profil

Wywiad z doktorem Judymem. Ofiarnictwo? Do jakich granic?

Ostatnia aktualizacja: 2020-06-23
poleca 88% 101 głosów

Stefan Żeromski

Reporter: Pierwsze i najważniejsze chyba pytanie: czy jest Pan szczęśliwy?

Tomasz Judym: Nie. Nie jestem szczęśliwy i chyba nigdy szczęśliwy nie byłem. Może te krótkie chwile w Paryżu... Chociaż sam nie wiem. Pewny jestem natomiast tego, że teraz, z pewnej czasowej perspektywy, wyraźnie widzę, iż szczęścia w życiu nie zaznałem, po prostu
nie mogłem go zaznać.

R: Więc uważa się Pan za człowieka przegranego?

TJ: Skądże znowu! Widać opacznie mnie pan zrozumiał. Przeżyłem bardzo pożyteczne życie. Gdyby dane mi było wybierać jeszcze raz, nic bym w moim życiorysie nie zmienił. Przez cały czas czułem się potrzebny, społecznie użyteczny. Moja praca, mimo że oceniana przez złośliwych jako syzyfowa, miała głęboki sens. Dzięki niej miałem spokój ducha. Czułem, że robię to, co robić powinienem. Po prostu spełniałem moje powołanie, a ponadto spłacałem społeczeństwu pewien dług - proszę nie zapominać, że wywodzę się z tych najuboższych i wiem, co to znaczy pusty żołądek.

R: Ale czy nie tęsknił Pan czasem za przyjemnym życiem, za rodziną, za stabilizacją? Mógł Pan to wszystko przecież osiągnąć.

TJ: Wie pan - bardzo ciężko było mi podjąć ostateczną decyzję o poświęceniu się społecznikowskiej pracy. Nie byłem pewien, czy podołam takiemu wyzwaniu. Nie wierzyłem we własne siły. Jestem tylko zwykłym człowiekiem, pełnym słabości i podatnym na zwątpienie. Oprócz tego, dość długo wydawało mi się, że w jakiś cudowny sposób zdołam pogodzić życie rodzinne ze służbą społeczeństwu. Miałem nadzieję, że nie będę musiał dokonywać wallenrodycznych wyborów. Czas jednak te nadzieję rozwiał. Tam, na Górnym Śląsku, zrozumiałem z całą wyrazistością - albo praca, albo rodzina. Nieraz tęskno mi było za prawdziwym domem. Za żoną, która by mnie wspierała, za dziećmi, które sprawiają tyle radości. Czasem miewałem takie dni, że kiedy wracałem do pustego mieszkania, to miałem ochotę wyć. Cóż, czas leczy rany. Pozwala zapomnieć, przyzwyczaić się.

R: Czy nie warto jednak było rzucić precz złudne ideały i żyć jak każdy, dążyć do swojego szczęścia? Przecież mógł pan założyć szczęśliwą rodzinę, miał Pan kochającą Pana kobietę, ona czekała tylko, żeby Pan powiedział "tak". Sam Pan przed chwilą przyznał, że czas leczy rany, więc pewnie z czasem przestałby Pan myśleć o swojej misji.

TJ: Są jednak takie rany, których ani czas, ani medycyna nie potrafią uleczyć. To są śmiertelne rany. Obawiam się, że gdybym związał się z Joasią i założył rodzinę, zadałbym śmiertelną ranę mojemu sumieniu. Zabiłbym swoją osobowość. Bez tego przecież nie można żyć. Sądzę, że założywszy rodzinę i żyjąc jak każdy "porządny" obywatel - praca, pieniądze, niedziela, kościół - nie byłbym szczęśliwy. Wciąż miałbym poczucie, że nie robię tego, co robić powinienem. Rodzina byłaby dla mnie nie źródłem radości, ale ciężarem. Ja też byłbym dla mych bliskich uciążliwy. Nie ma bowiem nic gorszego od człowieka, który ma wrażenie, że znajduje się nie w tym miejscu, co powinien.

R: Cały czas rozmawiamy o Panu. Ale proszę powiedzieć czy nie zastanawiał się Pan, że Pana decyzja złamie życie Pani Podborskiej?

