profil

Ktoś mi kiedyś pomógł... - opowiadanie z elementami charakterystyki.

poleca 85% 707 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Od wielu lat potajemnie przygotowywaliśmy się do tej wojny. Mieliśmy świadomość, że w końcu wybuchie, nie wiedzieliśmy tylko kiedy. Przeczuwaliśmy, że oni także są w stanie gotowości. Zapowiadała się wieloletnia walka, gdyż oba nasze państwa odznaczały się potężną armią. Może nie jest to najodpowiedniejsze sformułowanie, ale wreszcie nadszedł sądny dzień, który zakończył trwającą 200 lat epokę pokoju, zwaną Złotymi Latami, a zapoczątkował epokę wojen, bezmyślnych mordów i klęsk żywiołowych. Mówię wreszcie, ponieważ wszyscy poczuliśmy ulgę, gdy królewscy posłańcy przybyli z wiadomością, iż zbrojny konflikt został oficjalnie potwierdzony, a zapoczątkowały go wojska Księstwa Kartane. Dlaczego czuliśmy ulgę? Przecież powinniśmy się bać, być przerażeni wieściami o wojnie. Nie wiemy jednak, co to znaczy strach. Jesteśmy wojownikami szkolonymi w swym Fachu od najmłodszych lat. Służymy swojemu królowi i państwu, jesteśmy gotowi oddać za nie życie i cieszymy się na myśl, że możemy się wykazać.
Zanim opowiem o chwili, która zmieniła moje życie, przybliżę wam swoją historię.
Pochodzę ze szczepu Del a Mon, najlepszego plemienia wojowników. Na imię mam Cassandra, ale ze względu na niezwykłą, olśniewającą urodę wszyscy wołają na mnie Pandora. Mieszkam w królestwie Araluen, a dokładniej w okręgu Tersa. Oprócz nas ziemie te zamieszkuje szczep czarnoskórych SaDiablo, specjalizujących się w dziedzinie magii. Dodam, że wojownicy i czarnoksiężnicy ściśle ze sobą współpracują. Każdy mag ma za zadanie sprawować pieczę nad swoim partnerem. Więź ta jest bardzo silna i wyjątkowa. Podczas walki czarnoksiężnik i wojownik łączą się umysłami, stają się jedną istotą. Gdy ginie wojownik, czarnoksiężnik także traci życie i na odwrót. Jesteśmy ze sobą tak silnie związani, że oddzielnie nie potrafimy funkcjonować. Oczywiście żyjemy osobno, bo nie polega to na tym, że jesteśmy zmuszeni żyćze sobą, ale gdy jedno odczuwa ból, drugie, choćby było na drugim końcu świata, czuje to samo. Potrafimy także nawzajem czytać sobie w myślach. Istnieją pewne granice, których bez pozwolenia nie możemy przekraczać, dlatego też umiejętność ta nie jest uciążliwa. Zaznaczę, że tylko pary wojownik - czarnoksiężnik mogą się nią posługiwać. W innym wypadku umysły są dla nas wzajemnie zamknięte.
Do nauki Fachu przystąpiłam w wieku 6 lat. Trzymiesięczny okres próbny pzeszłam bez zarzutów i spokojnie mogłą zacząć 9 - letnią naukę w Szkole Rycerskiej. Szybko okazało się jednak, że moją specjalizacją jest szpiegostwo, więć przeniesiono mnie do Szkoły Skrytobójców. To jedna z najtrudniejszych dziedzin Fachu, gdyż nie tylko potrzebne są umiejętności rycerza, takie jak posługiwanie się mieczem, ale trzeba też doskonale posługiwać się łukiem, nożami czy sztyletem, a także bezszelestnie się poruszać, znać geografię, taktykę i matematykę oraz umieć "znikać".
Król Theo wielokrotnie wysyłał mnie na misje szpiegowskie do wrogiego Księstwa Kartane. Ani razu mnie nie zdemaskowano, do tej pory prawie nikt nie zna tam mojej tożsamości. Prawie...
- Panno Pandoro, posłaniec do pani - drzwi komnaty uchyliły się i zajrzała przez nie nieśmiało jedna ze służek. Podniosłam głowę znad mapy i założeń taktycznych.
- Niech wejdzie - rozkazałam. Młody chłopak ostrożnie wszedł do środka i spojrzał na mnie z przestrachem. Szpiedzy są ogólnie szanowani, ale u większości ludzi wzbudzają strach, a to tylko dlatego, że pojawiają się znikąd w zupenie nieodpowiednim momencie. Popatrzyłam z politowaniem na posłańca.
- To co mi masz do przekazania? - uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Ja... yyy... kkról Theo... wzy... wzywa ppanią... do... do siebie - wyjąkał młodzieniec, z uporem wpatrując się w podłogę. Czy naprawdę byłam aż tak straszna? Uśmiechnęłam się zadowolona do tej myśli : - Czy to wszystko?
- Ttak - ukłonił się nisko.
