profil

Gospodarka PRL-u

poleca 84% 3480 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Wstęp

Polska Rzeczpospolita Ludowa powstała w 1952 roku na mocy konstytucji PRL-u. Ustroju komunistycznego ani sytuacji w państwie, od strony historycznej, opisywać nie będę. W tym artykule zajmę się głownie stroną społeczeństwa polskiego w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych oraz ich wielkich batalii o wszystkie możliwe produkty jakie my dzisiaj, w epoce kapitalizmu, możemy swobodnie nabywać w sklepach, jeśli ktoś ma oczywiście wystarczająco dużo środków. Kiedyś tak nie było. Państwem rządziła gospodarka centralna, ceny były z góry narzucane przez państwo, praktycznie nie było żadnej konkurencji, gdyż jedynie można było nabywać towary państwowe, rodzimej produkcji. Nie było wolnej konkurencji, nie było więc także i reklamy, która dzisiaj staje się naszym nierozłącznym towarzyszem w handlu, działającym w podświadomości na nasze wybory produktów. W sumie wówczas nie było nawet co reklamować ani tym bardziej nie było sensu. Bo po co państwo miło wydawać pieniądze na zachęcanie ludzi do kupienia swoich towarów, skoro i tak innego wyboru nie mieli. Nie było marketingu ani innych typowym właśnie dla kapitalizmu instytucji. A w takim bądź razie jak było? Posłuchajcie...

Jak do tego doszło? - koniec lat czterdziestych.

W historii lata 1947-49 zapisały się pod nazwą "Bitwa o handel". Był to okres, kiedy zaczęto wprowadzać gospodarkę centralną, niszcząc jakiekolwiek przejawy prywatnej działalności gospodarczej. Wszystko miało być wspólne, państwowe. Taki proces upaństwowienia nazywamy nacjonalizacją. Ustanowiono wówczas maksymalne ceny żywności, których nikomu nie wolno było przekroczyć oraz narzucono wysokie podatki, co nie spodobało się społeczeństwu, które wówczas nie szastało pieniędzmi na lewo i prawo.

Bierut i Gomułka kształtują komunistyczne państwo polskie - lata pięćdziesiąte.

Na początku lat pięćdziesiątych nastąpiła denominacja, czyli wymiana waluty. Dla płac i cen towarów zastosowano przelicznik 3:100, czyli za 100 złotych starych można było dostać 3 złote nowe. Natomiast dla oszczędności zastosowano przelicznik 1:100, czyli za 100 starych złotych otrzymywano złotówkę. Doprowadziło to do gwałtownego i drastycznego zubożenia narodu. Ludziom brakowało pieniędzy na najpotrzebniejsze towary. W kraju panowała bieda. Nikt się nie wywyższał swoją majętnościach, gdyż ludzi bogatych było jak na lekarstwo. Poza tym zakazano posiadania obcych walut, za które można było na przykład nabywać towary zagraniczne w PEWEX-ach. Nie pozwolono na posiadanie złota i platyny. Zastrzeżono także kary za przestępstwa dewizowe. A miało to wszystko miejsce dnia 28 października 1950 roku.

Następnie zaczęto powoli wprowadzać kartki. 1 kwietnia 1952 roku wprowadzono kartki na dania mięsne w restauracjach i bynajmniej nie był to żart primaaprilisowy. 24 kwietnia władzę okartkowały również cukier, a 2 maja mydło i proszek do prania. Widmo reglamentacji wszystkich towarów w państwie stanęło przed oczami Polaków. Na szczęście do takiej sytuacji nie doszło. Dnia 3 stycznia 1953 roku zniesiono wszystkie wprowadzone w uprzednim roku kartki, ale równocześnie podniesiono ceny towarów. O kartkach naród szybko zapomniał, lecz nie na długo. Już za dwadzieścia kilka lat władze ponownie wrócą do okartkowywania produktów.

Pan Gomułka i jego gospodarka - lata sześćdziesiąte.

