profil

Człowiek współczesny wobec świętych średniowiecza – fascynacja czy poczucie obcości?...

poleca 85% 957 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Na początku określmy, jaką postawę reprezentują sobą średniowieczni święci.
Przestudiowałem kilka tekstów opowiadających o wierze chrześcijańskiej w średniowieczu i stwierdzam, iż nie można nazwać tej epoki okresem wiary prawdziwej, silnej, o której mowa była z ambon olśniewających kościołów i bazylik. Z powodzeniem szerzyły się przesądy, dewocyjne rytuały, wielkie, zbiorowe pielgrzymki, co tu dużo mówić, w celach turystycznych, w których często udział brali zwykli przestępcy, przekupnie, a nawet nierządnice. W świecie przesyconym religią ludzie żyli „Deo ablito” (o Bogu zapominając). Stan duchowy średniowiecznej Europy trafnie opisał Tousseart: „Pobożność istnieje w sercach, ale nie wydaje się, aby w nich [ludziach] rodziła fundamentalną prawość... Żarliwość jest krótkotrwała, spontaniczna i powierzchowna.”
W tej sytuacji niezbędnymi okazały się wizerunki. O ich roli słusznie pisał Chesterton: „Każdy święty jest lekarstwem, ponieważ jest odtrutką. Oto dlaczego święty bywa często męczennikiem: biorą go omyłkowo za truciznę, ponieważ jest odtrutką. Widzimy go na ogół, gdy uzdrawia świat kładąc przesadny nacisk na to wszystko, co świat zaniedbuje…” O tym, że nacisk był przesadny mówią słowa św. Jana Vianney’a: „Aby być świętym, trzeba być szalonym. Trzeba stracić głowę.”
Wzorowy święty średniowieczny był przede wszystkim człowiekiem ubogim, ubranym w ciemny, surowy habit, bosym lub w zakurzonych sandałach, bezdomnym.
Wśród ludzi tych dominowały trzy postawy: ascetyzm, altruizm oraz miłość.
Doskonałym przykładem ascety jest św. Szymon Słupnik, który przez lata żył w samotności w małym domku na wysokim słupie. Ascetyzm reprezentował też św. Aleksy, który spędził wiele lat pod schodami rodzinnego domu, nie ujawniając się rodzinie.
Okazał się on też altruistą, rozdając swój majątek ubogim, a następnie oddając im większość wyżebranych pieniędzy.
Jeśli chodzi o miłość, trudno nie wspomnieć o św. Franciszku z Asyżu, miłującym wszelkie stworzenie boże, od ptaków, aż po mrówki, kochającym cały świat. Powiedziano o nim: „Św. Franciszek z radością uznałby siebie za robaka.” Sam święty mawiał: „Nie konieczność, ale przypadek ma w sobie czar. Jeśli miłość ma być miłością niezapomnianą, od pierwszej chwili muszą się ku niej zlatywać przypadki jak ptaki na ramiona.”, a także: „Bóg jest radością. Dlatego przed swój dom wystawił słońce.”
O postawach tych trafnie powiedział Roman Rogowski: „Autentyczny święty złoży siebie w ofierze z miłości do człowieka.”
Tyle o świętych. Zastanówmy się teraz kim jest owy człowiek współczesny i jakimi cechami się charakteryzuje. Myślę, że nie da się tego jednoznacznie określić.
W moim wypracowaniu pod uwagę wezmę tylko osoby w wieku licealnym, gdyż znam ich wiele, często z nimi rozmawiam, słucham ich wypowiedzi, a przede wszystkim jestem jedną z nich.
W pierwszym momencie chciałem podzielić nas na trzy grupy: ubogich, „takich, którym wystarcza” i bogatych. Po chwili zastanowienia stwierdziłem, iż to niesprawiedliwy podział. O wiele lepszym wydaje mi się następujący: ci, którzy bez względu na wszystko pragną osiągnąć sukces (ten materialny), ci, którzy chcą żyć dostatnie, lecz z umiarem i nie dążą do tego za wszelką cenę i tacy, którzy ponad wszystko cenią sobie wartości duchowe.
