profil

"Proces” Franza Kafki jako powieść – parabola.

poleca 85% 228 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

PRZYPOWIEŚĆ, parabola, narracyjny utwór dydaktyczny, którego forma - schematyzm fabuły, uproszczony wizerunek postaci, selekcja realiów - służy przekazaniu ogólnej prawdy moralnej, filozoficznej czy religijnej; właściwa interpretacja przypowieści wymaga przejścia od jej znaczenia dosłownego do ukrytego znaczenia alegorycznego lub symbolicznego.

Jeśli przyjrzymy się "Procesowi" i tej definicji to szybko zauważymy, że rzeczywiście powieść ta jest parabolą, czyli przypowieścią. Spełnia wszystkie warunki wymienione powyżej. Fabuła ma prosty schemat, wydarzenia opisane są w chronologicznej kolejności, nie ma dużych przeskoków czasowych czy retrospekcji. Postacie ukazane są w sposób prosty, nie mamy tu do czynienia z żadnymi skomplikowanymi osobowościami. Realia są wyselekcjonowane - widzimy praktycznie tylko to, co widzi główny bohater powieści - Józef K. W przedstawionej definicji pozostaje tylko jedno nieporuszone jeszcze zagadnienie - fakt, że przypowieść posiada zakamuflowane znaczenie alegoryczne lub symboliczne mające przekazać czytelnikowi jakąś ogólną prawdę natury moralnej, filozoficznej bądź też religijnej. Moim zdaniem ten warunek "Proces" spełnia również. Powieść tą można odczytywać na kilka różnych sposobów. Jeden z nich to np. interpretowanie tej książki jako przestrogi przed ustrojami totalitarnymi. Wydaje mi się jednak, że jest to dość dosłowna interpretacja tego utworu. Ja osobiście widzę w nim historię źle wykorzystanej wolności. Historię człowieka, który poddany zostaje próbie, żeby uświadomić sobie nijakość swojej egzystencji. Spróbuję pokazać, dlaczego tak właśnie odczytuję "Proces".
Józef K. - główny bohater, którego dotyczą wszystkie wydarzenia powieści - jest zwyczajnym mieszkańcem dużego miasta. W jego życiu liczą się tak naprawdę bardzo proste wartości, sens istnienia stanowi właściwie praca, pogoń za karierą. Rozrywkę stanowi wyjście z kolegami do piwiarni czy też spotkanie z kochanką. K. żyje sobie wygodnie, komfortowo, nie przejmując się zbędnymi szczegółami, choćby takimi jak to, co dzieje się obok niego. Oczywiste więc wydaje się, że życie Józefa jest zupełnie pozbawione refleksji, chwili zatrzymania się po to, żeby zadać sobie jakieś proste pytania. K. nie szuka sensu istnienia, nie zastanawia się nad tym, po co został stworzony, po co się urodził. Prawda jest taka, że żyje z dnia na dzień, monotonnie, szaro, prozaicznie. Być może jemu się wcale tak nie wydaje. Ale niestety - tak żyć się nie da, po prostu nie można. Jest to pierwsza myśl, którą w ogóle chce nam przekazać za pomocą tej powieści Kafka. Uważam, że na tę książkę należy spojrzeć przez pryzmat religii chrześcijańskiej. Jeśli spojrzymy na to w ten sposób zauważymy, że w chwili, gdy zaczyna się cała historia, w życiu Józefa dokonuje się pewien przełom, który jest podobny do przełomu jaki dokonał się w życiu biblijnego Hioba.
Otóż wygląda to tak, że pewnego ranka K. widzi w swoim domu dwóch ubranych w garnitury mężczyzn, którzy oświadczają mu, że jest aresztowany. Innymi słowy porządek szarego, monotonnego, prozaicznego istnienia zostaje zburzony. Oczywiście z początku Józef K. całą sytuację we własnych oczach neutralizuje stwierdzając, że jest to dowcip kolegów. W niedługim czasie okazuje się jednak, że tak nie jest. Dla mnie całą sytuację związaną z aresztowaniem należy traktować jak ostrzeżenie - ostrzeżenie mające zapowiadać duże zmiany, zapoczątkowujące w życiu K. nowy, ważny etap - etap próby, jaką będzie proces. Zauważyłem tutaj dość ciekawy zbieg okoliczności - angielskie słowo "trial" (będące zresztą angielską wersją tytułu powieści) oznacza jednocześnie proces sądowy i próbę, sprawdzian. Ważne jest jedno - K. zostaje postawiony w sytuacji ekstremalnej, absurdalnej, bo takie sytuacje są najlepszymi sprawdzianami życiowymi. "Tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono" mówi Szymborska. K. właśnie rozpoczyna w swym życiu etap, który ma mu dać możliwość sprawdzenia się, dowiedzenia się o sobie czegoś. Czy czegoś się o sobie dowie???
Niestety, nie. Absolutny brak umiejętności wyciągania życiowych wniosków, brak prostej umiejętności zadania sobie podstawowych pytań, zastanowienia się, refleksji, interpretacji rozgrywających się wydarzeń uniemożliwia mu to. Od samego początku powieści do prawie ostatniego zdania widzimy, jak człowiek ten, przecież wykształcony, wobec sytuacji naprawdę niecodziennej pozostaje niewzruszony. Może porównanie to zabrzmi bardzo ostro, ale K. jest w tym momencie bardziej bezmyślny od małego dziecka, które w kółko zadaje pytania i bez przerwy analizuje otaczającą go rzeczywistość. Dlatego właśnie w przypadku "Procesu" można mówić o źle wykorzystanej wolności życiowej. Wolność należy tu rozumieć zarówno jako możliwość dokonywania wyborów daną mu od Boga na całe życie, jak i wolność, którą dostaje pomimo aresztowania. K. nie potrafi jej wykorzystać. Na początku walczy ze spotykającą go niesprawiedliwością, sprzeciwia się bezsensownemu prawu, które go osacza, ale to jest tylko krótki moment. Drugi błąd K. - poza brakiem refleksji - stanowi to, że nie potrafi wziąć odpowiedzialności za własne życie - zamiast szukać rozwiązania w sobie, ciągle opiera się na pomocy z zewnątrz. Próbuje w tym celu pozyskiwać kolejne kobiety - pannę Brstner, praczkę wynajmującej mieszkanie sądowi, Leni - służącą jego adwokata. Szuka pomocy u tego adwokata (w chwili, gdy z niej rezygnuje, nie jest w stanie sam nic więcej zrobić), opiera się na informacjach od przypadkowych osób. Co najgorsze - nawet z tej pomocy, którą otrzymuje, zupełnie nie umie skorzystać. Widać to bardzo mocno, gdy w kościele spotyka kapelana więziennego, który okazuje się być jednym z sędziów w jego procesie. Od niego dostaje już bardzo wyraźne wskazówki, ale nawet tych nie potrafi zinterpretować. Otóż od owego księdza słyszy przypowieść o odźwiernym, z której wynika, że nie można nigdy się poddawać, nie można wierzyć w to, że rozwiązanie znajdzie się samo. Ksiądz mówi również do Józefa tak: "Szukasz za wiele obcej pomocy (...), a zwłaszcza u kobiet. Czy nie widzisz, że to nie jest prawdziwa pomoc?". Naprawdę - to, co mówi kapelan do głównego bohatera jest odpowiedzią na jego dylematy. Lecz ów bohater nawet tej odpowiedzi nie potrafi zrozumieć. W swym życiu nie potrafi na nic spojrzeć od strony jakby symbolicznej, wszystko dla niego stanowi wartość jedynie materialną. Nawet kościół, w którym się znajduje, traktuje jedynie jako zabytek - nie przychodzi mu do głowy, że w tym miejscu po to jest cicho i spokojnie, żeby można się było zatrzymać i zastanowić, dokonać refleksji. Na koniec pobytu w owej świątynie słyszy od spotkanego księdza-sędziego bardzo istotne stwierdzenie: "Sąd niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz". K. nie rozumie, że w procesie najważniejszy nie jest ani sąd, ani oskarżenie - najważniejszy jest on sam. Proces tak naprawdę jest dla niego - ma mu pomóc, ma mu coś uświadomić, tak naprawdę to, że jest sprawdzianem oznacza też, że jest szansą. Ale tego K. nie potrafi pojąć...
Książka kończy się śmiercią głównego bohatera. Ostatni rozdział ukazuje już zupełne zwątpienie Józefa, poddanie się prądowi rozgrywających się wydarzeń. W drodze na miejsce egzekucji jeszcze dwa razy widzimy symbole nadmiernego szukania pomocy na zewnątrz - K widzi kobietę podobną do panny Brstner (prawdopodobnie jest to ona), a prosto przed śmiercią widzi jeszcze w oknie jakiegoś obcego człowieka. Zastanawia się, czy być może nie jest to ktoś, kto chciałby pomóc, może chociaż współczuć. Prawie do samego końca popełnia te wszystkie błędy, które cały proces miał mu uświadomić. Mówię "prawie", bo ostatnie zdanie świadczy o tym, że być może K. coś jednak zrozumiał: ""Jak pies" - powiedział do siebie: było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć". Czyżby na sam koniec, w ostatniej chwili K. uświadomił sobie, że przez cały czas żył naprawdę jak pies skomlący o pomoc człowieka, nie potrafiący zastanowić się nad sensem istnienia, nie potrafiący zrozumieć tego, co go otacza??? Jeśli rzeczywiście tak się stało, to, niestety, było już za późno. Przypomina to sytuację z obrazu "Krzyk" Mncha. Człowiek przeszedłszy przez most przeraził się tym, co tam zobaczył. A prawda jest taka, że powinien się zastanowić, po co przechodzi przez ten most już wcześniej.