Wchodząc do sklepu z lat sześćdziesiątych widzimy następującą scenę: na półkach produkty głównie rodzimej produkcji, ewentualnie kilka winogron czy brzoskwiń z demoludów, których ceny przyprawiały ubogie społeczeństwo o białą gorączkę. Dzieci więc takie rarytasy jak egzotyczne owoce czy słodycze dostawały zazwyczaj na święta. Więc teraz proszę nie marudzić, kiedy mamusia daje wam bananki do szkoły. Sklepy przez cały okres PRL-u bardzo słabo zaopatrzone były w mięso, obojętnie czy było na kartki czy nie. Kolejka w rzeźniku to był stały element krajobrazu polskiego z tego okresu czasu. W latach sześćdziesiątych sklepy w ogóle były słabo zaopatrzone, chociaż nie osiągnięto jeszcze stanu z lat osiemdziesiątych, kiedy to półki dosłownie świeciły pustkami, a rola pani ekspedientki polegała na powtarzaniu przez kilka godzin dziennie dwóch słów: "Nie ma". Ale o tym za chwilę. Mówiłam już, że w zwykłych sklepach dostać można było niekiedy produkty z demoludów, czyli tak zwane produkty zagraniczne. Jednakże należy tu podkreślić istotną sprawę: produkty zagraniczne absolutnie nie mogły pochodzić z państw kapitalistycznych, które przecież uważane były za ówczesne zagrożenie dla dobrego ustroju komunistycznego, w którym każdy człowiek jest szczęśliwy. No, z tym szczęściem to tak nie przesadzajmy, bo oprócz partyjniaków nikt tam zbytnio nie był zadowolony. Przynajmniej nikt inteligentny i zdrowo myślący pomimo chorego ustroju państwa.

Teoretycznie nikt nie powinien mieć obce waluty i kapitalistycznych produktów. Teoretycznie podkreślam. W praktyce wyglądało to trochę inaczej. Były cztery, przymnajmniej mi sa zanne tylko cztery, sposoby zakupu zachodnich towarów. Pierwszym z nich były KOMISY. Do komisów rzeczy sprzedawali głównie marynarze, którzy z racji wykonywanego zawodu mieli najlepszy dostęp do obcej waluty i którym tę walutę wolno było posiadać, gdyż właśnie w markach czy dolarach dostawali swoje pensje. Kupowali więc na zachodzie rzeczy, a później za odpowiednio wyższą kwotę sprzedawali do komisu, z którego zwykli szarzy ludzie mogli za złotówki kupowac na przykład odziez. Nie musze już chyba wspomniać, bo to rozumie się samo przez się, ze ceny były zawrotne, prawie nikogo nie było na towary z komisu stać. Ale były. Dugie to sieć sklepów PEWEX. W PEWEX-ach dostać można było: kosmetyki, ubrania, (na przykłąd dżinsy), żywność (kawę, słodycze, konserwy - kto by pomyślał, ze konserwa była rarystasem?), papierosy, alkohol, zabawki. Wszystko byłoby piękne i wspaniałe gdyby nie jedna, malutka przeszkoda. W PEWEX-ach można było kupowac tylko za dolary lub bony towarowe. Dolarów oczywiście nikt w domu nie mógł trzymac, chyba że dostał je w legalny, udokumentowany sposób. Jeżeli dostaliśmy je jednak w prezencie, na przykład od rodziny z Ameryki (wówczas wielu Polaków miało rodziny za zachodzie, pozostałości jeszcze z emigracji zarobkowej lub emigracji po II Wojnie Światowej), szliśmy wówczas do specjalnego banku PeKaO, w którym mogliśmy wybrać przesłaną do nas kwotę w postaci bonów towarowych. Pierwsza emisja takich bonów zwanych też "polskim dolarem" nastąpiła 1 stycznie 1960 roku. Towary były naturalnie drogie, ale fakt pozostaje faktem, tak jak w sytuacji komisów, że były. Trzecią z kolei drogą do nabycia tych lepszych towarów od naszych nieprzyjaciół za zachodniej granicy były bazary. Najsłynniejszy bazar - Bazar Różyckiego w Warszawie, na którym można było kupić co tylko dusza zapragnie, po odpowiednio wysokiej cenie, ale zawsze to można było się pochwalić pysznymi, egzotycznymi owocami, które się zjadło czy odzieżą zagraniczną, którą się nosiło siedem dni w tygodniu, bo ta nasza polska była delikatnie mówiąc: tandetna. O tym za moment, nie wolno robić tylu dygresji, bo biedny czytelnik się pogubi. Skąd jednak znalazły się tam te towary? Wiadomo, nikt nie mógł ot tak sobie ich nabyć, właściciele małych sklepików na bazarach również. Ludność produkty z bazarów zawdzięcza głównie prywatnym przemytnikom, którzy w ten sposób zarabiali sobie na życie. Żaden porządny człowiek wówczas by ich nie skazał za taki przemyt, gdyż to co znajdowało się na sklepowych półkach wołało o pomstę do nieba. Miało nie być dygresji =] Po czwarte były takie sklepy Baltona. Zaopatrywały głównie statki i marynarzy w żywność (szynka baltonowska to przykład dobrego zabezpieczenia żywności przed zepsuciem), kosmetyki, papierosy, alkohol czy ubrania. Przeciętny śmiertelnik raczej nie zaglądał do tego rodzaju instytucji. Mamy więc handel zagranicznymi towarami: bardzo drogi w porównaniu do zarobków i za obcą walutę (oprócz komisów i bazarów).

