profil

Siłaczka. Moje opowiadanie na podstawie "Siłaczki"

poleca 85% 1913 głosów

Treść Grafika
Filmy
Komentarze
Stefan Żeromski

Sama nie wiem, od czego zacząć. Pewnie mogłabym wam opowiadać, gdzie się urodziłam, jak to było, kiedy tata jeszcze mieszkał z nami i co się zdarzyło, kiedy byłam mała. Coś w tym guście. Ale to nie jest ważne. Albo może i jest. Nie wiem. Niewiele pamiętam z tego czasu. Jakieś urywki obrazów, wygasłe dawno uczucia, wyblakłe zdjęcia nieznanych mi twarzy i zapomniane miejsca to zlepek moich wspomnień. Ale to teraz nie jest ważne.

Od dziecka mówiono mi, że mam na imię Samantha. Po prostu Sam. Mamie bardzo podobało się to imię. Tak właśnie nazywała się bohaterka jej ulubionej telenoweli. Matka jest straszną egoistką. Nie widzi nic, poza czubkiem swojego zadartego nosa. Wiem, przynudzam.

Urodziłam się 15 lat temu. Dla mnie to kawał czasu, ale mama ciągle twierdzi, że jestem jeszcze gówniarą. Czasami mam jej dość. Obojętnie co zrobię zawsze jest nie tak, jak trzeba. Nawet, jeśli staram się ze wszystkich sił. Zazwyczaj po takiej ostrej wymianie zdań idę do swojego pokoju, trzaskam drzwiami i rzucam się na łóżko ze słuchawkami na uszach. Odpływam w inny świat. Ten bez problemów, kłótni, krzyku... Świat dźwięków i słów... Boże, dziękuje za muzykę!

Blizny na przedramionach to pamiątka po żyletce, która tyle już razy zaznaczała rysy na bladej skórze. Bolało, ale nie tak samo. Czasami wolałam, żeby ona już nie mówiła, jaka to jestem do niczego, tylko po prostu przylała mi w twarz. Ale ona tego nie zrobiła. Słowa bolały bardziej niż mocna ręka matki.

Wiele razy próbowałam zwiać z domu, uciec od problemów i od niej... Ale po trzech nocach spędzonych w parku wracałam. Reakcja matki była dla mnie oczywista. Rzucone od niechcenia: „Gdzieś ty była? Nie masz co robić, tylko się po ulicach szlajasz!” jakoś mnie nie satysfakcjonowało. Tak, w pewnym sensie chciałam zwrócić na siebie jej uwagę. Chciałam, żeby choć raz mnie pochwaliła, powiedziała, że jest ze mnie dumna...

Uczyłam się bardzo dobrze. Lubiłam to robić, bo czy miałam wybór?? Albo całkowicie stoczyć się na dno, albo zdobyć wykształcenie i zostać kimś. Wybrałam to drugie. W szkole nie miałam przyjaciół, czy nawet kolegów. Byłam typową szarą myszką, wracającą od razu po szkole do domu a w weekendy siedzącą przez telewizorem. Ale mi to odpowiadało. Nie lubiłam ludzi a oni chyba nie lubili mnie. Układ idealny. Aż do pewnego dnia...

Mogę przysiąc, że 27 marca 2006 roku był zarazem najszczęśliwszym i najgorszym dniem w moim całym życiu. Jak co dzień siedziałam na przystanku czekając na autobus mający zawieźć młodzież do szkoły. Gdy w końcu usłyszałam ten okropny klakson, niechętnie podreptałam na sam koniec autobusu. Miejsce od okna, kolana pod brodę, słuchawki w uszach i wzrok zatrzymany na oddalonym horyzoncie. Rutyna. Nagle, ku mojemu zaskoczeniu miejsce obok zajął Jack, chłopak z 2 klasy liceum. Zaczął ze mną rozmawiać jak ze starą, dobrą przyjaciółką. Pomimo mojej niechęci do innych osób, kontynuowałam dialog i to bez większych zahamowań.

Umówiliśmy się po szkole. Miałam mu pożyczyć płytę Sex Pistols. Czułam, że to może właśnie w nim znajdę osobę, która zamiast pytać” dlaczego?” powie ” wszystko będzie dobrze”. Może po prostu będę miała przyjaciela...

Gdy po szkole wpadłam z impetem do domu, chcąc jak zwykle wejść po schodach, robiąc przy tym tyle hałasu, co startujący odrzutowiec, zauważyłam, że mamy nie ma. Na stole leżała kartka. Pochyłe literki układały się w zdaniach, których nie chciałam przeczytać. Usiadłam z wrażenia. Krótka informacja, że mamę zawieźli do szpitala, a w głowie miliony pytań, na które nikt nie zna odpowiedzi i to jedno najtrudniejsze: Dlaczego? Poczułam, że mała słona kropelka powoli wypływa z mojego oka, obrysowując delikatnie policzek i zatrzymując się na brodzie, aby chwilę potem spaść na rękaw powyciąganej bluzy.

- Co się stało? - usłyszałam za sobą głos Jack’a. Chłopak rzucił plecak na podłogę i ukucnął przede mną, łapiąc za ręce.
- Moja matka... Ona... – nie dokończyłam. Mój nieznajomy otarł mi łzy i bez wahania rzekł:
- Chodź, jedziemy tam. – pomógł mi założyć kurtkę i zamknął drzwi do domu.

