profil

Przemkowska "Kocia muzyka" 1848 roku.

poleca 85% 289 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Przemkowska "Kocia muzyka" 1848 roku.
Berlińska rewolucja marcowa z 1848 roku wywołała rozruchy również w różnych miastach śląskich (Wrocław, Świdnica) a także w Przemkowie. Posiadłości ziemskie należały wówczas do barona von Block - Bibran z Modły. Jego administratorem był podskarbi Schmidt, który z powodu swojej surowości, był znienawidzony przez wielu mieszkańców Przemkowa. W tamtym czasie rewolucyjne myśli sprowadził tutaj syn rzemieślnika z Przemkowa, który przeżył rewolucję w Berlinie. Rozruchy rozpoczęły się w pewną mroczną, deszczową noc listopadową 1848 roku w czasie kiermaszu wioski Karpie. Już w niedzielę rano w różnych miejscach miasta rozlepione były plakaty z obrazkiem wielkiego, czarnego kota i zaproszeniem do zebrania się na Rynku o godzinie 8.00 wieczorem z kieszeniami pełnymi kamieni. Plakaty wprawdzie zaraz zerwała policja, lecz w międzyczasie zostały już jednak przeczytane przez mieszkańców. Wieczorem o godzinie 8.00 wichrzyciele pod osłoną ciemności zebrali się na Rynku koło jatek. Było to kilka małych murowanych domków otwieranych z przodu, stojących na miejscu obecnego pomnika dla uczczenia poległych z 1870/71 roku. Stało tutaj dwóch mężczyzn, z których jeden trzymał latarkę a drugi uderzał w ziemię naczyniem na mleko. Zwabionych hałasem mimo złej pogody gromadziło się coraz więcej ludzi. Pod przewodnictwem pewnego mężczyzny z czarno - czerwono - złotą opaską na ręku pochód ruszył teraz do zamku. Tam, gdzie teraz znajduje się prowadząca z rynku na podwórzec zamkowy wielka, z kutego żelaza brama, przechodzono do zamku i dalej obok niego do folwarku, gdzie dzisiaj stoją budynki dyrekcji generalnej. Wypatrywano za znienawidzonym podskarbim Schmidtem i jego współpracownikami. W drodze do folwarku przechodzono obok mieszkania zarządcy sądowego Schrtera, gdzie obecnie znajduje się budynek książęcej kuchni. Ten chorowity człowiek wystawił w oknie dwie świece i wypatrywał przez szybę za przyczyną nocnego hałasu. Wówczas dwóch mężczyzn przez szybę w oknie wrzuciło do mieszkania wielki kamień i wypłoszyło go. Później pochód zatrzymał się przed budynkiem w folwarku, w którym na pierwszym piętrze mieszkał podskarbi. Kamieniami i odłamanymi z płotu sztachetami wybito okna i wdarto się do domu szukając na pierwszym piętrze podskarbiego. Ten jednak w międzyczasie został ostrzeżony i w porę zdążył uciec. Ponieważ nie znaleziono go, wówczas zniszczono wszystko w jego mieszkaniu. Akta administracyjne zwleczono z mieszkania podskarbiego na dół do sieni i tam spalono. W mieszkaniu otworzono wszystkie pojemniki; znaleziono jednak tylko małe kwoty pieniędzy. Na pierwszym piętrze mieszkał jeszcze jeden pisarz o nazwisku Lamprecht, który ze strachu schował się do szafy na ubrania. Buntownicy wdarli się także do jego mieszkania, zniszczyli wszystko i wydobyli z szafy drżącego pisarza. Nie zrobiono mu jednak nic, ponieważ był on spokojnym człowiekiem. Teraz udano się na parter, gdzie mieszkał inspektor Sannert. Ten z kolei schował się za piecem. Rzucano w niego przez piec sztachetami. Wówczas pewnemu starszemu, rozsądnemu mężczyźnie udało się wyprowadzić inspektora z mieszkania i pod osłoną ciemności bezpiecznie odstawić na Łężce. Także tutaj wszystko rozbito. Zgruchotane oszklone szafy, stoły i krzesła wyrzucono przez okna. W mieszkaniu stał także fortepian. Otworzono go siekierą i próbowano daremnie na nim grać, po czym rozbito go siekierą. Była już godzina 3.00 nad ranem. Dziki tłum udał się teraz do domu aktuariusza Jandera, który stał na miejscu dzisiejszego budynku zakładu ogrodniczego. Także tutaj wybito w oknach szyby. Ponieważ nie znaleziono aktuariusza, któremu udało się wcześniej uciec, wrócono z powrotem i ruszono pod zamek. Kilku najbardziej dzikich mieszczan chciało wedrzeć się do zamku, ale tutaj mieszkał nadleśniczy Hopf, któremu nie chciano nic zrobi, ponieważ był prawym człowiekiem. Tak też niektórym rozważnym mieszczanom udało się przeszkodzić buntownikom we wtargnięciu do zamku. Kilku chciało jeszcze podpalić obory dla wołów, w czym jednak także przeszkodzono. Nad rankiem buntownicy zaprzestali swojego dzieła zniszczenia i każdy udał się rozczarowany do domu.