Wraz z zapotrzebowaniem ludzi na zagraniczne towary, a co za tym idzie na zachodnią walutę (głownie marki i dolary), rozpowszechniał się czarny rynek walut. Ludzie posiadający dużą ilość obcej waluty, chętnie z kilkakrotnym przebiciem, sprzedawali ją potrzebującym, których raczej nigdy nie brakowało. Zaczęto także prowadzić nielegalne kantory, w których można było wymienić walutę.

Wspominałam już, że ludzie niechętnie odnosili się do rodzimej produkcji. Dlaczego tak było? Bo polskie towary dostępne w sklepach to było najgorsze dno, jakie kiedykolwiek polska ziemia widziała. Normalnie Chrobry chodził w lepszych ubrankach niż Polacy w dobie PRL-u. Przede wszystkim ubrania były identyczne. Jeden wzór na parę lat, kolorystyka stała: wszystko szare, przygaszone. Głownie dlatego, ze wszystko produkowano w fabrykach, hurtowo. Zanim zarząd takiej fabryki zatwierdziłby nowe kroje czy kolory odzieży, moda zdążyłaby zmienić się kilkakrotnie i tak byśmy zostali w tyle za innymi krajami, na których modę Polacy spoglądali z ubóstwieniem i zachwytem, liżąc bardzo często jedynie cukier przez szybę. Jednakże, co ciekawe, nie wszystkie nasze produkty były takie okropne. Fabryki produkowały również barwne, nowoczesne ubrania, jednakże nie dla swojego kraju, ale na eksport, żeby pokazać innym krajom, co się w Polsce nosi. Gdyby to była jeszcze prawda... Ludzie bili się o tak zwane "odpadki z eksportu", które często pozostawały w kraju. To tyle, jeśli chodzi o modę.

Dzisiejsze dzieci, może młodzież już mniej, maja wielki wybór artykułów szkolnych, często nawet ze swojego szczęścia nie zdają sobie sprawy. W czasach PRL-u nie było kolorowych zeszytów z Kubusiem Puchatkiem czy piórników z Myszką Miki. Gdzie tam. Okładki zeszytów miały chyba za zadanie odstraszyć dzieci od szkoły: szare, wyblakłe niebieskie czy beżowe wcale nie wyglądały przyjaźnie. Wyprawkę do szkoły kompletowano już od końca roku szkolnego przez całe wakacje, często nawet do października. Do sklepów rzucano towary stopniowo: najpierw zeszyty w kratkę, potem kredki, potem zeszyty w linie. Dzisiaj idzie się jednego dnia i kupuje wszystko razem w jednym sklepie, kiedyś jednak były to zwyczajne bitwy o przybory szkolne. Trzeba było doskonale orientować się, gdzie, co i kiedy przywiozą (funkcja koleżanki-sprzedawczyni wręcz niezbędna). Jak się coś dostało, to nikt nie wykrzywiał nosem na jakość - grunt, ze w ogóle było! O podręczniki nie było również tak prosto. Na nowe książki mogli pozwolić sobie jedynie prymusi, którzy dostawali w nagrodę za dobre stopnie specjalne talony na podręczniki, a reszta musiała między sobą odkupywać potrzebne książki. Na szczęście system nauczania, a co za tym idzie i podręczniki, nie zmieniały się jak w dzisiejszych czasach co roku, ale były raczej trwałe. Wiadomo, że zmianę podręczników musiano przeprowadzić wraz z nowym systemem oświatowym, kiedy to nauka w szkołach podstawowych zmalała z jedenastu na osiem lat (od 1 września 1966 roku).