- W takim razie możesz odejść - machnęłam ręką w kierunku drzwi. Chłopak z nieudolnie ukrywaną ulgą opuścił mój pokój. Jego wizyta trochę wytrąciła mnie z równowagi. Stary Theo od ponad trzech lat nie wzywał mnie do siebie. Musiało się coś stać, coś ważnego. Szybko zebrałam swoje plany, schowałm je do szuflady zamykając ją myślą i posłałam po stajennego, by niezwłocznie przygotował mojego wierzchowca do drogi.
Po godzinie wyruszyłam do stolicy - Draci. Czekało mnie pół dnia jazdy.
W czasie podróży zastanawiłam się nad systuacją Araluen. Czy jesteśmy w stanie wygrać tę wojnę? Szczerze powiedziawszy nie liczyłam na jakiekolwiek zwycięstwo, czy to nasze. czy Kartane. Dysponujemy identycznymi siłąmi, więc musiałby się zdarzyć jakiś cud, by któreś królestw wygrało.
Do Draci dotarłam pod wieczór. Wjeżdżając w mury miasta, nasunęłam kaptur swojej peleryny na głowę. Strażnicy od razu rozpoznali, kim jestem i nie zadawali żadnych pytań. Bez słowa przepuścili mnie i udałam się w stronę zamku.
Na dziedzińcu oczekiwał mojego przyjazdu Flawiusz, osobisty doradca króla. Oddałam konia stajennemu i w milczeniu podążyłąm za posępnym mężczyzną. Nie przepadaliśmy za sobą, toteż nie mieliśmy o czym rozmawiać. Gdy stanęliśmy przed salą konferencyjną dał mi znak, bym się zatrzymała i zniknął za drzwiami. Po chwili powrócił i wpuścił mnie do środka. Nie pierwszy raz znajdowałam się wtej sali, ale wciąż przytłaczała swoim ogromem i przepychem.
- Wasza wysokość - skłoniłą się czekając na odpowiedź. - Lady - król skinął głową. Nastała chwila milczenia, którą prerwał władca.
- Wczoraj przybyli do nas posłowie Księstwa Kartane. Wojna została oficjalnie potwierdzona. Decydujące starcie odbędzie się na Wielkiej Równinie. Twoim zadaniem będzię poprowadzenie wsparcia, w razie gdyby walka nie układałą się po naszej myśli - król skinął na Flawiusza, który wręczył mi nowo opracowane założenia taktyczne. - W najbliższych dniach - podjął władca - czekaj na wezwanie. Bądź gotowa o każdej porze dnia i nocy, a jeśli zdarzy się taka sytuacja, niezwłocznie przybąd ze wsparciem.
Wezwanie nadeszło niespodziewanie. W dwa tygodnie po wizycie u króla nadbiegł zdyszany posłaniec, wyrywając mnie ze snu. Świtało. Chłopak szybko zdał raport i wyruszył w dalszą drogę.
Nasza sytuacja okazałą się nie najlepsza. Piechota praktycznie nie istniała, a sami łucznicy i kawalerzyśći nie mieli szans na wygranie tego starcia. Musiałam poprwadzić rezerwy piechoty i uderzyć na niechronione tyły wroga. Straty Kartan także były duże, ale nie tak bardzo jak nasze. " Jeśli w porę nie uderzę, oni zwyciężą " - pomyślałam spokojnie.
Cały plan miałam opracowany od tygodnia. Wyruszyliśmy spod Tersy. Na Wielkiej Równinie mieliśmy pojawić się od strony Mrocznego Lasu. Znaleźlibyśmy się na tyłach armii Kartane, którą bez problemów moglibyśmy zdziesiątkować. Pewność siebie dodała mi odwagi.
Niestety ten jeden raz pomyliłam się w swoich założeniach, ale na swoją zgubę zbyt późno dostrzegłam ten błąd. Gdy dotarliśmy na Czarną Polanę, wyznaczającą środek Mrcznego Lasu, wrogie wojsko już na nas czekało - zastawili zasadzkę. Łucznicy ostrzelali nas z zaskoczenia i nastąpiłą chwila dezorientacji, która wystarczyła im na to małe zwycięstwo. Nie mogłam zapanować nad żołnierzami w panice rzucającymi się do ucieczki. Mnie także nie pozostało nic innego, jak uciec, ale fatum upatrzyło sobie mnie na swoją kolejną ofiarę. Kilkunastu wojowników rzuciło się za mną w pogoń i w mgnieniu oka byłam już otoczona. Ze względu na wszechogarniające zmęczenie nie potarfiłam się dłużej bronić, czułam, że muszę się poddać, ale honor i godność nie pozwalały mi na to. " Będę walczyć do samego końca " - zdecydowałam i dźgnęłam najbliżej stojącego rycerza. " Cóż z tego, że mają nade mną liczebą przewagę? " - myślałam zdesperowana. " Może jeszcze mam sznsę... " ; w tej chwili miecz wypadł mi z rąk i stałam tak, bezbronna, narażona na ciosy, na śmierć...
