraźnie zarysowane kości policzkowe nadawały jego twarzy mongolski wyraz”.

Osobowość Debussy’ego najwyraźniej górowała nad jego brzydotą i nie chroniła kobiet przed kochaniem się w nim. Tuż po małżeństwie z Lily kompozytor zaprzyjaźnił się z Emmą Bardac, żoną jednego finansisty, a siostrzenicą drugiego. Latem 1904 roku porzucił Lily i uciekł z Emmą do Jersey i Dieppe, w podróż, która zaowocowała utworem Radosna wyspa. W końcu Debussy mógł połączyć namiętność z twórczością. Zapłacił za to jednak wieloma przyjaźniami.

W 1905 roku wprowadził się z Emmą do domu przy Avenue Bois de Boulogne, który ona kupiła za własne pieniądze i który miał się stać jego domem aż do śmierci. W momencie rozwodu z Lily opuściła Debussy’ego reszta przyjaciół. Szydercy twierdzili, że sprzedał się bogatej kobiecie... która nawet nie była blondynką. Cokolwiek mówili Emma Bardac (z domu Moyse) była tą intelektualną partnerką, jakiej zawsze pragnął. Dostarczyła mu podniety i zachęty, co innym się nie udało: ciąża Emmy i nadzieja na przyjście na świat ich córki Klaudii Emmy (zwanej Szuszu), urodzonej 30 października 1905 roku, niemal się zbiegły z pierwszym zestawem fortepianowego tryptyku Obrazy, , który został ukończony w Grand Hotelu w miejscowości Estbourne na południowym wybrzeżu Anglii. W roku 1908 Klaudiusz i Emma zalegalizowali swój związek, ale byli zmuszeni wieść oszczędniejszą egzystencję, ponieważ wuj Emmy, niezadowolony z ich niemoralnego stylu życia, wydziedziczył ją.

Niemal nieuchronnie pojawiły się małżeńskie trudności, ponieważ Emma była zaborcza i oburzyła się na jego podróże związane z kontraktami dyrygenckimi. Debussy miał spędzić zaledwie dziesięć lat z Emmą i ich ukochaną Szuszu, zanim 25 marca 1918 roku, w wieku pięćdziesięciu sześciu lat, zmarł na raka. Emma i Szuszu były przy nim. Rok później z powodu złej diagnozy dyfterytu umarła mała Szuszu.
Dla Debussy’ego miłość zawsze była niespełnionym snem. Być może bardziej kochał samą miłość niż kobiety; gdy tylko którąś zdobywał, wydawał już się więcej jej nie pragną, a może wciąż poszukiwał drugiej Marii Blanki. Jedno jest pewne - kobiety niewątpliwie były natchnieniem dla jego twórczości.

Źródła informacji:
Internet
Halina Chociłowska „Enycklopedia muzyki klasycznej”
Edward Thompson „Debussy”
“Listy Claude’a Debussy’ego”


ROZDZIAŁ 2: Henri de Toulouse-Lautrec – kaleka z Montmartre.

Henri de Toulouse-Lautrec urodził się 24 listopada 1864 roku w Albi – miejscowości położonej w południowo-wschodniej części Masywu Centralnego (Francja). Był synem hrabiego Alphonse’a de Toulouse-Lautrec-Monfa i hrabiny Adèle z domu Tepiè de Cèleyran. Ojciec pochodził ze starego rodu arystokratycznego, XII wieku mieszkającego w okolicach Tuluzy. Matka wywodziła się z wpływowej rodziny wysokich urzędników państwowych. Rodzice malarza byli zresztą kuzynami, gdyż małżeństwa między rodzinami Lautrec i Tepiè nie należały do rzadkości. Fakt ten w pewnym stopniu tłumaczy późniejsze kalectwo Henri’ego, chłopca delikatnego i chorowitego od urodzenia.