Przejdźmy do żywności. Jak już można było wywnioskować z powyższego tekstu Polacy nie zajadali się ani łososiem, ani kawiorem, ani krewetkami. Jedli proste, polskie potrawy i ani im w głowie były pizze, risotto czy ostrygi. Ba, nawet o dobrej szynce mogli pomarzyć głównie tylko w okolicach świat, także tych państwowych jak na przykład 22 lipca czy 1 maja, kiedy to rzucali do sklepów tą lepszą żywność dla ludzi. Takie nagłe zaopatrzenie sklepów było zjawiskiem naprawdę sporadycznym i nieczęsto oglądanym. Obserwowano je także w miastach, w których zaczęły się strajki, by złagodzić i osłodzić troszkę życie buntującym się robotnikom. Wielkie oblężenie miały także sklepy monopolowe, kiedy przywieźli na przykład taki rarytas jak piwo w butelkach, co dla dzisiejszych ludzi wydaje się nonsensem. Ale tak właśnie było: wielkie kolejki ludzi, głównie tej brzydszej płci, z torbami - nawet podróżniczymi!) w ręku, czyhający na upragniony napój. Normalnie w sklepach dostać było można niezbędne produkty żywnościowe i właściwie to tylko to. I to też jak były jakieś towary to nie takie super-ekstra, żeby rozpaskudzić naród. Gdzie tam. Zwykłe, pospolite, podłe, ale wówczas nie patrzyło się na jaki jest produkt, tylko czy jest produkt. To taka subtelna różnica pomiędzy Polskim handlem przed 1989, a po 1989, kiedy to patrzy się głównie albo na jakość, albo na cenę. Wówczas, w komunizmie, brało się wszystko co było, bo a nuż jeszcze tego zabraknie. Towary lepsze gatunkowo czy rzadko pojawiające się za lada, znikały z niej równie szybko jak się pojawiały. Ciekawostką są słodycze, które, owszem, były, jednakże nie tak powszechne jak to jest dzisiaj. Dla przykładu: tabliczka czekolady kosztowała wówczas 19 złotych, podczas gdy chleb 4 złote. Dzisiaj te różnice nie są takie wielkie - cena tabliczki czekolady mniej więcej odpowiada cenie chleba. Tak więc "Mieszanka Wedlowska", sezamki, "Ptasie Mleczko" były dostępne dla zwykłych ludzi właśnie tylko z okazji świąt.

W epoce komunizmu wzrosła rola takiej sympatycznej pani stojącej za ladą, którą nazywamy obecnie ekspedientką, a wówczas była to najbardziej pożądaną znajoma w całej Polsce. Biedny ten, który nie znał bodajże jednej sprzedawczyni. Najlepiej mieli naturalnie ci, których znajomi pracowali u rzeźnika, gdyż batalie o mięso toczono z nieprzerwaną namiętnością. Ale dobra koleżanka pracująca w spożywczym czy jakimkolwiek innym była równie gorąco lubiana. W słynnych w latach 70. i 80. programach Kabaretu TEY Zenon Laskowik dokonał trafnego podziału ludzi. Pan i władca (bądź pani i władczyni) za ladą to był ekspedient/ekspedientka, natomiast człowieka po drugiej stronie określił mianem "ladaco". Dlaczego? Bo lada moment będzie towar i lada moment się skończy. Jeśli już jesteśmy przy Kabarecie TEY, którego ja osobiście mogę słuchać 24 godziny na dobę, wspomnę tylko o istotnym dla dzisiejszego tematu skrócie: SKLEP - Stój Kliencie Lub Ewentualnie Poproś. Oba te wyrażenia doskonale obrazują rolę i znaczenie w ówczesnym państwie klienta. Dzisiaj klient to pan i władca, o którego troszczą się nawet najlepiej prosperujące firmy w kraju. Wówczas wiedziano, że klient i tak przyjdzie, i tak coś kupi, wiec po co o niego zabiegać? Konkurencji, jak wspomniałam na wstępie, nie było, nie miał wyboru. A jeśli nie będzie chciał chodzić do jednego sklepu, to niech idzie do drugiego. Państwu i tak było wszystko jedno, gdyż cały handel był upaństwowiony.

Dotychczas wszystkie towary można było nabywać jedynie w małych sklepach detalicznych. Nowością był otwarty w Warszawie 6 czerwca 1962 roku sklep samoobsługowy SUPERSAM, według projektu architektów Jerzy Hryniewieckiego (był on także współautorem warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia) oraz E. i Macieja Krasińskich, wówczas najnowocześniejszy obiekt handlowy w Polsce, o powierzchni 3000 m2. Budynek SUPERSAMU poza sklepem samoobsługowym mieścił także bar szybkiej obsługi FRYKAS.

