profil

Cezary Leżeński "Chcemy do wojska"

poleca 83% 2874 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Bliźniacy zerwali się na równe nogi. W jednej połówce okna sterczały tylko szablaste kawałki szkła, trzymające się na resztkach papieru. Na przeciwległej ścianie, nad kredensem, w ulubionym przez ojca obrazie, przedstawiającym księcia Józefa Poniatowskiego, tkwił odłamek wielkości sporego palca.
-Szkopy niczego nie uszanują.
-Nie przeklinaj ich tak - Marek znów był górą - sam masz w sobie połowę krwi niemieckiej. [...]
- [...] ja jestem Polakiem.
- ja też - zgodził się Marek - tylko że połowa naszej rodziny mieszka w Niemczech.
- Oni nie są źli - upewniał się Jarek - nikt z nich nie jest hitlerowcem.
Dalsze rozważania o dobrych Niemcach przerwała następna eksplozja.
Trochę cichsza, jakby przygłuszona.
- Koło pałacyku Szustra - stwierdził z miną znawcy Jarek.
- Skądże, gdzieś dalej. Najpewniej to koło Belgijskiej.
Jarek nie podjął tym razem sporu. Wstał i przypatrzył się uważnie odłamkowi tkwiącemu w brzuchu konia, na którym książe Józef skacze do Elstery. a choć dusza ulokowała się mu gdzieś w okolicach ramienia, podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz.Na Madalińskiego czernił się na środku ulicy lej po pocisku artyleryjskim. Na trotuarze leżał starszy mężczyzna, nad którym pochylali się dwaj żołnierze - sanitariusze z opaskami Czerwonego Krzyża na rękawach. [...]
Marek wyglądający zza ramienia brata na ten widok aż klepnął się w czoło.
- Człowieku, co my tutaj robimy!
- Jak to co! - zdumiał się Jarek - Patrzymy prze okno.
- Oj, ty naiwniaku, nie to miałem na myśli.
- A skąd mogę wiedzieć, co miałeś na myśli.
- Oczywiście to, mój kochany braciszku, że powinniśmy pójść do wojska.
- Co ty wydagujesz! - niepewnie odparł Jarek. - Przecież jesteśmy za młodzi. Nikt nas nie przyjmie. Dorosłych już nie chcą brać, a cóż dopiero nas.
- Bo też nie trzeba się od razu pchać, żeby dali mundur, hełm i karabin jak tamtym, ale możemy być w służbie pomocniczej jako harcerze.
W istocie był to niezły pomysł, Jarek, choć niechętnie, przyznał bratu rację. To wspaniała rzecz dostać się do prawdziwego oddziału wojskowego. Tylko co na to powie mama. Ojciec i tak prawie nie zjawiał się w domu. Ważne obowiązki nie pozwalały mu ani na chwilę oddalić się z dowództwa obrony Warszawy.
- Mamie powiemy, że idziemy do ojca, a na noc przecież i tak będziemy wracali do domu. - Marek starał się rozwiać wątpliwości brata i swoje.
- Matk chcesz okłamać!
Marek speszył się
- No, nie. Nie pamiętasz tej czytanki z "Mówią wieki". Tacy jak my szli do powstania styczniowego i tylko list zostawiali do rodziców.
- Ale w liście pisali im prawdę - upierał się Jarek.
- Niech ci już będzie. Tylko że mamy nie ma w domu.
Rzeczywiście, pani Adela, nic nie mówiąc synom, gdzieś wyszła, czy to do znajomych, czy też do pobliskiego szpitala, w którym od czasu do czasu pomagała siostrom w pielęgnowaniu rannych.
W tej sytuacji nawet Jarek poczuł się rozgrzeszony. Chłopcy jak burza wypadli przez drzwi, zlecieli po schodach i już byli na ulicy. Rannego, który leżał na trotuarze, gdzieś zabrano. Patrol lotników zniknął w jakieś przecznicy. Ludzie chyłkiem przemykali pod murami kamienic, gotowi na pierwszy odgłos eksplozji pocisków artyleryjskich uskoczyć do najbliższej bramy. Wybuchy jednak ucichły i tylko od strony alei Niepodległości dobiegały ich przytłumione stęknięcia.
- Jeszcze musimy wpaść do pana Dąbrowskiego. Obiecał mamie, że odłoży kilo cukru - przypomiał Jarek.
Przebiegli jak dwa młode, rozbrykane źrebaki. Koło płotu ogradzającego park wokół pałacyku Szustra, koło domów

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 3 minuty