Toulouse-Lautrec otrzymał wychowanie właściwe potomkowi rodziny arystokratycznej. W 1872 roku rozpoczął naukę w elitarnym Liceum Fontanes (obecnie Liceum Condorcet). Problemy zdrowotne zmusiły go jednak do częstego przerywania nauki. Został więc w domu i obserwował – nie mogąc w nim w pełni uczestniczyć – toczące się wokół niego barwne i bujne życie rodziców. Głównymi zajęciami jego ojca były polowania i przyjęcia. Wyścigi konne i spacery z psami wyznaczały rytm życia młodego Lautreca. Stały się również tematem szkiców i akwarel świadczących o bezspornym talencie ich młodego autora. Kiedy skończył 12 lat, ojciec ofiarował mu podręcznik tresury sokołów z dedykacją: „Pamiętaj, mój synu, że wszelka istota pozbawiona wolności wyrodnieje i szybko umiera”.

30 maja 1878 roku Lautrec, spadając z krzesła, złamał sobie kość udową lewej nogi. Następnego lata historia powtórzyła się – złamał prawą nogę, również w udzie. Chłopiec został kaleką, obie nogi obumarły, przestały rosnąć. (Jako dorosły mężczyzna Lautrec będzie mieć zaledwie 1,52 m wzrostu.)

Przyszły artysta nie upadł jednak na duchu. Wręcz przeciwnie, rozsądnie i z właściwym sobie humorem pogodził się z losem. Jak zauważył jeden z jego wujów: „ Z całą pogodą znosi smutną przygodę, której padł ofiarą.” Chory, przykuty do łóżka Lautrec pisze: „Rysuję i maluję jak tylko mogę najwięcej, aż ręka odpada mi ze zmęczenia”. Talent chłopca stał się dla wszystkich oczywisty, matka zrozumiała, że ma do czynienia z przyszłym malarzem. Z nadzieją na wyleczenie woziła syna do miejscowości uzdrowiskowych. Bóle nóg częściowo ustępowały.

W 1880 roku Lautrec mówi o ogarniającym go „szaleństwie malowania”: „Głową w mur walę! Tak, wszystko to dla sztuki co się wymyka i może nigdy nie będzie mi wdzięczna za to, co dla niej dziś czynię”. W listopadzie 1881 zdał maturę, lecz nieodparte pragnienie malowania spowodowało, że zrezygnował ze studiów.

Za namową Renè Princeteau – malarza, a zarazem przyjaciela rodziny, Toulouse-Lautrec na początku 1882, rozpoczął naukę u słynnego malarza akademickiego, Lèona Bonnata (1822-1922). Bonnat zmuszał młodego artystę do intensywnego rysowania, uważał bowiem, iż jego rysunki są „po prostu straszne”. Przyznał jednak, zwracając się do Lautreca: „jest u pana coś, jakby kolor...”

Kursy te kończą się zimą 1882 roku i wtedy Toulouse-Lautrec przeszedł do pracowni równie tradycyjnego Fernanda Cormona (1854-1924). Pracował dużo i zdarzało mu się nawet tęsknic za surową dyscypliną, jaka panowała u Bonnata. Skupił się przede wszystkim na doskonaleniu swego warsztatu. Poza tym u Cormona poznał van Gogha, Emile’a Bernarda, Luise Anquetina i innych młodych malarzy. Zrodziła się między nimi przyjaźń, ale też artystyczna rywalizacja. Stopniowo dążyli do przekroczenia konwencjonalnego, szkolnego stylu. Początkowo kierowali się ku impresjonizmowi, później wybrali tendencje bardziej nowatorskie. Okres malarskiego eksperymentowania zbiegł się ze zmianami, jakie zachodziły w sposobie życia Toulouse-Lautreca. Młody artysta odkrył Montmartre, wówczas biedną, robotniczą dzielnicę Paryża, i żyjące antykonformistyczne środowiska.

Latem 1884 roku Lautrec opuścił paryski dom rodziców i przeprowadził się na Montmartre do mieszkania poznanego na kursach u Bonnata młodego malarza – Greniera. W tej samej kamienicy, na pierwszym piętrze w latach 1879-1891 mieściła się pracownia Degasa, którego Lautrec uważał za jednego ze swych mistrzów.

Matka malarza nie była zadowolona z tej decyzji. Obawiała się bowiem, że bez niej syn zejdzie na złą drogę. Jednakże listy, jakie od niego otrzymywała zdawały się ją uspokajać. Decyzja malarza nie spodobała się również ojcu, który wolałby widzieć syna w dzielnicy bardziej eleganckiej, np. w okolicy Champs-Elysèes.