25 listopada 1967 roku z taśmy montażowej w FSO na Żeraniu zszedł pierwszy Fiat 125p. Samochody jednak były wówczas bardzo drogie i praktycznie tylko nieliczni mogli sobie na nie pozwolić. Posiadanie auta, nawet Fiata 125p, było wówczas oznaką wielkiej zamożności i budziło powszechną zawiść. W dzisiejszych czasach Fiat 125p już nie jest aż taką wielką sensacją. Jeśli chodzi o nowinki technologiczne, to należy wspomnieć o lodówkach czy telewizorach, które dzisiaj stanowią praktycznie stały element domowego wyposażenia, a w latach sześćdziesiątych były raczej ewenementem. Dzisiaj młodzi ludzie nie potrafią wyobrazić sobie życia bez lodówki, kuchenki mikrofalowej, radia, komputera czy Internetu, zastanawiają się, co bez nich można było by ugotować czy robić w wolnym czasie. Cóż, w sumie ja też nie wiem, chyba bym się zaszyła w książkach, ale w sumie: ile można? Dzięki Bogu, urodziłam się tuż przy końcu komunizmu i życie bez telewizora czy komputera jest mi całkowicie obce.

Gierek i jego wielkie plany odrodzenia gospodarki Polski - lata siedemdziesiąte.

Jeszcze za czasów, gdy Gomułka był I sekretarzem Polski, rząd ogłosił podwyżkę cen detalicznych artykułów spożywczych i przemysłowych tuż przed świętami Bożego Narodzenia, 12 grudnia 1970 roku. Wzbudziło to powszechne niezadowolenie i oburzenie ludzi. Wydarzenie to stało się bezpośrednią przyczyną wybuchu strajków w Stoczni Gdańskiej 14 grudnia. Strajkujący zadali przede wszystkim zniesienia podwyżki cen. Wzburzeni zachowaniem władzy na ich protesty, robotnicy następnego dnia podpalają w Gdańsku budynki Komitetu Wojewódzkiego (KW) PZPR i Wojewódzkiej Rady Związków Zawodowych. Na wieść o tych czynach, Gomułka wydał rozkaz użycia broni przeciwko demonstrantom. Zginęło wówczas co najmniej 5 osób. Następnego dnia zamieszki wybuchają również w Tczewie, Pruszczu Gdańskim i Elblągu. Wieczorem w gdańskiej TV przemawiał I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Stanisław Kociołek nawołując robotników do powrotu do pracy. W odpowiedzi na apel Kociołka, robotnicy następnego dnia wracają do pracy. Jednak tego samego dnia dochodzi także do użycia ognia przez wojsko do stoczniowców zgromadzonych wokół stacji PKP Gdynia Stocznia. Wiele osób poniosło śmierć. Rozpoczęły się strajki w stoczni szczecińskiej. W swoim wystąpieniu telewizyjnym, premier Józef Cyrankiewicz obciąża robotników winą za wydarzenia. 18 grudnia wojsko używa broni także wobec protestujących w Elblągu. W obliczu tych wydarzeń 20 grudnia VII Plenum Komitetu Centralnego (KC) PZPR odsuwa Gomułkę od władzy. Poza tym z KC usunięto Zenona Kliszkę, Mariana Spychalskiego, Ryszarda Strzeleckiego, Bolesława Jaszczuka. I sekretarzem został Edward Gierek, a do jego Biura Politycznego dostali się m.in. Mieczysław Moczar, Stefan Olszowski, Józef Szydlak, Piotr Jaroszewicz. W dwa później stoczniowcy szczecińscy zakończyli swój strajk. Jednakże ludzie nadal byli niezadowoleni z wysokich cen żywności. Właśnie dlatego w Łodzi 15 lutego 1971 roku doszło do strajku 32 zakładów, w których zatrudnionych było około 90 tysięcy pracowników. Doszło nawet do zamieszek ulicznych. Na skutek tych wydarzeń władze podejmują decyzję, że z dniem 1 maja 1971 roku zlikwidują podwyżkę cen wprowadzoną 12 grudnia 1971 roku. Nastroje Polaków poprawiły się także z początkiem stycznia 1972 roku kiedy to uchwałą Rady Ministrów zamrożony ceny detaliczne żywności i towarów przemysłowych, to znaczy, ze ceny te nie mogły ulec zmianie (przede wszystkim nie mogły zostać podwyższone, bo o obniżce raczej nikt nie marzył).

