profil

Witold Gombrowicz - prezentacja

poleca 87% 104 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Już naprawdę mam tego dość, wiesz?! Kiedy on wreszcie przyjdzie? Czekamy i czekamy; to już ponad miesiąc, odkąd zaprosił nas na swoje imieniny, a się nie zjawia... Ile można czekać?

[zdjecie z dziecinstwa]

Ooo, jest nasz jubilat! Pamiętam go takiego maluśkiego! Czyż nie jest słodziutki? Niegdyś takie sukienki w groszki były bardzo modne-spytajcie swoich rodziców, jak Was ubierano, gdy mieliście 2-3 latka!
Witek urodził się 4 sierpnia 1904 roku we wsi Małoszyce koło Opatowa. Był najmłodszym z czworga dzieci Jana i Antoniny z Kotkowskich Gombrowiczów. Obie gałęzie rodu Witolda miały swą dawną, udokumentowaną genealogię. Ród Szymkowiczów-Gombrowiczów wywodził się z Litwy i aż po wiek XVI udało się ustalić jego historię. Dziadek Witolda, Onufry, po powstaniu styczniowym został uwięziony, skazany na kilkuletnie zesłanie, po czym cała rodzina została zmuszona do opuszczenia Litwy i osiadła w Królestwie, właśnie w Sandomierskiem, z początku w majątku Jakubowice.
Dom Gombrowiczów był typowym polskim inteligenckim domem z przełomu XIX i XX wieku. Zamożny, nowoczesny, sprzyjający postępowym postawom, filantropijny i doceniający prawa swego środowiska społecznego, przywiązany do ziemiańskiej tradycji. Kult oświaty i kultury wypełniał atmosferę małoszyckiego dworku. Hołdowali oni takim wartościom, jak prostota, naturalność, zdrowy rozsądek, cenili wiedzę i talent. Było to też środowisko, w którym do dobrego tonu należały polowania. Młody Witold stronił jednak od takiej formy rozrywki, preferując raczej nocne pisanie książek niż poranne gonitwy za zwierzyną po lasach. Był też bardziej skłonny do rozmowy z jakąkolwiek zaradną kucharką czy służącą niż z dobrze wychowaną panną „na wydaniu". Te ostatnie budziły w nim wręcz nieopanowaną ochotę do żartów i kpin. Witold wychowywał się więc w "solidnych" i sprzyjających warunkach, natomiast rodzice uczynili wszystko, by wyniósł z domu spory kapitał duchowy na dalszą drogę życia.