Jak się wkrótce okaże, niepokoje rodziców nie były bezpodstawne, gdyż życie młodego artysty bardzo szybko ulegało zmianie. W listach pisanych wiosną i latem 1886 roku natrafiamy na liczne aluzje do „butelki”. Zdarzało się nawet, że nazywając się „złym synem”, opowiadał matce o nocach spędzonych „na bruku”. Zaś w jednym z listów do babki, wyznał, iż niełatwo jest mu się przyzwyczaić do życia bohemy.

Pod koniec XIX wieku Montmartre było zaprzeczeniem tak zwanego ustalonego porządku. Pojawiały się tam coraz liczniejsze kabarety i kawiarnie muzyczne, gdzie nieustannie podważano sens norm społecznych i zakazów. Montmartre to również centrum handlu „miłością”. Toulouse-Lautrec odkrył tam świat dotychczas mu nieznany, co nie pozostało bez wpływu na jego malarstwo. W liście z grudnia 1886 roku stwierdził, że nie jest w stanie pisać o tym, co maluje, uważał bowiem, iż niektóre z jego obrazów są zbyt „poza prawem”. Dojdzie nawet do tego, że będzie się na nich podpisywać pseudonimem, by nie kompromitować honoru rodziny.

W ciągu ostatnich miesięcy nauki u Cormona Lautrec coraz mniej czasu poświęcał pracom typowo akademickim. Bez zrywania – na razie – z metodą klasyczną, stosował techniki impresjonistyczne i ożywiał rysunek. Przede wszystkim jednak zabierał się za tematy drogie naturalistom, które dominować będą w jego późniejszym malarstwie: rozrywki typowo miejskie (bulwarowe spektakle, zabawy taneczne, cyrk, kabarety, teatry) oraz wizerunki ludzi z marginesu (prostytutki, alkoholicy).

Akcenty populistyczne, jak i odważny styl obrazów Lautreca spowodowały w końcu jego odsunięcie od środowiska, z którego się wywodził. Do całkowitego zerwania doszło, kiedy jego związki ze światem, który dawał mu natchnienie, stały się jeszcze bardziej zażyłe. Od połowy lat 80. Lautrec żył prawie wyłącznie nocą. Był stałym bywalcem kabaretów, przede wszystkim „Mirlitona” prowadzonego przez jego przyjaciela, śpiewaka kabaretowego Aristide’a Bruant (1851-1925). Przez pewien czas towarzyszyła mu pierwsza i chyba jedyna miłośc w jego życiu – Suzanne Valadon (1867-1938), początkowo modelka Degasa i Renoira, później znana malarka. Ówczesny Montmartre rozbrzmiewał wieczorami muzyką ciągłych zabaw i potańcówek. W Moulin de la Galette a później w Moulin Rouge Lautrec oglądał z rozbawieniem frenetyczne figury modnego wówczas kankana. Wtedy też poznał tancerki, gwiazdy tamtejszych estrad, jego „muzy” – La Goulue, Jane Avril i Ch-U-Kao. Malarz nie omijał również licznych na Montmartrze domów publicznych. Zdarzało mu się nawet, ze spędzał w nich po kilka tygodni, jak w lokalu przy ulicy Amboise, czy w luksusowym domu publicznym przy ulicy des Moulins. Te wszystkie nocne wędrówki stały się źródłem i natchnieniem jego twórczości.

Pierwsza wystawa prac Toulouse-Lautreca miała miejsce w grudniu 1886 roku, w kabarecie „Mirliton”. W następnym roku, w maju, Lautrec wystawiał w Tuluzie, w ramach Międzynarodowej Wystawy reprezentantów Akademii Sztuk Pięknych, pod przybranym nazwiskiem – Treclau. Ale dopiero uczestnictwo w belgijskim Salonie „Exposition des XX” przyniosło mu pewien rozgłos. Od tego momentu Lautrec zaczął dbać o swoją karierę artystyczną. Pisze wtedy do matki, że „trzeba wystawiać gdzie tylko się da, gdyż jest to jedyny sposób żeby być zauważonym”.

