profil

Zabawny pamiętnik z ferii

poleca 84% 2927 głosów

Treść
Grafika
Filmy
Komentarze

Pamiętnik z ferii

Dzień pierwszy
Na dobre zaczęły się ferie, na ten moment czekałam, odliczając każdy dzień od świąt bożonarodzeniowych, dlatego postanowiłam spędzić go na odpoczywaniu po wszystkich ostatnich klasówkach, kartkówkach i odpowiedziach. Wstałam chyba późno, bo słońce już prawie zachodziło. Ale nie byłam pewna, może wstawało, tak niechętnie jak ja i postanowiło jeszcze trochę poleżeć w obłoczkach chmur. Jednak, gdy już wygrzebałam się z łóżka i zerknęłam na zegar, to okazało się, że jest już 15 godzina, słońce chyba nie wylegiwało się w obłokowej kołderce. Pomyślałam, że przydałoby się coś zjeść, ale mama w pracy, na tatę to nawet nie liczę, wolę żyć i nie ryzykować wyczynami kulinarnymi mojego ojca, a zresztą chyba też go jeszcze nie ma. To co, sama mam sobie zrobić późne śniadanie? Nie to przecież miał być udany dzień. Po co marnować swój cenny czas na sporządzanie posiłków? Mam, wpadłam na super pomysł, żeby złożyć wizytę sąsiadom pt. ?Przechodziłam, to wpadłam? i coś zjeść. Posiedziałam u nich dopóki nie zaserwowali kolacji, a potem znienacka ?przypomniało mi się?, że zostawiłam włączone żelazko, dziecko mi płacze i jeszcze wstawiłam wodę na herbatę i jej nie wyłączyłam. No i zabrałam się do domu, zapełniwszy głód?.

Dzień drugi
Wybrałam się do kościoła, poszłam jak co niedziela na rodzinny spacer i przyjechała do nas rodzinka?.

Dzień trzeci
Dzisiaj uświadomiłam sobie, że dłużej w takim brudzie nie można żyć. No dobra, rodzice kazali mi posprzątać pokój, ponieważ, sąsiadki niedługo przyślą do nas sanepid, jak będę miała taki bałagan. Początek ferii, a oni już zmuszają mnie do takiego wysiłku?. Nikt nawet nie starał mnie się zrozumieć. Kategorycznie kazali mi posprzątać, bo dłużej nie wytrzymają tego odoru, dochodzącego z mego pokoju. No i co ja poradzę? Musiałam się zgodzić. Założyłam maskę gazową i tam weszłam, rozejrzałam się i postanowiłam wszystko usunąć. Zaczęłam wynosić rzeczy do piwnicy, ale potem nawet tam zabrakło miejsca na moje graty. I wtedy mnie olśniło. Wpadłam na genialny pomysł, żeby urządzić wyprzedaż nie potrzebnych rzeczy. Sprzątanie, więc jest niepotrzebne, ludzie przyjdą i niech wygrzebują to, co jest im potrzebne. Z tą dobrą wiadomością zakończyłam porządki i zrobiłam coś przyjemniejszego: włączyłam telewizor:)

Dzień czwarty
Zrobiłam ulotki, rozwiesiłam je i czekałam na tłu ludzi. W tym czasie położyłam się na łóżku i myślałam, co zrobię z kasą z wyprzedaży. Już wpadłam na super genialny pomysł, żeby kupić worek ciastek albo cukierków, aż usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to pierwsi klienci, a to był tylko listonosz z rachunkiem za mój telefon komórkowy i gdy zobaczyłam kwotę do zapłaty, to oprócz tego, że mi oczy wyszły z orbit, to już wiedziałam na co przeznaczę kasę z wyprzedaży? nici z ciastek.

Dzień piąty
Moje nazwisko powinno górować w księdze Guinnesa w rubryce ?najbardziej pechowi?, albowiem wątpię, żeby kogoś spotkało więcej nieszczęść niż mnie. Jak na razie jedynym dobrym, co mi się przydarzyło, to dzwonek kończący lekcję i zaczynający ferie. Od tamtej pory jakby ktoś spuścił na mnie czary, nic mi się nie udaje. Dobrze jeszcze, że jak wychodzę z domu, to nie poślizgnęłam się i nie złamałam żadnej łapy. Ale nie będę już nic mówić, bo jutro mnie to spotka. Chyba będę musiała siedzieć w domu przez całe ferie, wyrzekając się batoników (żegnajcie kochane słodycze?) Będę musiała zbierać kasę na ten mega wysoki rachunek telefoniczny. Może do 40. uzbieram, najwyżej prędzej umrę z braku cukru we krwi. A może zacznę bawić wstrętne bachorki sąsiadów? Mówię wam, oni mają całe przedszkole, tzn. 6 dzieci. Jak się cieszę że nie mam rodzeństwa, wystarczy mi, że jak ich spotkam, to wszyscy wieszają mi się na szyi i wołają: ?Ciocia, ciocia!?. Okropieństwo.