W 1911 roku Gombrowiczowie przenieśli się na stałe do Warszawy, by zapewnić dzieciom wykształcenie. Ogromne mieszkanie przy ulicy Służewieckiej 4 (w okolicach dzisiejszej Natolińskiej) stało się na ponad dwadzieścia lat domem Gombrowicza; tu powstały jego pierwsze utwory, tu została napisana "Ferdydurke". Małoszyce stały się już tylko letnią rezydencją rodzinną, ale z biegiem czasu Witold coraz częściej wyrywał się na wieś do majątków swych braci. Ojciec nieustannie zapewniał mu środki utrzymania.
Ci, którzy mieli okazję obserwować go w latach dziecięcych twierdzili, że był chłopcem cichym, nieśmiałym, w żaden sposób nie narzucającym się otoczeniu i niknącym gdzieś w drugim szeregu rodzinnych oryginałów. Jego bystrość zdawała się być niewątpliwą i najczęściej przejawiała się w złośliwym poczuciu humoru, lecz nie prowokowała ani agresywności, ani jakiejś duchowej "siły przebicia". W młodości szybko zaczął drażnić i szokować innych.
W 1922 roku Witold Gombrowicz ukończył gimnazjum św. Stanisława Kostki, po czym zdał maturę, wkraczając tym samym w świat dojrzałości.
[zdj:świadectwo maturalne]
Ooo proszę, cóż za nienaganne świadectwo maturalne-z pewnością nie wyróżniałoby się ono niczym szczególnym w stosunku do naszych, nieprawdaż Dawidku?:) Jeśli jednak wnikliwiej się przyjrzycie, zauważycie, że jedna, może dwie oceny jakby nie pasują do reszty; to stopnie z języka polskiego i historii. Jak więc widać, przyszły zawód naszego jubilata nie wziął się z przypadku... 5 lat później, czyli w 1927 roku stał się absolwentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie uzyskał tytuł magistra. Wyjechał na studia filozoficzne i ekonomiczne do Paryża, a po powrocie do kraju podjął aplikanturę w sądzie. Szybko jednak okazało się, że prawo nie jest żywiołem przyszłego autora "Ferdydurke". Postanowił zająć się już całkiem na serio pisarstwem. Zresztą zainteresowania literackie Witold zdradzał od wczesnych lat. Najpierw objawiało się to masą pochłanianych lektur, a potem toczonymi wokół nich dyskusjami w gronie najbliższych przyjaciół. Już w gimnazjum wśród "polonistycznych talentów" profesora Czesława Cieplińskiego miał nasz bohater bardzo wysoką lokatę.
Natomiast 30-letni już Witold, swobodnie owijał sobie ludzi wokół palca, upatrywał sobie w nich "ofiary" refleksyjnych tyrad, dążył do polemiki, do starcia, zbijał z pantałyku, był w żywiole, gdy znajdował adwersarza. Przy oczywistej wiedzy, wykształceniu, oczytaniu, kulturze osobistej i dbałości o elegancję oraz maniery - potrafił być w rozmowie bezwzględny, wyrafinowanie złośliwy lub cyniczny, bezlitośnie szczery, zawsze oponujący. Wielu partnerów nie wytrzymywało tego. Na placu boju pozostawali ci, którzy rozumieli sens takich zmagań. A chodziło zawsze o jedno: o szukanie sprzeczności i paradoksów ukrytych w skostniałych racjach, o prowokowanie sytuacji, w jakich obnaża się prawdziwa natura partnera, o demaskowanie wszelkich form i uzurpacji, które oddalają człowieka od prawdy. Jego przenikliwość intelektualna sprawiała, że odkrywał nowe meandry psychiki ludzkiej, a jego rozmyślania stawały się głosem sumienia nowych czasów.
Jak się za chwilę zresztą przekonacie, młodość, dzieciństwo i lata szkolne to wspomnienie, do którego Gombro bardzo często powraca, a zwłaszcza niezapomniana lekcja polskiego...
[Lekcja jęz. polskiego i pojedynek na miny]
Był bywalcem "Ziemiańskiej" i "Zodiaku" - kawiarń, w których zbierała się stołeczna bohema; tu i on miał "swój stolik", przy którym najczęściej zasiadali najbliżsi znajomi i pierwsi "wyznawcy" Gombrowicza. Tu toczyła się wymiana poglądów, zażarte dyskusje, tu wykluwały się sądy, opinie i... plotki. W tym okresie powstała też „Iwona, księżniczka Burgunda”.
[Iwona]
Witold był wielkim ekscentrykiem, często uważanym za dziwaka, zwłaszcza na punkcie świeżego jedzenia i w ogóle jedzenia samego w sobie. Koledzy często robili sobie z niego żarty, gdyż jak się okazało, znaleźli jedną z jego nielicznych pięt achillesowych. Pewnego razu siedząc w kawiarni, zajadał się ogórkami. Przyjaciele postanowili sobie z niego pożartować i na każdym kroku mu dokuczali: „Witek, jakie te ogórki są niedobre, chyba nieświeże...Fuj...Tfu...Jak ty je możesz jeść, są zgniłe i kwaśne...”:) Po tych słowach biedaczysko tracił apetyt i się krzywił...Kontratakiem było przychodzenie w gości do tych samych żartownisiów i innych ludzi z własnym jedzonkiem; i tak oto na zapytanie: „Może ciasteczka do kawy?”, Witold wyjmował z kieszeni jakiś papierek, po czym rozwijał go i wyjmował z nań kawałek własnego ciasta, które przyniósł ze sobą. Obserwował przy tym uważnie reakcję pozostałych... Przecież chyba każdy tak robi idąc w gości:)
1 sierpnia 1939 roku, 35 letni Gombrowicz zdecydował się na krok, który zaważył niezmiernie na jego przyszłości. Kupił bilet na statek płynący do Argentyny, zabrał ze sobą kilka tysięcy złotych, co było wtedy dużą kwotą i wypłynął na wycieczkę. Niektórzy uważają, że będąc realistą i pragmatykiem, przewidział wybuch i zasięg II wojny światowej. Był słabego zdrowia, cierpiał na astmę, dziedziczną chorobę Gombrowiczów i niewątpliwie przeżycie wojny byłoby dla niego bardzo trudne. Często padało pytanie, czy ta, na poły świadoma, ucieczka Gombrowicza, zniweczyła honor pisarza? Znawczyni jego biografii, Joanna Siedlecka, pisała: "W 1939 roku wyjechał do Ameryki, bo chciał być jak najdalej; czuł, że w powietrzu wisi wojna. A wojsko było ostatnią rzeczą, do której się nadawał. Fizycznie był ascetykiem. Na wakacjach w Jastarni wypłynął kiedyś łódką w morze z kuzynką - Stasią Cichowską i nie miał siły wrócić. Panna Stasia musiała łapać za wiosła, i w zasadzie dzięki niej przybili jakoś do brzegu. Całe szczęście, bo Gombrowicz nie umiał przecież pływać". Sam artysta wytłumaczył się chyba w sposób najbardziej przekonujący: "Nie ukrywam, że (...) bałem się. Ale ja może nie tyle bałem się wojska i wojny, ile tego, że mimo najlepszej woli, nie mógłbym im sprostać. Nie jestem do tego stworzony. Moja dziedzina jest inna. Rozwój mój od najwcześniejszych lat poszedł w innym kierunku. Jako żołnierz byłbym katastrofą. Przysporzyłbym wstydu sobie i wam. Czy myślicie, że jeśli tacy patrioci, jak Mickiewicz lub Szopen nie wzięli udziału w walce, to jedynie z tchórzostwa? Czy może raczej dlatego, że nie chcieli się zbłaźnić. I chyba mieli prawo bronić się przed tym, co przekraczało ich siły".

