profil

Jak to na wojence ładnej- znaczenie piosenki

poleca 85% 233 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Jak to na wojence ładnie
Jak to na wojence ładnie,
Kiedy żołnierz z konia spadnie.
Koledzy go nie żałują,
Jeszcze końmi go tratują.
Tak brzmiały słowa piosenki, autentycznie śpiewanej przed wojną przez oddziały kawalerii, a po wojnie niemiłosiernie i wielokrotnie wyśmiewanej. Możliwe więc, że jej słowa są rzeczywiście bardzo głupie, ale też - czego nie można wykluczyć - może one wcale takie głupie nie są. Może tylko treść - wyrażana naiwnie i szczerze - jest dla nas nie do przyjęcia. Może tkwi w niej rzeczywiście jakaś prawda o wojnie, której się podświadomie wstydzimy i dlatego z wielką pogardą odrzucamy?
Słowa tej piosenki zawsze natrętnie przychodzą mi do głowy, ilekroć słucham rozmów z weteranami ruchu oporu z czasów ostatniej wojny. Tak się bowiem składa, że owi bohaterowie podziemnych zmagań z okupantem co prawda głęboko potępiają całe wojenne zło, ale też niemal jednym tchem przyznają, że mimo wszystko czasy owe były piękne i zapewniają, że absolutnie nie żałują swojego ówczesnego życia pełnego walki i śmiertelnych poświęceń.
Oczywiście rozumie się samo przez się, że bynajmniej nie chwalą oni sobie wojny jako takiej, tylko gloryfikują daną im przez historię możliwość służenia Ojczyźnie i ryzykowanie dla niej życiem. Wszystko rzecz jasna z tej wielkiej miłości do Ojczyzny i umiłowania jej niepodległości.
No ale służenie Ojczyźnie w czasie wojny sprowadza się przede wszystkim do walki z wrogiem, a walka to zabijanie i umieranie, czy nam się to podoba czy nie! Należałoby więc albo wstydliwie zamilczeć i zaprzestać wzruszającego wspominania bohaterstwa powstańców, albo też przyznać, że owszem, może być "na wojence ładnie", a słowa piosenki wcale takie głupie nie są.
Po dwu wojnach światowych zalała nas lawina książek traktujących o jej okropnościach. Autorzy mało ambitni sławili prostodusznie chwałę narodowego oręża i potępiali z całą ostrością okrucieństwo wroga. Pisarze bardziej ambitni natychmiast spostrzegli, że takie stawianie sprawy większego sensu nie ma i zaatakowali namiętnie okrucieństwo wszelkich wojen w ogóle oraz ich zupełną bezsensowność.
Absurdalność wojny udowadniana była na przeróżne sposoby. Szydzono okrutnie z ideologii, w imię których wojny były prowadzone. Wyśmiewano bez litości ich etos i frazeologię. Ośmieszano wszystko i wszystkich itd. A ja, który te książki czytałem, nie mogłem sobie wprost wyobrazić wybuchu nowej wojny po tak druzgocą cej krytyce!
Do czasu. Ogólna rzeź, która ogarnęła tereny byłej Jugosławii po jej rozpadzie, uzmysłowiła mi, że ta cała humanistyczna krytyka wojen psu na budę się nie zdała i z cała pewnością nie trafiała w istoty rzeczy. Oczyma wyobraźni zobaczyłem także te nowe demaskatorskie dzieła, które za kilka lat z pewnością powstaną i znów wykażą niezbicie, jak bezsensowna była ta wojna na Bałkanach...
Warto zresztą zauważyć, że im bardziej wykazywany jest kompletny brak sensu wszelkich wojen, tym bardziej się go szuka, stawiając coraz to żarliwiej pytanie: dlaczego? Ponieważ te wojny nie przejmując się ani potępianiem, ani ośmieszaniem - wciąż trwają i wybuchają na nowo.
"Wojna jest kontynuacją polityki, prowadzoną jedynie za pomocą innych środków." Zawrotna kariera tej tezy, powtarzanej niezliczoną ilość razy przy każdej okazji, z obowiązkowo przenikliwym i mądrym wyrazem twarzy jest godna uwagi i zastanowienia.
Nie wdając się w analizy anachronicznych dzieł pruskiego generała, który doświadczenia do swoich przemyśleń zdobywał jeszcze przy okazji wojen napoleońskich, można postawić pytanie: dlaczego jego teza tak bardzo nam się spodobała, że powtarzamy ją radośnie i z wielkim upodobaniem, ilekroć tylko mowa o wojnie?
Odpowiedź jest prosta. Mamy myśl pozornie głęboką, a jednocześnie dającą łatwą i uniwersalną odpowiedź, na wyjątkowo trudne i złożone pytanie. Wiemy dzięki niej, skąd się biorą wojny! Ta odpowiedź ma także tę zaletę, że tłumaczy to okrutne zjawisko w sposób elegancki i w niczym nie uwłaczający miłości własnej ludzkości.