Nie uczestniczył jednak w oficjalnych, dorocznych Salonach paryskich. Wystawiał natomiast w ramach Salonu Niezależnych, organizowanego pod hasłem „Bez jury, i bez nagród”, obok takich malarzy jak Seurat, Signac, czy Pissaro. Na szóstym Salonie Niezależnych, w marcu 1890, Lautrec zaprezentował „Valentin le Dèsossè ustawia nowe (tancerki)” i „Mlle Dihau przy pianinie”.

Po latach nauki w duchu akademizmu, Lautrec dołączył w końcu do malarskiej awangardy. Zachował jednak pewien dystans w trosce o swą niezależność artystyczną. Około roku 1891 zdefiniował ostatecznie swój łatwo rozpoznawalny styl. Wszedł w okres twórczej dojrzałości. Zarówno obrazy, jak i litografie świadczyły o pełnym rozkwicie jego talentu. Był malarzem bardzo poszukiwanym tak przez marszandów, jak i organizatorów wystaw, czy wydawców. Również krytyka gorąco przyjęła jego twórczość. Artysta wystawiał też wraz z nabistami i reprezentantami innych kierunków awangardowych.

Na początku 1896 roku paryska galeria Manzi-Joyant zorganizowała dużą wystawę prac Toulouse-Lautreca. Stan zdrowia artysty pogarszał się jednak, co wyraźnie odbiło się na jego twórczości.

W ostatnim okresie historia życia Toulouse-Lautreca przekształca się w dramat. Sposób w jaki artysta funkcjonował od ponad dziesięciu lat nie pozostał bez wpływu na jego zdrowie. Do tego dołączyły się alkoholizm i choroby dziedziczne.

Lautrec coraz częściej skarżył się na ogólne osłabienie. Na początku 1898 roku napisał w jednym z listów: „Najmniejszy wysiłek staje się prawie niemożliwy. Cierpi na tym moje malarstwo, a mam przecież tyle do zrobienia.” Stawał się coraz bardziej niespokojny, agresywny, zaniedbany. Ale tworzył nadal, zapamiętale, nawet po nocach spędzonych na pijaństwie. W tym stanie wykonał około sześćdziesięciu litografii, zaprezentowanych na wystawie poświęconej jego twórczości w londyńskim oddziale Galerii Goupila, w kwietniu 1898 roku. Artysta zasnął podczas wernisażu...

Przez całą zimę cierpiał na chroniczne zatrucie alkoholem wraz z towarzyszącą mu bezsennością i halucynacjami. W końcu, w marcu 1899 roku zdecydował się na kurację odwykową w klinice podparyskiej miejscowości Neuilly. Pobyt w szpitalu przygnębiał go. „Jestem zamknięty, a w zamknięciu się umiera...” – pisze do ojca. W końcu jednak odzyskał energię twórczą i wykonał wspaniałą serię „W cyrku”.

W ciągu dwóch następnych lat jego obrazy stawały się coraz bardziej mroczne i melancholijne. Towarzyszył mu w tym okresie krewny – Paul Viaud, wyznaczony przez rodzinę by nadzorować malarza i nie pozwalać mu pić. Na wiosnę 1901 roku, przeczuwając nadchodzący koniec, Lautrec porządkuje swoją pracownie i sygnuje wszystkie te prace, które nie miały jeszcze jego podpisu.

15 lipca opuścił Paryż w towarzystwie Paula Viaud. Stan jego zdrowia pogarszał się gwałtownie. Był częściowo sparaliżowany. Wtedy matka zawiozła go do rodzinnej posiadłości – Malromè, w regionie Gironde. Umarł na jej rękach 9 września.

Toulouse-Lautrec przeżył życie szybko i z pasją. Mimo kalectwa nie miał zamiaru żądać od ludzi litości. Poświęcił się sztuce i postanowił przejść przez życie z radością. Jeden z przyjaciół napisze po jego śmierci: „Jego jedyną zasadą była chęć bawienia się”.

Źródła informacji:
Wendy Beckett „Historia malarstwa”
Nathaniel Harris „Lautrec”
„Lautrec”: reżyseria i scenariusz Roger Planchon

ROZDZIAŁ 3: Juliusz Verne – pisarz do końca życia.

