profil

Eutanazja - zabójstwo czy pomoc?

poleca 87% 102 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze


Eutanazja – ( w odróżnieniu do ortotanazji i zabójstwa z litości) skrócenie przez lekarza w szpitalu mąk pacjenta w przedłużającej się agonii przy pomocy śmiertelnej dawki środków uśmierzających ból. Z gr. Euthanasia – dobra bezbolesna śmierć.
Ortotanazja – zaniechanie dalszego sztucznego podtrzymywania życia pacjenta
Władysław Kopaliński „Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych.”

Patykiem trzymanym w ustach raz po raz wystukuje na komputerze literę b. Błagam, błagam. Prosi o śmierć. Wie, że prosi daremnie. Może właśnie dlatego? Bo ilekroć ktoś obcy podchodzi do łóżka i manipuluje przy kroplówce, żona widzi w jego oczach strach. Są jednak tacy, którzy proszą o śmierć. Naprawdę i wytrwale, jak skazańcy o łaskę. Jeśli nie mogą mówić, buczą, mrugają oczyma, używają systemu znaków, który zna i może przetłumaczyć opiekun. Eutanazja w polskich szpitalach istnieje i polega na odstąpieniu od uprawianej terapii, gdy wiadomo, że pacjent niedługo i tak umrze. Choć strach przed posądzeniem o eutanazję powstrzymuje wielu lekarzy przed podejmowaniem racjonalnych decyzji, pozostaje problem, co mają robić ludzie bardzo cierpiący, przewlekle chorzy, którzy nie stoją na progu śmierci, ale którzy dłużej żyć nie chcą?
A., znany niegdyś dziennikarz, cierpi na chorobę Lou Gehriga. Stracił władzę w rękach i nogach. Robi pod siebie. Nie mówi. Z coraz większym bólem łapie powietrze – coś takiego czuje zapewne topielec przed śmiercią. Mózg A. jest sprawny jak dawniej, A. jest więc całkowicie świadomy i wie, że poprawy nie będzie i w końcu się udusi. Hospicjum nie chce przyjąć A., za dużo przy nim pielęgnacji, a ma zdrową żonę. Morfiny mu się nie podaje, bo ten specyfik jeszcze bardziej upośledziłby oddychanie. Nauczyła się odgadywać zdania, które A. chce wypowiedzieć. Używa pierwszych liter. To on wystukuje błagalne „b”. Błagam, błagam o śmierć.

Swego czasu prasę europejską obiegła historia Romana Sanpedro, Hiszpana, przez 30 lat całkowicie sparaliżowanego. – Jestem głową doczepioną do ciała – mówił Sanpedro. Od dawna błagał o śmierć, ale nikt nie chciał mu pomóc w odejściu. Z prośbą o taką pomoc zwrócił się do hiszpańskiego Trybunału Konstytucyjnego, który prośbę oddalił. Wreszcie ktoś anonimowy dostarczył mu skuteczną truciznę. Wszczęto śledztwo, kim była ta osoba. Wówczas kilkanaście tysięcy obywateli wysłało do parlamentu listy z oświadczeniem: „To ja podałem mu truciznę, mnie sądźcie”.

Niedawno prasa światowa doniosła o przypadku, który, jak pisano, może stać się punktem zwrotnym w historii eutanazji. 18-letni sparaliżowany, lecz z jasnym umysłem Duńczyk zwrócił się do sądu o dokonanie na nim eutanazji, jeśli przestanie móc podnosić i opuszczać powiekę: jedyny ruch, który był zdolny wykonać. Po raz pierwszy w nowożytnym sądownictwie europejskim wymiar sprawiedliwości przystał na zadanie śmierci człowiekowi nie za zbrodnie, lecz z powodu jego cierpienia. Chłopak nie chciał być żyjącym nieruchomym słupem, bez żadnej komunikacji ze światem zewnętrznym i sąd uznał, że byłoby okrucieństwem nie zadośćuczynić jego woli.