Wojny według niej przestają więc być groźnymi i niepojętymi żywiołami, wybuchającymi nieoczekiwanie niczym pożary, trawiąc bezmyślnie i bezlitośnie wszystko co znajdzie się w ich zasięgu. Wojny wywołują "oni", czyli bezduszni politycy, oddani rzecz jasna bez skrupułów w służbę reprezentowania "brudnych interesów określonych kół".
Jeżeli natomiast wojny są dziełem ludzkim i wynikają z chytrych knowań polityków popartych materialnym wyrachowaniem, to możemy odetchnąć z ulgą i przestać się ich bać. Nie są one bowiem żadnym złowieszczym dopustem bożym, niepojętym i nieobliczalnym, ale prostym wynikiem różnic interesów wielkich tego świata, które można demaskować, analizować, oraz wskazywać winnych, potępiając ich z całą mocą.
Wojna widziana w ten sposób nie przestaje być co prawda nadal okrutna i bezsensowna, ale za to staje się łatwo wytłumaczalna, bo nic na świecie tak prosto nie wyjaśnia motywów ludzkich działań, jak przypisanie im pobudek materialnych.
Wracając jednak do banalnego porównania wojny z pożarem, trzeba zauważyć, że z możliwości świadomego zaprószenia ognia wcale nie wynika, jakoby każdy pożar zawsze wybuchał w sposób zaplanowany, kontrolowany i był wywoływany w celu zaspokojenia czyichś interesów. Jest wręcz przeciwnie i to pomimo oczywistych korzyści, jakie pożar niesie dla - dajmy na to - cieśli, murarzy, stolarzy, szklarzy itp.
Lew Tołstoj, starszy o pokolenie od Clausewitza, wraca do napoleońskich wojen i gwałtownie przeciwstawia się teorii, jakoby najazd francuski na Rosję był wynikiem zmagania się dwu władców: Napoleona i Aleksandra, czyli tą nieszczęsną "kontynuacją polityki, innymi środkami". Opisując bitwę pod Borodino krytykuje bezlitośnie głupie rozkazy Napoleona, które podejmowane błędnie na skutek spóźnionych informacji, z tych samych powodów i tak nie docierały na czas do wojsk i - jego zdaniem - żadnego wpływu na wynik walki nie miały. Przeciwstawia temu mądrość sędziwego marszałka Kutuzowa, który na naradach wojennych zwykł był zapadać w drzemki i w ten sposób unikał podejmowania decyzji w ogóle, a głupich rozkazów szczególe.
Według Tołstoja wojny są wynikiem skomplikowanych i niepojętych procesów społecznych, w których ludzie biorą udział, bo muszą, ale w żadnym wypadku nie są ich faktycznymi sprawcami, ani przywódcami.
Rzadko kto jednak zaprząta sobie głową tymi jego niemodnymi myślami, mimo że "Wojna i pokój" czytywana jest na ironię losu powszechnie, ale niestety tylko jako romans - w przeciwieństwie do Clausewitza, którego nikt nie czyta, ale za to wszyscy wierzą, że jego teza jest głęboka i niesłychanie nowoczesna.
Do utrwalenia stereotypu myślenia o wojnie jako zjawisku wynikającemu z polityki, uwarunkowanemu społecznie i wywoływanemu przez imperialistów celowo przyczynił się niewątpliwie marksizm, który zresztą wszystko tłumaczył walką klasową, mającą na celu podział dóbr materialnych.
Marksistowskie rozumienie świata i wynikający z niego pogląd na istotę i przyczyny wojen stały się obowiązujące nie tylko w Europie Wschodniej, dzięki propagandzie - bo filozofia ta skodyfikowana jeszcze przed rewolucją przestała się rozwijać zupełnie i była większości ludzi nieznana - ale także i w Europie Zachodniej, gdzie wręcz przeciwnie, marksizm znalazł kontynuatorów, wywołał zaciekłe spory, stał się popularny i wywarł olbrzymi wpływ na wszelkie prądy intelektualne. I tu i tam milcząco założono słuszność tezy o wojnie rodzącej się w wyniku polityki. Różniono się tylko we wskazaniach polityków "walczących o pokój" i "podżegających do wojny.
W czasach podziału świata na dwa bloki i trwającej niemal 50 lat zimnej wojny wszystko wskazywało na słuszność tego rozumowania, bo rzeczywiście we wszelkich konfliktach lokalnych z łatwością można było odnaleźć polityczne interesy i udział obydwu zwalczających się mocarstw. Dlatego też, kiedy system sowiecki upadł, znaleźli się optymiści wieszczący "koniec dziejów". Faktycznie, podział polityczny zniknął, to i wojny stały się zbędne i powinny były również przestać istnieć.
A tymczasem stało się inaczej i konflikty zbrojne zaczęły wybuchać w różnych częściach świata z jeszcze większą siłą i zaciętością. Na dodatek mowy w nich nie było o jakichś materialnych sporach. Przyczyną ich były głównie konflikty o podłożu nacjonalistycznym, wynikające na dodatek z nienawiści i zaszłości sprzed zamierzchłych czasów. Tłumione do tej pory przez mocarstwa władające światem odrodziły się natychmiast po upadku możliwości wywołania niebezpieczeństwa globalnego.