Edward Gierek z chwilą wstąpienia na najwyższy urząd w Polsce Ludowej miał cudowny plan odnowy jej gospodarki. Zapożyczył się u innych państw na wielkie sumy pieniężne, które to sumy miały zostać przeznaczone na nowe technologie sprowadzone z zachodu. Owszem, wszystko zostało przeprowadzone tak jak sobie Gierek postanowił. Problem w tym, że z zachodu docierały do nas "nowinki", które dla państw kapitalistycznych były już przeżytkiem. Te wszystkie pożyczki Gierka nie dość, że nie polepszyły sytuacji ekonomicznej ani gospodarczej Polski, nadal byliśmy zacofanym w rozwoju państwem, to jeszcze państwo ze swoich zadłużeń nie może się po dziś dzień wypłacić! Ale trzeba jedno przyznać, ze za czasu Gierka wzrósł poziom życia ludzi, mimo tak wielu podwyżek, o których będę mówić za chwilę. Poza tym znacznie poprawiło się zaopatrzenie sklepów w, np. lodówki, pralki, telewizory, odzież z Zachodu. Dnia 26 października 1971 roku Polska zakupiła licencję na produkcję Fiata 126p - malucha, zwanego także "samochodem dla każdego. Tak miało być, jednak szybko okazało się, że popyt przewyższa podaż, co sprzyjało korupcji. 10 maja 1972 podczas V Plenum KC PZPR, Edward Gierek przedstawił swój projekt budowy "drugiej Polski", czyli zapewnienia każdej rodzinie mieszkania. W rzeczywistości na mieszkanie rodziny musiały czekać po kilka lat, a to i tak jeśli miały wielkie szczęście. Polacy szybko przekonali się, że wszelkie zabiegi Gierka to tylko pozorny dobrobyt, a tak naprawdę państwo zbliża się do niebezpiecznego momentu całkowitego kryzysu gospodarczego.

Kolejna fala protestów nastąpiła w czerwcu 1976 roku, kiedy to 24 czerwca premier Piotr Jaroszewicz przedstawił projekt podwyżki cen w czasie obrad sejmu. Na wniosek posła Edwarda Babiucha sejm uchwalił podwyżki cen żywności, w tym cukru o 100%, mięsa o 69%, serów i masła o 50%, a warzyw o 30%. Zaplanowano również nieproporcjonalne do wysokości podwyżek cen żywności, podwyżki płac. W związku z tymi ustawami, już następnego dnia, rozpoczęły się strajki robotników w Radomiu, Ursusie i Płocku. W Radomiu doszło do szturmu KW PZPR: robotnicy przez okna wyrzucali żywność z bufetu, a następnie podpalili budynek. W Ursusie strajkujący rozkręcili tory kolejowe. Wystraszony działalnością robotników premier Piotr Jaroszewicz już o godzinie dwudziestej odwołuje wszystkie podwyżki. Milicja masowo aresztuje uczestników protestów, wielu z nich zostaje przez MO brutalnie pobitych. Następnego dnia dochodzi do dalszych aresztowań. W sumie zatrzymano około 2,5 tysiąca osób, w tym przed sądem stanęło około 500 osób, a przed kolegiami do spraw wykroczeń około 400. W dniach od 27 czerwca do 2 lipca 1976 roku odbywają się w całym kraju wiecie, potępiające robotników odpowiedzialnych za strajki czerwcowe. Wiece miały również na celu wyrazić uznanie dla Edwarda Gierka i Piotra Jaroszewicza. Poza tym zwolniono bardzo dużo robotników biorących udział w wyżej opisanych demonstracjach. Sprzymierzeńcem polskich robotników nieoczekiwanie zostaje Leonid Breżniew, przywódca komunistycznego ZSRR, który obawia się, że podwyżka cen spowoduje destabilizacje w Polsce.

Sytuacja w Polsce jednak nie uległa poprawie, mimo wycofania podwyżek. Zaczęło coraz częściej brakować żywności, kolejki stawały się coraz dłuższe. Zmusiło to władze ludową do wprowadzenia kartek na żywność. Już w sierpniu 1976 roku wprowadzono kartki na cukier, jako pierwsze w Polsce. Na jednego człowieka przypadało około 2 kilogramów cukru na miesiąc, co było zdecydowanie zbyt dużą ilością, ale i tak ludzie wykupywali cały przydział w obawie, że kiedyś cukru może zabraknąć.

W państwie nadal działały PEWEX-y czy Baltona. Zaczęły powstawać jednak również drobne sklepy mięsne komercyjne. Były to nadal sklepy państwowe, jednak dostać w nich można było lepsze gatunki mięsa, a wiec schab czy lepszą wołowinę, a nie taką paskudna, jaką sprzedawali w zwykłych sklepach, także szynkę, której raczej w niekomercyjnych sklepach nie było. Był to celowy zabieg władz, gdyż w sklepach komercyjnych były dwa razy wyższe ceny niż w innych. Z powodu niedoboru mięsa ludzie musieli płacić za niego wysoką cenę.

