profil

Rozmowa z Joanne Kathleen Rowling.

poleca 87% 102 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Dziennikarz: Czy zawsze chciała Pani zostać pisarką?
Joanne Kathleen Rowling: Tak, zawsze chciałam nią zostać. Pierwszą powieść pod tytułem "Królik" napisałam jako sześcioletnia dziewczynka. Temat wziął się z historyjek opowiadanych mojej młodszej siostrze Di, obie bardzo chciałyśmy mieć królika. Od tego czasu nigdy nie przestałam pisać.

Dz: Podobno była Pani kiedyś sekretarką?
JR: Tak, rzeczywiście, ale to było bardzo dawno. Studiowałam filologię klasyczną i romanistykę. Po ukończeniu uniwersytetu w Exeter próbowałam pracować jako sekretarka, ale w uprawianiu tego zawodu przeszkodziło mi wrodzone bałaganiarstwo.

Dz: Dlaczego stacja King's Cross jest dla Pani taka ważna, że umieściła ją pani w książce?
JR: Moi rodzice byli londyńczykami. Poznali się w pociągu jadącym ze stacji King's Cross do Arbroath w Szkocji, kiedy oboje mieli 18 lat. Ojciec jechał by wstąpić do Marynarki (Royal Navy), a mama do W.R.E.N.s (żeński odpowiednik). Moja mama powiedziała, że jej zimno, więc ojciec zaproponował miejsce pod swoim płaszczem i pobrali się niecały rok później, gdy mieli po 19 lat.

Dz: Jaka Pani była jako mała dziewczynka?
JR: Dzieciństwo spędziłam, kłócąc się i bijąc z moją młodszą siostrą, jak para dzikich kotów zamkniętych w małej klatce. Sprzeczałyśmy się dosłownie o wszystko. Podczas krótkich chwil, kiedy nie walczyłyśmy ze sobą, Di i ja byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Opowiadałam jej wiele historyjek i czasem nie musiałam nawet na niej siadać, by ją zmusić do wysłuchania ich do końca. Często opowiadania przeradzały się w zabawy, w których odgrywałyśmy swoje role. Byłam bardzo władcza, kiedy reżyserowałam te nieskończenie długie sztuki, ale Di zgadzała się na wszystko, bo przydzielałam jej role gwiazdorskie.

Dz: Jakie szalone pomysły miała Pani, będąc dzieckiem?
JR: Kiedy wyprowadziliśmy się z naszego pierwszego domu, miałam 4 lata i przenieśliśmy się do Winterbourne znajdującego się na przedmieściach Bristolu. Teraz mieszkaliśmy w szeregowcu ze schodami, które kusiły Di i mnie do nieustannego rozgrywania dramatów na ich szczycie, podczas których jedna z nas zwisała z najwyższego stopnia, ściskając drugą za rękę i błagając, by nie puszczała, stosując cały wachlarz przekupstw i szantaży, aż do upadku zakończonego "śmiercią". Myślę, że ostatni raz odegrałyśmy dramat "na szczycie" podczas Bożego Narodzenia dwa lata temu; moja 9-letnia córka nie uznała tego nawet w połowie za tak zabawne jak my.

Dz: Skąd wzięło się nazwisko głównego bohatera?
JR: W okolicy mieszkało mnóstwo dzieci w naszym wieku, wśród nich rodzeństwo o nazwisku Potter. Ich nazwisko zawsze mi się podobało. W każdym razie Potter wyznał prasie, że to on "jest" Harrym. A jego matka powiedziała z kolei dziennikarzom, że on i ja przebieraliśmy się w dzieciństwie za czarodziejów. Żadne z tych stwierdzeń nie jest prawdziwe. Tak naprawdę jedyne, co pamiętam, jeśli chodzi o tego chłopca, to to, że jeździł na rowerze marki "Chopper", którego w tamtych czasach wszyscy mu zazdrościli i że raz rzucił w Di kamieniem, za co w odwecie ja uderzyłam go w głowę plastikowym mieczem (tylko mi było wolno rzucać czymkolwiek w Di).