Wtem stało się coś niezwykłego! Jeden z wrogich łuczników zauważył moje położenie. Nasze spojrzenia spotkały się... Ah! Aż zakręciło mi się w głowie, taka moc od niego biła. To jedno spojrzenie wystarczyło, by podjął decyzję. W jednej chwili otaczało mnie kilkunastu wojowników, w drugiej wszyscy leżeli na ziemi, u mych stóp, przebici strzałami... Opadłam bez sił. Dopiero wtedy poczułam przeszywający ból w prawym boku i spostrzegłam czerwoną plamę barwiącą tunikę. Ciepły płyn powoli spływał w dół, tworząc wokół mnie kałużę. " Nadeszła moja chwila " - pomyślałam i zapadłam w nicość. Nie czułam bólu. Nic nie czułam... " Nie! " krzyczał głos w mojej głowie. " Nie, nie, nie! Musisz żyć! Nie poddawaj się! Oddychaj, oddychaj! Walcz, walcz do samego końca! "
Ostatkiem sił otworzyłam oczy. Widziałam niewyraźnie, wszystko dookoła osnute było czerwoną mgiełką. Zauważyłam, że korony drzew nade mną przesuwały się powoli. Ktoś mnie niósł. Ostrożnie przechyliłam głowę i ujrzałąm jego pięknie wyrzeźbioną twarz. Skośne, złote oczy poruszały się niespokojnie, zapewne wypatrując jakiegoś niebezpieczeństwa. Zadarty nos i wydatne kości policzkowe sprawiły, że szybciej zabiło mi serce. Długie, czarne włosy opadały mu na ramiona. Był piękny.
Nie potrafię powiedzieć, ile trwał marsz, gdyż co jakiś czas traciłam przytomność. Obudziłam się, gdy posadził mnie pod potężnym, rozłożystym dębem. Wlał mi do gardłąa jakiś obrzydliwy napar, ale przełknęłam go pokornie i od razu poczuąm napływa sił. Mężczyzna opatrzył mi rany i posmarował je nieładnie pachnącą maścią. Zorientowałam się, że znajdujemy się w małym obozie. Uspokojona przyjrzałam się mojemu wybawcy. Emanowała od niego siła. Był muskularny, pod delikatnym materiałem tuniki ładnie rysowały się mięśnie. Zgrabna sylwetka i piękna twarz odpowiednio działały na uczucia. Otrząsnęłam się z zamyślenia i postanowiłam zadać mu to nurtujące mnie od początku pytanie.
- Dlaczego mi pomogłeś? - wychrypiałam sabym głosem. Spojrzał na mnie zagadkowo i powiedział :
- Daemon.
- Słucham? - nie zrozumiałam.
- Zwą mnie Daemon - wyjaśnił.
- Pandora - przedstawiłam się po chwili milczenia.
- Wiem - uśmiechnął się złośliwie. Niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
- Od wielu miesięcy cię obserwuję. Wiem o tobie wszystko : co lubisz, co robisz, kiedy kładziesz się do snu, kiedy wstajesz, co lubisz jeść... Znam także twoje plany taktyczne. Dlatego udało nam się was zaskoczyć - patrzył na mnie, oczekując reakcji na te słowa.
- Dlaczego mnie uratowałeś? - zapytałam ponownie, nie okazując żadnych uczuć.
- Jak mógłbym zostawić kobietę w potrzebie? - arogancki uśmiech zagościł na jego pięknej twarzy, co dodatkowo dodało mu uroku. Wiedziałam, że niczego więcej się już nie dowiem.
Spędziłam z nim tydzień. W tym krótkim czasie wiele się wydarzyło. Araluen i Kartane podpisały pokój. Przebywając z Daemonem zmieniłam swój światopogląd. Przez te kilka dni dosyć dobrze poznałam swojego obrońcę. Oprócz piękna fizycznego odznaczał się także pięknem duchowym. Miał naturę samotnika, zazwyczaj się nie odzywał, ale jeśli czymś się przejął, potrafił dużo mówić. Był świetnym słuchaczem. Godzinami ze skupieniem wysłuchiwał moich opowieści, a ja czułam, że to go interesuje. Miał dobre serce. W ciągu tych kilku dni uratował wiele istnień. Po prostu lubił nieść bezinteresowną pomoc. Wyróżniał się silną osobowością. Postępował według określonych zasad, które kierowały jego życiem. Bardzo go polubiłam, ale ze względu na to, iż pochodziliśmy z dwóch wrogich sobie krajów, nie mogliśmy dalej kontynuować tej znajomości. Rozstaliśmy się z żalem i powędrowaliśmy każde w swoją stronę.
Dzięki niemu przeżyłam i prowadzę wspaniałe życie. Skończyłam szpiegowską karierę. Założyłam szczęśliwą rodzinę, a Daemona przedstawiam swoim dzieciom jako wzór godny naśladowania. Nigdy się już nie spotkaliśmy, ale ja napewno o nim nie zapomnę.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie
Opracowania powiązane z tekstem

Czas czytania: 11 minut