profil

„Skoro świt…” - czyli swawolna tfurczość Q'bot'a

poleca 87% 101 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

„Skoro świt…”

Obudził mnie nieznośny hałas. Poranny kurs metra… Pierwszy przejazd przez tą część moskiewskiego dworca jest o godzinie 4:35… Otworzyłem oczy – niepotrzebnie. I tak wiedziałem co za chwilę ujrzę… Scena powtarzająca się nieprzerwanie od kilku lat. Obok mnie leżało na podłodze jeszcze dwóch mężczyzn, zapewne bezdomnych. Owinięci szczelnie w swoje kartony i podziurawione koce. Na powierzchni panowała surowa rosyjska zima. Tutaj chociaż nie wieje… Całe moje ciało było zdrętwiałe z zimna. Nie czułem stóp… czułem tylko niepohamowaną rządzę napicia się, czegokolwiek, w tym stanie zadowoliłbym się nawet denaturatem. ‘Ile to jeszcze może potrwać?!...’
Kamera przemysłowa umieszczona na dworcu, by zapobiegać napadom rabunkowym i wszechobecnym kieszonkowcom zarejestrowała czołgającą się postać. Dyżurujący strażnik nie zwrócił ten fakt zbytniej uwagi. Zaczytany we wczorajszej gazecie popołudniowej, zdawał się nie odbierać żadnych bodźców zewnętrznych… Po dłuższej chwili skupienia, zauważył bezdomnego pijaka dzierżącego dwie flaszki; jedna w ręku, bez nakrętki, druga wystająca zza pazuchy. Choć spożywanie alkoholu w miejscach do tego nie przeznaczonych legalne nie jest, widok biedaka wzbudził w strażniku odrobinę współczucia. ‘Ciekawe ile on może mieć lat?’ – rzekł sam do siebie. Rzeczywiście, na ekranie monitora wyglądał na kilkunastoletniego chłopaka, opuszczonego, pozostawionego przez rodzinę na pastwę losu… a może wcale nie ma rodziny? Rozważania przerwał krótki dzwonek telefonu. ‘Co znowu?’ – żachnął się, równocześnie dźwigając słuchawkę. ‘Tak’, ‘Pusto, ani żywego ducha!’, ‘Nie, nie aż tak… oczywiście, że są stali lokatorzy, zdaje się, że właśnie jednego widziałem…’, ‘Pozbyć się?... OK, zrobi się…’ – rzekł z zażenowaniem ochroniarz i nerwowo wcisnął widełki. ‘Czy ja zawsze muszę odwalać najcięższą robotę?’ Mozolnie wstał z fotela, i ruszył ku drzwiom od dyżurki. Wcale nie miał ochoty przeganiać bezdomnych, którzy na dodatek nikomu w niczym nie przeszkadzali… No, może i nieco psuli wizerunek stacji, wszechobecny fetor stęchłego potu i wymiocin nie był zbyt przyjemny dla nozdrzy, ale czy ta gra była warta świeczki? Wygonię ich dzisiaj, jutro znowu tu wrócą. Jeśli nie ci sami, to na pewno znajdą się kolejni i jeszcze następni… ‘To nie ma sensu’ chrząknął sam do siebie i ruszył w kierunku pijaka.
Wiedziałem, że coś jest nie tak. Ochroniarz poza dyżurką, o dość wczesnej porze i to w dodatku z niezbyt miłym wyrazem twarzy. Zbliżył się do mnie i w niezbyt kulturalny sposób wyprosił z poczekalni za stacji. Niezbyt chętnie, jednakże bez stawiania zbędnego oporu opuściłem to paskudne miejsce. Gdy byłem już na powierzchni nagle uświadomiłem sobie, iż dzisiejszą noc zmuszony będę spędzić ‘pod chmurką’. Nie obawiałbym się, gdyby temperatura nie powodowała zamarzania rtęci w termometrach. Przechodząc deptakiem, zatrzymałem się przy PUB’ie, gdzie właśnie zapowiadano pogodę na dzisiejszą noc. Nie szykowało się nic ciekawego. Wspominali coś, o mrozach jakich nie było od czasów I wojny światowej, ale mi tam niestraszna była zima.