Zacznijmy od tych pierwszych, dla których sukces materialny jest najważniejszy. Z niepokojem obserwuję, że ludzi takich jest coraz więcej. Wydaje mi się, że zawdzięczamy to ogólnoświatowej sytuacji gospodarczej, modzie, która lansuje taki model współczesnego człowieka oraz rodzicom, którzy w trosce o przyszłość swoich dzieci, być może nieświadomie, napędzają „wyścig szczurów”.
Załóżmy, że naszym młodym ambitnym jest Jan Kowalski. Po ukończeniu elitarnej szkoły podstawowej i elitarnego gimnazjum ze średnią ocen 5,5 trafia do elitarnego liceum.
Oczyma wyobraźni widzi siebie najpierw jako studenta elitarnego wydziału (prawo, lingwistyka stosowana, handel zagraniczny) na elitarnej uczelni. Następnym okresem jego życia ma być dobrze płatna praca w poważanej zagranicznej firmie na odpowiedzialnym stanowisku, czas odwiedzania drogich elitarnych klubów i restauracji, chadzania na koncerty jazzowe i muzyki poważnej, gry w squasha i tenisa, a to wszystko w towarzystwie grubych ryb biznesu i polityki. Po kilku latach takiej beztroski Jan planuje się ustatkować przy boku pięknej, inteligentnej kobiety z dobrej elitarnej rodziny i spłodzić syna, który pójdzie śladami ojca.
Jaś jest świadomy, że, aby to wszystko osiągnąć, musi ciężko pracować i optymalnie wykorzystać warunki, które stwarzają mu rodzice (nierzadko ogromnym wysiłkiem). W jego młodej głowie jest tylko jedna myśl: „Muszę! Muszę być najlepszy. NAJLEPSZY!”
Pomiędzy zajęciami w szkole, lekcjami (oczywiście prywatnymi) języka japońskiego (bo niemieckiego i angielskiego na poziomie ponad zaawansowanym Jaś nauczył się już w podstawówce), nauką gry na saksofonie oraz meczami w squasha i tenisa Kowalskiemu nie wiele czasu pozostaje na chwilę refleksji nad własną egzystencją, nie mówiąc już o Bogu.
W jaki więc sposób temu młodemu człowiekowi może być bliski średniowieczny święty? Jak może dla niego być wzorem ktoś, kto „nie szanuje” wartości pieniądza, kto „marnuje” cenny czas na oddawanie się Bogu, kto „bezsensownie” wyrzeka się swojego elitarnego rodowodu, kto poświęca swój czas, swoją pracę i swoje życie innym? Według mnie nie może. Owszem, Jaś uczył się o średniowiecznych świętych, mówiono mu o wartościach przez nich wyznawanych, słyszał o tym, że te wartości są ważne... jednak tylko słyszał.
Przeanalizujmy teraz inny model człowieka współczesnego; takiego, który chce żyć dostatnie ale z umiarem i nie dąży do tego za wszelką cenę. Niech tym razem nazywa się Stanisław Nowak.
Staś też ukończył podstawówkę i gimnazjum. Z tym, że już nie elitarne i nie ze średnią 5,5. Uczył się dobrze, nawet bardzo dobrze. Jego głównym celem nie było jednak osiągnięcie najlepszych wyników w szkole. Zdarzało mu się nie odrobić lekcji z powodu imprezy u kolegi albo ciekawego filmu w telewizji. Bywało, że na lekcjach rozmawiał z koleżanką z ławki, zamiast pilnie słuchać nauczyciela. Uczył się tak, żeby uzyskać świadectwo z wyróżnieniem, dobrze zdać egzamin gimnazjalny i dostać się do dobrego liceum, najlepiej z pierwszej dwudziestki w rankingu.
Miał dużo czasu dla koleżanek i kolegów. Poznawał dużo nowych osób. Spotykał się z osobami z różnych środowisk. Oceniał, z kim warto wdawać się w bliższe kontakty, a z kim należy utrzymywać stosunki czysto formalne.