„Książki Verne'a, choć należą do gatunku zwanego fantastyką, nie brały się tylko z wyobraźni pisarza. Śmiałość wizji odgrywa w nich wprawdzie ogromną rolę i być może to ona właśnie fascynuje do dziś tysiące wciąż nowych czytelników, jeśli jednak fantazja, umożliwiająca im odbywanie niewarygodnych, oszałamiających i pełnych barwnych przygód podróży, podróży w wyobraźni - jeśli fantazja była tu motorem, to motor ów jako paliwa potrzebował wiedzy. Tylko ona - solidna informacja o potencjałach i perspektywach współczesnej autorowi nauki i techniki - niemożliwe uczynić potrafiła prawdopodobnym” – tak pisał jeden ze współczesnych historyków literatury.

Wiedzy tej łaknął Verne przez całe życie. Od najwcześniejszych lat spędzał dni w bibliotekach, by z książek, czasopism i biuletynów naukowych przenosić na kartki podręcznego archiwum setki pozornie przypadkowych ciekawostek technicznych. Przez długie lata ta praca nie miała żadnego określonego celu - a raczej była celem samym w sobie. Verne gromadził informacje dla przyjemności, lecz ów przyjemność wynikała jednak z jego marzycielstwa, a nie tylko z ze zwykłej żądzy wiedzy. Marzenia o podróżach w nieznane prześladowały już go od dzieciństwa.

Juliusz Verne urodził się 8 lutego 1828 roku w Nantes, w domu przy ulicy Oliwiera Clisson 4 na wyspie Feydeau z ojca Piotra Verne'a, dwudziestodziewięcioletniego adwokata i matki Zofii Naniny Henrietty de Fuye, dwudziestosiedmioletniej potomkini zamożnej rodziny armatorskiej. Na chrzcie otrzymał imiona Juliusz Gabriel. Był najstarszym dzieckiem Piotra i Zofii, którzy mieli potem jeszcze syna Pawła oraz trzy córki: Annę, Matyldę i Marię.

Rodzina Verne’ów posiadała domek letniskowy w Chantenay, gdzie jak co roku, spędzali wakacje. Z domu rozpościerał się widok na morze, a dokładniej na port rybacki. Młody Juliusz często wyglądał przez okno, podziwiając wspaniałe doki i portowe zabudowania okolicy. Był dumny, że może dorastać „w centrum morskiego życia wielkiego handlowego miasta”. Uwielbiał obserwować wielkie okręty, przywożące i zabierające towary, oraz wyobrażać sobie siebie jako kapitana takiego okrętu. Nieraz jego marzenie narobiło mu i jego rodzinie wiele kłopotów, np. pewnego dnia, jedenastoletni Juliusz, postanowił uciec z domu i zaciągnąć się na statek „Corlnelia”, płynący do zachodnich Indii. Na szczęście, uciekinier został schwytany przez ojca w Paimboeuf, portowej osadzie u ujścia Loary i postanowił złożyć solenną obietnicę, że odtąd będzie odbywał podróże tylko w wyobraźni.

W tym samym roku, tj. roku 1839, Juliusz, wraz z młodszym o szesnaście miesięcy bratem Pawłem, rozpoczął naukę w Małym Seminarium Świętego Donata w Nantes. Wbrew obietnicom danej rodzicom Juliusz i Paweł obmyślali daleką wyprawę morską łodzią własnej konstrukcji, lecz ostatecznie podróż nie doszła do skutku. Powstał wówczas pierwszy, znany z rodzinnego przekazu, utwór literacki Juliusza, ballada pt. „Żegnaj mój sławny okręcie”.