Co "Proces" jako przypowieść próbuje nam przekazać? Moim zdaniem przede wszystkim to, że przez życie nie można iść, jakby się szło po pustej drodze, jakby ta droga nie miała sensu ani celu. Każde życie ma cel i sens, tylko trzeba to odkryć, zastanowić się nad tym. Tym właśnie człowiek różni się od zwykłego zwierzęcia, że ma sumienie, umysł, rozum, duszę. Nie można ignorować tych ludzkich przymiotów. Życie K. było takie przez długi czas - przez 30 lat - czy był sens dalej ciągnąć taką monotonną, szarą, prozaiczną egzystencję. Odpowiedź wydaje się oczywista - nie. Dlatego Józef K. musiał zostać poddany ostatecznej próbie, która miała ukazać, kim on jest, czy potrafi wykorzystać daną mu wolność. Został poddany jakby sądowi ostatecznemu. Niestety okazało się, że nasz bohater zawsze poddaje się prądowi wydarzeń, jest "jak pies", który nie potrafi kształtować tego, co mu dano. A przecież w Księdze Rodzaju jest napisane "czyńcie sobie ziemię poddaną".
Józef K. nie ma nazwiska. Jest określony ogólnikowo - dlatego jest symbolem zwykłego człowieka. Świadczy to o tym, że każdy powinien zastanowić się nad sensem tej książki, bo ona jest o każdym z nas. Na tym właśnie polega przypowieść.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 8 minut