Do kraju Witold już nigdy nie powrócił. Było to spowodowane między innymi nagonką na niego, jaka rozpętała się w Polsce. Ułożył sobie życie w ciepłej i przyjaznej Argentynie. Regularnie pisywał jednak listy do najbliższych, korespondował z rodzeństwem i przyjaciółmi. Pracował w banku Banco Polaco jako buchalter, a wieczorami udawał się do kawiarni „Fregata" w Buenos Aires, gdzie grywał w szachy, otoczony zazwyczaj kółkiem młodych mężczyzn, jego wielbicieli, (najprawdopodobniej kochanków, Gombrowicza pociągały bowiem eksperymenty i na tym terenie), aspirujących do roli artystów. Przedkładał zresztą towarzystwo młodych ludzi - obojga płci – nad starszymi i dojrzałymi. Młodość jawiła się jemu jako wyzwanie a jednocześnie jako mądrość i swoboda, natomiast dojrzałość znaczyła frazes, banał, nieznośne jarzmo tradycji, zastój i w konsekwencji śmierć. O wyższości synczyzny – kraju synów – nad ojczyzną – domem ojców - napisał w „Transatlantyku", powstałym już na emigracji, prowokując tym wielu zagorzałych patriotów, którzy przyjęli to jako kolejne targanie świętości.
Miał bzika na punkcie młodości! Przyłapał kiedyś jedną ze starszych panien na wąskich i krętych schodach i zapowiedział, że gdy zrobi jeszcze jeden krok niżej-utnie jej nogę! Przyniósł skądś wielki sekator i groził nim owej kobiecie, która ze strachu bała się nawet mocniej odetchnąć. Innym razem, gdy pomagał wiązać krawat ojcu Wandy Przyłęckiej-udawał, że za chwilę go udusi. Podwiązywał mu krawat niemal pod brodę, ściskał, rozluźniał. Pastwił się po prostu nad starszym człowiekiem i bardzo go to bawiło.
Pierwsze dziesięciolecie przeżyte w Buenos Aires to lata chude, na pograniczu nędzy. Wieczny brak gotówki, liche mieszkanko, jakże ubogie i ponure w porównaniu z tym w Warszawie, i w końcu niewiele zmieniająca sytuację pisarza praca urzędnicza w Banco Polacco, której nie cierpiał, której rocznice porzucenia świętował potem do końca życia.