Rodzice nie kształtowali w nim świadomości, że musi być najlepszy. Nie uważali też, że nauka jest jego jedynym obowiązkiem. Staś poznał więc i te ciemniejsze strony życia. Musiał opiekować się sparaliżowaną babcią, która nie odzywała się ani słowem. Pomagał rodzicom przy sprzątaniu, gotowaniu, zakupach i innych pracach domowych.
Miał też czas na kościół. Często słowa księdza pomagały mu rozwiać wątpliwości i przezwyciężyć słabości.
Teraz Staś jest w liceum. Ma dużo więcej nauki i mniej czasu dla kolegów, rodziny i kościoła.
Teraz przydają mu się doświadczenia w stosunkach międzyludzkich nabyte we wcześniejszym okresie życia. Poznaje wielu nowych ludzi, często nie odpowiadających mu charakterem. Staś jednak musi z nimi współżyć, co więcej niektórym musi się im podporządkować. Teraz dopiero poznaje prawdziwy smak życia. Jest mu trudno.
Trudności te zmuszają go do poszukiwania autorytetów. Takich, które pokażą mu jak postępować zgodnie z przykazaniami kościoła i własnym sumieniem, nie tracąc jednocześnie zbyt wiele, bo co tu kryć, dziś, kiedy w modzie jest powiedzenie „zdrowy egoizm”, sumienie przeszkadza w osiągnięciu sukcesu, do którego Staś chciałby dojść.
I tu jest miejsce na kościół i świętych. Chociaż z pozoru średniowieczne ideały wydają się bardzo niemodne, a nawet głupie, to bardzo łatwo można przenieść je do współczesnego świata. Oczywiście nie należy dokładnie naśladować świętych. Pamiętajmy, że ich postępowanie często było symboliczne. Jak wspominałem wyżej Chestertona rzekł: „Widzimy go [świętego] na ogół, gdy uzdrawia świat kładąc przesadny nacisk na to wszystko, co świat zaniedbuje…” Wystarczy tylko szczypta z charakteru świętego średniowiecznego by zostać „doczesnym świętym współczesnym”. Guillaume Appolinaire posuną się nawet dalej i rzekł: „Wszyscy, prócz zbrodniarzy i męczenników są grzeszni i święci zarazem”.
Weźmy taką cechę, jak ascetyzm. Wydawać by się mogło, że zupełnie nie ma ona zastosowania w naszym, współczesnym życiu. Nie jest to prawdą. Myślę, że dziś wiele osób za skrajnego ascetę uznałoby człowieka, decydującego się spędzić tydzień bez telewizji, Internetu i komórki lub żywiąc się jedynie zdrowym jedzeniem, wykluczając z menu chipsy, frytki batoniki, napoje gazowane, kawę itp. A przecież nie byłoby w tym nic złego. Przeciwnie. Miałoby to zbawienny wpływ na nasz organizm, co więcej, na nasze samopoczucie.
Jak wygląda sprawa altruizmu? Podobnie. Najważniejsze jest umiarkowanie. Dlaczego nie przeznaczyć kieszonkowych, które pewnie wydalibyśmy na gumę do żucia i chipsy, na prezenty gwiazdkowe dla biednych dzieci? Mniej materialnym przykładem jest poświęcenie własnego czasu innemu człowiekowi. Pomoc w nauce, a nawet zwykłe wysłuchanie go. Dla nas to tylko kilka godzin mniej przed ekranem telewizora lub komputera. Dla niego to dużo więcej.
Co z miłością? Mógłbym teraz rozpisać się na temat ochrony przyrody i pomocy głodującym, lecz nie zrobię tego, gdyż są to sprawy dla mnie i dla wielu oczywiste.
