profil

Jak być chrześcijaninem w dzisiejszym świecie?

poleca 85% 494 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

(...) są takie krzyże ogromne,
gdy kochając – za innych się kona (...)
/R. Brandstaetter/

Krzyż od wielu wieków jest dla chrześcijanina znakiem tryumfu i zwycięstwa. Niewiele wśród nas jest jednak miłośników krzyża. Potwierdza to św. Franciszek Salezy: „My istotnie nie lubimy krzyżów, jeżeli nie są oprawione w złoto, lub przyozdobione drogimi klejnotami”.
Chrześcijaństwo wyniosło krzyż na wieże kościelne i korony królewskie, na godła państwowe i miejsca publiczne, na odznaczenia zasłużonych i oznaki harcerskie, na służbę zdrowia i pogotowia ratunkowe.
Krzyż oznacza cierpienie, ale też jest znakiem nadziei i zwycięstwa. Był owszem krzyż postrachem i rzeczą haniebną, ale już dla pierwszych chrześcijan stał się znakiem triumfu i symbolem zwycięstwa. Dlatego w czasach epidemii stawiano na wzniesieniach krzyże, dlatego ściskali w swoich rękach krzyże więźniowie i skazańcy jako nadzieję wyzwolenia, dlatego matki synom idącym w świat wieszały krzyże na piersiach. I taki jest również sens krzyży stawianych na grobach. Zwycięstwo. Zmartwychwstanie!
Wcześniej czy później zderzymy się z tą twardą belką, i nasze życie zmieni się w krzyż. Zachorujemy. Spotka nas wypadek. Umrze nam ukochany człowiek. Pokrzyżują się plany w pracy. Ktoś oszuka, opuści własny mąż, żona. Ktoś będzie działał na naszą niekorzyść. Ktoś będzie chciał nas zniszczyć.
Ta belka może przyjąć różne formy i wymiary. Nie zważa na tytuł i pozycję, na nazwisko, na wygląd ani zawartość portfela, ani dobre stosunki i powodzenie u ludzi.
Krzyż jest rzeczywistością w życiu każdego człowieka. Ale coraz mniej ludzi dojrzewa do podjęcia krzyża. Ludzie nie przyjmują już krzyża i nie niosą jego ciężaru. Wielu upada całkowicie pod jego brzemieniem.
Na rozpoczynający się nowy rok 1891 królowa Hiszpanii przysłała Papieżowi Leonowi XIII, specjalnie dla niego zrobioną laskę. Papież był trochę zdziwiony takim podarkiem, bo laska była ze zwykłego drewna, pozbawiona wszelkich ozdób i trochę ciężka. Nie bardzo wiedział, co z nią zrobić, czy się nią posługiwać, czy ją oddać do muzeum jako pamiątkę. Kiedy ją wziął do ręki i spróbował wesprzeć się na niej, u dołu otwarła się mała klapka i z laski spłyną na ziemię strumień złotych monet.
Podobnie jest z nami. I nam ofiaruje Bóg na każdy rok prosty, może trochę twardy i ciężki podarek. Jest nim krzyż naszego codziennego życia. I w nim kryją się drogocenne skarby, jak w lasce ofiarowanej papieżowi Leonowi XIII. Trzeba tylko ten krzyż ująć mocno w swoje ręce, a z pewnością spłynie na nas obfite błogosławieństwo Boże.
Jesteśmy świadkami, jak wielu ludzi i wiele narodów cierpi i walczy dla utrzymania się przy życiu, cierpi dla prawdy, sprawiedliwości i pokoju. My ludzie uznający się za chrześcijan, za ludzi szczególnie związanych z Chrystusem, musimy zrozumieć i pamiętać o tym, że prawda, sprawiedliwość i pokój – tylko w Bogu mają swoje źródło i uzależnione są od łaski Bożej; że są one powiązane ściśle z miłością i świętością;
że oprócz życia, które przemija, istnieje życie duszy, nieutracalne, właśnie życie w świętości.
Bóg powiedział: „Nie będziesz zabijał!” (Pwt 5,17). I pomyślmy o postawie cioci, babci, sąsiadki, która powie matce w błogosławionym stanie, oczekującej dziecka: ty sobie z tym nie poradzisz, dzisiaj przy tych możliwościach? I ta ciocia, babcia, sąsiadka nie ma wyrzutów sumienia, że nakłania do zła. Podpowiadała zło i spokojnie na ten sam język, który godzi w życie ludzkie przyjmuje Komunię św. Co jest w tym sercu?