Odchodzenie w zaświaty potwornieje. W zwłóknieniu płuc i raku krtani człowiek dusi się na raty, w raku jelita wymiotuje kałem. Krzyczy i wyje. Nie każdy ma szczęście zetknąć się w końcu z lekarzem wprawnym w uśmierzaniu bólu i mieć łagodną śmierć: w spokoju, w odurzeniu, w śpiączce. Pielęgniarki z hospicjów z oddziałów z ciężkimi stanami twierdzą, że mimo to chorzy rzadko proszą o śmierć. Nawet ci rozpadający się kurczowo trzymają się życia.
– Nie spotkałam się jeszcze z sytuacją – mówi Katarzyna Kończak, studentka, wolontariuszka z warszawskiego hospicjum – aby takiej prośby nie udało się oddalić zwiększonym zainteresowaniem, czułością, miłością.
„Osobiście z jednej strony uznaję święty obowiązek ratowania życia, a z drugiej strony prawo do godnej śmierci, zaprzestania cierpień. Te dwa dobra są w kolizji. W gruncie rzeczy chodzi o to, że prawo nie może sformalizować zgody na eutanazję. Gdybyśmy zalegalizowali eutanazję, powiedziano by, że to jest bezkarna praktyka i otworzylibyśmy furtkę do nadużyć. Stanowisko Komisji Kodyfikacyjnej jest ostatecznie takie: nie możemy zalegalizować eutanazji, nawet jeśli są przypadki, które zdaniem komisji usprawiedliwiałyby ją” – mówi prof. Andrzej Marek.
Prof. dr med. Jacek Łuczak zwierza się, że wezwany został do 28-letniego Mariana, który cierpiał na atak panicznej duszności wywołanej rozsiewem nowotworu do płuc i krzykliwie żądał, by go szybko dobić. Lekarz natychmiast wykonał zastrzyk i przywrócił choremu oddychanie. Stojący obok rodzice odetchnęli z ulgą: a więc nie dokonał eutanazji! Trudno o bardziej nietrafny argument przeciw eutanazji. Wyraża on postawę: eutanazja jest zła, bo może prowadzić do nadużyć; jest zła, bo karetka pogotowia będzie się kojarzyć ze szwadronem śmierci, który jeździ po mieście i dobija chorych na grypę; jest zła, bo lekarz będzie zabijał na wezwanie – może nie tylko samego chorego, ale także zazdrosnej żony, niecierpliwych spadkobierców lub zawistnych sąsiadów
Problem zasługuje na poważniejsze traktowanie. Lekarze istotnie powinni leczyć, a nie zabijać. Tylko problem nie dotyczy tej słusznej i niepodważalnej zasady medycyny, a czegoś zupełnie innego – pytania, czy czasami, choć z pewnością bardzo rzadko, lekarz nie powinien dopomóc bezradnemu pacjentowi, który nie ma szans powrotu do życia, aby rozstał się z nim w sposób czysty i estetyczny, gdy zdecydowanie i trwale tego pragnie? Czy nie powinien pomóc nie jako przedstawiciel swego świetnego zawodu, ale jako człowiek współczujący i skądinąd tylko obeznany ze śmiercią i umieraniem, jako ktoś, kto stojąc najbliżej zdesperowanego pacjenta gotów jest zrozumieć jego punkt widzenia, nawet jeśli go nie podziela i jest przekonany, że życie ludzkie zawsze powinno znaleźć swe naturalne zakończenie?