Pierwsze kroki, które młodego pisarza wprowadziły na scenę literacką dziewiętnastowiecznej Francji, nie zapowiadały rozwoju tak oryginalnego talentu. Verne miał - idąc w ślady ojca, właściciela dobrze prosperującej kancelarii adwokackiej - poświęcić się karierze prawniczej. W tym celu, w 1848, czyli w rok po rozpoczęciu służby marynarskiej przez brata Pawła i jego wyjeździe na Antyle, Juliusz zostaje wysłany do Paryża, aby studiować prawo na Paryskim Uniwersytecie Królewskim. W trakcie pobytu w stolicy mieszkał wraz ze swym nantejskim przyjacielem, młodym kompozytorem Arystydem Hignardem przy ulicy Anciene-Comedie 24, odwiedzał modne salony madame Jomini, Mariani i Barrere. Poznał nawet Wiktora Hugo, swego ulubionego pisarza z dzieciństwa, oraz Aleksandra Dumasa (ojca), z którym połączyła go przyjaźń. Mimo, iż zdobył dyplom licencjata prawa, postanowił dalsze życie poświęcić pisarstwu. I tak, w 1850 roku powstały tragedie „Spisek prochowy” i „Dramat z czasów Regencji” oraz komedia „Przełamane słomki”, którą wystawił 12 czerwca Teatr Historyczny Dumasa. Jako współautor sztuki został podpisany Aleksander Dumas (syn). 7 listopada „Przełamane słomki” wystawiono nawet w rodzinnym Nantes. Rok ten, to nie tylko początek pisarskiej kariery Verne, wówczas, powstaje także „Klub jedenastu kawalerów”, miejsce towarzyskich spotkań młodzieży arystokratycznej z udziałem Verne'a, Talexy, Nadeau, Stopa, Deliouxa, Pitfolda, Cresperesa, Gillesa, Quatrellesa, Beccheneca, Vercosina, Boulangera, Maisonneuve'a, Hignarda, Mass i Delibesa.

W kolejnym roku Juliusz Verne podejmuje dalsze próby dramatyczne: „Uczeni” oraz wodewil „Kto się ze mnie śmieje”. Dotychczas ojciec przysyłał mu 75 franków miesięcznie, jednak w obliczu zmiany planów zawodowych syna, postanowił pozostawić go na pastwę losu. Podejmuje wówczas pracę kopisty w kancelarii Guimara z wynagrodzeniem 50 franków miesięcznie. Poznaje także Piotra Chevaliera, redaktora „Muse de Families” („Muzeum Rodzinne”) oraz podróżnika Jakuba Arago, którzy wywarli wpływ na jego przyszłe życie. Honorarium za opublikowane w „Muzeum Rodzinnym” opowiadania „Pierwsze okręty floty meksykańskiej” oraz „Podróż balonem” pozwoliło mu przenieść się do nowego mieszkania na bulwarze Bonne Nouvelle. 2 grudnia tego samego roku Ludwik Napoleon dokonał monarchicznego zamachu stanu, co spowodowało exodus lub emigrację wewnętrzną politycznych przyjaciół Verne'a. Dlatego też, po upadku republiki Verne zaczął pracować jako sekretarz Teatru Lirycznego z uposażeniem 100 franków miesięcznie.

Podczas kolejnych paru lat powstają następne książki: „Ciuciubabki”, „Mistrz Zachariasz” oraz „Zimowanie w lodach”. Wskutek panującej w Paryżu w 1854 roku cholery umiera dyrektor Teatru Lirycznego Juliusz Sevest, co pozwala Juliuszowi uwolnić się od nielubianej pracy. Na nieszczęście umiera również redaktor „Muzeum Rodzinnego”, a nowym zostaje Karol Wallut, człowiek, który najwyraźniej nie lubił Verne’a. Skończył się zarazem okres pisania na łamach czasopisma i Juliusz postanowił zająć się teraz swoim życiem osobistym. W 1856 poznał w Amiens młodą wdowę z dwojgiem dzieci, Honorinę Morel i zaproponował jej małżeństwo. Dla poprawienia swojej sytuacji materialnej podjął pracę w kancelarii giełdowej Ferdynanda Eggly’ego. Ostatecznie został jego wspólnikiem wnosząc pożyczone od ojca 50.000 franków. 10 stycznia 1857 roku dwudziestodziewięcioletni Juliusz Gabriel Verne zawarł związek małżeński z dwudziestosiedmioletnią Honoriną Morel de Viane, która cztery lata później urodziła jedynego syna pisarza – Michała. W czasie owych czterech lat Verne dużo podróżował, m.in. do Anglii, Szkocji i Skandynawii. Poznał wówczas wielu ludzi, m.in. Feliksa Tournachona, byłego sekretarza budowniczego Kanału Sueskiego, Lessepsa. Dzięki tej znajomości poznał również literata i wydawcę Juliusza Hetzla, piszącego pod pseudonimem Stahl i przełożył mu rękopis swojej powieści „o nauce”. Zapoznawszy się z „Podróżą balonem” Hetzel postanowił zawrzeć z autorem dwudziestoletni kontrakt wydawniczy na korzystnych warunkach finansowych, co pozwoliło Juliuszowi porzucić pracę na giełdzie.