Ciekawym pozostaje jego stosunek do kobiet! W swym „Dzienniku” pisał: „Ta łatwość pomijania kobiety! One jak gdyby nie istniały! Widzę naokoło mnóstwo ludzi w spódnicach, z długimi włosami, o cienkim głosie, a mimo to używam słowa CZŁOWIEK, jak gdyby nie było ono rozłamane na mężczyznę i kobietę”. Nienawidził ich na gruncie artystycznym, gdyż jego zdaniem kobiety są złe, wręcz fatalne jako kapłanki piękności czy objawicielki młodości, bo niszczą je z chwilą, kiedy stają się matkami! Co wydaje się być interesujące, Gombrowicz okazał się jasnowidzem! Przewidział nie tyle rozwój subkultury z dominacją „różowych ciuszków”, co niemalże wszechobecnych, jakże wspaniałych, prześlicznych koturnów! Uważajcie: „Mamże uwierzyć, że kobieta jest bukietem jaśminu, dlatego że się uperfumowała? Lub widząc ją na obcasach półmetrowej wysokości, że jest smukła? Jedyne co widzę, to iż obcasy nie pozwalają ruszać się swobodnie”. Toteż z wiadomych względów, większość panien się go bała. Mógł przecież je ośmieszyć, wydrwić, a te najbardziej naiwne lubił bardzo dręczyć.
„– Słuchaj, czym mogę go najbardziej zainteresować? – pytała pani Chądzyńskiej słynna Czajka, czyli Izabela Stachowicz, która przyjechała na jakiś czas do Argentyny.

– Bogactwem – poradziła. – Gombrowicz nie wdaje się przecież z kobietami w intelektualne rozmowy.”
W połowie lat 50 sytuacja materialna Gombrowicza na szczęście poprawiła się, głównie ze względu na to, że zaczęto wydawać jego książki. Stał się znany zagranicą a także w rodzinnej Polsce: tam głównie dzięki współpracy z paryską „Kulturą’, publikującą jego utwory. Nie pracował już w banku, a rocznicę porzucenia uprzykrzonej posady urzędniczej świętował do końca życia. W latach 60 w Paryżu ukazały się wydania jego książek: „Pornografii", „Kosmosu" i „Dzienników". Wkrótce po tym przetłumaczono na francuski i wystawiono w 1963 roku sztukę „Ślub”. Pisarz powrócił wtedy do Europy i dzięki uzyskanemu rocznemu stypendium fundacji Forda zamieszkał na rok w Berlinie Zachodnim, a następnie przeniósł się do Francji.

Gombrowicz krytykował niemalże wszystko i wszystkich! Wdać się z nim w polemikę, to jak popełnić samobójstwo, to narazić się na wyśmianie. Interesujące jest jednak to, że artysta stwierdził, iż krytykować może tylko ten, kto stoi wyżej od osoby krytykowanej! Czy wobec tego Gombrowicz stał ponad artystami? Czy stał ponad Żeromskim, Mickiewiczem, Słowackim (który pewnie was wszystkich zachwyca:)) i wieloma innymi? Pewne jest to, że był głęboko przeświadczony o swej wyjątkowości; uważał siebie za geniusza literatury. Nie lubił malarstwa, nie dostrzegał w nim nic godnego uwagi. Powiedział niegdyś, że jest chyba największym wrogiem malarstwa i że zwalcza je za pomocą papierosa! „Istnieją wartości usprawiedliwione i nałogowe. Potrzeba chleba jest usprawiedliwiona-potrzeba papierosa, malarstwa-to nałóg. Nabyty jak? Przez olbrzymi rynek, narzucone schematy itp.”

A jak to często z geniuszami bywa, przytrafiały mu się i genialne sytuacje... Pamiętam, kiedy pewnego razu Witek postanowił kupić sobie buty. Szukał długo, znalazł wreszcie, przymierzył jednego, drugiego, założył dwa naraz-świetne, pasują jak ulał i bardzo wygodne do tego!! Zapłacił, wyszedł ze sklepu, wrócił do domu. Zakłada-nie pasują! Co jest grane?? Wraca z powrotem do sklepu, by je odnieść. Jednak przymierza raz jeszcze -pasują!!! Te same buty!! Niewiarygodne! Wychodzi ze sklepu, przymierza ponownie w domu... Za ciasne... I ta zagadka rodem „Z archiwum X” pozostała niewyjaśniona po dziś dzień:)