Rzeź, która miała miejsce w Ruandzie, okrutne wojny na Bałkanach, krwawe powstanie Czeczeńców i wreszcie zbrodnie terrorystów, zupełnie wymykają się rozumowaniu w kategoriach polityki, rozumianej jako działania służące realizacji społecznych interesów.
No chyba, że waśnie plemienne, nacjonalizm i fanatyzm religijny też uznamy za wartości społeczne, a możliwość zadośćuczynienia wywoływanych przez nie uczuć - nienawiści, okrucieństwa i chęci zemsty - zaliczymy do celów politycznych, umożliwiających ich wyładowania przy pomocy wojny.
Jeżeli jednak tak, to musimy uznać, że polityka obok innych swoich funkcji, posiada również zadanie zapewnienia obywatelom swojego państwa okazji do mordowania i zaspokajania swoich najniższych instynktów. Ale czy o taką politykę Clausewitzowi chodziło? W takim wypadku jego tezę należałoby zmodyfikować i powiedzieć: "Wojna to cel polityki, służący zaspokojeniu takich szczególnych potrzeb obywateli, których nie sposób osiągnąć w warunkach pokoju".
Nasuwa się bowiem pytanie, dlaczego wojny wybuchają z taką łatwością? Co jest przyczyną tej "łatwopalności" - podatności społeczeństw na przeżywanie okropności wojen? Czyżby rzeczywiście, wbrew obiegowym opiniom, było w wojnach coś, co miłe jest ludzkiej naturze nawet za cenę cierpień i wyrzeczeń? Dlaczego "na wojence jest ładnie"?
Wojna upraszcza świat i nadaje automatycznie jasny sens ludzkiemu życiu. Rozwiązuje odwieczne pytania egzystencjalne w sposób dla wszystkich oczywisty i bezdyskusyjny. Umożliwia bez wyrzutów sumienia, ale za to w świetle bohaterskiej chwały zaspokojenie tłumionych pragnień ludzkiej natury, czyli nieskrępowanej możliwości wyładowania agresji i okrucieństwa. Znosi moralne opory i pozwala zabijać, gnębić i prześladować bliźnich bez grzechu i poczucia winy. Wszystko bowiem da się wytłumaczyć i usprawiedliwić walką o wolność i niepodległość ojczyzny.
Wojna to wolność. Wszelki normy społeczne, które trzymają ludzi w niewoli podczas pokoju, nie pozwalając obywatelom deptać trawników, śmiecić w miejscach publicznych, zmuszając ich do przechodzenia jezdni na pasach, oraz grzecznego kłaniania się przełożonym - pryskają w czasie wojny.
Sytuacja wojenna - to nieomal ziszczenie ideału "wolności pozytywnej", czyli nieograniczonej prawami drugiego człowieka, która śniła się nie tylko marksistom. Jedynym ograniczeniem w czasie wojny jest podległość dowódcy - prosta i jasna. Ale dowódcą jest każdy na swoim odcinku i nawet prosty żołnierz ma okazję decydować o życiu innych.
Wojna jednych zabija i krzywdzi, innych zaś wynosi na sam szczyt społecznej hierarchii. Utrwalone w czasie pokoju miejsce każdego człowieka w czasie wojny może się zmienić z łatwością. Zupełnie inne są reguły społecznej gry i całkowicie inne wartości, od których zależy sukces i uznanie. Wszystko się upraszcza i staje jednoznaczne.
Śmierć, będąca w normalnych czasach przez swoją tajemniczą nieobliczalność największą zmorą człowieka, w czasie wojny nabiera sensu i logiki. Zadaje ją wróg i właśnie dlatego można jej unikać, walcząc z wrogiem. Wiadomo, gdzie czai się niebezpieczeństwo i wiadomo, jak mu zapobiegać. Wreszcie wiemy, skąd bierze się śmierć i dlaczego warto umierać. Śmierć przestaje być bezsensowna. Umieramy zawsze dla kogoś, w imię czegoś, przeciwko czemuś.
Wojna to wreszcie przygoda i przeżycia, których intensywności nie da się z niczym porównać. To niezawodny sposób na bogate i pożyteczne życie, pełne poświęceń dla innych i heroizmu w imię sprawy.
Dla biednych ludzi to jedyna możliwość godnej egzystencji i dlatego wojują oni ze sobą nieprzerwanie, bo to wojna daje im cel życia. Dzięki wojnie jego barwność i intensywność w niczym nie ustępują życiu społeczeństw zamożnych, a być może nawet je przewyższają, czego dowodem może być wroga i dumna postawa wojujących fanatyków Islamu wobec bogatych państw Zachodu.
Myślę, że nie sposób ustalić sprawców wojen. One wybuchają same, bo widocznie są ludziom potrzebne. Mają to do siebie, że przy ich ogniu każdy może upiec swoją pieczeń: Politycy mogą stawać na ich czele i wiodąc naród do boju przechodzić do historii. Kapitaliści mogą przy ich okazji spekulować i bogacić się, produkując i sprzedając broń. A ludzie mogą wreszcie znaleźć sens swego istnienia i umierać szczęśliwie, ze świadomością dobrze spełnionego obowiązku - jak to na wojence...

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 11 minut