Dla wielu lekarzy problem ten w ogóle nie powstaje, gdyż mają mocne przekonanie, że ich poczucie moralnych zobowiązań wobec chorych bezwzględnie zabrania im stosowania eutanazji. Ten punkt widzenia musi być szanowany, i nie wolno mieć do niego moralnych ani filozoficznych zastrzeżeń. Każdy człowiek ma prawo postanowić, że w żadnych okolicznościach, nigdy, nie zabije innego człowieka. Wtedy, oczywiście, nie powinien zostać żołnierzem ani policjantem. Nie jest jednak oczywiste, że nie powinien zostać lekarzem, a więc musimy pogodzić się z tym, że będą nas otaczać lekarze, dla których życie pacjenta jest święte. Nawet jeśli odmowa wykonania eutanazji czasem powoduje niekonieczne cierpienie, jest to z pewnością dużo mniejszy błąd – jeśli w ogóle jest to błąd – niż ewentualna nadgorliwość w sprowadzaniu „dobrej śmierci”.
Pozostaje jednak – być może bardzo drobna, ale moralnie niebagatelna – grupa przedstawicieli zawodów medycznych, którzy nagle, po latach spokojnej pracy zaczynają mieć wątpliwości w sytuacji, gdy spotykają śmiertelnie chorych, uważających, że ich egzystencja dobiegła końca i że medycyna nie może im już pomóc. Oczywiście ma rację prof. Łuczak, że środki paliatywne są bardzo potrzebne, a nawet nieocenione. Trwale cierpiący powinni znaleźć opiekę środowiskową i psychiczną. Medycyna powinna uśmierzyć ich ból, rodzina powinna im towarzyszyć, każdy, kto ma dozę pomysłowości, powinien ich wciągnąć w jakieś zajęcia, ksiądz powinien im przynieść pociechę religijną. Przez wiele lat nie robiło się niemal nic, by złagodzić cierpienia niemowląt, albo ułatwić akceptację trwałego kalectwa przez młodych ludzi. To powinno się zmienić. Ale zwiększona pomoc i współczucie dla cierpiących i bezradnych nie rozwiąże wszystkich problemów. Pozostaną przypadki beznadziejne. Nie takie, w których dominuje ból, depresja, poczucie osamotnienia i brak nadziei, ale przypadki, o których można powiedzieć: tu już nie da się nic zrobić, ten człowiek jasno widzi, że jego życie się skończyło, może jeszcze wegetować w łóżku, będąc w pełni świadomy tego, co się z nim dzieje, może cierpieć i jęczeć, ale wie, że już nic go nie czeka. Będzie konać dłużej lub krócej, ale do życia nie wróci.
To jest jedyny poważny problem związany z eutanazją. I w konfrontacji z takim przypadkiem niektórzy lekarze lub pielęgniarki, po wielokrotnej, poważnej rozmowie z pacjentem – zazwyczaj w sytuacji, w której czują się już z nim związani dziwnym rodzajem przyjaźni – stosują środki, które nie zabijają wprost, ale zwiększają szansę szybkiego, lekkiego zgonu. Czasem się mówi, że to nie jest eutanazja, ponieważ lekarz nie zabił, tylko pomógł pacjentowi lżej przeżyć ostatnie chwile, zwiększając ryzyko śmierci. Teoria podwójnego skutku pozwala tak myśleć, i pozwala śmierć przyspieszyć, choć niejako wbrew sobie, dążąc do innego celu.
Nie słowa są tu najważniejsze. Ważne jest, abyśmy nie stracili szacunku dla takich decyzji i nie dopuszczali się żenujących pomówień, że pielęgniarka zabiła, choć powinna była leczyć. Sama natura pokazuje, że śmierć jest niekiedy najlepszym lekarstwem na długotrwałą chorobę. Uproszczone, groteskowe argumenty w sprawie niedopuszczalności eutanazji rzucają cień na te decyzje, podjęte świadomie i z namysłem, motywowane współczuciem i szacunkiem dla człowieka, któremu została tylko możliwość heroicznego zdecydowania o tym, czy będzie żyć, czy nie.