Dz: Czy lubiła chodzić Pani do szkoły?
JR: Szkoła w Winterbourne bardzo mi odpowiadała. Było tam spokojne, przyjazne środowisko, mieliśmy mnóstwo zajęć z garncarstwa, rysunków, pisania opowiadań, które mi doskonale pasowały. Niewątpliwie pierwsza w moim życiu żałoba po bliskiej osobie miała wpływ na moje odczucia względem nowej szkoły, która nie spodobała mi się zupełnie. Siedzieliśmy całymi dniami w ławkach ustawionych na wprost tablicy. W blatach znajdowały się stare otwory po kałamarzach. W mojej ławce była też druga dziura wydłubana końcówką cyrkla przez chłopaka, który siedział tam rok wcześniej. Najwyraźniej pracował nad nią cichutko z dala od nauczycielskich spojrzeń. Pomyślałam wtedy, że to wielkie osiągnięcie i rozpoczęłam prace nad powiększaniem otworu za pomocą własnego cyrkla, tak, że do czasu, kiedy to ja opuszczałam klasę, można było bez problemu przełożyć przez niego kciuk.
Moje gimnazjum, Wyedean, do którego poszłam, kiedy miałam 11 lat, było miejscem, gdzie poznałam Seana Harrisa, któremu dedykowałam "Komnatę Tajemnic" i, który był właścicielem prawdziwego Forda Anglia. Był pierwszym z moich przyjaciół, który miał prawo jazdy i turkusowo-biały samochód, który oznaczał dla nas WOLNOŚĆ i to, że nigdy więcej nie musiałam prosić ojca o podwiezienie, co jest największym problemem, jeśli chodzi o mieszkanie na wsi, kiedy jest się nastolatkiem.

Dz: Czy Sean Harris był Pani pierwszą miłością?
JR: Nie, ale jedno z najszczęśliwszych wspomnień z tych czasów dotyczyło chwil, kiedy pędziliśmy w siną dal w samochodzie Seana. Był pierwszą osobą, z którą na poważnie rozmawiałam o pisarskich ambicjach i był także jedyną osobą, która była przekonana, że odniosę sukces, co znaczyło dla mnie znacznie więcej niż mu wtedy mówiłam.

Dz: Jak zniosła Pani chorobę i śmierć matki?
JR: Najgorszą rzeczą, jaka miała miejsce podczas tych lat, była choroba mojej mamy. Kiedy miałam 15 lat, wykryto u niej stwardnienie rozsiane, które jest chorobą centralnego układu nerwowego. Większość chorych doświadcza okresów remisji, kiedy choroba nie postępuje, a nawet nastaje czas polepszenia. Mama nie miała szczęścia – od momentu postawienia diagnozy, jej stan powoli, ale stale się pogarszał. Myślę, że większość ludzi wierzy w głębi duszy, że ich matki są niezniszczalne. To był straszliwy cios usłyszeć, że jest nieuleczalnie chora, ale nawet wtedy w pełni nie zdawałam sobie sprawy, co ta diagnoza oznaczała.
Później przeprowadziłam się do Manchesteru, zabierając ze sobą powiększający się rękopis, który rósł teraz w najdziwniejszych kierunkach i zawierał pomysły, co do kariery Harry’ego w Hogwarcie. I wtedy, 30 grudnia 1990r. stało się coś, co zmieniło świat mój i Harry’ego na zawsze – umarła moja mama. To był straszny czas, mój tata, Di i ja byliśmy zdruzgotani. Miała tylko 45 lat i nigdy nie wyobrażaliśmy sobie – prawdopodobnie dlatego, że nie byliśmy w stanie tego rozważać, że mogłaby umrzeć tak młodo. Pamiętam ból, jakby brukowa płyta przygniatała mi klatkę piersiową, dosłowny ból w sercu.