W Royamount, we Francji, w 1964 roku poznał młodą Kanadyjkę, Ritę Labrosse.T owarzyszyła mu ona do końca jego życia. Cała rodzina Gombrowiczów, a także jego znajomi uważali, że był to niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności. Rita była elegancka i inteligentna; miła, ale jednocześnie stanowcza i zdecydowana. A co najdziwniejsze w tym wszystkim-była również malarką! Gdy spotkali się, ona miała 25 lat i była doktorantką literatury francuskiej, on – 60-letnim schorowanym awangardowym pisarzem polskim. Zamieszkali na południu Francji, w Vence, razem z ulubionym psem „Psiną” nazwanym tak, aby Francuzi łamali sobie język usiłując wymówić to imię. W 1969 pobrali się...
[Ślub]

6 miesięcy po ślubie z Ritą, 25 lipca 1969 roku, świat obiegła smutna wiadomość-Witold Gombrowicz zmarł... To też jakby przewidział! W pierwszych dniach lipca, udzielając ostatniego wywiadu, na pytanie, jakie są jego plany na przyszłość, odpowiedział krótko: grób...
Pamiętam jak opisywał, że płynął w towarzystwie argentyńskiego przyjaciela oraz uroczej damy o nieprzeciętnej urodzie. Była to bogini o kuszącym spojrzeniu, nieskazitelnych ustach, smukłej twarzy i różowych policzkach. Przepiękna kobieta, która mogłaby uwieść najbardziej ortodoksyjnego antyerotomana, była to gwiazda i szafir w jednym... Płynęli tak oto czas jakiś, Gombrowicz nieustannie się jej przypatrywał, niemalże rozbierał ją swoim wzrokiem i dyskretnie dawał się uwodzić. Dopłynęli wreszcie do brzegu... i wiecie co zrobiła owa panna?? Zaczęła dłubać w nosie! Wierciła, wierciła palcem wskazującym, a bohater zastanawiał się czy owa piękność nie przedziurawi sobie nochala przydługim paznokciem! Opisał to w swym „Dzienniku”, a zresztą jak się przekonaliście, dłubanie w nosie zajmowało szczególne miejsce w twórczości tego artysty...:) Rok temu opowiadałem tę historię, ale dopiero teraz zrozumiałem jego pointę! Podobnie robił Gombrowicz-kamuflował swoje prawdziwe ja za tysiącem różnych masek! W kawiarni, w której przesiadywał, przy swoim stoliku miał wielgachne lustro, w które często się wpatrywał i ćwiczył różnorakie miny, które wdrażał nieustannie w każdej sytuacji, przy każdej rozmowie... Robił to po to, aby uciec przed Formą, z którą przez całe życie walczył...

Ale kim tak naprawdę był „Gombro” – geniuszem czy szaleńcem? Kim był ten powieściopisarz, dramaturg i eseista oraz w jakże dużej mierze filozof, autor „Ferdydurke”, „Trans-Atlantyku”, „Pamiętnika z okresu dojrzewania”, „Kosmosu”, „Pornografii”, „Ślubu”, „Operetki”, „Bakakaju”...? Nie tak dawno oglądałem w telewizji program poświęcony jego osobie, w którym pewien profesor powiedział, że ci, którzy czytają Gombrowicza muszą być naprawdę zdrowo szurnięci... Czy to oznacza, że był wariatem?? Czy pisząc „Opętanych” również został opętany?? Czy my czytając jego prozę również jesteśmy wariatami? Co za różnica!? A nawet jeśli, to możemy wówczas być jedynymi normalnymi wariatami spośród tych wariatów, którzy nas otaczają... Nie pozwólmy jednak, aby to wariaci decydowali o tym czy jesteśmy normalni czy nie... Nie pozwólmy, aby w ogóle ktoś decydował za nas... Jako ciekawostkę podam, że utwory Witolda Gombrowicza były przekładane na dziesiątki języków, w tym na arabski, chiński i hebrajski... Jeśli więc zdecydujemy się na lekturę, pamiętajmy, że owych wariatów, szaleńców jest na świecie znacznie więcej... Gorąco zachęcam...
W imieniu klas _______________ dziękuję Wam wszystkim za przybycie na imieninową imprezę Witolda Gombrowicza.

Specjalne podziękowania dla P. J. Łuczak za doskonały pomysł na realizację prezentacji!

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 15 minut