Wydaje mi się, że w sprawie eutanazji można sformułować kilka tez, które zapobiegają ześlizgiwaniu się na płaszczyznę rozważań zbytecznych i mylących.

1. Kiedy zastosowanie eutanazji budzi wątpliwości, lekarz nie ma prawa jej stosować. Sprawa jest tak prosta, jak gotowanie. Lekarz, który ma wątpliwości, czy powinien dobić pacjenta, jeśli on się tego domaga krzykiem, nie powinien w ogóle myśleć o eutanazji.
2. . Należy zrobić wszystko, by pacjent nie domagał się eutanazji. Potrzebna jest skuteczna medycyna, środki paliatywne i opieka emocjonalna. Problem jest jednak znów całkiem prosty. Jeśli pomoc jest skuteczna, pacjent nie domaga się skrócenia cierpień przez śmierć. Argumenty w stylu: „środki paliatywne powodują, że znika zapotrzebowanie na eutanazję” są zbędne lub gołosłowne. Jeśli środki te okażą się skuteczne, to nikt nie będzie prosił o śmierć, a zatem nie warto dowodzić, że takie prośby byłyby nieuzasadnione lub niekompetentne. Jeśli natomiast środki paliatywne pozostaną trudno dostępne lub okażą się nieskuteczne, problem pozostaje, i łudzenie nadzieją, że przypadki beznadziejne znikają, jest gołosłowne.
3. Należy pacjentowi uprzytomnić, że nie ma prawa domagać się eutanazji. Żaden lekarz nie może być zobowiązany do podjęcia działań uśmiercających lub zwiększających ryzyko śmierci pacjenta. Nie wolno łamać przekonań moralnych lekarza. Takie postępowanie prowadzi w tym zawodzie do strasznych konsekwencji. Tak, jak nie każdy dentysta wyrywa zęby, podobnie nie każdy internista musi reagować na prośbę o skrócenie bezcelowych cierpień. Lekarz powinien jednak swoją postawę z góry anonsować, by można go było unikać. Jest czymś w najwyższym stopniu gorszącym, gdy rodzina chorego biega po korytarzach szpitalnych za prowadzącym lekarzem i prosi o dodatkową dawkę morfiny dla śmiertelnie chorego, a lekarz odmawia, bo sumienie nie pozwala mu ryzykować przyspieszenia śmierci. Skrupuły moralne lekarza nie mogą NAGLE się pojawiać. Nie mówiąc o tym, że nie mogą w ten sam sposób znikać.

4. Nie należy ani zwalczać eutanazji, ani jej propagować. Zwalczanie eutanazji jest zawsze w praktyce zwalczaniem nadużyć. Przytacza się przypadki dowodzące tego, że chory został zabity niepotrzebnie. Jeśli tak było istotnie, to lekarz dopuścił się zabójstwa pod pozorem eutanazji, i sprawa w ogóle nie dotyczy dopuszczalności samej procedury. Z drugiej strony, propagowanie eutanazji jest czymś logicznie niedorzecznym. Podobnie jak niedorzeczne byłoby propagowanie sztucznych szczęk, sztucznego odbytu, amputacji kończyn, itd. W pewnych przypadkach nie ma innego wyjścia i trzeba wybrać mniejsze zło. Wybiera się je przez przyzwolenie, a nie przez zalecenie. Eutanazję stosują tylko przeciwnicy eutanazji – ludzie, którzy woleliby zrobić wszystko inne, niż przyspieszyć śmierć pacjenta, lecz czują się bezradni i decydują na rozpaczliwy krok. Pomawianie ich o szerzenie „kultu śmierci” jest nieprzyzwoitością.
5. Nie należy potępiać eutanazji dokonanej w dobrej wierze, w przypadku jawnie beznadziejnym, na skutek jawnego i uzasadnionego żądania pacjenta. Eutanazji nie można zalegalizować w sensie pełnego wyliczenia wszystkich okoliczności, w których byłaby dopuszczalna. Jeśli więc jakiś lekarz uzna, że zrobi dla pacjenta wszystko, co może, i nie zrobił nic bez jego pełnej i kompetentnej zgody, osoby postronne nie powinny oceniać tego postępowania, gdyż najczęściej nie znają wszystkich okoliczności i nie są wszechwiedzące moralnie. Pilnować trzeba tylko nadużyć, ale te mają tyle wspólnego z eutanazją, co np. przedawkowanie środków dopingujących ze sportem.