Poza tym należy również opisać sytuację ludzi w Polsce w latach siedemdziesiątych, jeśli chodzi o wykonywane zawody, gdyż sytuacja ta była dość specyficzna, obca na pewno teraźniejszemu państwu polskiemu. Przede wszystkim nie było bezrobocia, a wprost przeciwnie: brakowało ludzi do pracy. Niewyobrażalne? A jednak prawdziwe. Głównie brakowało ludzi do wykonywania najmniej skomplikowanych zawodów typu: sprzątaczka, salowa, elektryk, hydraulik. Dlatego też na wielu filmach (w tym "Nie lubię Poniedziałku") można zobaczyć jaką ważną rolę odgrywał na przykład zwyczajny mechanik. Najlepszą sytuację życiową mieli naturalnie partyjniacy, czyli osoby należące do partii. Proszę się pytać do jakiej, bo była tylko jedna (PZPR), nawet związków zawodowych nie było. To głównie oni dostawali talony, przede wszystkim na samochody, gdyż ich zawsze brakowało. Talony upoważniały ich do zakupu poza kolejką. Takimi przywilejami mogli się pochwalić również sportowcy czy górnicy. Dla robotników, czyli dla tej dzisiaj najniższej klasy społecznej, powstawały specjalne sklepy: konsumy, w których było lepsze zaopatrzenie niż w normalnych sklepach.

Poza tym w latach PRL-u zaczęto coraz bardziej rękodzieło, a już w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych, kiedy to mało co przeciętny, szary człowiek mógł dostać, miało ono ogromne znaczenie. Ludzie robili najróżniejsze przetwory, dżemy, powidła, sami szyli ubrania, robili na drutach, na szydełku. W prasie pojawiały się liczne artykuły z cyklu "Zrób to sam". Nierzadko zdarzało się rękodzieło na skalę przemysłową. Społeczeństwo samo musiało poradzić sobie w obliczu nieuchronnie zbliżającej się klęski ekonomicznej kraju. Dodatkowo sytuację w kraju pogorszył atak zimy stulecia w końcu grudnia 1979 roku. Kraj został sparaliżowany przez wiele dni.

W dobie kartek żywnościowych i ku odrodzeniu Polski - lata osiemdziesiąte.

Pierwszego lipca 1980 roku władze wprowadziły kolejne podwyżki cen, tym razem Polacy musieli więcej płacić za mięso i wędliny. Jeszcze tego samego dnia rozpoczęto strajki w Ursusie, Sanoku i Tarnowie, domagając się jak zwykle zniesienia podwyżek cen żywności. Następnego dnia do strajkujących dołączają robotnicy z Ostrowa Wielkopolskiego, Włocławka, Tczewa, Mielca. Dnia 2 lipca wycofano podwyżki w stołówkach zakładowych i obiecano robotnikom "dodatek dożyźniany", co jednak nie załagodziło sytuacji w kraju. 3 lipca 1980 roku do zaprzestania strajków namawiał robotników Komitet Samoobrony Społecznej "KOR", który wydał komunikat, w którym przestrzega strajkujących, że takie formy protestu mogą być wykorzystane przez władze przeciwko nim. W dniach 16-19 lipca dochodzi do strajku kolejarzy w Lublinie, którzy po raz pierwszy oprócz postulatów ekonomicznych wysuwają również postulat nowych wyborów do Rad Zakładowych. Stopniowo do strajku lublińskich kolejarzy dołączyły inne zakłady pracy. 18 lipca strajk rozpoczęły drukarnie "Expressu Wieczornego" i "Przeglądu Sportowego" w Warszawie. Do porozumienia miedzy lubelskimi robotnikami a stroną rządową doszło 20 lipca 1980 roku, kiedy to strajkujący otrzymali gwarancję podwyżek płac. Rząd jednak w dalszym ciągu nie zamierzał zmniejszyć cen żywności. Właśnie dlatego dochodzi 14 sierpnia 1980 roku do strajku w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, a następnego dnia w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Powstają Międzyzakładowe Komitety Strajkowe (MKS) w Gdańsku - pod przewodnictwem Lecha Wałęsy - i w Szczecinie, gdzie strajk rozpoczynają stoczniowcy 18 sierpnia. Po kilku dniach protestów, rozpoczynają się negocjację pokojowe z MKS w Szczecinie i Gdańsku. 26 sierpnia strajki z wybrzeża ogarniają całą Polskę: Wrocław, Łódź, Nową Hutę, Poznań, Olsztyn i inne miasta. Trzy dni później powołano MKS w Jastrzębiu. W ostatnich dniach sierpnia Marian Jurczyk w Szczecinie i Lech Wałęsa w Gdańsku podpisują porozumienia z rządem. Jastrzębie podpisuje je w dniu 3 września 1980 roku. W wyniku porozumień sierpniowych rząd zgodził się na rejestrację NSZZ Solidarność, uwolnienie więźniów politycznych, postawienia pomnika ofiar grudnia 1970 roku i przeprowadzenia reform gospodarczych w kraju.