W drodze do szpitala zastanawiałam się, czemu mam w sercu dziwne uczucie ulgi. Myślałam, że mama może teraz coś zrozumie, że wszystko się zmieni... Jeszcze nie wiedziałam, że moje myśli spełnią się tak szybko...


- Przykro nam, to był zawał. Nie mogliśmy nic zrobić... – słowa lekarza były jak nóż w serce. Nie płakałam. Nie miałam już siły. Patrzyłam w martwy punkt na białej ścianie sali, w której przebywaliśmy. Ja, Jack i lekarz. Wybiegłam z pokoju. Nie chciałam więcej wiedzieć. Zatrzymałam się na schodach. Usiadłam na stopniu i ukryłam twarz w dłoniach.

- Nie płacz... – odwróciłam się, by zobaczyć co za niebiański głos do mnie przemawia. To był anioł. Tylko że w za dużej, brudnej piżamie zamiast białej szaty. Z jej rąk wystawało mnóstwo żyłek, przewodów, a powinny śniegowe skrzydła. Aureolę natomiast zastąpiła wyblakła, pomarańczowa chustka na głowie. Prawie jak aniołek, lecz prawie robi wielką różnice.

- Nie płaczę...- odpowiedziałam, wycierając skrycie łzę.
- Przecież widzę...Ale nie martw się. Ja też nie mam rodziców. – odrzekła z uśmiechem.
- Skąd wiesz, że straciłam rodziców?
- Wiem. – ta wymijająca odpowiedź nie powiedziała mi zbyt dużo. Chciałam o coś zapytać, ale...
- Mam nowotwór. – ciągnęła dalej, pokazując na duże drzwi z napisem „ODDZIAŁ ONKOLOGICZNY”. – Niedługo umrę.

To ostatnie zdanie dziecko wypowiedziało tak, jakby było to najoczywistszą rzeczą na świecie. Tak, jakby mówiła mi, że Słońce świeci.

- Jak masz na imię?? - zapytałam po dłuższej chwili milczenia.
- Lilliane. Ale mów na mnie Lilly.
- Dobrze Lilly. Ja jestem Samantha. Dla przyjaciół Sam.
- Odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś? – spytała z nadzieją w głosie.
- Oczywiście Lil... – nie dokończyłam, bo mój aniołek zniknął gdzieś za drzwiami.



Po śmierci matki zostałam przeniesiona do domu dziecka. Nie miałam żadnej rodziny, nie jestem pełnoletnia... Ale mam po co żyć. Codziennie po szkole idę do szpitala. Opiekuję się moim aniołkiem i innymi dziećmi, które mają nikłe szanse na normalne życie, ale nadzieja na powrót do zdrowia jest większa. Te dzieciaki nauczyły mnie myśleć tylko o dobrych stronach życia. Już wiem, że w przyszłości chce zostać lekarzem, pomagać tym aniołkom. Od czasu do czasu pielęgniarki pozwalają mi zrobić zastrzyk maluchom. Boli mnie, że muszą tak cierpieć...


- Sam, musimy poważnie porozmawiać. – zaczepił mnie na przewie w szkole Jack. – Jeżeli chcesz, nie musimy ze sobą gadać. W ogóle nie musimy być przyjaciółmi. Jeżeli ty co dzień po szkole pędzisz gdzieś, nie mówiąc nikomu do kogo ani po co? Widzę, że nie masz dla mnie już czasu. Zmieniłaś się Sam. Przykro mi... Do widzenia. – powiedział i odszedł w stronę szatni, zostawiając mnie samą, z opadniętą szczęką. Nie dał mi dojść do słowa, nie pozwolił wytłumaczyć... Po raz kolejny straciłam osobę, na której mi cholernie zależało. Jestem do niczego...


Roztrzęsiona wybiegłam z tej przeklętej szkoły i mechanicznie już udałam się do szpitala.

- Sam, dobrze, że już jesteś. Podłącz Toma do kroplówki. Tylko uważaj z wenflonem. Pamiętaj, że... – dalszych słów pielęgniarki już nie słyszałam. Wzięłam igłę, zdezynfekowałam ramię chłopaka. Wbiłam ją, lecz ręce nadal mi się trzęsły po rozmowie z Jack’iem.
- Cholera!! – syknęłam, gdy wyciągając igłę ukułam się nią w palec.
- Co tu się dzieje? Sam, mówiłam ci że... – siostra była przerażona.
- Skaleczyłam się, to nic wielkiego... – odburknęłam.
- Ale... Tom jest zarażony wirusem HIV... Mówiłam ci, żebyś uważała...
- Nie, to niemożliwe... – upuściłam strzykawkę na ziemię.

* * *

27 czerwca 2013 r. zmarła Samantha Jefferson. Przyczyną śmierci był nabyty zespół zaniku odporności, choroba powszechnie znana jako AIDS. Przez ostatnie 7 lat Samantha była wolontariuszką, pomagała chorym na nowotwór dzieciom. W szpitalu spędziła większość swojego czasu. Tu zaraziła się tą śmiertelną chorobą, ale swoją wiarą dawała nadzieje wielu dzieciom, które pogodziły się już za śmiercią. Samantha odeszła mając 22 lata i jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.

Dziękuje Sam. Za wszystko.

Lilliane Thomas.


THE END

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 8 minut