profil

Recenzja filmu pt "Piekny umysł"

poleca 85% 128 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Film “Piękny Umysł” reżyserii Rona Howarda, który został wyprodukowany w roku 2001 na podstawie książki Sylvii Nasar, jest na pewno warty obejrzenia. Historia przedstawiona w filmie jest faktem prawdziwym, więc chcąc nie chcąc nie mogę jej zbyt wiele zarzucić...

Już sam tytuł filmu jest niezwykły Jak bowiem umysł można nazwać pięknym? Czy nie brzmiałoby lepiej: wielkim, genialnym, światłym? A jednak określenie to oddaje sens biografii Johna Forbesa Nasha, amerykańskiego noblisty, geniusza matematyki - schizofrenika. Jego umysł jest piękny, bo potrafił przezwyciężyć chorobę, strach, a przede wszystkim - bo zrozumiał największą zagadkę życia: miłość.

Bohatera poznajemy już jako człowieka dorosłego, właśnie wstępującego na kolejny szczebel elitarnej uczelni, której ma przedłożyć projekt dysertacji. Ale Nash (Russell Crowe) ma przeczucie własnej wielkości, nie wystarczy mu praca zakorzeniona w dotychczasowej historii nauk ścisłych – on chce ją podważyć. Naturalna uniwersytecka rywalizacja stypendystów u niego przybiera kształt obsesji. Poczucie misji, szukania Czegoś Więcej w końcu się spełnia. Nieśmiałe marzenie każdego matematyka, by uporządkować chaos i odkryć wzór na funkcjonowanie Wszechświata, dla Nasha jest po prostu celem. Paranoik nie ma marzeń, które wymagają urzeczywistnienia – marzenia są dlań rzeczywistością. Bohater kocha matematykę do szaleństwa... Wierzy, że da się objąć wzorem wszystko, że wszystko ma swój kod. Dopóki rzecz sprowadza się do niewinnych obliczeń tego, co niepoliczalne, Nash zgodnie z opinią ogółu jest uznawany za nieszkodliwego – a wręcz pożytecznego – dziwaka. Możemy stwierdzić, że piękny umysł geniusza jest pełen sceptycyzmu – na nieufności przecież zasadza się królowa nauk – toteż jego urojenia nigdy nie przekraczają granicy absurdu. Bohater filmu Howarda nie jest "klasycznym" schizofrenikiem. W tym sensie można rozważać kategorię "piękna" tej choroby – jako ceny, którą musi płacić geniusz za to, że postrzega świat głębiej, z niedostępnej dla "zdrowego społeczeństwa" perspektywy. Kiedy John Nash rysuje swojej oblubienicy palcem po gwiezdnym niebie wymyślone konstelacje – po prostu widzi to, co ona sobie musi wyobrażać. Nasha nie ominęła terapia szokowa, jak się okazało skuteczna tylko doraźnie. Po jej zakończeniu wraca do żony (Jennifer Connelly), ale kiedy przestaje brać leki niwelujące potencję, wraca też do urojeń. I pod koniec ten intrygujący film przeradza się w klasyczną hollywoodzką opowieść o bohaterstwie i potędze miłości silniejszej niż obłęd. Małżonka kocha, a przecież miłość cierpliwa jest... Mając w niej wsparcie, Nash – jak przystało na człowieka obdarzonego genialnym zmysłem analitycznym – znajduje jedyną skuteczną broń przeciw chorobie. Broń, która paranoi nie unicestwia, ale pozwala z nią żyć, a z czasem normalnie funkcjonować. Tą bronią jest autoironia. Skoro u źródeł patologii tkwi brak dystansu do świata – i siebie-w-świecie, należy się zdystansować bezgranicznie. I wszystko traktować jak potencjalny omam, a potem, drogą błyskawicznej dedukcji, wyodrębnić Rojone od Realnego. Zbyt ładne, by mogło być prawdziwe? Ale tak właśnie radzi sobie Nash, a raczej w ten sposób trywializują jego walkę z chorobą autorzy "Pięknego umysłu". Scena, w której nasz bohater czule żegna się ze swoimi majakami, elegancko przepraszając, że nie będzie mógł więcej z nimi rozmawiać, jest już po prostu niezamierzoną parodią. Uświadamia, że w Hollywood sami nie wiedzą, gdzie leży granica absurdu, której na drodze prostowania i ugrzeczniania ludzkich dramatów przekraczać nie należy.

Nash został wyidealizowany tak, by mógł zostać posągowym bohaterem, ucieleśniającym amerykańskie wartości. Nie ma w filmie nawet wzmianki o jego biseksualnych skłonnościach ani o nieślubnym dziecku. Zatajony jest również fakt, że Alicia zmęczona niańczeniem geniusza rozwiodła się z nim w 1963 roku. Reżyser nie rozwija wątku syna Nasha, utalentowanego tak jak ojciec i tak jak on cierpiącego na schizofrenię, który opuszczony przez rodzinę tułał się między przytułkami dla bezdomnych a instytucjami psychiatrycznymi. Nie ma wreszcie ani słowa o zwykłej gburowatości geniusza, jego rasizmie, snobizmie i brutalności wobec bliskich. Oczywiście, można powiedzieć, że żadna z tych rzeczy nie umniejsza geniuszu Nasha i jego osiągnięć. Pozostaje gdzieś jednak wrażenie, że twórcy filmu tak uważają, skoro postanowili ich nie pokazać. Albo uważają, że jako widzowie nie jesteśmy wystarczająco dorośli, żeby zrozumieć postać zbyt wielowarstwową i skomplikowaną.

Film ogląda się raczej z zaciekawieniem, choć trudno w pewnym momencie oprzeć się wrażeniu, że akcja zmierza ku końcowi, choć jak się okazuje jest to dopiero połowa. Pewnie to specjalny zabieg, ale nieco usypia naszą ciekawość i skupienie, sprawia, że chwilowo odrywamy się od wątku, co raczej nie wpływa korzystnie na dalsze oglądanie filmu. Żeby zrozumieć treść filmu należałoby wczuć się w bohatera. Schizofrenia nie jest taką chorobą jak przeziębienie, którą można wyleczyć tylko samymi lekarstwami, ale oprócz tego potrzeba miłości i cierpliwości ze strony drugiego człowieka. Mało kto je okazuje. Często odwracamy się od ludzi ,którzy są zamknięci w klatce z bezsensownych urojeń.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 4 minuty