Rok 1981 jak i lata następne był staczaniem się polskiej gospodarki po równej pochyłej, coraz to bardziej na dno. Zaczęło przybywać towarów na kartki, podwyższano ich ceny. W latach 1981-83 miał miejsce stan wojenny w Polsce, który tylko pogorszył nastroje w kraju. Polacy coraz częściej zdawali sobie sprawę z tego, że PRL to nie jest ich wymarzony kraj miodem i mlekiem płynący. Ludność nie miała zbyt pozytywnych perspektyw. Towarów w sklepach brakowało, praktycznie całe życie Polaków było dostosowane do przywozu mięsa czy innych towarów żywnościowych. Sklepy świeciły pustkami. Moja mama wchodzą z moim kilkuletnim braciszkiem do sklepu usłyszała najtrafniejszą ocenę polskiej sytuacji w obecnych czasach: "Liiiipa...". I tak też było.

28 lutego 1981 roku wprowadzono kartki na mięso i wędliny. W tym nastąpił podział na mięso i wędliny lepsze, których logicznie można było kupić mniej i na gorsze, których przydział był kilkakrotnie większy. 30 kwietnia wprowadzono kartki na przetwory mięsne, masło, mąkę, ryż i kasze. Sytuacja w kraju zaczynała być wręcz dramatyczna. Dnia 25 lipca 1981 roku ruszył marsz głodowy w Koninie, a w dwa dni po nim - w Łodzi. Zdesperowana sytuacją żywnościową i materialną ludność zaczęła na wszelkie możliwe sposoby próbować wpłynąć na władze Polski. Na nic to się jednak nie zdało. 1 września 1981 roku wprowadzono kolejne kartki, tym razem na mydło i proszek do prania. 22 listopada podwyższono ceny benzyny i oleju napędowego o 50-80%. Na początku grudnia wzrosła cena alkoholu o 40-80%. 1 listopada 1983 roku przywrócono po półrocznej przerwie (od maja) reglamentację masła i margaryny. W marcu 1985 roku nastąpiły kolejne podwyżki. 1 kwietnia 1985 roku wzrosła opłata za elektryczność, gaz i węgiel. W lipcu ceny mięsa uległy kolejnej podwyżce. W marcu 1986 roku to samo stało się z ceną za chleb, kaszę, cukier, alkohol, masło i mleko. We wrześniu 1986 roku alkohol wzrósł o 15%, zapowiedziano również podwyżkę cen biletów kolejowych i autobusowych. Największe podwyżki cen od 1982 roku nastąpiły 1 lutego 1988 roku, co oficjalnie nazwano "operacją cenowo-dochodową". Następnie mogło być już tylko lepiej, gdyż nikt chyba nie wyobrażał sobie gorszego stanu państwa polskiego.

W 1989 roku zwołano obrady Okrągłego Stołu - pierwszy ważny krok ku demokratycznemu państwu. Na mocy uchwał z obrad Okrągłego Stołu 4 czerwca 1989 roku odbyły się wybory do sejmu i senatu. Opozycja zwana "drużyną Lecha" (Lecha Wałęsy, oczywiście) zdobyła 99 na 100 możliwych miejsc w senacie i 35% w sejmie (tyle, ile mogła). Na prezydenta wybrano generała Wojciecha Jaruzelskiego, a premierem został Tadeusz Mazowiecki - był on pierwszym niekomunistycznym premierem w powojennej Polsce. Datę 12 września 1989 roku (został wtenczas sformułowany rząd) uznaje się za koniec komunizmu. A skoro koniec komunizmu, to koniec i gospodarki centralnej. Już 23 grudnia 1988 sejm przyjął ustawę uznającą działalność gospodarczą za "wolną i dozwoloną każdemu na równych prawach". Zaczęto znosić również kartki. Najpierw zniesiono kartki na cukier - 1 listopada 1985 roku, następnie 1 stycznia 1989 roku na benzynę oraz talony na samochody i na węgiel. Okres reglamentacji towarów zmierzał ku końcowi. Kwitła gospodarka wolnorynkowa, a wraz z nią nowe państwo: Rzeczpospolita Polska, odrodzona po tylu latach komunistycznych rządów.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 26 minut