TJ: Ja podjąłem decyzję o rozstaniu z panią Podborską właśnie dla jej dobra. Zdaję sobie sprawę, że to był dla niej cios. Mnie też nie było lekko. Ona jednak w pełni rozumiała motywy, którymi się kierowałem. Gdybym zdecydował się na małżeństwo, dopiero złamałbym jej życie. Wtedy, pod tą sosną, to był ostatni moment, żeby w miarę bezboleśnie się rozstać.

R: Przekonał mnie Pan. Proszę mi jednak powiedzieć, czy nie odczuwał Pan w swym postępowaniu heroizmu? Zdawał Pan sobie sprawę, że stanie się Pan sławny?

TJ: Nie, wcale nie czuję się bohaterem. Po prostu robiłem to, co do mnie należało. Strażak gasi pożary, lekarz leczy. Pewna doza poświęcenia wpisana jest w te zawody. Dla mnie to, że strażak idzie w płomienie, to żadne bohaterstwo. To jego obowiązek. Uważam również, że nie jest przejawem heroizmu zrywanie się o trzeciej nad ranem do nagłego przypadku. Kiedy się zostaje lekarzem, trzeba zdawać sobie sprawę, że się nim jest całe życie, dwadzieścia cztery godziny na dobę. To specyficzny zawód. Wykonując go, człowiek jest cały czas w pracy. Przecież nie mógłbym przejść obojętnie obok potrzebującego pomocy człowieka, tylko dlatego, że akurat nie mam w tych godzinach dyżuru. Wybrałem lekarski fach bez przymusu i zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie on wymagał ode mnie poświęcenia. Może nie wiedziałem, jak bardzo wielkiego, ale zdawałem sobie sprawę z konieczności wyrzeczeń.

R: Otóż to. Skoro już mowa o poświęceniu, to czy istnieją, wedle Pana, granice ofiarnictwa?

TJ: To trudne pytanie... Wydaje mi się, że są pewne granice poświęcenia, które wiążą zwykłych ludzi. Nikt przecież nie będzie miał za złe przypadkowemu przechodniowi, że nie pospieszył on z pomocą tonącemu, kiedy on sam nie umiał pływać. Te granice konstruuje opinia społeczna, usprawiedliwiając zaniechanie niesienia pomocy w niektórych sytuacjach. Lecz, w moim odczuciu, na istnienie tych granic powoływać się mogą tylko przypadkowi przechodnie. Takie granice nie istnieją dla osób, którzy zawodowo trudnią się niesieniem pomocy. Nie wyobrażam sobie, żeby ratownik wodny mógł powiedzieć, że nie przystąpi do akcji, bo woda jest za zimna lub fale są za duże i w związku z tym zbyt wielkie grozi mu ryzyko. W pracę osób trudniących się niesieniem pomocy wpisane jest ryzyko. Ktoś, kto wybiera sobie taki zawód, godzi się z góry na ponoszenie takiego ryzyka. To czyni go skutecznym. Przypadkowy przechodzień będzie się zastanawiać - skoczyć, nie skoczyć? Ratownik wie, że musi skoczyć, bo to jego obowiązek. Zadziała więc szybciej i pewniej. Tak samo obowiązkiem lekarza jest nieść pomoc chorym. Składamy przecież przysięgę Hipokratesa. W naszym działaniu na rzecz ratowania ludzkiego życia i zdrowia nie ma granic ofiarności. Kto się na nie powołuje, ten zwyczajnie szarga swój zawodowy honor i podważa swoje kompetencje. Obowiązkiem lekarza jest służba społeczeństwu, nawet za cenę osobistego życia. Dlatego wstyd jest mi trochę, że kiedyś wahałem się z wyborem. Cóż, nie zawsze sytuacja jest tak wyrazista i prosta, jak wtedy, gdy ratownik zauważa tonącego...

R: Doprawdy, miło wiedzieć, że są wśród nas ludzie tak bezkompromisowi w swej szlachetności. Bardzo dziękuję Panu za rozmowę, Panie doktorze.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Komentarze (2) Brak komentarzy

Ta praca jest naprawde znakomita dostałem z niej piątke naprawde gorąco polecam.

Ta praca jest idealna właśnie takiej szukałem ten sam temat mam tylko nadzieje ze nikt z mojej klasy tu nie zajrzy w co wątpie ;)

Treść zweryfikowana i sprawdzona

Czas czytania: 6 minut