Do Radia Zet, które nadawało audycję o eutanazji, zatelefonowała Dorota Gosiewska. Jej matka umierała na zatorowość płuc. Leżała pod respiratorem, miała zapalenie gardła, dusiła się. Doszła do tego wysoka gorączka, której żadne środki nie mogły usunąć. Córka siedziała przy matce, przykładała kompresy z zamrożonej wody. Modliła się, żeby już umarła, skoro to nieuniknione. Lekarze do końca ratowali ją zastrzykami, pompami – mówiła Gosiewska – matka prosiła, żeby dać jej spokojnie odejść. I może tak trzeba było zrobić, nie męczyć jej, bo wiadomo było, że to i tak bezcelowe.
– Postawa ratowania pacjenta za wszelką cenę w sytuacji jawnie beznadziejnej dominuje na oddziałach intensywnej terapii. Chory bywa poddawany trzy razy z rzędu reanimacji w kilkugodzinnych odstępach. Anestezjolog wyraża wątpliwość co do celowości tych zabiegów. Na to chirurg oświadcza, że nie jest zwolennikiem eutanazji i demonstruje dumę z powodu swej pryncypialności. Pacjent umiera, co było nieuchronne po kolejnym masażu serca, wielokrotnych defibrylacjach i całym zasobie mało humanitarnych metod ożywiania. – mówi Bogdan Kamiński, anestezjolog.
Obawa przed posądzeniem o eutanazję powstrzymuje wielu lekarzy przed aplikowaniem cierpiącym morfiny. „Lekarz, który odmawia morfiny wierzy, że istnieje szczegółowa mapa norm moralnych, która wskazuje, co robić w konkretnej sytuacji, tymczasem mapy takiej nie ma.” – pisze Bogusław Wolniewicz, filozof


W encyklice „Humanae vitae” Kościół określa jako dopuszczalną rezygnację z uporczywej terapii, która nie jest już współmierna do rezultatów i zbyt uciążliwa dla chorego i rodziny. Decyzję o zaprzestaniu uporczywego leczenia należy oceniać nie jako bierną eutanazję, ale uznanie prawa chorego do godnego umierania. Właściwą pomocą dla bardzo cierpiących chorych jest stosowanie środków przeciwbólowych, uspokajających, nasennych, także za cenę upośledzenia świadomości lub nadmiernego snu, a nawet nie zamierzonego skrócenia życia, gdy wycieńczony organizm odmiennie reaguje na podanie silnych leków. Przekonanie takie wyrażone już zostało przez Piusa XII w 1957 r. (wkrótce po wynalezieniu respiratora) i powtórzone przez Jana Pawła II. O eutanazji czynnej, to znaczy o udzieleniu pomocy choremu w jego samobójstwie, nie ma w ogóle mowy. Tylko czy jest jakaś zasadnicza różnica między podaniem choremu czegoś, co skróci jego życie, a niepodaniem czegoś, co je przedłuża? Wstrzymanie się od czynu jest przecież również czynem. Kościół jednak eutanazję czynną zwalcza zdecydowanie. „Pozorne usprawiedliwienie eutanazji to rzekome współczucie dla pacjenta. Taką fałszywą litość trzeba określić jako wynaturzenie” – pisze ksiądz Piotr Markielowski na internetowych stronach o eutanazji.


„Wartość życia ludzkiego – pisze Joseph Fletcher, znany teoretyk tej problematyki – polega nie na vita, czyli spełnianiu funkcji biologicznych, lecz wypływa z ratio, rozumu. Tak też należy rozumieć dobro życia ludzkiego. Ma ono wartość, gdy jest życiem rozumnym. Nie ma zaś jej, gdy zmienia się w biologiczną wegetację. Co więcej, jeśli katolicy mają rację i możemy komuś zadać śmierć w obronie własnej, a więc dla naszego dobra, czemuż więc nie możemy jej zadać dla dobra kogoś innego? Trudniej jest uzasadniać moralne przyzwolenie na czyjąś śmierć połączoną z powolną, ohydną, nieludzką męczarnią, niż usprawiedliwiać pomoc w wyjściu z tej opresji”. Cytat ten oddaje najpełniej tok myślenia o eutanazji jej zwolenników, których na świecie jest coraz więcej i coraz mocniejszy jest nacisk społeczny na prawo człowieka o decydowaniu o swym życiu i godnej śmierci.