Dzień szósty
Ktoś zapukał, jeszcze pełna nadziei pomyślałam, że to klient, ale nie, to był ksiądz, który zbierał niepotrzebne rzeczy dla domu dziecka i robił loterię. Ja miałam ich multum, więc poświęciłam swoje graty na szczytny cel, w końcu dzieciaki są ważniejsze niż ciastka. Zwłaszcza, że jeszcze nikt zainteresowany moimi rupieciami się nie pojawił. Dostałam za to od księdza los, który dał mi możliwość głosowania. Wyprzedaż zamieniła się w dar charytatywny. Ale opłacało się (patrz dzień 9.)

Dzień siódmy
W dniu dzisiejszym z koleżankami postanowiłyśmy wybrać się do ?SHUSI?- chińskiej restauracji w naszym mieście, którą niedawno otwarto (zastanawiacie się, skąd mam kasę? Wczoraj przyjechała do nas moja chrzestna, której już dawno nie widziałam. Chcąc wynagrodzić mi ten czas, podarowała mi okaźnie sumkę na ?drobne? wydatki. To było spełnienie moich marzeń). Na miejscu wylukałyśmy słodziutkiego kolesia, który był jednocześnie kelnerem i kucharzem. Nie wiedziałyśmy, co zamówić, więc poprosiłyśmy o shusi, o którym wszędzie mówią w telewizji. Boski kelner podał nam zamówione przez nas danie i pałeczki do jedzenia. Na szczęście pokazał nam, jak się nimi posługuje, lecz kiedy podnosiłam rybę do buzi, wystrzeliła mi spomiędzy patyczków jak szalona. Moje żarełko wylądowało centralnie na środku czoła kelnera?? (Ale lipa!) zrobiłam się czerwona i wybiegłam z restauracji?..

Dzień ósmy
Po wczorajszym nieudanym wypadzie do restauracji postanowiłam się pocieszyć i wybrałam się z kumpelkami na lodowisko. Na miejscu okazało się, że jest również szkolny obiekt moich westchnień i od razu do niego ruszyłam. Chciałam przyszpanować jak wspaniale jeżdżę na łyżwach, a niestety za bardzo się rozpędziłam na zakręcie i się nie wyrobiłam. Wyłożyłam się jak długa przed jego nogami? ten idiota Sylwester zamiast mi pomóc, zaczął się strasznie ze mnie śmiać. Już go nie kocham.

Dzień dziewiąty
Dzisiaj poszłam do kościół z rodzicami. Ksiądz ogłosił, że po mszy odbędzie się losowanie nagrody dla ofiarodawców na rzecz pomocy dla domu dziecka. Bez większego entuzjazmu, ale zostałam. Okazało się, że?że wygrałam. Nie mogłam uwierzyć, spośród 200 losów ksiądz wylosował właśnie mój. Teraz chyba muszę zaprzeczyć sama sobie, że szczęście omija mnie szerokim łukiem. Wiecie, co było nagrodą? Może skromnie, ale przecież nie chodziło o nagrodę, tylko o pomóc innym. A ja za swój szlachetny cel dostałam 2 bilety do kina? na superkomedię. Opłacało się?

Dzień dziesiąty
Dzisiaj przeżyłam szok. Normalnie nie uwierzycie, co się stało. Wstałam sobie rano, jak nigdy o 8.00, poszłam do sklepu w celu nabycia pieczywa. Szczęśliwa wracałam już do domu z myślą, że zaraz zjem supersmaczne śniadanie, a tu nagle? biegnie na mnie olbrzymia bestia. Nawet nie zdążyłam zareagować , a co dopiero lepiej ją zobaczyć, a ona już na mnie leżała. Nie wiedziałam, że chodniki są tak niewygodne. Na szczęście ktoś zaraz podbiegł i spędził ze mnie tego potwora. Wstałam wściekła i już zaczęłam wydzierać się na właściciela tej ?milutkiej psiny?, kiedy zobaczyłam, że to polski Brad Pitt. Tak właśnie on. Oczywiście szczęka mi opadła i myślałam, że to przez ten upadek mam zwidy, ale on zaczął mnie przepraszać, więc nic mi się nie przywidziało. Po paru minutach doszłam do siebie i zapytałam wprost: ? Czy ty jesteś Maciek Zakościelny?? Na co on zaczął się śmiać. Urażona zabrałam zakupy i go opuściłam. Maciek dogonił mnie, przeprosił i odprowadził do domu. No i skończyło się, ale wszystkie sąsiadki z pewnością mnie widziały.

