profil

Wspomnienia moich dziadków z II Wojny Światowej

poleca 85% 335 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Kiedy chciałem porozmawiać z moją babcią o czasach II wojny światowej, aby zdobyć jakieś informacje, usłyszałem, ze niewiele pamięta z tych czasów – bowiem była wtedy jeszcze małym dzieckiem. Jednak po chwili namysłu stwierdziła, że powinienem pójść do naszej sąsiadki pani Krystyny, która w trakcie wojny była już nastoletnią dziewczynka. Postanowiłem więc, że to właśnie jej historię opisze. Pani Krystyna od urodzenia mieszkała w Piastowie, miejscowości pod Warszawą. Uważam, że dzięki temu była co najmniej dobrym świadkiem czasów II wojny światowej.
W 1939 roku skończyła 15lat, jak większość młodych ludzi uczęszczała wtedy jeszcze
do szkoły. Niestety nie potrafię powiedzieć czy było to gimnazjum czy już liceum gdyż nie powiedziała ani razu wprost. Ponieważ jej rodzice przeczuwali, że wojna może się zacząć, akurat w dniu jej rozpoczęcia dnia pani Krystyna została w domu. Kiedy spożywali obiad wszedł do ich domu patrol niemiecki, do tej pory pamięta jak wyglądali, nie chciała jednak zbyt wiele mówić - był to początek piekła jej młodości i chce te twarze zapomnieć.
Około dwa tygodnie później, niemieckie wojska zaczęły osiedlać Warszawę. Jeden oddział zatrzymał się w szkolę, która była naprzeciwko jej domu. Od tego momentu zrozumiała powagę sytuacji. Mimo, strachu i przeciwności losu dalej uczęszczała do szkoły - teraz już potajemnej w piwnicy jej nauczycielki od języka polskiego.
Rok później umarła jej matka – najprawdopodobniej z braku witamin i lekarstw, a szwagier i ojciec zostali wysłani do Łodzi, niestety ich historii pani Krystyna nie zna. Została już tylko z 16lat starszą siostrą, która była sanitariuszką w szpitalu wojskowym, dzięki której znajomościom pani Krystyna została wysłana do ośrodka dla dzieci chorych i zagrożonych gruźlicą. Tam jako już prawie dorosła dziewczyna była pomocą dla opiekunek w zakładzie, a jednocześnie miała schronienie, gdyż na szczęście wojska niemieckie nie sprawdzały tego ośrodka. Pani Krysia tego okresu nie wspomina dobrze. Z łzami w oczach opowiadała, że cały czas myślała tylko o powrocie do domu gdzie nigdy jej niczego nie brakowało. Ośrodek kojarzy jej się jedynie z brudem, chorobami, głodem i wszami. Pracowała tam do 1942 roku, chciała zostać dłużej, ale niestety nakazano zamknąć ośrodek w trybie natychmiastowym. Przez rok nie miała gdzie się podziać, więc zatrzymała się w gospodarstwie wiejskim koło Garwolina jako pomoc w zamian za pożywienie i dach nad głową. Ten moment wspomina dość dobrze, gdyż czuła się tam bezpiecznie, jednak dalej towarzyszyła jej tęsknota za rodziną. W marcu 1944 roku przeprowadziła się do Warszawy. Tam mieszkała na Bródnie wraz z grupą rówieśników. Powiedziała, że wtedy mimo ogólnej sytuacji w końcu poczuła swą młodość, gdyż miała z kim porozmawiać, poczytać polskie książki i nawet czasami się pośmiać. Pani Krystyna przyznała, że kiedy 1 sierpnia 1944 roku usłyszała, że zbliża się ten wyjątkowy moment – powstanie warszawskie, mimo wielkiego strachu budziła się w jej sercu nadzieja. Jednak nie trwała zbyt długo - zobaczyła wielką łunę ognia po drugiej stronie Wisły. Usiadła na wybrzeżu. Przyznaje, że straciła wtedy nadzieje. Pamięta też że przytulił ją wtedy jeden ze znajomych Ukraińców których było wtedy sporo na tamtym brzegu Wisły – jak opowiadała w całym tym zamieszaniu szukali oni żon dla siebie, uznałem to za ciekawe spostrzeżenie. Twierdziła, że to chyba było jej wtedy najbardziej potrzebne. Całe powstanie przeżyła w jednej wielkiej niewiadomej. Najgorsza była świadomość, że tak naprawdę, nie wie co ją spotka, co się dzieje z jej bliskimi i czy przeżyje.
W marcu 1945roku postanowiła wrócić do domu. Aby dostać się na druga stronę Wisły, ułożono na niej drewniane płyty po których przechodzili. Powiedziała, że strasznie się bała, że pęknie lód. Kiedy przeszła na drugą stronę płakała jak dziecko ze szczęścia. Po dostaniu się na drugi brzeg udało jej się wsiąść do ciężarówki przewożącej ludzi. Gdy dowiedziała się, że jedzie w stronę zachodnią z radością podbiegła do niej i wsiadła. Nie podwieźli jej jednak zbyt daleko, bo tylko do placu Zawiszy i od tego momentu postanowiła, że przejdzie ta drogę piechotą. Mimo przemoczonych butów oraz zimna, doszła do rodzinnego domu. Jednak stała pod drzwiami i płakała, bo bała się wejść do domu, a najbardziej bała się, że nikogo tam nie będzie. Po zmówieniu różańca weszła i zobaczyła swojego ojca oraz siostrę z mężem. Do tej pory twierdzi, że to jest najpiękniejszy obraz jej życia, a żyje już 87 lat.
Cieszę się, że miałem okazje poznać historię od tej pani, a nie z książki czy opowiadania osoby trzeciej. Nie ukrywam, że dała mi wiele do myślenia. Myślę, że warto jest poznawać historię od osób które jej doświadczyły – uważam, ten sposób za najlepszą lekcją historii, którą zapamiętam na zawsze.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 4 minuty