Nie mogło jednak teraz obyć się bez następstw dla biorących udział w zamieszkach. Gdy tylko baron von Block - Bibran z Modły dowiedział się o zamieszkach, wyprosił w Głogowie wojskową pomoc, która nadeszła po kilku dniach w postaci 70 - 100 żołnierzy. Chociaż ich przybycie nie było zapowiedziane, rozeszła się wiadomość o zbliżaniu się wojska i wielu Przemkowian zgromadziło się na górze Mhlberg i obserwowało stamtąd wkraczanie żołnierzy do miasta. Z naładowaną ostrą amunicją i opuszczoną jak do ataku bronią, pierwszy oddział wkroczył do miasta na Rynek przed ratusz, w którym właśnie odbywało się posiedzenie rady miejskiej. Burmistrz Hennig, został sprowadzony na dół przez delegację i pertraktował z dowódcą nie dochodząc jednak do zgody. Wówczas dowódca także pozostałym żołnierzom rozkazał załadować broń ostrymi nabojami. To niepotrzebnie surowe zachowanie się dowódcy bardzo rozjątrzyło tych w gruncie rzeczy pokojowo usposobionych mieszkańców, którzy nie mieli nic do czynienia z zamieszkami tamtej listopadowej nocy. Przemkowscy strzelcy także załadowali swoje strzelby i czekali w swoich domach na to co się wydarzy. Właściciel cegielni Siebel, który był jednym z radnych miasta, podszedł do dowódcy wojskowego oddziału i spytał się go, czy weźmie on odpowiedzialność za to, gdy padną strzały. To byłaby przecież drobnostka, wybić tych kilku żołnierzy. Do rozlewu krwi nie doszło, ale mieszczanie odmówili przyjęcia żołnierzy na kwatery i dlatego musieli oni obozować pod gołym niebem na Rynku. Na południowej stronie Rynku poprowadzili oni rów, przywlekli słomę na legowiska i zapalili w rowie ognisko. Załadowaną broń ułożono w rzędach w piramidy. Następnego dnia w pobliskim lesie odpalono broń i w ten sposób rozładowano. Po kilku dniach przyszło jeszcze więcej wojska. Wojsko to zostało przez mieszczan przyjęte na kwatery, podczas gdy żołnierze, którzy przybyli najpierw, odmaszerowali z powrotem do Głogowa. Później także pozostali odeszli i znów miasto wyglądało pokojowo jak dawniej.
Przywódcy nocnych zamieszek zostali surowo ukarani; otrzymali oni kary wieloletniego więzienia względnie osadzenia w twierdzy głogowskiej. Niestety wśród wielu, którzy otrzymali lżejsze kary, było także kilku niewinnych. Główny podżegacz, którym był wspomniany syn rzemieślnika, uniknął kary ratując się ucieczką. Jeszcze przez wiele lat opowiadało się o tej rewolucyjnej nocy w Przemkowie „przemkowskiej kociej muzyce“ (według wspomnień zmarłego w 1912 roku mistrza siodlarskiego Brgera i mistrza stolarskiego Reckzeh urodzonego w 1837 roku). W tym miejscu należałoby zaznaczyć, że do pruskiego zgromadzenia narodowego, które wynikło z powszechnych wyborów po berlińskiej rewolucji marcowej 1848 roku, na nasz okręg został wybrany wolny chałupnik Hermann z Młynowa.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 6 minut