profil

Dyżur na lotnisku

poleca 85% 108 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Tego dnia lekarz Jan Kowalski siedział w skromnym pomieszczeniu i patrzył ze znudzeniem w okna, raz po raz zerkając na milczący telefon.
- Żeby choć tak jedno wezwanie – pomyślał
Za szybą widać było tylko śnieg, gdzieniegdzie powalone na ziemię drzewa. Wiatr wiał z nieustającą siłą. Miliardy białych płatków wirowały w powietrzu. Było ich coraz więcej i więcej. Wkrótce poza śniegiem nie można było zobaczyć nic. Zasłonił on całe góry, okoliczne domy i drzewa.
- Takiej zawiei śnieżnej nie widziałem od 20 lat. – powiedział pan Jan sam do siebie i dla odmiany zaczął snuć się po izdebce, wspominając studenckie lata.
Dźwięk dyżurnego telefonu zawsze kojarzył się z tym samym: szybką akcją i wielkimi emocjami. Jednak tym razem dzwonił inaczej. Jakby z desperacją, jakby z lękiem. Jakby wołał: ,, Odbierz mnie, prędzej. Zanim będzie za późno!”. Kowalski szybko podbiegł do stoliczka i podniósł słuchawkę.
- Konwaliowa 18 – krzyknął piskliwy, przerażony głos, niewątpliwie kobiecy. – Mój synek… Mój synek…!
- Spokojnie! Co się właściwie stało?!
- On nie wracał. Poszłam go szukać. Śnieg go przysypał… Leży tam za górką. Ratujcie go… O, Boże, mój syn… Mój Piotruś… To moja wina!
- Proszę cierpliwie czekać – powiedział lekarz.
Gdy połączenie zostało zakończone Kowalski szybko połączył się z GOPR – owcami i nieco chaotycznie opowiedział im o wezwaniu.
- Oszalałeś? W taką pogodę? Życie ci niemiłe?
- Trzeba go ratować.
- Nie możemy lecieć. Spójrz, co dzieje się za oknem!
- Musimy ratować życie człowieka. Życie dziecka. To nasz obowiązek. Niezależnie od pory dnia i nocy. Przygotujcie helikoptery!
Wyszedł na dwór i spotkał się z innymi ratownikami, ale nie był w stanie ich rozpoznać. Każdy był opatulony od stóp do głów. Nikt nie mógł sobie poradzić z wiatrem, który pchał GOPR – owców w zupełnie innym kierunku. W końcu po długich zmaganiach wsiedli do helikoptera i powoli zaczęli wzbijać się w powietrze.
- Świetnie. To dopiero początek akcji, a ja już jestem spocony, jak ruda mysz. – oświadczył jeden z młodszych ratowników, Jacek.
- Zawieja pozostawiła ogromne zniszczenia. Trudno to będzie naprawić. Śnieg ogranicza mi widoczność. Janek, bierzesz to na swoją odpowiedzialność. – wściekał się pilot. Widać było, że jest zdenerwowany i przestraszony.
Janek nic nie odpowiedział. Modlił się tylko, żeby jak najszybciej dotrzeć do chłopca. Czuł w sercu niepokój. Coś mu mówiło, że niezależnie od wszystkiego musi ratować Piotrusia.
Wkrótce dotarli do malutkiego domku na Konwaliowej 18. Zastali płaczącą, zdesperowaną kobietę. Wciąż tylko wołała imię syna. Prowadziła ratowników do miejsca, gdzie zdarzyła się tragedia. Dziecko było nieprzytomne i całe sine. Śnieg całkowicie go przysypał.
- Nie ma czasu. – zadecydował Kowalski – Trzeba go przetransportować do szpitala wojewódzkiego. Tu nie mamy odpowiedniego sprzętu. Pani leci z nami.
Wzięli dziecko na nosze. Musieli nieść we czterech, bo wiatr nie miał zamiaru ułatwić im pracy. Zziajani, zdyszani, zmęczeni wsiedli do helikoptera
Trudno opisać, co zdarzyło się dalej. Dziecko było wyczerpane i wychłodzone. Przeszło poważną operację. Ale przeżyło dzięki szybkiej interwencji matki. GOPR – owcy dotarli 15 minut po tragedii.
Po kilku dniowej rekonwalescencji Piotruś z matką wrócili do domu. Kowalski regularnie ich odwiedza.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 3 minuty