Co Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela...” Czy pani wie, córka rozbija małżeństwo? A matka odpowiada: wiem, ale prawo do szczęścia, niech sobie ułoży życie. I ta mama idzie do kościoła i patrzy załzawionymi oczyma na krzyż czy monstrancję. Czy tak ma wyglądać wypełnianie testamentu Chrystusa? Co jest w tym sercu?
A co jest w moim sercu?
· ileż to razy nasze wypełnianie testamentu Chrystusa jest słabsze niż presja opinii;
· ileż to razy ze strachu działamy wbrew Chrystusowym ideałom, prawdzie i zasadom żyjącym w naszych sercach i w naszym życiu;
· ileż razy nasze sumienie, nasze serce jest niewrażliwe na miłość bliźniego, pokorę, czystość, wstrzemięźliwość, na przebaczenie?
Czy przypadkowo nie jest tak w moim życiu i postępowaniu?
Widocznym znakiem, że tak czasem jest, że także i my stajemy się przyczyną powolnej śmierci Chrystusa w nas samych jest znajdująca na polskiej ziemi wspaniałe pole do działania tzw. „filozofia ale”. „No, oczywiście jestem katolikiem ale... aborcja nie jest zabijaniem bezbronnych istot; ale szóste przykazanie to przecież ni nasze czasy; nie kradnij, ale przecież ten, którego okradam nie zbiednieje bo i tak ma za dużo; oczywiście Chrystus tak, był, jest Bogiem, ale Kościół po co, to tylko ludzki wymysł”. Gdybym chciał nazwać tę sytuację po imieniu – jest to po prostu szczególny rodzaj pychy w której człowiek nie szuka prawdziwej odpowiedzialności lecz kieruje się całkowicie wbrew zasadom zawartym w Chrystusowym testamencie.
Nie wiem dlaczego nie boi się człowiek opinii publicznej, kiedy robi źle. Nie boi się chłopiec przeklinający głośno na ulicy, co o nim ludzie pomyślą. Nie boi się dziewczyna zachowująca się wyzywająco w towarzystwie chłopców, jak ją potem nazwą. Nie boi się pijak leżący w fosie ludzkich śmiechów i kpin. A my niby chrześcijanie boimy się otworzyć usta, kiedy słyszymy w towarzystwie głośno wypowiadane zdania wrogie Bogu, Kościołowi, moralności i tchórzliwie milczymy, kiedy obrażają nasze świętości. Ludzie źli potrafią być bezczelni w swoich wypowiedziach i zachowaniach. A my tchórzymy; strach nas „paraliżuje” i wstydzimy się przyznać do Pana Boga i do jego testamentu.
„Uderzę pasterza, a rozproszą się owce trzody”. Nad tymi słowami chciałbym się teraz przez chwilę zatrzymać. Jesteśmy na co dzień świadkami wielu uderzeń, zwróconych przeciw Chrystusowi. Nie są to uderzenia skierowane wprost w osobę Chrystusa, lecz – co jest przecież równoznaczne – uderza się w prawdy i zasady Chrystusa; w to wszystko, co mówi On o cierpliwości, pokorze, czystości, wierności, ustępliwości, wstrzemięźliwości i przebaczeniu; są to najczęściej dyskretne uderzenia ironii i utajonej drwiny. Roi się od takich uderzeń w prasie, literaturze, w oficjalnych przemówieniach i w prywatnych dyskusjach czy wypowiedziach ludzi, którzy nawet uważają się za wierzących; o swojej wierze zapewniają oni nie mniej gorąco niż Piotr i inni uczniowie. Lecz w konfrontacji z opinią tzw. Świata ci ludzie miękną, wycofują się i dosłownie wątpią w Chrystusa i Jego zalecenia. Zastanawiają się: czy rzeczywiście są to zalecenia słuszne, praktyczne, przydatne i jeszcze dzisiaj aktualne? Odpowiedź znajdują tylko jedną: „Gdyby Chrystus dzisiaj żył, to z pewnością zmieniłby swoje zdanie czy sformułowanie”. Dlatego też nie traktują tych zaleceń serio i zobowiązująco, stosują wobec nich wymówki, uniki, dyspensy, taryfy ulgowe – i w ten sposób rozpraszają się owce trzody. Jakież współczucie należy się Chrystusowi, jeśli całe pokolenia ludzi ochrzczonych w Jego imię odrzucają to, za co On oddaje życie.
