profil

Reportaż "W ogniu walki"

poleca 85% 595 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

W niedzielę 2 listopada 2003 roku w Gruzji odbyły się wybory parlamentarne uważane za jedno z najważniejszych wydarzeń politycznych w tej zakaukaskiej republice, ponieważ zadecydować miały, w jakich warunkach odbywać się będzie w 2005 walka o sukcesję po sprawującym swój urząd już trzynaście lat prezydencie Eduardzie Szewardnadze. Chociaż przedwyborcze sondaże zapewniały zwycięstwo opozycyjnemu Ruchu Narodowego kierowanego przez byłego ministra sprawiedliwości, Michaiła Saakaszwilego. to coraz to nowszych wyników podawanych przez Centralną Komisję Wyborczą największe poparcie uzyskał proprezydencki blok Za Nową Gruzję, a za nią uplasowała się Związkek Demokratycznego Odrodzenia Gruzji - ugrupowanie lidera autonomicznej prowincji Adżarii, Asłana Abaszydze. Zarówno przeciwnicy rządu, jak i zagraniczni obserwatorzy, oskarżyli władze o sfałszowanie wyborów. To rozpoczęło wstęp do "rewolucji róż". W Tibilisi, stolicy Gruzji, codziennie odbywały się wielotysięczne demonstracje żądające uczciwych wyborów i odejścia Szewardnadze. W niedzielę 9 listopada prezydent zaproponował opozycji rozmowy, jednak to nie uspokoiło sytuacji. Lider opozycji stwierdził, iż może rozmawiać z obecnym szefem państwa, ale tylko na temat jego rezygnacji, czego z kolei możliwość ten stanowczo już wcześniej odrzucił. W piątek 14 listopada Eduard Szewardnadze w specjalnym orędziu do narodu zaapelował do Gruzinów, "zajęli się swoimi sprawami, wrócili do domów lub do nauki (...) uspokoili się (...) dla dobra ojczyzny". Jednocześnie do stolicy zaczęły ściągać dodatkowe oddziały wojska i Gwardii Narodowej - formacji militarnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych będących odpowiednikiem rosyjskiego OMONu czy PRLowkiego ZOMO. W tym samym czasie pod budynkiem parlamentu zgromadziło się 25 tysięcy demonstrantów. Przez następne trzy dni w Gruzji trwała wojna nerwów. Do Tibilisi zjeżdżali zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Szewardnadzego, przez miasto przechodziły ogromne, trzydziestotysięczne demonstracje, zaś przed parlamentem i siedzibą prezydenta rozlokowane zostały setki funkcjonariuszy MSW i policji z metalowymi tarczami. Wtedy 22 października rozpoczął się ciąg wydarzeń, który zyskał miano "rewolucji róż". Podczas próby inauguracji przez Szewardnadzego nowego parlamentu mimo braku wymaganego kworum (w posiedzeniu uczestniczyli jedynie przedstawiciele bloku Za Nową Gruzję i Związku Demokratycznego Odrodzenia Gruzji, zbojkotowały je cztery partie opozycyjne), na jego salę posiedzeń, dzięki bierności policji, wdarły się tłumy demonstrantów pod przewodnictwem Michaiła Saakaszwilego, przerywając wystąpienie prezydenta. Ten natychmiast pod osłoną ochrony został ewakuowany z budynku i udał się w bezpieczne miejsce. "Ten parlament jest bezprawny" - krzyknął lider opozycji, a wśród rzędów foteli doszło do utarczek między jego zwolennikami a posłami dwóch prorządowych ugrupowań. Niedługi czas po opuszczeniu siedziby władz ustawodawczych Gruzji, Szewardnadze ogłosił wprowadzenie na terytorium całego kraju stanu wyjątkowego. "To jest rozkaz specjalny i w jego realizacji będą uczestniczyć Ministerstwo Obrony i Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. One przywrócą porządek" - oświadczył, co stanowiło zapowiedź rozlewu krwi oraz nowej wojny domowej. Przypomnijmy, że po rozpadzie Związku Radzieckiego, w 1991 roku w tej zakaukaskiej republice wybuchł podobny konflikt, który zakończył się uniezależnieniem się Abchazji i Osetii Południowej, a także zyskaniem ogromnej autonomii przez Adżarię Dżawachetię. Wojna ta zniszczyła rozkwitający jeszcze w latach 70 - tych i 80 - tych kraj. To także właśnie podczas niej do władzy na wyraźną prośbę i błagania narodu, doszedł minister spraw zagranicznych ZSRR w rządzie Michaiła Gorbaczowa i jeden z autorów pierestrojki - obecnie znienawidzony Eduard Szewardnadze. Po przejęciu kontroli nad parlamentem lider opozycji Michaił Saakaszwili nakazał członkom prorządowych ugrupowań opuszczenie zdobytego przez swych zwolenników budynku i ogłosił, że w kraju doszło do pokojowego obalenia władz. Określił je mianem "aksamitnej rewolucji", nawiązując do wydarzeń w Czechosłowacji w 1989 roku. Dzięń póżniej ogłoszono, iż pełniącą funkcje prezydenta zostaje Nino Burdżanadze, przewodnicząca gruzińskiego parlamentu poprzedniej kadencji oraz liderka także opozycyjnego bloku Demokraci Burdżanadze i Zuraba Żwanii. Na ulicach miasta dziesiątki tysięcy osób całą noc w sposób pokojowy świętowało zwycięstwo "aksamitnej rewolucji". Jeszcze tego samego dnia posłuszeństwo prezydentowi wypowiedziała Gwardia Narodowa i pięćdziesięcioosobowy oddział jednostek specjalnych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Kolejno zrobiły to także następne dwa bataliony wojsk Ministerstwa Obrony i reszta wojsk wewnętrznych. O 17.02 polskiego czasu poinformowano o podpisaniu rezygnacji z pełnionego urzędu przez prezydenta Eduarda Szewardnadze. Był to pierwsze bezkrwawe obalenie władz na Kaukazie. "Rewolucja róż" zwyciężyła. To jednak dopiero początek gruzińskiego dramatu, gdyż od lat Gruzja pogrążony jest w kryzysie gospodarczym, zaś jej integralność terytorialna to fikcja za sprawą praktycznie niepodległych i chcących przyłączyć się do Rosji, a nie uznawanych przez żaden inny kraj, parapaństw Abchazji i Południowej Osetii oraz już posiadających dużą autonomię, a dążących do całkowitej niezależności muzułmańskiej Adżarii i ormiańskiej Dżawachetia.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty