profil

Genealogia moralności na gruncie "Mistrza i Małgorzaty" Michaiła Bułhakowa.

poleca 85% 1983 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Człowiek zaczął określać swoje czyny jako dobre bądź złe, a czyny te wypływają jedynie z jego istoty, która jest przecie syntezą tych przeciwieństw, wtedy to zdał on sobie sprawę czym właściwie jest, na swoje podobieństwo stworzył bogów symbolizujących jego dynamiczną dobroć oraz złowieszczość. Tak narodził się politeizm, a że służalczość zalicza się do ludzkich potrzeb posiadania w kimś lub czymś oparcia, a podatność człowieka na ziemskie niegodziwości, których on sam jest źródłem, skłania do trwania w nadziei i wierze, to nie jest chyba zadziwiającym fakt, że wkrótce wielobóstwo przeistoczyło się w chrześcijański monoteizm, który z powodzeniem przetrwał do dnia dzisiejszego. Szczególną, i według mnie najważniejszą z polemik, która znajduje swe miejsce w pisarstwie Bułhakowa, zahacza się w obrębie istnienia i roli pierwotnych wartości – istoty wyższej - w historii człowieczeństwa, jego postrzeganiu każdego dnia. Po pierwsze, czy człowiek jest w stanie poznać to, co jest meritum w idei wyższego bytu, o którym rzetelna wiedza jest niemożliwa, a ta którą posiadamy jest jedynie sublimacją wtórnie roztrząsanych, ludzkich inklinacji filozoficzno-teologicznych, podświadomie umotywowanych tym, co najbardziej wymarzone, czyli "nieśmiertelnością". Po drugie, czy człowiek wyłącznie skłania się do interioryzacji tych dogmatycznych obrazów, za sprawą zaszczepienia mu ich w procesie internalizacji, przez co są one łatwiej (dość automatycznie) przyswajalne. Czym jest poznanie tej odwiecznej chimery? Absurdalność tego poznania to misja Michaiła Bułhakowa.

Dług wobec patronującej sile... sensu.

Wyrównanie długu, idąc za myślą Nietschego, polega na nakazie okrucieństwa i prawie do okrucieństwa. Sprzeczność staję się rangą, a wszystko dookoła nas ma charakter przypuszczenia. W miejsce zysku, wyrównanie w obojętności faktów. Sumienie ma zastąpić obowiązek, jego nowa kategoria - ‘świętość obowiązku’. Istota rzeczy ginie pośród niezrozumienia. Ona, będąc cierpieniem, staje się utrapieniem. Najwyższy stopień dobroczynnego poświęcenia to strata, a związana z nią nieprzyjemność poszkodowanego – to święto dłużnika – największe ze wszystkich na każdej – także tej totalitarnej, wczesnoradzieckiej – Ziemi.

Bułhakow ukazuje się nam jako egzystencjalista. To prowokator myśli deterministycznej. Świat, w którym nasza wola jest wyznaczana przez powinność. Niczym calderonowskie postacie, walczymy o jakość sztuki w której gramy, nie mając wpływu na jej kształt, domyślając się jedynie zamiarów reżysera, który robi wszystko byśmy nie zdemaskowali jego zabiegów scenarzysty, co nie pozwoli na zrozumienie sensu dramatu.
System to życie, dokonuje wyborów, jest światem. Woland – uosobienie żywotności świata z przedrostkiem poza. Jest to świat – organizm. Myśl ta oddaje w pełni ducha filozofii chrześcijańskiej, w której Bóg – Stworzyciel, jest jednocześnie wszystkim co stworzył, bowiem z niego jest świat, bowiem na jego podobieństwo jest jego najważniejsza część. Niemniej wydaje się być pozbawiony pełnej kontroli nad stworzeniem, więc samym sobą, co wskazuje na podobieństwo do naszego organizmu, który jako nasz poddaje się naszym rozkazom, lecz potrafią trapić je także niechciane przez nas choroby. Tworzymy więc lekarstwo, karmimy się nim, odradzamy. Lekarstwo – Jezus Chrystus – Bóg : System – Sztuka – Absurd – Szatan – Śmierć.
Nie cały świat dla naszej percepcji, nie cały istniejący podług naszych kategorii. My swą rolę wypełniać mamy w innym wymiarze, w innych relacjach. Wykraczanie poza może być niebezpieczne. Wykraczanie – nauka - surrealizm. Świat w „Mistrzu i Małgorzacie” jest pozbawiony strachu i niepokoju jestestwa bez przekraczania naszej ludzkiej natury. Jesteśmy wewnątrz niespójni, co przekłada się na dezintegracyjny charakter naszego działania na ziemi . Dlaczego? Pytanie to jest motorem napędowym twórczości Bułhakowa, a jego droga poszukiwań stale się komplikuje, przekształcając się w labirynt. Świat składa się z cykli niezrozumienia. Każda nowa myśl niszczy poprzednią, każda nowa myśl zwiększa świadomość jej słabości, naszej ułomności w jej kreowaniu.

Miłość – Małgorzta – Tęsknota - Wiara. I czy aby nie jest tak z tą wiarą, jak to wyjątkowo dosadnie wyraził Leszek Kołakowski w "Rozmowach z diabłem" - czyli o co chodzi przeciętnemu bigotowi, jak nie o siebie samego... Otóż po części odpowiedziałem już wyżej na te pytania, niemniej jednak jeśli zostawić w spokoju wszystko to, co związane z kształtowaniem się naszej "pozy" na karuzeli zmechanizowanej indoktrynacji, to wydawać by się mogło, iż zasadniczym motywem trwania w wierze jest niewątpliwie obietnica zbawienia. Natomiast to, co dany osobnik wie o swoim bogu (więc postrzeganiu prawa do wyboru relacji między dobrem a złem) jest wyłącznie duchową przenośnią, wykoślawioną przez takie a nie inne egzegezy na korzyść jakiegoś abstrakcyjnego, wspólnego dobra, którego ponoć nie można osiągnąć na drodze wyzutej z kanonów chrześcijańskich. Naszą rolą budować oblicze nieprawdopodobieństwa – budować kaplicę pamięci, gdzie pękają normy moralności i świadomości. Gdzie jest tu miejsce na prawo duszy. Jaki jest jego sens?

Wyklucza Bułhakow możliwość powstania imperatywu moralnego w zgodzie i obliczu prawa, które wyznacza człowiek. Widać to szczególnie wyraźnie w układzie fabularnym „Mistrza i Małgorzaty”. Nie ma w niej miejsca na wymiar czasowy jaki znamy, zaburzenie owego pozwala szukać daleko głębiej, niźli możnaby sądzić. Wydawać się może, że wiedzą czym jest sens, jednakże ich wiedza opiera się wyłącznie na symbolach kulturowych oraz na ludzkiej potrzebie spełnienia się w łonie jakiejś wzniosłej (nie istotne czy prawdziwej) idei. I niegłupie wydają mi się słowa Ludwika Feuerbacha, trawestowaną niejako przez Mistrza, który konstatuje: czy wiedza jaką mamy o Bogu, jest wiedzą, jaką Bóg ma o sobie? Cóż za dychotomia, i jakaż sprzeczność: odwróćmy to zdanie, a otrzymy prawdę. Wiedza jaką człowiek ma o Bogu - Macierzy, jest wiedzą człowieka o sobie samym, o swej własnej istocie. Egzystencjalizm.

Wielu filozofów infantylnie utrzymywało, że schemat dobra i zła można poznać, odrzucając przy tym choćby najmniejsze mniemanie, że człowiek sam może być źródłem metafizycznych "łakoci". Napomknąć można by tutaj chociażby o takich osobistościach jak Anzelm z Canterbury, Kartezjusz lub Spinoza, którzy są zdania, że istnienie nadrealistycznych przesłanek dla imperatywu moralnego, można wywnioskować a priori, bez odwoływania się do doświadczenia skończonego bytu, że tak powiem z samego myślenia. Tak jak z definicji trójkąta wyprowadza się jego właściwości, zupełnie niezależnie od tego, czy trójkąty w świecie istnieją; tak samo można by było również z pojęcia Diabła wyciągnąć wniosek o Jego istnieniu. Jednakże wszystkie takie argumentacje podpadają pod petitio principii, są błędnym kołem, dlatego też Bułhakow się w nie zagłębiał, a tylko przytaczając , ośmielał się stwierdzić, że jasne i wyraźne jest myślenie, iż z samej idei boga nie można wywnioskować jego istnienia tylko i wyłącznie dlatego, że ta idea jest odeń doskonalsza... Bo gdy sobie na przykład pomyślę, że ma on w swoim umyśle ideę nadczłowieka – wspomnijmy wizję zbuntowanego diabła Wolanda, czy też bohatera zbiorowego, którym jest niewątpliwie społeczność radzieckiej Moskwy - dużo bardziej perfekcyjnego niż u Nietzschego, bo wzbogaconego o dodatkowe zmysły, to jakże mógłbym wnioskować na podstawie jego przewagi, że ktoś taki istnieje? Tak niestety jest z wszystkimi fikcjami będącymi tworami kultury, na które jest bezustannie duchowe zapotrzebowanie.

Na czym jednak polega zasadniczy błąd każdego filozofa, mistyka, twierdzących, że wartościowanie można poznać, a co gorsza, że wiedzą czym jest wyznaczane? Bułhakow burzy postrzeganie nadrealizmu, świadomie lub nie, jako oczywisty i niezaprzeczalny aksjomat, który swą teologiczną prostotą idealnie nadaje się do przyswojenia przez rzesze "głodujących" zjadaczy doczesnego chleba, który jest źródłem rozpaczy i pustki, jeśli go nie umoczyć w jakimś metafizycznym patosie. Stąd też nieuchronność wyborów każdej z postaci, występujących w jego utworach. Staje się więc rzeczą ewidentną, że to o czym jawnie śni ludzkość (nawet najbardziej zagorzali bezbożnicy tęsknili za bogiem; wystarczy nadmienić o takich męczennikach nie-wiary, jak de Sade lub Nietzsche) musi być sformalizowane i ubarwione licznymi dogmatami, aby łatwiej zachodziła takowa konsumpcja duchowa. Nie mając nawet pewności co do istnienia obiektu naszych rojeń, arbitralnie bawimy się w konstytuowanie wizerunku tego, czego w życiu swoim nie widzieliśmy i raczej nie zobaczymy, aczkolwiek obsesyjnie w to wierzymy.
W sumie nie pozostaje nam nic innego odnośnie tejże idei jak "...zabawiać się czynieniem zeń demiurga wprowadzającego mądry ład, subtelnego matematyka, wreszcie stwórcę, który aktualizuje możliwości, jakie skrywa w swej esencji; wszystkie te metafory pozostają wszakże antropomorfizmami. Polegają one na przypisywaniu Bogu czy Szatanowi naszych kategorii logicznych, metod naukowych możliwości. Porządek esencji, jaki odkrywamy, jest w istocie uporządkowaniem pochodzącym z naszej wiedzy i naszych zdolności (...) by projektować go w Absolut dobra lub jego przeciwieństwa, trzeba pewnej odwagi, gdyż tego rodzaju "projekcja" oznacza składanie na karb Absolutu słabości naszych narzędzi poznawania świata (...) Rzutować na System zespół naszych idei bądź wartości to pragnąć złożyć na niego odpowiedzialność za nasze systemy (...) Potem zaczyna nam on służyć jako gwarant naszych twierdzeń bądź działań. Abstrakcja jako strażnik naszych praw, miejsce naszych idei, punkt odniesienia dla naszych prawd - cóż za wspaniały fundament bezpieczeństwa, źródło spokoju sumienia, wyręka w długich i mozolnych poszukiwaniach..." . Jeśli więc zostaną każdorazowemu demiurgowi naszych wizji, przypisane wszystkie te cechy, które dla nas mają najwyższą wartość, czyli dobroć, sprawiedliwość, mądrość, wtedy wszystko jest bytem o nieskończonej omnipotencji, doskonalszym od innych, ponieważ jest duchowe i ponadczasowe, czyli istniejące poza światem, jest transcendentne par excellence.

Problemem głównym, stanowiącym poważne ogniwo wartościowania w „Mistrzu i Małgorzacie”, staje się teraz to, co jest związane z dążeniem człowieka nie uznającego wyższej od siebie istoty, czy to dążenie ma jakiś kres, czy również nie ma większego sensu, czy dane jest w ogóle takiej jednostce wierzyć w coś poza nią samą? Pytania o te tezy odnajdujemy już w pierwszym wydawnictwie Mistrza, książce o Jezusie Chrystusie (choć treść jest nam znana z obserwacji poczynań Mistrza). Nie potrzebuje w swej życiowej filozofii tych wszystkich idealnych nośników quasi prawdy, które mają formować jego tożsamość i moralność. Żadnej głupszej, bardziej niebezpiecznej i niedorzecznej idei, to czy filozofia nie powinna uzbroić się we wszystkie dowody, by zgładzić Boga, zamienić go w Diabła, dla którego poświęca się tak wiele istnień mających wartość większą niż owo właśnie? Gdyby tak właśnie przekształcić wszystkie intuicje religijne, których jedynym zadaniem jest przekazywanie słowa (z czym każdy indywidualnie może się zaznajomić – zważmy, iż bohater Bułhakowa swoje poznanie zaczyna niejako od początku, jest w historię rozważań wprowadzany – funkcja mentora), przed oczyma ukaże się nam słowo – misja. Pójść za nim, zostawić wszystko i pójść. Rzecz jasna taka rewolucja egzystencjalna byłaby chaosem, dużo bardziej nieobliczalnym niż reformacja chrześcijańska, choć możliwe że kiedyś ludzkość dorośnie do tego (skoro jesteśmy gatunkiem rozumnym), aby żyć jak bogowie. Bo czyż nie jest prawdopodobną teza Feuerbacha, widoczna w postępowaniu Mistrza, mianowicie że: człowiek jest człowiekowi bogiem, oraz że to nie człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo boga, lecz jest na odwrót? Można by ująć to tak, że transcendencja jest tylko swego rodzaju poprzeczką dla ludzkości, dzięki której cały czas zmierzamy poza siebie, kieruje nami kreatywność i twórczość, chcemy dorównać temu co idealne. Realizujemy to przez bezustanny progres i regres; człowiek rozwija się, jednakże z drugiej strony cofa się, stąd całe nasze dziedzictwo kulturowe, dobrobyt oraz wiedza empiryczna, ale i także wszelkie dewiacje i wojny. Postępuje nasz rozum, lecz z drugiej strony nasza instynktowna zwierzęcość ściąga nas w dół, w stronę naszych pierwotnych korzeni.

Stwórca i jego system. Imperatyw: wymiar dobra i zła. Cóż od nas zależy?.
Cóż więc dla nieustannego sceptyka (patrz: nierozumiejącego), może być desygnatem tego, co u wierzącego jest nazywane złem? Myślę, że jak najbardziej rozum, a co za tym idzie - antropocentryzm. W co świadomie lub podświadomie wierzy ateista? We wspólne dobro, w swoje doczesne marzenia, we wszystko co fizycznie go otacza i wszystkich jego towarzyszy tejże absurdalnej, (jak to ujął niegdyś Sartre - nasze narodzenie się i nasza śmierć jest niczym innym, tylko absurdem) ziemskiej niedoli.

W koncepcjach duchowości, świadomość właśnie jest czynnikiem, który jest równie niedefiniowalny. Różni badacze różnie pojmują duchowość. Najczęściej używane kategorie jej przejawów to: poczucie świadomości, uczucie tajemnicy, uczucie wartości, twórczość, samorealizacja, mity i iluzje, a także: wiara, potrzeba sensu życia, duchowy rozwój człowieka. Intuicyjnie wyczuwa się (i nie jest to chyba wynik ludzkiego egocentryzmu), że duchowość dotyczy ludzi, nie zwierząt, istot żywych wyposażonych w inteligencję i (samo)świadomość. Wydaje się, że to z poczucia świadomości wypływają inne aspekty duchowości i być może to ono jest gwarantem duchowości, czymś, co sprawia, że owa duchowość w ogóle może zaistnieć. Nic dziwnego, że od dawna wszyscy starają się sprecyzować to pojęcie, jednak wciąż ono im się wymyka. Nie ma więc odpowiedzi na pytanie o to , co by się stało gdyby „z ziemi zniknęły cienie, i na co by się zdało wtedy dobro”. Bułhakow jest bardzo w tym pytaniu przewrotny. Wszak nie ma zła i dobra, pozostał tylko system. On, duch i śmierć. Reszta jest abstrakcją. Snem i tęsknotą za niepoznanym.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 12 minuty

Teksty kultury