Papież podczas jednej z podróży do Polski mówił: „Bądź chrześcijaninem naprawdę, nie z nazwy tylko”. Jeżeli każdy z nas na swoim poletku postara się być na co dzień naprawdę chrześcijaninem to wówczas rzeczywiście osiągniemy cel, którym jest trwanie przy Chrystusie jako wierny uczeń. Trzeba po prostu mieć odwagę być sobą, być wierny zasadom i prawdom Chrystusowym. Być może kiedy uczestniczymy w jakiejś dyskusji czy słuchamy, oglądamy program o wartościach chrześcijańskich to wówczas w duszy przyznajemy się, że: „Ja się w pełni z tym zgadzam, ja też jestem wierzący, te wartości są dla mnie ważne, ale ja leszcze w pełni ujawnić się nie mogę”. Trudno rozumieć jak można i dlaczego trzeba bać się tego, że jest się chrześcijaninem?
Była młodą matką liczącą zaledwie 22 lata. Do więzienia w którym przebywała przyszedł jej ojciec i prosił ją na klęczkach, by się wyrzekła wiary chrześcijańskiej, by nie narażała swojego życia. Wzruszające są słowa którymi do niej przemawiał: „Zlituj się nad twoim siwym ojcem, który ciebie jako dziecko na rękach nosił i kochał cię bardziej niż inne dzieci. Zlituj się nad twoim własnym dzieckiem, które bez ciebie żyć nie może”. Wówczas św. Perpetuła – bo o niej w tym przykładzie mowa – mimo, że boleśnie odczuła te słowa, odrzekła ojcu: „Kochany ojcze nie wolno mi postępować przeciw woli Bożej”. „Nie wolno mi postępować przeciw woli Bożej”. Zginęła śmiercią męczeńską w 203 roku.
Być chrześcijaninem oznacza ciągle nim się stawać; po chrzcie i bierzmowaniu wiara musi w nas wzrastać.
Uderzenie w pasterza może byś wreszcie skierowane w osoby Chrystusowych kapłanów. Dawniej, gdy wojny prowadzono przy użyciu tzw. Broni klasycznych, kierowano się zasadą, Ze strzelać należy przede wszystkim do oficerów. Zasada ta sprawdza się również we wszelkich wojnach światopoglądowych, kiedy uderza się przede wszystkim w przedstawicieli światopoglądu. Zawsze tak było, że ilekroć przeciwnicy Boga dążyli do zniszczenia religii w sercach ludzi wierzących, starali się w tym celu zdyskryminować duchowieństwo, zaręczając przy tym, że nie walczą z Bogiem ani religią. Można by w tym miejscu podawać liczne przykłady nawet z niedalekiej przeszłości. Poprzestańmy jednak na jednym: hitlerowcy – choć nie walczyli w naszym kraju więcej niż czwartą część polskiego duchowieństwa.
Podobnie i ci spośród wierzących, którym nie odpowiadają pewne zasady moralności katolickiej – nie odważają się krytykować samego Boga, lecz wypominają błędy i przewinienia duchownych, widząc w tym usprawiedliwienie dla wszystkich wykroczeń.
Kończę to rozważanie refleksją nie komentując i nie oceniając tych przykładów. Każdy z nas powinien uczynić to w kontekście słów Chrystusowych: „Uderzę pasterza, a rozproszą się owce trzody”.
Jest jakiś dziwny paradoks. Ogarnięci jesteśmy nieraz słuchem, który wpływa na nasze decyzje, postępowanie, nawet myślenie. Boimy się różnych zagrożeń.
A równocześnie w ogóle nie boimy się Boga. Bóg jest miłością, a istotną cechą miłości jest uprzedzać, czynić pierwszy gest i pierwszy krok, wychodzić naprzeciw i tak też czyni Bóg wobec każdego człowieka.
Pomyślmy może trzeba wyjść naprzeciw komuś będącemu w potrzebie. Jest faktem, że prawdziwa bieda raczej nie wyciąga ręki ani nie podnosi głosu. Umieć ją dostrzec i uprzedzić jej wołanie – byłoby takim wychodzeniem naprzeciw.
A w ogóle z bliźnim jesteśmy powiązani mnóstwem codziennych obowiązków; samo więc podjęcie obowiązku może być tym wyjściem naprzeciw – ale pod warunkiem, że jest ono niewymuszone.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 9 minut