Dzień jedenasty
Na dzisiaj miałam te dwa bilety. Postanowiłam wziąć ze sobą moją przyjaciółkę. Obie poszłyśmy do kina w wyborowych nastrojach. Bardzo chciałyśmy obejrzeć ten najnowszy film. W kinie nie było tak źle, tylko trochę za głośno gadałyśmy i rzucali w nas popcornem, ale to nie tragedia, było śmiesznie. Dobrze, że to nie były pomidory. Nie było tak dużo ludzi, ale to nie przeszkadzało oberwać ogromną ilością popcornu. Potem poszłyśmy jeszcze na ogromne ciacho do cukierni i do mnie na pogaduchy. Świetnie się bawiłyśmy?.

Dzień dwunasty
Razem z przyjaciółką postanowiłyśmy wykorzystać ostatnie dni ferii na poszukiwanie przygód. Wpadłyśmy na superpomysł, żeby podróżować autobusem PKS do różnych miast, położonych dość niedaleko. Wstałyśmy rano, poszłyśmy na dworzec. Patrzyłyśmy gdzie znajduje się najbliższy autobus. Okazało się, że to do Płocka, więc wsiadłyśmy, kupiłyśmy bilet i zastanawiałyśmy się: co teraz. Koleżanka miała małe cukiereczki, a dwa siedzenia przed nami siedział przystojny colo, a my wpadłyśmy na pomysł, żeby go poderwać. No może był trochę niedociągnięty, ale taktyka była oryginalna. Rzucałyśmy w niego tymi cukierkami, a przy tym śmiałyśmy się na cały autobus. Na nasze nieszczęście (wspomniałam już o moim pechu?) kierowca wszystko widział i już nie wytrzymał. Wściekły zatrzymał autobus i kazał nam wysiąść. Zzieleniałyśmy, bo to w ogóle nie było już śmieszne. Zupełnie nie wiedziałyśmy, gdzie jesteśmy tzn. wiedziałyśmy, bo dookoła były tylko pola, więc byłyśmy w polu i tak się czułyśmy. Zrobiłyśmy wyliczankę, w którą stronę mamy iść i ruszyłyśmy przed siebie, po godzinie doszłyśmy do jakiegoś przystanku i nawet był na nim ktoś żywy. Zapytałyśmy uprzejmie, gdzie jesteśmy i spytałyśmy, o której godzinie jest następny autobus do miasta. Czekałyśmy jeszcze 1,5 godziny, ale dotarłyśmy do domu całe i zapewne bogatsze o nowe doświadczenia. Już nigdy nie zjem tych cukierków, przez które wywalili nas z autobusu.

Dzień trzynasty
Niestety nadszedł ten dzień?. Jak bardzo chciałabym zatrzymać czas? Mój przedostatni dzień ferii. To smutne? Gdy pomyślę o klasówce z matematyki, świat znowu wydaje mi się bezbarwny. Po dwugodzinnym narzekaniu w końcu wzięłam się za odrabianie lekcji. Samo znalezienie plecaka zajęło mi ponad piętnaście minut, a kiedy już się udało, wcale mi to nie poprawiło nastroju. Rozsunęłam plecak i od razu zapach, który z niego wydostawał się, przypomniał mi, że w piątek dwa tygodnie temu nie wyjęłam drugiego śniadania. Po dłuższym wietrzeniu pokoju i zapakowaniu tornistra do pralki ( co wcale nie było takie łatwe ?) usiadłam przy biurku i otworzyłam zeszyt z polskiego. Oczywiście! Miałam zadane wypracowanie? Kiedy już doznałam olśnienia (pomysły przy pisaniu wypracowania nieczęsto wpadają mi do głowy) chciałam moje myśli przelać na papier, ale okazało się, że nawet długopis był przeciwko mnie, akurat się wypisał. Mimo wszystko nie poddawałam się. Polski, biologia, historia, fizyka, a nawet matematyka zostały( co prawda w telegraficznym skrócie) odrobione?. Udało mi się skończyć przed wieczorem. Potem zadzwoniła moja koleżanka, od razu cały świat nabrał barw. Zdałam sobie sprawę z tego, że te ostatnie 2 tygodnie wcale nie były takie złe. Moja kumpela, to dopiero miała pecha, ale nie mogę o tym powiedzieć, obowiązuje mnie tajemnica?. Jednak mimo klasówki z matematyki i tego, że pani z biologii znowu będzie mnie pytać co lekcję, to miło będzie znowu spotkać się ze znajomymi?

Dzień czternasty
Wybrałam się do kościoła, poszłam jak co niedziela na rodzinny spacer i pojechaliśmy do cioci Irenk. A jutro do szkoły.

Czy tekst był przydatny? Tak Nie

Czas czytania: 10 minut