Badań na temat stosunku Polaków do eutanazji było niewiele i, jak się podkreśla w opracowaniu CBOS, nie dają jasnego obrazu stosunku społeczeństwa do tej kwestii. Tym niemniej należy sądzić, że w globalizującym się świecie rosnące dla niej poparcie nie ominie także w przyszłości i naszego kraju. Jak pisał już w 1931 r. filozof Wiktor Elzenberg: „Eutanazja jest tą rezerwą, tą ostatnią linią obronną, stanowiącą dla nas rękojmię, że poniżej pewnego punktu poniżenia nikt i nic nas zepchnąć nie może. Świadomość, że zawsze możemy jej dokonać, to nasze kryte tyły w walce życiowej”.

– W naszym szpitalu – mówi pielęgniarka z warszawskiej onkologii – umierała matka zakonnicy. Córka opiekowała się nią z wyjątkowym oddaniem. Środki przeciwbólowe po pewnym czasie okazały się nieskuteczne. Zakonnica była wykształconą pielęgniarką. Kiedy lekarz zaproponował zwiększenie dawki, nie zgodziła się w obawie, że może to skrócić życie matki. Zakonnica, mimo iż śmierć matki przejmowała ją bólem, miała zwycięską, pogodną twarz osoby, która dochowała wierności. Pielęgniarka nie mogła na to patrzeć. Powiedziała zakonnicy, że nawet jeden z papieży zezwolił na stosowanie leków mających przynosić ulgę umierającym, nawet jeśli miałyby one im skrócić życie. I że cierpienie starszej pani wydaje się bez sensu. Po co Bogu taki ból? – Widzi pani w tym tylko tyle sensu, ile jest pani w stanie zrozumieć. A On jest większy niż to pojąć możemy pani i ja – odpowiedziała zakonnica.

Paradoksem współczesnej medycyny jest to, że przy wydłużaniu życia wydłużyła także proces umierania. Ale tak jak nikt z personelu medycznego nie ma prawa odbierać życia śmiertelnie chorym, tak nikt nie ma prawa przedłużać gasnącego życia za wszelką cenę!
Nic w eutanazji nie jest oczywiste tak dalece, by przyznać bezwarunkowo rację bądź jej zwolennikom, bądź przeciwnikom. Rozważa się ją obecnie w odniesieniu do osób terminalnie chorych. Jeśli jednak prawo do godnej śmierci zostanie uznane przez kolejne, od Holandii poczynając, kraje, jeśli stanie się normą akceptowaną, co już ma w coraz szerszym zakresie miejsce, zaistnieje kwestia: dlaczego miałoby się ono odnosić tylko do cierpiących i umierających? W imię szerokiej autonomii jednostki powinno ono być przecież wówczas przynależne także zdrowym i silnym, którzy mogliby wybierać czas i sposób swego umierania. A jeśli tak – jakie prawo mieliby wszyscy inni, żeby ratować młodego silnego samobójcę, odwodzić go od tego czynu lub twierdzić, że tchórzliwie uciekł od cierpienia, zostawiając je w spadku swej rodzinie? Zostałaby złamana kolejna stara zasada, stare tabu. Co w zamian?



Opieka paliatywna – opieka ( rozmowy z psychologiem, kontakt z osobą duchowną, zastosowanie adekwatnych do stanu pacjenta środków przeciwbólowych) nad chorym przynosząca ulgę, ale nie usuwająca przyczyny. Z łac. Palliatus – okryty płaszczem.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Przeczytaj podobne teksty

Czas czytania: 16 minut