Właściciel PUB’u właśnie spojrzał przez szybę. Nie zwrócił zbytniej uwagi na bezdomnego bezwiednie gapiącego się do środka. Powiódł oczami po klientach. ‘Dzięki tym mrozom wreszcie wzrosły panu obroty’ – rzekł jeden z nich siedzący przy ladzie. ‘Rzeczywiście, ta pogoda mi sprzyja…’ odrzekł właściciel, ‘ciekawe tylko co się z nimi stanie’ dodał po chwili wskazując na bezdomnego za szybą… ‘Heh, pewnie zasili zaspy śnieżne’ skomentował lekko już wstawiony klient…
Bardziej obawiałem się skutków spożycia zawartości mej butelki, którą zakupiłem na pobliskim bazarku. Nigdy nie można być pewnym co do alkoholu bez akcyzy, ale co tam… raz kozie śmierć, lepiej się troszkę podtruć, niż zamarznąć na śmierć… przynajmniej moim zdaniem… Priorytetem dzisiejszego dnia było znaleźć jakieś spokojne miejsce do spania. Straże Miejskie i policja już dawno zadbały, by w nocy, żaden bezdomny nie wałęsał się, ani nie spoczywał w miejscach publicznych. Wszystkie ławki w parku, przystanki, nawet tereny wokół hipermarketów czynnych całą dobę, były kontrolowane. Zbliżał się wieczór. Nie miałem zegarka, lecz i tak wiedziałem, że niedługo zajdzie słońce. Zmarznięty, zmęczony i wyczerpany oparłem się o ścianę jakiejś XIX wiecznej kamienicy. Z zapałem otworzyłem butelkę spirytusu. Jego przyjemna woń napawała mnie dziwnym optymizmem… Zadowolony z siebie pociągnąłem z flaszki. Zanim się zorientowałem, butelka turlała się już bezwładnie po oblodzonym chodniku. W jednej chwili poczułem się dziwnie błogo… nie minęło kilka sekund, a już zasnąłem trzymając głowę miedzy dłońmi, skulony i okryty własną kurtką.
‘O! Kolejny…’ zauważył strażnik miejski, ‘Zadzwoń po karetkę’ zwrócił się do partnera. ‘Chyba po zakład pogrzebowy’ zarechotał ten drugi… ‘Który to już dzisiaj?’, ‘Nie wiem, nawet ich już nie liczę...’. Patrol powoli pojechał dalej aleją Dzierżyńskiego… Z wnętrza radiowozu dobiegały kolejne komunikaty radiowe o dalszych ofiarach mrozów w stolicy Rosji. ‘Właściwie co roku to samo’ rzekł prowadzący. Stwierdzenie to spotkało się z niemą aprobatą jego partnera. Patrol pojechał przed siebie…
Gdy patrol odjechał, lekko drgnąłem. ‘Udało się!’ karetka była już w drodze. Zabiorą mnie do Izby Wytrzeźwień, bądź schroniska dla bezdomnych. Jak łatwo można nabrać tych ciemnych gliniarzy… ambulans przyjedzie po mnie z czarnym workiem, a ja naglę ożyję... ‘który to już raz?’ może mnie już poznają sanitariusze?... Hehehe… ‘Napiłbym się…’ Podniosłem na chwilę zaśnieżoną głowę do góry i rozejrzałem się po okolicy. ‘Żadnego monopolowego! Jak ci ludzie tu żyją?! Nie uwierzę, że wszyscy abstynenci!’ Usłyszałem sygnał karetki. Przyległem głową do podłoża i nadal udawałem martwego. Dwa głośne trzaśnięcia drzwiami i usłyszałem urywki rozmowy ‘bierzemy go?, w środku już niewiele miejsca zostało…’ ‘Eee.. tam – zmieści się!’ Poczułem, iż właśnie wturlali mnie na nosze. ‘Już czas’ pomyślałem i zastosowałem swoją sprawdzoną sztuczkę w takich sytuacjach. Niesiony do ambulansu, nagle wydałem z siebie specyficzny bełkot: ‘Tja w njebe jezdemm?’ … ‘Auć!’ Upadek z wysokości metra nie był przyjemny… Przerażeni sanitariusze upuścili mnie, po usłyszeniu odgłosów dochodzących ze zwłok. ‘Chyba się tego nie spodziewali…’ Spojrzeli po sobie, a potem obrzucili krytycznym spojrzeniem moją osobę. ‘Fajny mi trup…’ skomentował jeden z nich. ‘I co teraz?, bierzemy go do schroniska, czy co?’ ‘Ja bym go zostawił tutaj, jak jeszcze żyje to nie zawracajmy sobie nim głowy…’ W tej chwili wydałem z siebie złowrogo – błagalny jęk. Mój plan mógł w każdej chwili wziąć w łeb! Musiałem działać! Byle szybko… Postanowiłem zagrać coś ‘na rannego’ – w końcu upadek mógł mi poprzestawiać stare kości… Złapałem się na nogę, tragicznie stękając. Sanitariusze na chwilę odwrócili głowy… ‘Może go jednak zapakujemy do środka?’, ‘no dobra, dźwigaj lewą stronę’… Uff! Ulżyło mi… No i mam zapewniony obiadek, wraz z kilkoma godzinami spędzonymi w schludnym oraz ogrzewanym miejscu…