W ciągu najbliższych dwudziestu lat dostarczać miał swemu wydawcy dwie powieści rocznie. Dotrzymał słowa: już w roku 1864, zaledwie w parę miesięcy po swym pierwszym sukcesie, poprowadził czytelników w „Podróż do wnętrza Ziemi”, w rok później - w „Podróż z Ziemi na Księżyc”, w 1868 - w pełną emocji wyprawę „Dzieci kapitana Granta”, w 1870 - w podmorski rejs na pokładzie statku kapitana Nemo.

Po wojnie francusko-pruskiej roku 1870, Verne osiadł w Amiens, gdzie sprawował różne funkcje społeczne. W rybackim porcie Crotoy u ujścia Sommy zwykł był spędzać wakacje, żeglując wraz z synem Michelem początkowo po wodach przybrzeżnych, później odbywał rejsy luksusowym jachtem do portów Morza Śródziemnego, Irlandii, Norwegii, odwiedził też Stany Zjednoczone.

Wymieniłem dla przykładu tylko parę z wielu tytułów. Verne pisał książkę za książką i nie odpoczywając niemal ani chwili przedstawiał swym czytelnikom dziesiątki olśniewających wizji wykorzystania techniki jeszcze wprawdzie fantastycznej, opartej jednak na znanych już i sprawdzonych podstawach naukowych. Nie tylko bawił się nią na papierze, ale i wierzył, że umysł ludzki, skoro pozbędzie się balastu przesądów, uprzedzeń i myślowego wygodnictwa, potrafi także w rzeczywistości tworzyć cuda, które zmienią oblicze świata.

Jedną z takich wizji nie dających pisarzowi spokoju była maszyna latająca. Krótko po ukazaniu się „Pięciu tygodni w balonie” Feliks Tournachon, znany bardziej pod pseudonimem Nadar wzniósł się w powietrze balonem. Eksperyment trudno było uznać za udany, balon opadł na ziemię już po krótkim locie - Nadar nie stracił jednak entuzjazmu dla podobnych przedsięwzięć, Verne zaś z gorącym zainteresowaniem śledził jego aktywność. Szło nie tylko o balony, Nadar i Verne byli również członkami „Towarzystwa Zwolenników Latających Aparatów Cięższych od Powietrza”, badającego - rzecz jasna czysto teoretycznie, gdyż nikomu jeszcze nie udało się unieść w powietrze na podobnej maszynie - konstrukcje, z jakich później narodzić się miał samolot.

Pisarz o temperamencie Verne'a nie zdołałby odmówić swym czytelnikom emocji odbycia lotu bodaj w wyobraźni. W roku 1886 ukazuje się „Robur Zdobywca” - powieść o genialnym konstruktorze, który, pokrewny duchem kapitanowi Nemo, uciekającemu od cywilizacji w głębiny podmorskie, ucieka w przestworza: pragnie stworzyć powietrzną Ikarię, dając ludziom, którzy źle się czują na ziemi, możliwość wzniesienia się ponad nią i ponad sprawy jej zabieganych mieszkańców. Buduje statek latający - maszynę wyprzedzającą stan techniki o dobrych kilkadziesiąt lat.

Verne nie był jednak tylko naiwnym technokratą, ufającym ślepo w możliwości przedmiotów i pełnym złudnej wiary, iż doskonałość ich, bezduszna, mechaniczna perfekcja w każdej sytuacji służy człowiekowi. Był pisarzem, zaś rodzaj pisarstwa, jaki uprawiał, uczynił go i myślicielem, skłaniając z czasem do rozważania także i drugiej, ciemnej strony rozwoju techniki. Owo wyłanianie się refleksji z początkowego entuzjazmu jest w jego twórczości procesem powolnym, ale wyraźnym.