Przytoczę jeszcze raz słowa Romana Rogowskiego: „Autentyczny święty złoży siebie w ofierze z miłości do człowieka.” Wydaje nam się, że kochamy człowieka, gdy wrzucimy niepotrzebne miedziaki do puszki z napisem „dla potrzebujących” lub gdy pomożemy pozbyć się problemu osobie nam bliskiej, dobrze się ubierającej, uważanej za kogoś, kto jest „cool” lub przynajmniej „spoko”. To zwykła obłuda. Naprawdę miłości potrzebują ci odrzuceni. W każdym środowisku, w każdej szkole, w każdej klasie znajdują się osoby, z których większość robi sobie żarty, których większość unika. Aktem miłości jest przeciwstawienie się tym wszystkim. A przecież wystarczy kilka przyjaznych słów, kilka gestów, aby wzbudzić w odrzuconym człowieku poczucie, że nie jest tak źle, że może on też ma przyjaciela.
Ważna jest też miłość do świata i samego siebie (aby uniknąć posądzeń o narcyzm sprostuję: mam na myśli samoakceptację).
Miłości tej bardzo często zaprzeczamy mówiąc, że życie jest okrutne i złe, że świat jest zły. Wśród ludzi przeczących miłości do świata, bardzo popularne jest powiedzenie: „Życie jest jak papier toaletowy – szare, długie i do dupy”. Oczywiście my wiemy, że świat jest piękny, a życie to wspaniały dar od Boga, jednak co z tego, skoro nasze słowa i postępki temu przeczą?
Tak samo wygląda sprawa samoakceptacji. Jakże często narzekamy, że Bóg pokarał nas kilkoma pryszczami, krzywymi nogami, słabym wzrokiem. Prawie nigdy nie myślimy, że moglibyśmy ulec wypadkowi i zostać dużo poważniej oszpeceni, że moglibyśmy przyjść na świat niewidomi lub o tym, że moglibyśmy stracić nogi.
Staś analizuje postępki średniowiecznych świętych w taki mniej więcej sposób. Stara się brać z nich przykład. Fascynuje go wiele ich cech. Pamięta jednak, że żyli oni w średniowieczu i niektóre z ich postaw faktycznie nie są już dla nas wartościowe. Jak powiedział Chesterton: „Każde pokolenie instynktownie szuka swojego świętego; nie jest on przecież tym, czego ludzie pragną, lecz raczej tym, czego potrzebują.”
Przyszedł czas na kilka słów o tych, którzy ponad wszystko cenią sobie wartości duchowe. Piszę o niech na końcu, gdyż jest ich najmniej. Jak już wspominałem, dziś sumienie przeszkadza w osiągnięciu sukcesu materialnego i dużą trudnością jest bezwzględne stosowanie się do zasad wyznaczonych przez własną moralnośc i przez kościół. Niewielu ludziom się to udaje.
Znam jednak takich, dla których dobra materialne nie mają żadnego znaczenia. Biorą oni dosłownie słowa : „Bądźcie świętymi, ponieważ JA Jestem Święty.” (Bóg Ojciec /Kpł 11,44/). Mam przyjaciela, który stara się każdym swoim postępkiem naśladować świętych. Choćby było mu źle nie powie o tym słowa. Często świadomie wybiera dłuższą i trudniejszą drogę do celu, który osiągnąć można w sposób o wiele prostszy. Pomaga innym bez myśli o podzięce.
Uważam, że nie jest to najlepszy sposób na dobre życie. Mój przyjaciel dużo traci, na tym, że nigdy nie bierze pod uwagę, iż człowiek, z którym ma do czynienia może mieć niegodziwe zamiary. Gdy jsteśmy sami często płacze, zadając sobie pytanie, czemu ludzie go krzywdzą, czemu są źli. W jego życiu jest też dużo radości. To, czego mu zazdroszczę, to to, że w każdej sytuacji ma czyste sumienie. Zawsze ma czyste sumienie.
Reasumując stwierdzam, iż części współczesnych ludzi są bliscy średniowieczni święci. Wiele ich cech budzi wśród tych ludzi fascynację. Są też osoby, dla których średniowieczne ideały są bardzo dalekie i obce.
Według mnie najlepszym stosunkiem do świętych z wieków średnich jest umiarkowanie. Arystotelesowy „złoty środek”. Nie należy przesadnie ich naśladować, nie wolno jednak odrzucać reprezentowanych przez nich wartości.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 12 minuty

Podobne tematy