Już podczas transportu ambulansem, lekarze zauważyli, iż wcale nie jestem ranny i upadek nie uszkodził mojego ciała. Tak więc wpadłem z wizytą do schroniska. Wśród współtowarzyszy niedoli spędziłem około pół dnia. Przez ten czas zdążyłem się nieco ogrzać i pożywić. Wypoczęty i w dobrym nastroju wyruszyłem w drogę powrotną na stację metra, którą opuściłem ponad 24 godziny temu. Właśnie tam znajdował się mój cały życiowy dobytek. Składało się nań niewiele przedmiotów, pozornie bez wartości, lecz dla mnie były one cenne jak żadne inne. Mianowicie zdjęcia mojej rodziny sprzed wielu lat, medalion, który otrzymałem od dziadka w wieku dziesięciu lat oraz łańcuszek prababki, który podobno miał przynosić szczęście… Prze ten cały czas zastanawiałem się, czy nikt z mych sąsiadów leżących na stacji nie odkrył tajnej skrytki, pod jedną z marmurowych płyt w ścianie. Długo nie remontowane metro przez te wszystkie lata intensywnej eksploatacji uległo znacznym zniszczeniom, dzięki czemu teraz mogłem bez trudu podważać jedną z płyt i używać kilku-centymetrowej przestrzeni pomiędzy ścianą, a innymi płytami, jako skrytki. Po około pięćdziesięciu minutach szybkim krokiem pokonałem odległość dzielącą mnie od stacji. Wreszcie mogłem ponownie odwiedzić progi mego domu. Aż chciałoby się powiedzieć ‘Home, Sweet home…’
Strażnik w dyżurce obserwujący obraz z kilkunastu kamer, zdziwił się nieco ostatniej nocy, widząc tylko dwóch leżących bezdomnych w jednym z zakątków poczekalni. ‘Czyżby ten trzeci zmienił rewir?’ – zastanawiał się… Właśnie kończyła się jego zmiana, gdy na jednej z kamer zamontowanych przy wejściu ujrzał znajomą mu sylwetkę. ‘To ten, którego ostatnio przegoniłem...’ hmm… już wrócił. A już myślałem, że będzie mniej żywych dusz na tej stacji. ‘Taka wielka Moskwa, a on akurat musiał zadomowić się tutaj!’ ‘A zresztą, co mnie to obchodzi, tej nocy już nie ja będę się z nim użerał’. Zadzwonił telefon. Zmiana warty miała nastąpić za chwilę. Strażnik zabrał ze stolika swój termos z kawą oraz nie dokończoną kanapkę z pobliskiego baru. Zapakował to wszystko do lekko zużytej skórzanej teczki. Zdjął z wieszaka zimowy beret z lisa, odział gruby płaszcz ze skóry niedźwiedzia i wyszedł zamykając drzwi od dyżurki. Ciekaw, jak wygląda sytuacja w poczekalni, ruszył żwawym krokiem w jej kierunku. ‘Znowu ten smród…’. Zajrzał do wnętrza pomieszczenia; ‘standardzik’ rzekł sam do siebie i wyszedł na zewnątrz po schodach.
‘No to jesteśmy sami…’ zauważyłem, gdy strażnik oddalił się już od poczekalni. ‘Co robimy?’ spytałem współtowarzyszy pijaków. ‘Daj mi spokój!’ –warknął Josif, ‘A ty Georgij? Masz jakiś pomysł?’, ‘Eeee… Daj ludziom spokojnie spać!’ odrzekł sennym głosem… ‘Coś nie jesteście dziś w humorze chłopaki!…’, ‘Taki piękny dzień!’ ‘Nie cieszycie się życiem?, przecież to wspaniałe otoczenie tak napawa optymizmem!’ ‘Uśmiechnijmy się! Przecież nie mamy nic lepszego do roboty!’ ‘…skoczta ktoś po flaszke!...’

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 9 minut