Wyraz temu daje pisarz w kontynuacji przygód Robura w opowiadaniu „Pan Świata”, powstałemu w 1902 roku, a więc w blisko czterdzieści lat po części pierwszej tej historii. Ze zwielokrotnioną siłą powraca tu myśl, iż ambicja i geniusz prowadzą czasem na niebezpieczne manowce. Umysł ludzki zdolny jest bowiem tworzyć rzeczy, nad którymi sam nie umie potem zapanować, tak dalece przerastają go one i obezwładniają zakresem możliwości, jakie przed nim otwierają. To właśnie groźny aspekt wszelkiego rozwoju. Technika potraktowana jako instrument służący zaspokajaniu ludzkich namiętności z dobrodziejstwa może łatwo przedzierzgnąć się w przekleństwo. Prawda dziś zupełnie oczywista - czy jednak podobnie jasno dostrzegano ją u progu XX wieku? Verne był z pewnością jednym z nielicznych pisarzy, którzy dali wtedy wyraz takim wątpliwościom.

„Pan Świata” nie jest jedynym w jego późnej twórczości przykładem takiej gorzkiej i niespokojnej refleksji. Kilka lat wcześniej powstał „Sztandar ojczyzny”, rzecz o chorym umysłowo uczonym, który swój wynalazek - materiał wybuchowy o nieznanej dotąd niszczącej mocy - oddaje do dyspozycji złoczyńcom; niedługo po „Sztandarze” – „Niezwykłe dzieje ekspedycji Barsaka”, opowiadające o naukowcu, któremu geniusz pomaga utrzymać nieludzki, okrutny reżim. Jak trafne i jak mądre były ostrzeżenia Verne’a - o tym nie trzeba przekonywać dzisiejszego czytelnika.

Ostatnie lata życia pisarza, spędzone wśród udręk postępującej choroby wzroku, owocują tego rodzaju przemyśleniami, jakby teraz właśnie, w obliczu starości, nadciągającej śmierci (Verne zmarł w roku 1905), ale i u progu nowego, otwierającego się stulecia, przyszedł czas na dokonanie rekapitulacji całego wspaniałego, zgromadzonego we wcześniejszych książkach arsenału technicznych dobrodziejstw ludzkości. Czas na nadzieję, ale i towarzyszący jej jak cień lęk. Nie można oddzielić ich od siebie: były to uczucia wizjonera, który rozporządzał rzadkim talentem łączenia wiedzy z wyobraźnią. Z mariażu tego mogły wyrastać piękne i oszałamiające projekty latających maszyn czy statków poruszających się głęboko pod powierzchnią oceanów, mogły jednak - a w człowieku myślącym musiały wręcz - rodzić się obawy przed wykorzystaniem nauki w złych, niegodnych jej celach. Przykładem takiej sytuacji są początkowo wzniosłe, później tragiczne, wreszcie szaleńcze losy Robura. Siła techniki - zdaje się mówić Verne - sięga tylko tak daleko, jak siła moralna człowieka, który się nią posługuje. Kiedy on zawiedzie, gdy podda się nienawiści, żądzy zemsty, pozwoli, by zapanowała nad nim chorobliwa ambicja czy pragnienie władzy – cały zgromadzony w jego umyśle i sterowany jego rękami postęp przemieni się we wspaniałą maszynę, gnającą nieprzytomnie ku własnemu zniszczeniu. Także i taką wiedzę czerpał Verne z gromadzonych przez całe życie kartek, pełnych suchych informacji o kolejnych osiągnięciach nauki.

Śmierć Verne'a 28 marca 1905 roku Francja przyjęła żałobą narodową. W ostatnich miesiącach życia, wycieńczony chorobą (cukrzycą) nie poddał się. Do końca tworzył swe zaskakujące dzieła. I choć nie był już w stanie pisać, ostatnie rękopisy dyktował bliskim

Zaskakujące jest jak człowiek może oddać się jednemu zajęciu – pisarstwu w przypadku Verne’a. Ono było spełnieniem jego marzeń z dzieciństwa, wyrazem jego pragnień. Życia nie spędził na podróżowaniu, na poznawaniu nowych kultur, tylko przelewając swoje myśli na papier. To pisarstwo nadało sens jego życiu i pozwoliło mu przenosić w inny świat, świat o którym ciągle marzył, pełen przygód i niesamowitości.

Źródła informacji:
Mark Wright „Verne. Życie i twórczość”
Internet

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 37 minut