Dz: Kiedy wpadła Pani na pomysł napisania książki o małym czarodzieju?
JR: Podczas jednego z weekendów, kiedy starałam się znaleźć mieszkanie i samotnie wracałam do Londynu zatłoczonym pociągiem, nagle i po prostu wpadł mi do głowy pomysł o Harrym Potterze. Pisałam nieustannie, odkąd skończyłam szóstą klasę, ale nigdy przedtem nie byłam tak podekscytowana żadnym pomysłem. Ku mojej rozpaczy nie miałam przy sobie pióra, a byłam zbyt nieśmiała, by poprosić kogokolwiek. Myślę teraz, że być może dobrze się stało, ponieważ siedziałam i przez następne cztery godziny (pociąg był opóźniony) myślałam, a wszystkie detale tłoczyły mi się w głowie i ten chudy, czarnowłosy chłopiec w okularach, który nie miał pojęcia, że jest czarodziejem stawał się dla mnie coraz prawdziwszy. Sądzę, że może gdybym zwolniła napływ pomysłów i uwięziła je od razu na papierze, mogłabym stłamsić niektóre z nich, choć czasem daremnie zastanawiam się, jak wiele spośród tego, co wyobraziłam sobie podczas podróży, umknęło mi do momentu, kiedy chwyciłam pióro do ręki. Rozpoczęłam pisać "Kamień Filozoficzny" tego wieczora, ale kilka ówczesnych pierwszych stron nie przypomina czegokolwiek, co znajduje się teraz w książce.

Dz: Jak dawała sobie Pani radę: praca, dziecko?
JR: Zamierzałam znowu zacząć uczyć i czułam, że jeśli nie ukończę szybko książki, mogę nie skończyć jej nigdy. Wiedziałam, że praca w szkole na pełen etat z poprawianiem prac i przygotowywaniem lekcji, nie mówiąc o małej córce, którą musiałam opiekować się sama, nie pozostawi mi ani chwili wolnego czasu. Zasiadłam zatem do pracy jak w amoku, zdeterminowana, by ukończyć książkę i w końcu spróbować ją wydać. Kiedy tylko Jessica zasypiała w swoim wózku, pędziłam do najbliższej kawiarni i pisałam jak szalona. Pisałam książkę prawie każdego wieczora. Właściwie czasami nienawidziłam już jej, choć jednocześnie ją uwielbiałam.

Dz: Jaka była Pani reakcja, kiedy dowiedziała się pani, że książka zostanie wydana?
JR: W sierpniu 1996 roku Christopher (mój agent) zadzwonił do mnie i powiedział, że wydawnictwo Bloomsbury złożyło propozycję. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom "Masz na myśli, że książka zostanie wydana?" - zapytałam raczej głupio. "Czy na pewno będzie wydana?" Kiedy odłożyłam słuchawkę, zaczęłam krzyczeć wniebogłosy i podskakiwać z radości. Jessica, która siedziała w swoim krzesełku, popijając herbatkę patrzyła na mnie przestraszona.

Dz: Ile czasu zajmuje obmyślenie planu książki, zanim zacznie ją Pani pisać? Czy może planuje Pani w trakcie pisania?
JR: Trudno powiedzieć. Część szósta była zaplanowana od lat, ale zanim zaczęłam ją pisać, spędziłam dwa miesiące na sprawdzaniu planu i upewniając się, że wiem, co zamierzam zrobić, ucząc się na błędach – nie sprawdziłam planu do „Czary Ognia” i musiałam pisać na nowo jedną trzecią książki.

Dz: Jaki tytuł będą miały kolejne części Harry’ego Pottera?
JR: Na pewno zaczną się od „Harry Potter i...”. Łatwe do zapamiętania, czyż nie?

Dz: Skąd Pani drugie imię?
JR: Potrzebny mi był drugi inicjał i przybrałam imię Kathleen po mojej ulubionej babci.

Dz: Czy jest Pani szczęśliwa?
JR: Oczywiście, że jestem! Sukcesom na polu zawodowym zaczęło towarzyszyć szczęście w moim życiu osobistym. 26 grudnia 2001 poślubiłam anestezjologa Neila Murray'a, a marcu 2003 roku urodził się nam syn Dawid. Mam kochającą rodzinę i dom, o którym zawsze marzyłam.

Dz: Dziękuję za rozmowę.
JR: Ja również.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 9 minut